wtorek, 28 października 2014

Zacząć od zera.... czyli recenzja Gedz-NNJL

Napisać, że Gedz to jeden z najbardziej obiecujących przedstawicieli młodego pokolenia to jak popisać się oklepanym truizmem. „Syndrom drugiej płyty” czyli papierek lakmusowy dla sukcesu z debiutu, drugiego legala Gedza nie dotyczy. W zasadzie, NNJL traktuje jako prawdziwy debiut rapera z Malborka. O ile „Serce bije w rytm” było potwierdzeniem dużego potencjału to także wskazywało na braki w twórczości Gedziuli. I nie chodzi mi o niedostatki w flow, liryczne nieporadności, a o konkretnego określenia, jak postrzega rap Gedz.
Młode Wilki to nie był Draft”- fakt,dokonania członków pierwszej edycji akcji Popkillera to zbiór rozbieżności. Bisz z Wilkiem Chodnikowym stał się jednym z najgłośniejszych debiutów na scenie od długich lat, dziś drugie LP jego macierzystej grupy jest jedną z najbardziej oczekiwanych wydawnictw 2014 roku, a Tau, wówczas Medium wywołuje skrajne emocje. Na drugim biegunie, kilku MC co zamiast do rapowej NBA trafili na peryferię sceny. Gdzieś w tym gąszczu reprezentant B.O.R. zanotował udany debiut. Przymiotnik „udany” w tym przypadku ma pejoratywne znaczenie. Obdarzonym jednym z ciekawszych flow na scenie, imponującą techniką, błyskotliwymi follow up`ami, bogatym językiem Gedz z miejsca stał się jedną z ciekawszych postaci.
Wydaje się, że ktoś taki przy dawce szczęścia i z dobrym pomysłem szybko zaznaczy swoją obecność na scenie. Błąd. Debiutancki krążek potwierdził, że skillsy się zgadzają, że jest obeznany w świeżych trendach również. Zabrakło (przynajmniej w moim odczuciu) wspólnego mianownika, jasnego sygnału, czego można się spodziewać po tym MC, jaką drogą podąży w rapie. Szeroki przekrój poruszonych gatunków i brzmień na debiucie to już przeszłość. Selekcja wyszła na plus, choć nie do końca.
Już poprzedzający drugi krążek mixtape- „Satori” zapowiadał konkretyzację stylu. Jak to bywa z wydawnictwami poprzedzającymi „długogrające” albumy, owy mixtape był pełen niedociągnięć, brzmiący jak przystawka do głównego dania. Muzycznie, ponownie masa świeżych dźwięków. Jednak tym razem z większą starannością dobrana.
Zawsze tętniący pewnością w amerykańskim stylu, nie bojący się eksperymentów Gedziula na NNJL zalicza swój drugi początek z legalem. Tym razem, jest to bardziej świadomy start. O ile na debiucie Gedza miałem wrażenie, że podąża w obcych butach, to brzmienie NNJL nawet jeśli momentami brzmi monotonie bądź nijako w połączeniu z rapem malborczanina brzmi autentycznie. Ok, to brzmienie to żadna w nowość w rapie Gedza, trap był już obecny na debiucie. Tym razem Gedziula poszedł na całość. Ciężkie, mocarne dźwięki, jednolita koncepcja płyty, zupełnie inna historia jak na „Serce bije w rytm”.
Gdybym NNJL oceniał jedynie pod względem wartstwy muzycznej, ocena nie była by jednoznaczna. Różnorodności temu krążkowi odmówić nie można, sporo tu elektronicznych fajerwerków i cudawianek. Rozbieżność klimatów również wychodzi na plus, nostalgiczne, tytułowe „Niebo nie jest limitem”, emanujące luzem „S&C” lub „Znaki zapytania”, czy też podkreślające mocne strony Gedza „Molotov”. W zasadzie, każdy z poszczególnych bitów to bardziej lub mniej udana produkcja, jednak jako całość momentami wieje nudą. Chwilami flow reprezentanta B.O.R. wykracza poza przeciętność bitu, ratując cały track. Minimalizm dźwięków nie ma mocy, w kawałkach gdzie ten stan jest obecny Gedz brzmi jakby ktoś mu chciał zaciągnąć ręczny hamulec.
Nawijka na NNJL to przeciwieństwo bitów. Dzieje się sporo i o nudzie nie ma mowy. Flow wciąż pasujące do miana „polskiego Weezy`ego” ale do kategoria „ksera” z pewnością już nie, auto tune wciąż udanie wykorzystywany. Mocne strony Gedza jak wielokrotne rymy, intrygujące follow up`y, błyskotliwe metafory nadal przyciągają uwagę. W tekstach, domieszki ekshibicjonizmu, osobistych obserwacji i ciekawych plastycznych obrazów nurtują za każdym razem: „Czwarte piętro bloku nocą niezłego widoku dostarczy mi. Kocham światła miasta i ulice, które pokrywa syf. Zawsze bałem się, że sięgnę dna, inaczej czuję dziś. Obawy były zbędne, brat, lewituję, wczoraj już nie znaczy nic. Jutro to tylko kolejny świt, kolejna okazja, by lepiej żyć, szansa legendą jak Deyna być, unieść się wyżej, Macklemore Wings. Mam to w DNA, jak wena, muszę iść, muszę biec, jebać stres. Choć na sercu mam już krocie sznyt”. Ilość wątków poruszonych w jednym kawałku nie męczy, co zdarzało się na poprzednim albumie, dziś Gedz brzmi dojrzalej choć zdarzają się jak słabsze wersy jak: „życie to nie komiks; Marvel, tu wszystko jest realne. Jesteś moją Mary Jane, ale ja nie nazywam się Peter Parker”.
W zasadzie drugi album Gedza bogaty jest w wyraziste numery. Otwierająca płytę „Mgła” witająca melancholią, singlowa „Akrofobia” w które flow porywa, „C.K.W.D.” przypominające o istnieniu trójmiejskiej grupie Oxy.Gen i ich debiutanckim krążku „Toxygen”, „Molotov” z agresywnym bitem i w pełni adekwatną nawijką bądź rasowe „B.O.R.” w stricte newschoolowym stylu. Łatwość z jaką autor NNJL przyciąga uwagę mogłaby być przedstawiana jako wzór dla wielu doświadczonych raperów, nawet jeśli rytm bitu nie przyciąga do kolejnych odsłuchów to rap Gedza w pełni wynagradza powroty. Nie zawsze jednak to wystarcza, trap w kawałku „Chaos” w stylu A$AP ze słabym i topornym refrenem, nieco pretensjonalne ze względu na przekombinowany klimat „Niebo nie jest limitem” w którym to Gedz wyraźnie pokazał kto tu jest gospodarzem krążka, przesłodzone „Znaki zapytania”, kilka mało ciekawych refrenów. Nie są to jednak rzeczy na tyle rażące by zaburzyć przyjemny odbiór całości.
Nie jestem Rookie, mów mi MVP”- sam nie wiem z którą częścią tego wersu mogę się zgodzić. Swoim drugim pełnoprawnym LP, Gedz pokazuje, że rok po debiucie odrobił lekcję. Bardziej ogarnięty, brzmiący równie pewnie jak na Młodych Wilkach lecz bardziej świadomy muzyki i swojego rapu. Newschoolowe brzmienie w trapowej otoczce być może nie jest w 100% bajką reprezentanta B.O.R. ale bardziej zbieżna koncepcja albumu wyszła na dobre. Nie wszystko zagrało do końca. Progres jest zadowalający ale Gedza stać na więcej. Melancholia na „Satori” nie przekonywała na NNJL intryguje. Od podobieństw do NTWS Drake`a uciec nie można, na debiutanckim krążku był cover „Started From The Bottom”, choć to na tym albumie pasował by jak ulał.


Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam 




 

sobota, 25 października 2014

Raport z miasta małp..... czyli recenzja LJ Karwel- Niepotrzebne skreślić

Na „Żbikach” Mesa słychać było kto tutaj od lat okupuje scenę. Rok później, różnice nie biją już tak po uszach. Kuba Knap udowodnił, że jest gotowy na debiut. LJ Karwel? Emanujący chaosem, frapującą mozaiką lęków, a przede wszystkim skillsami, szybko zajął kolejkę na swoje „5 minut”. Tegoroczne pozycje od Alkopoligamii to wysoko zawieszona poprzeczka. Najbardziej nieobliczalny „Rookie” tegorocznego rozdania da radę?
Skoro zacząłem od „The Dynasty” w wydaniu szefa Alkopoligami, to wbrew obiegowej opinii, nie „Podniebny kot”, a „Eljot” zaintrygował najbardziej. Balansujący na pograniczu emocjonalnego wypalenia, ekshibicjonizmu, niespokojnych wersów ale i momentami przeciętności, Karwel udowodnił, że jako jeden z niewielu młodych nie brzmi jak zlepek nijakich kserokopii. W krainie „młodej Alkopoligami” LJ błyszczał błyskotliwym flow, przyciągającymi uwagę wersami i co najważniejsze- pierwiastkiem charyzmy. Kolejny młody, niepokorny, zdolny raper w dodatku debiutujący pod skrzydłami Mesa? Casus kolegi z wytwórni dobrym omenem. Knap ze swoim pełnoprawnym LP zaliczył „kontrolowany” debiut, udany, a zarazem w znacznym stopniu przewidywalny. Z kolei, bezbarwny początek z mainstreamem to ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewał po pierwszym legalu Karwela.
Zgodnie z przyjętą w Alko formułą, udział na produkcjach labelu, mixtape, a następnie awans do „Ekstraklasy”, LJ Karwel zdążył okrzepnąć w swojej brudnej aurze. W przeciwieństwie do filmowej inspiracji- oponenta James`a Bonda z „Jutro nie umiera nigdy”. Rap Karwela to nie opium dla ludu, który dobrze by się przyjęł na scenie i był pożywką dla młodocianych słuchaczy przepychających się w złotych myślał z filozofii spod budki z piwem niedojrzałych MC.
Podchodząc do tego albumu, mając jeszcze w głowie wersy Mesa z otwarcia „Żbików” o reprezentancie „miasta małp” wpadłem w mały dysonans. Bo i bardziej trzęsący podziemiem raperzy ginęli w realiach dużej sceny i przy dość klarownej, a jednocześnie chaotycznej stylistyce czy aby LJ nie przytłoczy bagażem doświadczeń i swoich ciemnych faz. Single jakby na pół gwizdka, niby przyciągające uwagę ale w opowieściach o rodzinnym mieście, stosunku do dawnych znajomych mało było tego Krzyśka który intrygował szczerością. Nieprzewidywalny, autentyczny, z niedostatkami w nawijce, nie brzmiący jak ubrany w nie pasujący kostium pozer, takiego Karwela chciałem usłyszeć na pierwszym LP i się nie zawiodłem.
Brzmi to banalnie ale ten styl ma swój klimat. Już po pierwszych kawałkach słychać było, że Karwel odrobił lekcję. Wchodzący na bity jak doświadczony wyga, przykuwający uwagę i w pełni wykorzystujący swoje mocne strony: błyskotliwe linijki, wyraziste flow, udane follow up`y jak:”Detox? To jak płytą Dre, nigdy nie wyjdzie”, zgrabne punchlines. Emanująca w każdym kawałku pewność siebie, sprawne posługiwanie się flow, przemycanie emocji, przeciąganie końcówek słów, przyspieszenia, trochę starej szkoły, sporo Alkopoligami.
Emocjonalnie „Eljot” nawija bez skrupułów. Oszczędzając nam martyrologicznych wywodów, płytkich frazesów przybitych życiem dwudziestoparolatków. Niemalże wzorowo poprowadzone story w „Nie ważne” gdzie bez ogródek i koloryzowania wciąga w swój świat, dialog w „Mój hero”z idealnie wpisującą się w klimat Ryfa Ri, przyziemne ale i pełne melancholi „Od początku”, są emocje, są nurtujące linijki. Kupuje w pełni te wszystkie zapędy w ciemne rewiry. Wszelkie ciężkie przejawy ekshibicjonizmu, groźnie brzmiące wrzynania, mocne deklaracje czy też momentami pojawiający się czarny humor. Wszystko w odpowiednich proporcjach i w pełni adekwatne, pasujące do całości. Tekstowo wciąż brakuje nieco do elity, choć nie jest źle: „Prawdziwych przyjaciół nie da Ci super-net. Tak jak prawdziwych przyjaciół nie da Ci Mark Zuckerberg. Masz tak? Chyba nie, gdy widzę Cię co dzień online”. Zdolności liryczne szczególnie rzucają się w chwilach wylewnej szczerości: „Nigdy nie chciałem, żebyś porównała mnie do ojca, wstydziłem się jeść, bo nie dawałem ani grosza wtedy, lecz zawsze dzwoniłaś na obiad”, choć o swoim życiu opowiada za pomocą prostych środków to ciężar emocji załatwia sprawę.
Mimo podejmowania ciężkich tematów, legalny debiut to nie pozycja dobijająca, wpisująca się w jesienny krajobraz. W nieco „Karwelowskim”, a może w iście Alko-stylu luźny track „Zdolna półka”, singlowe „Małpie miasto” z szybko wpadającym refrenem i ciekawymi wersami bądź „Sąsiedzi” szybko wkręcające w historię Karwela. Nie zawsze jest jednak kolorowo, „Nienawidzę ludzi” w którym refren usypia. Problem usypiania pojawia się również momentami pod koniec krążka, gdzie mniej „bolesne” dla autora wersy tracą na mocy.
Za dobrym rapem Karwela idą w parze równie dobre produkcje. Pierwsze skrzypce wiedzie Dar-O, klimatyczna produkcja w „Nie ważne” lub Wu-Tangowy „Tony” z mocnymi basami i rasowym, trueschoolowym bitem. Równie wyraźna obecność zaznaczył Stendhal Syndrome, szczególnie produkcje „Twój hero” i „Zdolna półka” zasługują na uznanie. Swoje trzy grosze wtrącił również Szogun, z motywem riffów gitarowych i rytmiki basów w „Nienawidzę ludzi”.
Już na „Żbikach” LJ Karwel był jedną nogą w „dojrzałej sekcji” Alkopoligami. Rok później, jego obecność jest bezdyskusyjna. Okrzepnięty i mam wrażenie, że silniejszych psychicznie LJ Karwel udowadnia, że Mes nie mylił się w postrzeganiu rapera z Moniek. O „Eljocie” można napisać wiele, postać równie barwa jak jego rap. Jednak ani flow, ani wybitne pióro, skillsów bród, a bijąca z głośników charyzma wyróżnia go z tłumu. Co prawda, „Niepotrzebne skreślić” nie jest wolne od słabszych momentów i najprawdopodobniej nie rozłoży 2014 roku na łopatki. Statusu „Rookie of The Year” zapewne również nie będzie, te honory skradnie kolega z labelu.
Młodość ma swoje prawa. Grunt, że gdzieś obok pewności siebie, talentu, odwagi jest serce do rapu i spora dawka charyzmy. Nie dając się zwieść pozorom z okładki, LJ Karwel to nie czarny charakter, hero z miast małp, prawdziwy, zdolny który jeszcze nieźle namiesza na scenie.


Ocena: 8/10
Krzywa kroopa
Pozdo
PS, wkrótce recenzja Gedz-NNJL 
 

 

piątek, 24 października 2014

Run The Jewels wraca! Sprawdź RTJ2!

Boom! Run The Jewels wraca! Pierwsze wspólne wydawnictwo duetu Killer Mike& El-P to jedna z tych rzeczy które zagościły na dłużej na mojej rotacji. Ba! Śmiem twierdzić, że to czołowa pozycja jaka pojawiła się w 2013 roku zza wielką wodą. Pełna świeżości, tłustych bitów i udanych popisów MC narobiła nie małego szumu na scenie. Pierwsze dzieło duetu zaowocowało w kontrakt z wytwórnią Nasa- Mass Appeal Magazine. Dziś Run The Jewels wraca z drugim krążkiem. Jak jest? Sami sprawdźcie!



piątek, 17 października 2014

Wehikuł czasu.... czyli recenzja DJ Eprom&Sensi- Boom Bap Boogie

Mimo tego, że nowości wydawnicze pojawiają się jak grzyby po deszczu to albumu który na dłużej zapadłby w pamięć jak na lekarstwo. Podobne do siebie jak kserokopia lub bliźniaczo brzmiące do oryginałów zza wielkiej wody krążki dominują. Rap z zajawką, automatycznie wprowadzający bujanie głową, bezczelnie okupujący odtwarzacz? Klasyczny duet, z pozycją żywcem kipiącą klasyką, tak. DJ Eprom i Sensi tak robią rap!
Przyznam, że po pierwszych singlach nie czułem tego klimatu. Nie te czasy, rap się zmienił, oldschoolowe brzmienie „podsłuchane” na szybko nie wbija w fotel. Błędny odbiór muzyki życie samo zweryfikowało...
Pochwały jakie zebrał DJ Eprom za albumy Sariusa lub Sztigara Bonko nie były przesadzone. Etatowy producent Asfalt Records szybko wdarł się do czołówki rodzimych beatmakerów. Ba! Marcin Flint przyznał mu miano najlepszego producenta na krajowej scenie, abdykując dotychczasowego przodownika- Magiere. Sensi natomiast, trzymając na dystans mainstream, nie wypadł z formy po udanych projektach z macierzystą ekipą Hurragun. Boombapowy styl w połączeniu z bitami od DJ Eproma? To po prostu musiało zadziałać! To jak połączenie ze sobą pasujące elementów układanki. Puzzle, rzecz nie z tej epoki jak i ta płyta.
„Boom Bap Boogie” to płyta niespotykana w obecnych czasach. Odskakująca od popularnych trendów, trzymająca słuchacza w wyjątkowej, oldschoolowej stylistyce. W reszcie, to projekt gdzie bity wysuwają się na pierwszy plan. Trąbki, perkusja, cała gama basowych petard, całość z miejsca porywa. Otwierający krążek track- „Poza kontrolą” wręcz emanujący prostotą perkusji i basu, „97 dobrze pamiętam” z rytmiką a`la Jamajka, singlowe „Bez ściem” z hipnotycznymi trąbkami czy też „Wstyd” z mocnym basem i tłustym samplem. Muzycznie o nudzie mowy nie ma, DJ Eprom trzyma hamulce, a MC kontroluje majka. Rapowa „chemia” między ową dwójką brzmi wyjątkowo i w tym cały ambaras.
W popisach MC wielkich zaskoczeń nie mam. Sensi momentami jest na bakier z dykcją i nie wszystko wychodzi mu perfekcyjnie ale w pełni wykorzystuje świetną robotę swojego producenta. Wszelkie pokrzykiwania, zabawy słowne, szybko wrzucane wersy, przeskakiwanie z rymów, przeciąganie słów. Wszystko to jest w odpowiednich proporcjach i trzyma się kupy.
Tekstowo Sensi nie zabiera się z motyką na księżyc. Nie siląc się na ubarwiania rzeczywistości bądź zbędne obchodzenia tematu. Czym udowadnia, że nie trzeba rzucać na prawo i lewo głębokimi metaforami lub budować plastyczny obraz szarej rzeczywistości która na bicie wygląda groteskowo. Podejmowane wątki ciekawią choć nie są to historie z serii mrożących krew w żyłach jak chociażby w kawałku „Wstyd”. Uwagę przyciągają nie tyle niepozorne w treści narracje, a raczej prosty sposób ich przedstawiania, co ma swoją specyfikę. Wersy biją swojskim klimatem: „Na termometrze brakowało stopni. Zobacz na podwórko, tam asfalt się topi. Siedzieliśmy w kilku na ławce przed blokiem. I wtedy ona pojawiła się na horyzoncie. Na niej śledzące, Wzrokiem biegłe za nią. Cała reszta robiła tak samo”, a podczas refrenów głowa automatycznie podryguje.
Miła dla ucha wędrówka po nieco przykurzonych zakamarkach rapu nie była by tak intrygująca gdyby nie świetne produkcje DJ Eproma. W iście klasycznym brzmieniu nie ma mowy o bakcylu nowatorskich zagrań ale w tym rzecz. Swoista kopalnia dźwięków od nastrojowych trąbek przez trzeszczące sample po wszelkie pętle bębnów i energiczne skrecze, aż trudno uwierzyć, że „Boom Bap Boogie” to nowość wydawnicza. Przy tak wysokiej formie producenta, MC z Częstochowy nie pozostał biernym członkiem projektu. Czujący się w tej stylistyce jak ryba w wodzie Sensi pokazał, że w pełni rozumie się z DJ Epronem. Niedostatki w flow, czy też siłowa nawijka ma swój urok. Z dostosowaniem się do stylu członka Hurragunu goście problemu nie mieli, wszyscy z tej samej parafii. Tym sposobem, albumu nawet na moment nie traci na klimacie.
Po takim albumie spodziewać się można wiele, z pewnością również rasowych sztosów. „Boom Bap Boogie” i pod tym względem nie rozczarowuje. Otwierający album kawałek „Poza kontrolą” w stylu House of Pain, „O.A.B.” w sztandarowej pozycji a`la Hurragun, bujające „Bez ściem” z gościnnym featem od Sariusa, intrygujące „Przyczajony tygrys, ukryty pies”, przypominający klasyk KRS-One „Return od the Boom Bap!” track „Mantra” bądź energiczne „Do innych MC`s”. Nie odpuszczająca nawet na chwilę dynamika basów trafnie napędza Sensiego. Spokojniejsze momenty pozwalają na uwypuklenie majstersztyku DJ Eproma, przy których skłaniam się ku opinii wcześniej przytoczonego Marcina Flint i jego poglądu na temat pozycji Eproma w gronie krajowych producentów.
Taki jest to album. Do cna stylowy, pełen nostalgicznego klimatu, wręcz nie pasujący do obecnego rapu. Dla wielu słuchaczy, a w szczególności tych którzy w latach 90-tych pojawili się na świecie będzie to historia niezrozumiała, w znacznym stopniu obca. Osobiście mam wrażenie, że cofnąłem się na moment do swoich początków z rapem, gdy jako dzieciak usłyszałem „Scoobiedoo ya” i nucąc: „Yo, yo, yo klimat, styl zajawka, flow” czuje vibe tej płyty.

Ocena: 8/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam

środa, 15 października 2014

BET Hip Hop Awards 2014 rozdane

Kolejna edycja BET Awards już za nami. Wśród laureatów znaleźli się między innymi DJ Mustard, Kendrick Lamar, YG czy też Drake. Choć ten ostatnio, może czuć niedosyt...

Co prawda, dwie statuetki a w tym prestiżowe wyróżnienie za album roku to niezły wynik lecz przy ośmiu nominacjach autor „Nothing Was The Same” może być rozczarowany. Tym bardziej, że mniej aktywny w ostatnim czasie K.Dot podczas BET Awards 2014 otrzymał również dwie statuetki, w tym dla najlepszego tekściarza oraz za najlepszy gościnny udział w kawałku, który wstrząsnął sceną- "Control". Wśród przegrany znaleźli się między innymi Schoolboy Q (4 nominacje) oraz tak zasłużone postacie jak Jay-Z (6 nominacji) czy też Eminem dla których tegoroczna edycja nie przyniosła żadnych statuetek. Natomiast największym wygranym stał się- DJ Mustarda który zgarnął 4 nagrody: miano MVP, DJ, producent roku oraz producent utworu roku- „My Hitta” (ta cholerna poprawność polityczna).
Kondycja obecnego rapu? No cóż... bywało lepiej. Niedawne słowa A$AP Yams o tym, że rok 2014 to najgorszy okres w historii rapu to nie tylko zagrywka promocyjna. Jeśli Drake i jego ostatnie wydawnictwo ma być wizytówką hip-hopu A.D. 2014 to aż tak źle jak niektórzy kraczą nie jest. Jednak rok 2014 to nie tylko NWTS, które umówmy się, nie jest wielkim dziełem. Ab-Soul nie udźwignął ciężaru oczekiwań, Rick Ross jedynie klimatem przyciągał, Iggy Azalea narobiła szumu, choć spawa jej słynnego sex tape dołożyła cegiełkę do jej popularności, SchoolBoy ze swym Oxymoronem dał dawkę dobrego rapu ale na kolana również nie powalił. YG? Buńczuczne zapowiedzi i autojaranko i głośne tezy o klasyku a`la "Nowy The Chronic" ze strony rapera z Compotn szybko legły w gruzach. W "Control gate" K.Dot wybronił się, a dissy pod jego adresem krzywdy mu nie zrobiły. Trap, swag, hajs... rap złapał zadyszkę.
Mainstream zza wielką wodą przehypowany jest nie od dziś, BET Awards to tylko nagrody, nie zmieniające niczego w rap grze. A hip-hop mimo słabszego okresu wróci na lepsze tory. I hope so.... 

Triumfatorzy oznaczeni kursywą

Best Hip Hop Video

  • Drake - "Worst Behavior"
  • Future (featuring Pharrell, Pusha T & Casino) - "Move That Dope"
  • Iggy Azalea (featuring Charli XCX) - "Fancy"
  • J. Cole (featuring TLC) - "Crooked Smile"
  • Nicki Minaj - "Pills N Potions"
  • Wiz Khalifa - "We Dem Boyz"

Best Collabo, Duo or Group

  • YG (featuring Jeezy & Rich Homie Quan) - "My Hitta"
  • Eminem (featuring Rihanna) - "The Monster"
  • Future (featuring Pharrell, Pusha T & Casino) - "Move That Doh"
  • Jay-Z (featuring Justin Timberlake) - "Holy Grail"
  • Schoolboy Q (featuring BJ the Chicago Kid) - "Studio"

Best Live Performer

  • Kanye West
  • Drake
  • Jay-Z
  • Kendrick Lamar
  • T.I.

Lyricist of the Year

  • Kendrick Lamar
  • Drake
  • Eminem
  • J. Cole
  • Jay-Z
  • Nicki Minaj

Hip Hop Video Director

  • Hype Williams
  • Benny Boom
  • Chris Robinson
  • Director X
  • Dre Films

DJ of the Year

  • DJ Mustard
  • DJ Drama
  • DJ Envy
  • DJ Khaled
  • DJ Scream

Producer of the Year

  • DJ Mustard
  • Drumma Boy
  • Hit-Boy
  • Mike WiLL Made It
  • Pharrell
  • Timbaland

MVP of the Year

  • DJ Mustard
  • Drake
  • Future
  • Jay-Z
  • Nicki Minaj

Track of the Year

  • "My Hitta" - Produced by DJ Mustard (YG featuring Jeezy & Rich Homie Quan)
  • "Cut Her Off" (Remix) - Produced by Will-A-Fool (K Camp featuring Lil Boosie, YG, & Too $hort)
  • "Move That Doh" - Produced by Mike WiLL Made It (Future featuring Pharrell, Pusha T & Casino)
  • "Studio" - Produced by Swiff D (Schoolboy Q featuring BJ the Chicago Kid)
  • "Worst Behavior" - Produced by DJ Dahi (Drake)

Album of the Year

  • Drake - Nothing Was the Same
  • Eminem - The Marshall Mathers LP 2
  • Future - Honest
  • Rick Ross - Mastermind
  • Schoolboy Q - Oxymoron
  • Yo Gotti - I Am

Who Blew Up Award / Rookie of the Year

  • Iggy Azalea
  • Migos
  • Rich Homie Quan
  • Schoolboy Q
  • YG
  • Young Thug

Hustler of the Year

  • Dr. Dre
  • Drake
  • Jay-Z
  • Rick Ross
  • T.I.

Made-You-Look Award / Best Hip Hop Style

  • Nicki Minaj
  • A$AP Rocky
  • Jay-Z
  • Kanye West
  • Young Thug

Best Hip Hop Online Site

  • WorldStarHipHop.com
  • AllHipHop.com
  • Complex.com
  • HotNewHipHop.com
  • NecoleBitchie.com
  • RapRadar.com

Best Club Banger

  • Future (featuring Pharrell, Pusha T & Casino) - "Move That Doh" (Produced by Mike WiLL Made It)
  • K Camp (featuring Lil Boosie, YG, & Too $hort) - "Cut Her Off" (Remix) (Produced by Will-A-Fool)
  • Migos - "Fight Night" (Produced by Stack Boy Twaun)
  • Wiz Khalifa - "We Dem Boyz" (Produced by Detail)
  • YG (featuring Jeezy & Rich Homie Quan) - "My Hitta" (Produced by DJ Mustard)
  • Young Thug - "Stoner" (Produced by Dun Deal)

Best Mixtape

  • Wiz Khalifa - "28 Grams"
  • Action Bronson - "Blue Chips 2"
  • Fabolous - "The Soul Tape 3"
  • Migos - "No Label 2"
  • Rich Homie Quan - "I Promise I Will Never Stop Going In"

Sweet 16 (Best Featured Verse)

  • Kendrick Lamar - "Control" (Big Sean featuring Kendrick Lamar & Jay Electronica)
  • B.o.B - "Paranoid" (Ty Dolla Sign featuring B.o.B)
  • B.o.B - "Up Down (Do This All Day)" (T-Pain featuring B.o.B)
  • Drake - "Who Do You Love" (YG featuring Drake)
  • Pharrell - "Move That Doh" (Future featuring Pharrell, Pusha T & Casino)

Impact Track

  • Common (featuring Vince Staples) - "Kingdom"
  • Lecrae - "Nuthin"
  • Lupe Fiasco - "Mission"
  • The Roots (featuring Patty Cash) - "Never"
  • Talib Kweli (featuring Abby Dobson) - "State of Grace"

People's Champ Award

  • Drake - "Worst Behavior"
  • Future (featuring Pharrell, Pusha T & Casino) - "Move That Doh"
  • Iggy Azalea (featuring Charli XCX) - "Fancy"
  • Wiz Khalifa - "We Dem Boyz"
  • YG (featuring Lil Wayne, Nicki Minaj, Meek Mill & Rich Homie Quan - "My Hitta (Remix)"

I Am Hip Hop Award

Doug E. Fresh

Krzywa kroopa
Pozdro
A wkrótce kolejna recenzja. 


czwartek, 9 października 2014

Niebo 2.0..... czyli recenzja Paluch/Chris Carson- Made in Heaven

Tytułem wstępu, napisanie czegokolwiek o raperze o ugruntowanej pozycji zahacza o banalność. Tym bardziej o tak charakterystycznym MC. Jednak na pierwszy rzut oka, rzucająca się pracowitość zdominuje pierwsze linijki. Płodność w rap grze to temat rzeka. Gros zawodników rok w rok wydaje nowe albumy, topornie brnąc w te same schematy. Część romansuje z nowymi trendami co przynosi różnorakie owoce. Inni od świetnie pojawiają się na rynku wydawniczym, dozując dawki swojego rapu. Pierwsza jak i druga postawa nie gwarantuje wysokiego poziomu. Bo i łatwo rozdrobić się na drobne lub obijać na backstage`u sceny. Paluchowi to jednak nie grozi. Od wejścia na dużą scenę w postaci albumu „Pewniak”wciąż pozostaje głodny. Napisać, że forma pozostała to skłamać, progres poszukiwany ale nie tylko w samej nawijce. W tym sedno krążka „Made in Heaven”, tutaj Paluch pokazał, że raper nagrywający często może nie zatracić formy i odnaleźć nowe inspiracje.
Stopniowo zwiększający pozycje na scenie i poziom swoich wydawnictw, Paluch po wydaniu albumu „Niebo” doszedł do krytycznego miejsca. Propsy od sceny, dobre przyjęcie przez fanów, marsz na OLiS. Bezsprzecznie, członek B.O.R. stał się czołowym graczem na scenie. W pewnym sensie, Paluch ze swoją brudną, uliczną, pełną szczerości stylistyką stał się więźniem własnego rapu. Nieco słabsze kolabo z Kalim bądź poprzedni krążek- „Lepszego Życia Diler” mogły sprawiać wrażenie, że reprezentant poznańskiego Piątkowa osiągnął apogeum swych możliwości. I choć na wspominanych wydawnictwach słychać było, że sukcesu albumu „Niebo” nie ma zamiaru kopiować, odcinając kupony to pewny spadek formy słyszany był aż nadto. O ile dobór bitów, z całą gamą klimatów, świeżych dźwięków zawsze był mocną stroną to swoista Idylla spowodowała, że rap Palucha zatracił zadziorny ząb. LŻD nieco usypiało swym spokojem, w tekstach, Łukasz wciąż był ten sam ale o swoim życiu i postrzeganiu świata opowiadał dużo mniej intrygująco niż na poprzednich wydawnictwach.
Styl Palucha to spadek po starej szkole. Brudne flow, posiadające pewne niedociągnięcia ale porywające, liryka w której uwagę skupia się na mocy, szczere pióro, bezkompromisowe podejście do sceny. W roli obrońcy rapu czujący się ryba w wodzie, sprawie przez lata rozliczał poszczególnych MC za swoje działania. Taki typ nie do końca przekonuje jako Sean Connery sceny, ze spokojem monitorujący działania konkurencji. „Piątkowski autentyk” w pełni zasłużenie dorobił się swojej pozycji dzięki prostocie, unikaniu iluzji w tekstach i brnięciu pod prąd.
Zapowiada po premierze ŁŻD roczna przerwa od rapu szybko przestała być aktualna. Współpraca ze zdolnym, nie zepsutym jeszcze przez mainstream producentem stała się na tyle atrakcyjne by kolejny raz wejść do studia czy może Paluch na tyle wrósł w grę, by w kolejny rok puścić rap w miasto? Seryjni, dotychczasowi dostarczyciele bitów jak So`Drumatic, Julas lub Donatan w połączeniu z wersami od Palucha przestali zaskakiwać. Z mixtapu do pełnego albumu, ze współpracy z dobrze znanymi producentami do album z jednym, nie laikiem lecz i nie okrzepniętym na scenie beatmakerem. Zamiast powtarzać przyjęte schematy, reprezentant B.O.R. poszedł za ciosem i na pewno tego nie pożałował.
Udane, pierwsze single dowodziły, że współpraca między raperem z Poznania, a Chrisem Carsonem ma się co najmniej dobrze. O ile „Amstaff” nie zapowiadał wielkich zmian w stylistyce Palucha to chilloutowe „Daleko stąd” pokazało, że bity producenta z Brukseli przenoszą rap poznaniaka poza wcześniejsze ramy. Lirycznie słychać, że lekkie złagodzenie z LŻD odeszło w niepamięć: „Dzisiaj miałem sen, chciałbym wymazać go z pamięci. Bo wiem że spełni się, wacków ćwiartowałem jak rzeźnik. Łapanka słabych MC, do biurka przykuci za język, ja patrząc im w oczy odprężony pisze teksty”. Choć i melancholia na „Made In Heaven” ma swój klimat: „Wchłaniam kolejną porcję łychy, obok płonie amnezja paląca sesja, jointy z dychy. Kierunek mikronezja. Ten rejs to poezja, szklana podłoga jachtu. Kilka metrów pode mną rafa w kolorach kilkunastu”. To co na poprzednim albumie było piętą Achillesową, a więc przesyt koncepcji, tutaj dozowane jest w zjadliwych proporcjach. Równie klimatyczny kawałek- „Magma” z nocną aurą i sporym ciężarem emocji bliźniaczo mocno intryguje.
W punktowaniu sceny, tradycyjnie już Paluch nie ma sobie mocnych. I tradycyjnie już nie owija w bawełnę, wypadając przy tym w 100% autentycznie. Nagrania jak „NGO”, „RIP” bądź „Ostatni telefon” okraszone mocną elektroniką kpią z bolączek krajowej sceny. Przez pieniądze w rapie po kwestię kserówek w grze, roczny bilans B.O.R. bez wazeliny. Po tym co Paluch nawinął na poprzednich krążkach, obecne wersy o branży mogą być uznawane za rap ze znieczuleniem, bo i po ksywach nie jeździ i nie koncentruje uwagi na pewnych kwestiach jak niegdyś. Niemal zawsze po premierze nowego krążka Palucha kurz długo opadał, podobna sytuacja powinna mieć miejsce obecnie. Biuro Ochrony Rapu ma się jednak dobrze co „Made in Heaven” udowadnia.
Zawsze bogate w grube sztosy wydawnictwa Łukasza i tym razem nie rozczarują. Singlowy „Kastet” gdzie słychać „team spirit” między raperem a producentem, „M5” z udziałem Que gdzie różnica stylów wzbogaca numer. Prawdziwe, liryczne "kopy" będące kwintesencją rapu Palucha jak „Amstaff” lub „Ostatni telefon” w których to ciężkie bity ze świeżym brzmieniem i bezkompromisowymi linijkami i brudnym flow pozostają na długo w pamięci. Na „Made in Heaven” nie brakuje mocnych tracków gdzie produkcje Chrisa Carsona dają „kopa” i przenoszą rap poznaniaka na wyższy poziom.
Jeśli już padła ksywa Chrisa Carsona to pochwały o klasie światowej bitów ze strony Palucha przed premierą albumu nie były jedynie kurtuazją ze strony współautora produkcji. Spokojne dźwięki, z gustownymi klawiszami w „Daleko stąd”, stricte trapowe sztosy jak wcześniej wspominane „Amstaff” czy „RIP”, kąśliwe, rasowe o spójnej koncepcji lecz o zróżnicowanym klimacie. Chris Carson udanie wyczuł nawijkę Palucha. Bit przyspiesza we właściwym momencie, muzyczne „pierdolnięcie” nie wyprzedza linijek Łukasza, klimatyczne tracki nie usypiają. Wyzbywając się błędów swych poprzedników Chris Carson, a więc zbyt zbliżonych w brzmieniu bitów być może wybudziło Palucha z letargu.
Przy tak wyrazistym i w wysokiej formie gospodarzu, goście z góry mieli wskazany drugi plan. Wyraźnego obniżenia poziomu krążka z całą pewnością nie ma. Tau z wersami w swoim stylu przejął track podobnie jak Quebonafide, Kękę wstrzelił się w klimat, jeszcze lepsze wrażenie po sobie zostawili przedstawiciele SB Maffia, szczególnie TomB popisujący się ciekawymi linijkami o Step Records.
Po pewnym rozczarowaniu jakim były ostatnie dwa wydawnictwa, Paluch wraca w odświeżonym stylu. Choć rewolucji w wersach i flow poznaniaka nie ma, to ta swoista wiosna jaką przyniósł albumu MiN to w całkowicie udany eksperyment. Duet Paluch/Chris Carson znalazł złoty środek, przez co obaj wygrali na tej współpracy. Członek B.O.R. znów brzmi jak groźny amstaff. Szorstkie flow znowu intryguje, tematyka nie męczy, a klimat daje szansę, że kilka odsłuchów jest pewnych. Bity Chrisa Carsona nie przewrócą sceny do góry nogami, świeżość, stylowe produkcje to za mało by wkraść się do ścisłej czołówki producentów na Polskiej scenie. Dźwięki na „Made In Heaven” nie są na tyle charakterystyczne by mówić o pojawieniu się producenta wybijającego się na tle sceny. Progres muzyczny słyszalny był już po pierwszych singlach. Od kawałka „Moja pierwsza dziewczyna” PZWNW producent z Brukseli zabrał do swojego warsztatu wszystko to co bardziej ciekawe w obecnej muzyce, wybijając się z grona krajowych producentów od lat tworzących wciąż to samo.
Na swoim już siódmym legalu, Paluch pokazuje, że płodność w rap grze nie musi prowadzić do wypalenia. „Made in Heaven” mimo kilku słabszych chwil jak wiejące nudą i pewną banalnością „Mam skrzydła”, gdzie Kali z całym szacunkiem do niego staje się jedynie tłem czy też słabsza momentami dykcja, nie psują ogółu. Świeże bity od Chrisa Carsona to główny powód zwyżki formy reprezentanta Piątkowa. Z całą pewnością nie mogę napisać, że MiN jest najlepszym wydawnictwem w dyskografii Łukasza, ale dotychczasowy, osobisty faworyt- „Niebo” doczekał się solidnej konkurencji.

Ocena 8/10
Krzywa kroopa
Pozdro