Brak smaku- jedno z
najbardziej irytujących doznań. Truskawki mają być słodkie i mieć smak
wczesnego lata, piwo swą goryczą ma kajać podniebie nawet marcowy wiatr ma
nieść ze sobą rześkość wiosny. Nijakość w każdej dziedzinie doprowadza do
mdłości. Na szczęście w przypadku Drake`a zmysł smaku jakiś ZAWSZE jest.
Z mojej obserwacji wynika, że
stosunek Polskiego słuchacza do Drake`a jest dwubiegunowy. Rdzeni
trueschoolowcy raczej go nie znoszą, dla newschooli stanowi w dużej przewadze częstą
pozycję w biblioteczce na winampie.. Drake, tak Drake ten „Jebany śpiewak”,
„marny grajek” i tak można by cytować jeszcze długo… obdzieranie słów „rap” czy
„hip-hop” od twórczości Kanadyjczyka jakby co najmniej nagrał wspólną płytę
Justinem Biberem. Greka udawać nie będę, sam wielki fanem dokonań Aubreya przez
długi czas nie byłem. Źle się wyraziłem…. nie rozumiałem jego twórczości. Hype
na Thank Me Latter był jak skoki Simona Ammanna na igrzyskach czyli nie do
pojęcia. Depresyjne Take Care grubymi literami wpisało się w nocne słuchanie.
Grammy Awards za album roku w kategorii „Rap” było potwierdzeniem pozycji w rap
grze. Tak, Drake stał się czołowym graczem choć armia wrogów najchętniej
wypisała by go z całej tej zabawy.
W
przekonaniu wielu słuchaczy, że rap musi być taki.. i taki… że street
numery muszą znajdować się na niemal
wszystkich albumach, a wszelkie śpiewane refreny, beaty pasujące do radiowych
ramówek i budowanie swej popularności nie tylko na muzyce do rodziny zwanej
hip-hop należeć nie mogą.
Casus
Drake`a być może kiedyś zagości na taśmach Hollywoodu. Amerykanie kochają takie
historie. Główny zainteresowany sam jest aktorem ale zapewne wolałby jeszcze
trochę pobyć na scenie, a nie patrzeć na to jak ktoś gra Drake`a. Przecież ma
zaledwie 27lat, a po ostatnim albumie czuć głód tworzenia.
Wraz z
pierwszymi zapowiedziami trzeciego albumu w dyskografii Kanadyjskiego rapera,
Nothing Was the Same zyskało status jednego
z najbardziej oczekiwanych albumów 2013. Co już dziwić nie może,
świetnie sprzedające się poprzednie krążki, w szczególności Take Care,
wspominane wcześniej Grammy Awards, duża popularności na YouTube i portalach
społecznościowych (tak, niestety to już te czasy w których to Facebook określa
status na scenie). Drake udowadniać już niczego nie musi, z pewnością można
stwierdzić, że przed wydaniem nowego albumu jego ksywa będzie jednym z
popularniejszych haseł wpisywanych w google, choć tym razem grupa fanów może
zostać wzbogacona o całkiem spore grono z dotychczas niechętnego obozu…
Singlem
Started from the Bottom zapowiedział nowy początek, choć w tekście: „Started
from the bottom now we're here”, opowiada o drodze która doprowadziła go do
obecnego miejsca. Nowy początek? „Nic już nie jest takie samo”. Deklaracja
równie odważna co zgodna z filozofią obecną w jego rapie przez ostatnie lata. Z
drugiej strony obiecuje nie zatracenie sedna swego… „Story stay the same
through the money and the fame” Garść wylanego ekshibicjonizmu, ciężki beat,
klip ze swoją ekipą. Największy ból truschoolowców wywinął im cholerny numer.
Nagrywając płytę na najbardziej trueschoolowych beatach w ostatnich miesiącach,
ba nawet latach! Wracając do
skrajnej otwartości Drake`a który w pierwszej zwrotce pojechał tekstem: „I done
kept it real from the jump/ Living at my mama’s house we'd argue every month/
Nigga, I was trying to get it on my own/ Working all night, traffic on the way
home/ And my uncle calling me like "Where ya at? /I gave you the keys told
ya bring it right back /Nigga, I just think its funny how it goes /Now I’m on
the road, half a million for a show”. Choć szczerość powinna być
podstawą nawijki każdego MC niezależnie od szerokości geograficznej, to
jednak dziś, w dobie podróbek
wszechobecnych, ksero rapów, Swagu i pustej nawijki już pierwszy singiel
Drake`a wiosnę z jesiennym wiatrem uczynił.
Wydanie singla
ponad półroku przed premierą płyty, a potem długie uśpienie fanów. Spirala nie
tyle irytująca co intrygująca. Równie grubym poruszeniem co wypuszczenie
Started from the Bottom wśród fanów było opublikowanie tracklisty. Wu-Tang
Forever z miejsca stało się najbardziej oczekiwanym numerem. Tylko jeden gość
raper (Jay-Z), dla porównania na pierwszy pełnoprawny albumie Pusha T wydanym w
mniej więcej tym samym czasie na 12 kawałków jedynie 2 są wykonane jedynie
przez gospodarza albumu.
Otwierające
Tuscan Leather mogło by kandydować do miana najlepszego otwarcia płyty w
ostatniej dekadzie. Tytułowe perfumy są raczej ekskluzywnym chlebem dla plebsu
niż limitowanym gadżetem dla konesera. Choć sukces odnosi przysłowiowy jeden na
milion to o nim marzy prawie każdy. Nie ma tu populistycznego pitolenia, Drake
spełnił sen wielu, i dzięki Bogu tego nie ukrywa, udając ciągle przedstawiciela
undergroundu czy typa co wczoraj nie miał na skręta. Równie ciekawy jak tekst jest
rozłożony i dobrze zbalansowany beat zbudowany z trzech sampli pozwalający
rozhulać się raperowi z Toronto przez co numer do końca utrzymuje uwagę
słuchacza. Ale stan ten trwa przez cały krążek.
Dobór sampli na albumie to
szóstka w Totolotku. Do ostatniego kawałka oldschoolowy klimat trzeszczy z głośników,
aż trudno uwierzyć że mamy już prawie połowę drugiej dekady XXI wieku.
Oczywiście spora zasługa leży po stronie samych producentów. A w szczególności
Noaha 40 Shebib. Grube jointy na NWTS oddali również Mike Zombie, Boi-1 da.
Choć gdyby nie wyjątkowe ucho Drake do beatów album nie wyróżniał by się ze
zgiełku dziesiątek podobnych krążków. Może to słoneczne L.A., a nie ponure
Toronto wpłynęło na nowe smaki w menu Kanadyjczyka. Who`s know? Nagranie materiału
będącego spójnym tworem a jednocześnie zróżnicowaną mozaiką dźwięków na pewno
nie sprawi biegunki czy zgagi u słuchacza.
Szum wokół Wu-Tang
Forever rozpoczęty po opublikowaniu tracklisty zbudował wieżę Babel oczekiwań. Choć
przyznać trzeba, że przeważało raczej negatywne podejście do tego utworu,
głównie u fanów, traktujących ten „incydent” jako bezczeszczenie. Sam numer na
samplu „It`s Yourz” to prawdziwy majstersztyk. Dobre operowanie flow plus
ciekawy tekst o niewiastach przeplatany wstawkami o życiu na ulicy. Nie jest to
triubte song polegające na lizaniu dupy adresata. W tym numerze sztuka ta
wyszła dużo lepiej niż J.Colowi, który parę miesięcy wcześniej nagrał co prawdy
dobry numer ale… do czasu premiery NWTS. Niechęć fanów Wu-Tang Clan została
stonowana przez samych członków grupy: „GM fam! Woke up to a lot of Drake disses... WTH? The homey did a song about us
right? Is that not love/respect? Or
did I miss sum'n?" U-God poszedł jeszcze dalej zapowiadając oficjalny
remix tracku.
Na Worst Behavior Drake
stara się być czarnym Mordehighem. Lecz prorokiem zdecydowanie
się nie stał. Gniewem ulic? Bardziej. Tekst brudny, wręcz agresywny. Nie jest
to popis liryki, a refreny choć mocno zaakcentowane brzmią słabo. Następca Lord
Knows z Take Care podkręcona świetną produkcją od DJ Dahi to jednak czołowa
pozycja na płycie. Furthest Thing brzmiące jakby było napisane na kozetce u
psychologa, przesiąknięte hipnotycznymi dźwiękami, seksistowski świat z Own It budzi skojarzenia z
rodakiem Drake`a –The Weeknd, natomiast Connect brzmi jak żywcem wyrwany
wycinek z filmów typu „Wielkie nadzieje”. Może z tym Cennect trochę
przesadziłem ale gdybym należał do plutonu haterów Drake`a, z pewnością
pojechał bym go za ten kawałek. Mimo wszystko, lirycznie do dobry urywek na
NWTS i wsłuchany w tekst aż chce mi się napisać „bo to zła kobieta była”, a
przerwana nawijka gdzieś, po między ciszą a wylanym żalem pozwala na dokładne
wsłuchanie się w produkcję od 40-tki.
Zliczenie moich
odsłuchów ostatniego dziełka Drake byłoby nie wykonalne. Obok singlowego
Started from the Bottom najczęściej wracam From Time z gościnnymi wokalami Jhene Aiko. Dojrzała opowieść
o przemijaniu, relacjach damsko-męskich. Rozkład numeru idealnie tonuję smak
melancholijnych przemyśleń. Too Much okraszone dźwiękami z pianina, pełne
ciężkich przemyśleń choć ze spokojnymi refrenami przez co po raz kolejny mamy
numer w którym można skupić się nie tylko na czystym rapie, a również docenić
rzemiosło producentów.
Najbardziej
komercyjne Hold On, We're Going Home z dobrze wyreżyserowanym teledyskiem (w
którym występuje między innymi A$AP Rocky), prawdopodobnie trafiło na krążek by
często gościć w radiowych rotacjach. Podśpiewane zwrotki, z wpadającym do
głowy: „Just hold on, we're going Home” w refrenie potrafi rozbujać. Nie co
inna historia tyczy się kawałka- 305 to My City. Ciągnące się jak latynoska
telenowela intryguje tekstem ale usypia całością.
Końcówka
albumu nie traci na sile. The Language nie odstaje zbytnio swą konstrukcją od
reszty. Zwrotki stricte rapowe plus podśpiewane refreny, rymy nie męczą a
dodają smaku na więcej. Stara prawda: „Cash rules everything around me” będąca
sednem Pound Cake może Polskiemu słuchaczowi wydawać się naciągana. Niby
tajemnicą nie jest, że hajs jest podstawą za wielką wodą w rapie. Wejście Jay-Z
kawałka nie porywa ale świetnie uzupełnia, co ważne dobór gościa do tego
numeru- idealny. Na drugiej części numeru można poczuć smak końca jesieni. Jak
deser po sytym obiedzie Paris Morton Music smakowicie rozlicza najbardziej
dojrzały i najlepszy krążek w całej dyskografii Drake`a. Jawna olewka haterów,
bez fajerwerków i przekombinowanych wersów, ale szczera i jak całym album
daleka od pozerstwa.
Bonus
tracki nie wzbogacają zbytnio wersji standard. All Me z udanym featem od Big
Seana i bezpłciową zwrotką 2 Chainz. Niby niezłe, bo wszystko tu gra, a jednak
All me szumu nie narobiło. Come thru z przyjemnym, nocnym beatem, tradycyjnym
stylem refrenu i męczącą końcówką również nie zasłużyło by wejść na podstawową
wersję. Za to na obecność na standardowej wersji zasłużyło The Motion, kolejna
udana produkcja od 40-tki, flow w wydaniu soft i po raz kolejny (do znudzenia
powtarzana formuła) dobrze wywarzone połączenie
z udanie utkanym klimatem.
W
roku pełnym udanych albumów, rzek przeciętności, góry bezsensownych krążków. W
czasach gdy Kendrick Lamar (chce) przejmuje rap grę, a Eminem z jednym trackiem
staje się Rap-Bogiem, gość z Kanady miałby stać się MVP 2013? Dlaczego nie! W
przeciwieństwo do Kanye Westa nie dał się połknąć przez swoją koncepcję. Na
NWTS balansuje wszystko to co w rapie Drake`a sprawiło, że jest czołowym typem
w rap grze. Album jest ja muzyczny skafander, perfekcyjnie skrojony, z
materiału delikatnego, a zarazem chroniącego przed środowiskiem. Pełen ekshibicjonizm
godny pochwały, w szczególności przy obecnej kondycji MC z mainstreamu.
Ci którzy oczekiwali grubych
akcji, kilku bangerów, albumu do słuchania podczas szybkiej jazdy samochodem
muszą sobie odpuścić. Nie ma tu przedziwnień, nadmiernych kombinacji, całość jednak współgra ze sobą harmonijnie.
Dobór beatów, które choć różnicują całe NWTS to jednak w „kupie” tworzą
jedność. Śpiewane fragmenty nie odstają od reszty, a wręcz przeciwnie
podkreślając stylówkę reprezentanta Cash Money Records. W przeciwieństwie do
innych czołowych pozycji ubiegłego roku NWTS nie kipi gośćmi. A ci którzy
zagościli krzywdy gospodarzowi nie wyrządzili. Wracając na chwilę do wszystkich
nagrań. Cholernie szkoda, że na albumie nie znalazł się utwór 5am in Toronto. Zacna
nawijka bez refrenów, wysoka forma Drakea przez wszystkie wersy. Oj szkoda.
Bogata w rap nowości ostatnia jesień niektórym kojarzyć będzie się z
Lamar-gate. Prawdopodobnie skierowane do Drake`a wersy: “Nothing's
been the same since they dropped 'Control' / And tucked the sensitive rapper
back in his pajama clothes / Ha-ha, jokes on you / High-five, I'm bullet proof
/ Your shits will never penetrate / Pin the tail on the donkey, boy, you've
been a fake." beefu nie rozpętały. Z dużej chmury mały deszcz. Trophies to może
nie totalna „wyjebka” na wszelkie zaczepki- „But nigga I do not
want to be friends though” ale i tak niezłe „gówno”, choć nie odzwierciedlające maksimum MC z
Toronto to jednak gaszące większość niewypałów mainstreamu.
Co dalej Panie Graham? Może wspólna płyta z The
Weeknd? „Chemia” między tym składem zapewne zaowocowała by jednym z ciekawszych
albumów może nawet całej dekady. Nawet jeśli poszedłem za daleko z tymi
oczekiwania to czego można się po tym 27-latku spodziewać…. Już bardziej
skrajnym być niemożna. Albo go lubisz albo nienawidzisz.
Drake obiecał, że nic nie jest
już takie samo. Smak melancholijnych beatów, refleksji na temat przebytej
drogi, kobiet, swej pozycji na scenie… Drake gdzieś pomiędzy graniem w bilard,
marnowaniu czasu przed Fifą 14, picia ze statuetki Grammy stanął przed lustrem,
a że jesteśmy jak rzeka do której drugi raz wejść nie można, ponieważ już inna
woda tam płynie udowodnił, że na miano MVP zasłużył.
Ocena: 9/10
Płyta roku,
przed: A$AP Rocky – Long.Live. A$AP, Pusha T- MNIMN, Kanye West - Yeezus, Eminem The Marshall, Matters 2, J.Cole-
Born Sinner. Ale o tym wkrótce.