Na „Żbikach” Mesa
słychać było kto tutaj od lat okupuje scenę. Rok później,
różnice nie biją już tak po uszach. Kuba Knap udowodnił, że
jest gotowy na debiut. LJ Karwel? Emanujący chaosem, frapującą
mozaiką lęków, a przede wszystkim skillsami, szybko zajął
kolejkę na swoje „5 minut”. Tegoroczne pozycje od Alkopoligamii
to wysoko zawieszona poprzeczka. Najbardziej nieobliczalny „Rookie”
tegorocznego rozdania da radę?
Skoro
zacząłem od „The Dynasty” w wydaniu szefa Alkopoligami, to
wbrew obiegowej opinii, nie „Podniebny kot”, a „Eljot”
zaintrygował najbardziej. Balansujący na pograniczu emocjonalnego
wypalenia, ekshibicjonizmu, niespokojnych wersów ale i momentami
przeciętności, Karwel udowodnił, że jako jeden z niewielu młodych
nie brzmi jak zlepek nijakich kserokopii. W krainie „młodej
Alkopoligami” LJ błyszczał błyskotliwym flow, przyciągającymi
uwagę wersami i co najważniejsze- pierwiastkiem charyzmy. Kolejny
młody, niepokorny, zdolny raper w dodatku debiutujący pod
skrzydłami Mesa? Casus kolegi z wytwórni dobrym omenem. Knap ze
swoim pełnoprawnym LP zaliczył „kontrolowany” debiut, udany, a
zarazem w znacznym stopniu przewidywalny. Z kolei, bezbarwny początek
z mainstreamem to ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewał po
pierwszym legalu Karwela.
Zgodnie
z przyjętą w Alko formułą, udział na produkcjach labelu,
mixtape, a następnie awans do „Ekstraklasy”, LJ Karwel zdążył
okrzepnąć w swojej brudnej aurze. W przeciwieństwie do filmowej
inspiracji- oponenta James`a Bonda z „Jutro nie umiera nigdy”.
Rap Karwela to nie opium dla ludu, który dobrze by się przyjęł na
scenie i był pożywką dla młodocianych słuchaczy przepychających
się w złotych myślał z filozofii spod budki z piwem niedojrzałych
MC.
Podchodząc
do tego albumu, mając jeszcze w głowie wersy Mesa z otwarcia
„Żbików” o reprezentancie „miasta małp” wpadłem w mały
dysonans. Bo i bardziej trzęsący podziemiem raperzy ginęli w
realiach dużej sceny i przy dość klarownej, a jednocześnie
chaotycznej stylistyce czy aby LJ nie przytłoczy bagażem
doświadczeń i swoich ciemnych faz. Single jakby na pół gwizdka,
niby przyciągające uwagę ale w opowieściach o rodzinnym mieście,
stosunku do dawnych znajomych mało było tego Krzyśka który
intrygował szczerością. Nieprzewidywalny, autentyczny, z
niedostatkami w nawijce, nie brzmiący jak ubrany w nie pasujący
kostium pozer, takiego Karwela chciałem usłyszeć na pierwszym LP i
się nie zawiodłem.
Brzmi
to banalnie ale ten styl ma swój klimat. Już po pierwszych
kawałkach słychać było, że Karwel odrobił lekcję. Wchodzący
na bity jak doświadczony wyga, przykuwający uwagę i w pełni
wykorzystujący swoje mocne strony: błyskotliwe linijki, wyraziste
flow, udane follow up`y jak:”Detox? To jak płytą Dre, nigdy
nie wyjdzie”, zgrabne punchlines. Emanująca w każdym kawałku
pewność siebie, sprawne posługiwanie się flow, przemycanie
emocji, przeciąganie końcówek słów, przyspieszenia, trochę
starej szkoły, sporo Alkopoligami.
Emocjonalnie
„Eljot” nawija bez skrupułów. Oszczędzając nam
martyrologicznych wywodów, płytkich frazesów przybitych życiem
dwudziestoparolatków. Niemalże wzorowo poprowadzone story w „Nie
ważne” gdzie bez ogródek i koloryzowania wciąga w swój świat,
dialog w „Mój hero”z idealnie wpisującą się w klimat Ryfa Ri,
przyziemne ale i pełne melancholi „Od początku”, są emocje, są
nurtujące linijki. Kupuje
w pełni te wszystkie zapędy w ciemne rewiry. Wszelkie ciężkie
przejawy ekshibicjonizmu, groźnie brzmiące wrzynania, mocne
deklaracje czy też momentami pojawiający się czarny humor.
Wszystko w odpowiednich proporcjach i w pełni adekwatne, pasujące
do całości. Tekstowo wciąż brakuje nieco do elity, choć nie jest
źle: „Prawdziwych
przyjaciół nie da Ci super-net. Tak jak prawdziwych przyjaciół
nie da Ci Mark Zuckerberg. Masz tak? Chyba nie, gdy widzę Cię co
dzień online”.
Zdolności liryczne szczególnie rzucają się w chwilach wylewnej
szczerości: „Nigdy
nie chciałem, żebyś porównała mnie do ojca, wstydziłem się
jeść, bo nie dawałem ani grosza wtedy, lecz zawsze dzwoniłaś na
obiad”,
choć o swoim życiu opowiada za pomocą prostych środków to ciężar
emocji załatwia sprawę.
Mimo
podejmowania ciężkich tematów, legalny debiut to nie pozycja
dobijająca, wpisująca się w jesienny krajobraz. W nieco
„Karwelowskim”, a może w iście Alko-stylu luźny track „Zdolna
półka”, singlowe „Małpie miasto” z szybko wpadającym refrenem
i ciekawymi wersami bądź „Sąsiedzi” szybko wkręcające w
historię Karwela. Nie zawsze jest jednak kolorowo, „Nienawidzę
ludzi” w którym refren usypia. Problem usypiania pojawia się
również momentami pod koniec krążka, gdzie mniej „bolesne”
dla autora wersy tracą na mocy.
Za
dobrym rapem Karwela idą w parze równie dobre produkcje. Pierwsze
skrzypce wiedzie Dar-O, klimatyczna produkcja w „Nie ważne” lub
Wu-Tangowy „Tony” z mocnymi basami i rasowym, trueschoolowym
bitem. Równie wyraźna obecność zaznaczył Stendhal Syndrome,
szczególnie produkcje „Twój hero” i „Zdolna półka”
zasługują na uznanie. Swoje trzy grosze wtrącił również Szogun,
z motywem riffów gitarowych i rytmiki basów w „Nienawidzę
ludzi”.
Już
na „Żbikach” LJ Karwel był jedną nogą w „dojrzałej sekcji”
Alkopoligami. Rok później, jego obecność jest bezdyskusyjna.
Okrzepnięty i mam wrażenie, że silniejszych psychicznie LJ Karwel
udowadnia, że Mes nie mylił się w postrzeganiu rapera z Moniek. O
„Eljocie” można napisać wiele, postać równie barwa jak jego
rap. Jednak ani flow, ani wybitne pióro, skillsów bród, a bijąca
z głośników charyzma wyróżnia go z tłumu. Co prawda,
„Niepotrzebne skreślić” nie jest wolne od słabszych momentów
i najprawdopodobniej nie rozłoży 2014 roku na łopatki. Statusu
„Rookie of The Year” zapewne również nie będzie, te honory
skradnie kolega z labelu.
Młodość ma swoje prawa. Grunt, że gdzieś obok pewności siebie,
talentu, odwagi jest serce do rapu i spora dawka charyzmy. Nie dając
się zwieść pozorom z okładki, LJ Karwel to nie czarny charakter,
hero z miast małp, prawdziwy, zdolny który jeszcze nieźle namiesza
na scenie.
Ocena:
8/10
Krzywa
kroopa
Pozdo
PS,
wkrótce recenzja Gedz-NNJL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz