piątek, 28 lutego 2014

Młode Wilki Popkillera.... kto gdzie i jak

 W ostatnią środę na światło dzienne wyszły kolejne Młode Wilki Popkillera. To już trzecia edycja akcji której pierwowzorem są freshmani z amerykańskiego magazynu XXL. Nie da się ukryć, że akcja zza wielkiej wody pomogła w budowaniu fame`u przez takich MC jak Kendrick Lamar, Schoolboy Q, Macklemore, Kid Ink, J. Cole, Wiz Khalifa czy też Machine Gun Kelly. Podczas sześciu edycji przewinęło się wielu raperów, część z nich spartoliła swoje 5 minut jak chociażby Papoose. Jak sobie poradzili zawodnicy pierwszych dwóch akcji pod szyldem Młode Wilki Popkillera? Warto zgłębić się w ten temat….
            Pierwsza edycja licząca 12 kotów przez wielu uważana za najlepszą spośród całej trójki. Dzisiaj, po niespełna trzech latach najsilniejszą pozycję w rap grze posiada Bisz. Członek B.O.K., autor „Chodnikowego Wilka” –album TOP3 roku 2012. O ile „W stronę zmiany” niosło ze sobą powiew świeżości na scenie to „Młody Wilk” halnym zmiótł wielu słuchaczy. Kontrakt z Fandango Records, świetne single- „Pollock”, a na koniec złota płyta i nie boje się tego napisać status klasyka. Znany z podziemnych projektów Bisz stosunkowo szybko zbudował swoją pozycję. Wejście do Aptaunu zaowocuje wydaniem drugiego legala swojej rodzimej grupy. Apetyty są spore, uważany przez wielu za najlepszego spośród wszystkich Młodych Wilków Bisz będzie tym razem bronił swej pozycji. Lirycznie kot, flow intrygujące. Jak będzie teraz? Może wspólna płyta z Laikike1 zamiesza na scenie? Rok 2014 może  być rokiem rapera z Bydgoszczy.
            Medium obecnie zwany Tau po odejściu z Asfalt Records założył swój własny lebel- Bonzon. Debiutancka „Teoria równoległych wszechświatów” intrygowała. Flow jedno z ciekawszych, zdolności producenckie słyszalne i lirycznie ma coś do powiedzenia. 8 tysięcy sprzedaży wynik dobry jak na debiut. „Graal” zaskoczył, nieco oberwało się mu się za skrajne poglądy. Zdaniem Marka Falla: „Graal jest jednym z najodważniejszych i najambitniejszych projektów artystycznych w historii polskiego hip-hopu. Wizja kieleckiego rapera, Medium łączy Ewangelię, dziedzictwo polskiego romantyzmu, psychorap i ultrakonserwatywną publicystykę. Rozmach produkcji budzi podziw, ale Graal to często zaledwie rewers płyty Jezus Maria Peszek. Gdzie fanatyzm megalomanią pogania". Natomiast Marcin Flint porównał ówczesnego Kieleckiego rapera do Fisza i Magika. Powstała pod wpływem natchnienia „Egzegeza” był naturalną kontynuacją Graala. Rok 2014 ma przynieść kolejne solo. Tym razem Tau z krążkiem „Raj”. Jak będzie? Oby dalej bezkompromisowo i zgodnie z własnymi przekonaniami. Przecież od raperów oczekujemy by byli tacy na płytach jak w życiu, co nie?
            Bonson jeszcze w podziemiu nieźle namieszał. Wydanych na beatach Matka album „Historia po pewnej historii” doczekał się legalnego wydania na łamach Koka Beats. Wcześniej nielegale wyrobiły reprezentanta Szczecińskiej sceny. Stylówka bardzo charakterystyczna, mocny język, zero wazeliny, brud ulicy, historie z ciemnej strony miasta. Wejście w  ekipę Stoprocent ma przynieść wiosną nowy krążek- „O nas się nie martw”. Ptaki ćwierkają o wspólnym wydawnictwem z Planet ANM. Pierwszy singiel z nowej solówki- „Wiem co stracę” i od razu słychać nowe inspirację. Po wyświetleniach na YouTube widać, że na nowe rzeczy od Bonsona czeka duża grupa słuchaczy, oby za tymi nowościami szedł i progres. Czekam!
            Białas stosunkowo długo czekał na szansę by wejść na mainstream. Z pomocą wyszło Prosto Lebel. Efektem czego jest krążek „Stage Diving” nagrany wspólnie z Solarem. Debiut udany, ci którzy liczyli że noga rapera z Warszawy się potknie i krążek będzie niewypałem mogą przestać czytać. Choć sam nie słuchałem przed legalnym debiutem duetu Solar/Białas to jednak hate`a przypiąć im nie mogę i nawet nie chce. Udany track na Prosto mixtapie- „Jak skończymy”. Ciekawi freestylowcy ale i raperzy całkiem ciekawi. Co dalej? Ostatnio głośno o beefie z PeeRZetem. Solar odpowiedział również na dissy od Laikike1. Rap po który osobiście nie sięgam ale powodzenia.
            Gedz, reprezentant Malborku posiadacz jednego z najbardziej świeżych flow spośród wszystkich młodych wilków. Newschool w dobrym wydaniu, przez wielu uznawany za rapera ze zbyt dużym ego. Broni się jednak skillsami. Udany debiut w postaci „Serce bije w rytm”, ciekawe featy w tym między innymi u Palucha. I jeśli miałbym wybierać z grona Popkillerowych raperów typa który może najbardziej zaszumieć na scenie to właśnie postawił bym na młodego MC z Urban Rec.
            Aktywność na scenie Tusz na rękach była widoczna na dużo wcześniej niż pojawienie się na Młodych Wilkach. Mocno zaangażowany w działalność Kieleckiej rap sceny, obdarzony zawsze ciekawym beatem, zawsze potrafi dołapać ciekawego producenta. „W brzuchu bestii” wydane w ubiegłym roku okazało się progresem urodzonego w Krakowie rapera. Śliwa budzący na dzień dobry podobieństwa do Peji i pod względem rapu jak i z wizualnej płaszczyzny. Reprezentant Poznańskiej sceny, więc i rap charakterystyczny dla MC wywodzących się z tego miasta. Nieco cicho po debiucie, choć ma się to zmienić za sprawą drugiego legala. Zawodnik RPS Enterteyment  w tekstach wali prawdę na beat, a i skillsów mu nie można odmówić. Choć debiut pozostawił niedosyt to warto czekać na nowe wydawnictwo, promo „Chłopaka z sąsiedztwa” to już potwierdziło. Kolega z wytwórni, a więc Vixen swym brudnym flow na pewno wpada w pamięć. Tracki z pomysłem, inteligentne linijki. Pierwszy album był jak udany mecz skończony remisem. Niby gra spoko, akcje warte uwagi ale brakuje kropki nad „i”. „Rozpalić tłum” już dał większy obraz możliwości rapera z wytwórni RPS. Ostatnie wydawnictwo z 2012 roku daje nadzieje na jeszcze dojrzalszy rap i progres 25-letneigo rapera.
            Rekord ze swym flow mógłby zburzyć nie jedną karierę mainstreamowego rapera. Wywodzący się Wrocławia MC członek Pepe Skuad (wspólnie z Hajem i Roksem). Gdy pierwszy raz go usłyszałem miałem wrażenie że leci kawałek Trzeciego Wymiaru. Zonk! Materiał z 2009 roku nie osiągnął niestety dużego sukcesu. Ale pokazał możliwości reprezentanta 71. Niski głos Rekorda plus charyzma prognozują że od raperze z Wrocławia nie raz usłyszymy. Wraz ze swoją rodzimą grupą wstąpił do Koka Beats. Oby szybko o sobie przypomniał!
            Green który wydał jeden z ciekawszych krążków ubiegłego roku przez długi czas jawił mi się jako MC bez ikry. Niby tekstowo ciekawie, technicznie się zgadza ale brakowało tego „czegoś”. Na beatach O.S.T.R.`a członek formacji Phonoloftaleina znalazł swoje tory. „Buntownicy i lojaliści” na mrocznych produkcjach, posiadająca oryginalne historie, dobrze zbalansowaną liryczną treść wraz z mocną nawijką Greena. Stać go na wiele.
            O Kaiteu za wiele nie wiem. MC z Rzeszowa. Z drugiej strony jest o nim cicho. I sam zdecydowanie najmniej narobił szumu. Na scenie aktywny od 2004 roku. Od tego czasu wydał kilka projektów jak między innymi: „Dobry kit nie jest zły” bądź „Multum Dienguff”. Jedno można napisać o nim w ciemno: duża pewność siebie, zdolność do złośliwych wersów oraz zmysł do kawałków które chwytają słuchaczy. Typ którego skreślać napenwo nie wolno. Po przesłuchaniu kilku tracków słychać że nie przypadkowo trafił na pierwszą edycję. Oby szybko wykorzystał swój potencjał. Podobnie historia tyczy się Shota. Kolejny MC z Wrocławia, poza nawijaniem dobrze wychodzi mu również tworzenie beatów. Ma na koncie współpracę z między innymi VNMem, Wdową czy też Jotem. Wysoki głos w połączeniu z masą refleksji, na pewno jest to specyficzny rap w wydaniu nietuzinkowego MC. Być może za wcześniej wypłynął na szersze wody, a potencjału swego jeszcze nie okazał? A to że go posiada jest pewne, chociażby track F.O.R.M.A. może świadczyć za dowód.
            Z drugiej edycji na pierwszy plan rzuca się Kękę. Największy wygrany z pośród wszystkich. Patrząc na karierę rapera z Radomia takie akcje jak Młode Wilki od razu nabierają sensu. Mający po kilka tysięcy wyświetleń na YouTubie, spokojnie bez rozgłosu robiący swój rap 30-letni raper nagle dostał szansę na pokazanie się. Zwrotka z cyphera „Prosto z frontu” mocno zamieszała, kawałek z albumu młodych wilków też podbił fame. „Hurrwa” przejęło portale społecznościowe, sikorki i na na na bujało w wielu odtwarzaczach. Info o podpisaniu z Prosto namieszało, sam album jeszcze bardziej. „Takie rzeczy” (wcześniej była recenzja tego albumu) można umieścić w TOP5 minionego roku. Byś może gdyby ni Młode Wilki Kękę nie wszedłby na mainstream, w tedy polska rap gra straciła by jednego z bardziej oryginalnych raperów. Szansa w 100% wykorzystana!
            Podobno Ten Typ Mes gdy ma ochotę się naje..ć włącza LJ-ta. Dobrze, że osobiście nie sługa do jedynie przy alko bo alkoholizm stał by już w progu. LJ Karwel to MC który "wpada jak Stallone ci na salon z tą samą miną / paląc cygaro z podejrzaną zieloną rośliną" i nie bierze jeńców. Poza tym to taki rapowy Leo Messi, drybler niezły, szybki i błyskotliwy. W cel trafić potrafi, talent wielki. Trochę mało go jednak w trackach. Bo i tracków wiele nie ma. MC o wielu twarzach. Potrafi mrocznymi historiami zwrócić uwagę ale i luźnymi kawałkami rozhulać domówkę. Obok Kękę dał najlepszy track na wspólny krążek młodych wilków. Wcześniej znany jako cztery-osiem raper ma póki co na koncie jeden mixtape kilka kawałków w sieci i kozackie numery na kompilację „Klaser vol.1”. Przed młodymi wilkami mało popularny, gracz Alkopoligami i spory kandydat do rapera z absolutnego topu na rodzimym rynku.
            Mimo tego, że w ostatnich latach zadebiutowało kilka ciekawych raperów to drugiego takiego zawodnika jak Gospel ciężko będzie znaleźć. Jak Kęki już nie taki młody. Trzy dychy na karku, niepasujący do szablonu zwanego „Polski raper”, obiekt beki wielu słuchaczy. Wybór Gospela wzbudził mieszany odbiór. Groteska, brak oporów, swobodne podejście do niemal każdego tematu. Po tym kolesiu spodziewać można się… wszystkiego. Tego, że nagra kawałek propagujący spożywanie odchodów bądź love song skierowany do ulubionego teletubisia. Brak granic, ciekawe metafory i chory styl kipi z mixtapeu „Pizdy, Blizny i Smród Bielizny”. Nie będzie to nigdy MC który będzie słuchany przez masy i dobrze. Wartościowe uzupełnienie naszej sceny.
            Gdyby głównym elementem oceny osiągnięć raperów od Popkillera były współprace z rapem z zachodu to Ńemy bezsprzecznie sięgnął by tronu. Charyzmatyczny MC, tekściarz i producent. Zaskoczył remiksem do kawałka Method Men & Freddie Gibbs- Bulit for this. Przez pewien czas był blisko MaxFlorec, ostatecznie nic z tego nie wyszło. Ma na koncie współpracę z Rahimem, L.U.C., Skropuem, Fokusem czy też Grubsonem. Pojedyncze numery rapera z Sierpca jak Sick Pro czy Guzik ukazują ciekawy styl tego nieszablonowego MC. Specyficzna technika, na oryginalnych beatach totalny crossover. Oby szybko wydał solówkę.
            Ogłoszony jako pierwszy do drugiej edycji młodych wilków Haju to obok Rekorda kolejny członek Pepe Skuad. Reprezentant Wrocławia ma koncie trzy płyty z rodzimą grupą oraz trzy solówki w tym bardzo ciekawy projekt nagrany wspólnie z producentem Złote Twarze- „Międzyświat”. Rzecz godna uwagi pokazująca duże umiejętności młodego 26-letniego rapera. Stylówka Haju charakteryzuje się dobrą dykcją, flow nabitym pewnością siebie, ciekawymi wersami, świetną techniką. Raper ciekawy przed którym jeszcze wiele. Warto czekać!
            Zaledwie 23-letni raper poznania Rudi może budzi po pierwszym poznaniu skojarzenia z Tech N9ne choć ma na tyle oryginalności by wybić się na tle przeciętnych raperów kopulujących styl swych ulubieńców. Zawodnik ekipy 25 Punktów mający na koncie współpracę z takimi postaciami jak Vixen, Śliwa, Buczer, Małpa (Nagły Atak Spawacza). Stylówka tego gościa pełna jest eksperymentów, popisów technicznych. Szybkie flow, charyzma i mocny głos… wszystko trzyma się kupy. Debiutancki „Cyrk” należy uznać za udane wejście. I po roku od Młodych Wilków można uznać że wybór Rudiego był trafiony.
            Kolejny ciekawy typ który został już zauważony przez szerszą grupę słuchaczy to Buka. Raper z Gdańska, członek SumaStyli, mający kontrakt z MaxFlorec. Na koncie poza czterema nielegalami w tym dobrze przyjętymi „Opowieściami z miasta fatum”, trzy w pełni legalne produkcje. „Pokój 003” zebrał całkiem sporą grupę słuchaczy. Ostatnie wydawnictwo „Wspaniały widok na nic interesującego” osiągało duży sukces na rynku wydawniczym. Flow  niczym nie skrępowane, warstwa tekstowa pełna ciekawie opowiedzianych historii, inteligentnych linijek a poza tym ucho do kawałków które stosunkowo łatwo stają się hitami. W Buce intrygujący jest sposób operowanie głosem, potrafi przemycić niepokój, cynizm bądź luźny klimat. Po ilości odsłuchów i popularności ostatniego legala można mu wywróżyć długą obecność na scenie.
            Wywodzący się z Gliwic już 29-letnie Biak to przede wszystkim szybko wpadające w głowę flow. Ciekawy tekściarz, dobrze czujący się na klasycznych beatach. Członek grupy TruKru oraz Heavy Metal z którą to wydał album na łamach Szpadyzor Recrods. Budzi skojarzenia z Biszem choć ma od niego dużo większy talent do „przyp…a” w tekstach. Gładkość z jaką składa rymy plus ciekawa osobność to chyba najmocniejsze strony tego MC. Zobaczymy co będzie dalej…
            Szuwar kolejny już nie tak młody wilk pod względem wieku. Mocne zwrotki, brzmiące tak autentycznie że aż obrazy powstają w głowie samoistnie. Podejście do rapu charakterystycznej dla starej szkoły. Zero lanserki, pozerstwa, pustych wersów. Talent duży choć niedoceniony. Warto nasłuchiwać co wydaje.
            Pochodzący z Bielsko-Białej Beeres to typ mocno zajaramy rapem Kanye Westa czy też Kendricka Lamra co słychać od razu. Znajdujący się blisko Aptaunu, posiadający szybkie i czyste flow. Krótko ujmując- newschool w ciekawym wydaniu. Na wolnych produkcjach brzmi nieco jak Pyskaty, raper typu dobrze skrojony MC.
Jopel słuchaczom polskie rapu znany był dużo wcześniej przed młodymi wilkami. Sylówka oparta na trafnym przekazywaniu obserwacji, ekshibicjonizmie oraz łatwością w opisywaniu rzeczywistości. Bez ubarwiania i bezkompromisowo z głosem tak mocnym że  trudno nie chwycić jego ostrych linijek. Wspólnym album z Komarem wydany dzięki wytwórni Step Records potwierdził uliczny styl rapera z Białegostoku. Członek ekipy „Za młodzi na śmierć” z którą to też miał już okazję zadebiutować na legalu. Kolejny który jeszcze może pozytywnie zaskoczyć.
Jedyny który nie pojawił się na wspólnym kawałki Jasiek MBH to kolejny reprezentant ulicznego rapu. Powodem braku udziału rapera z Warszawy w kawałku „Prosto z frontu” były zasady wyrosłe ze starej szkoły: kawałki nagrywa tylko z dobrymi znajomymi. I chwała mu za to. Zbyt dużo obecnie na scenie kolesi co nagrywają bez oporów z każdym. Reprezentant Dill Gangu kładący nacisk przede wszystkim na warstwę tekstową. Linijki zawsze są pełne zapatrzenia na społeczne kwestie a głos ma być jak maszyna co celnie trafia w beat. Debiutancki album „Nazwij to jak chcesz” okazał się potwierdzeniem tego czego prezentował Jasiek MBH przed legalem.
Dejan wywodzący się z Kieleckiej sceny był już jedną nogą w pierwszej edycji Młodych wilków jednak pobyt zagranicą uniemożliwił udział w akcji. Na drugą edycję złapać się zdążył. Podziemny projekt z 2010 roku „Kielce się walą mixtape” został uznany za Kielecką płytę roku. Udana współpraca z Szattem zaowocowała EPką „Golden Mic”. Rap Dejna to obraz świata widziany oczami zwykłego typa przez co staje się bliski wielu słuchaczom. Podobno ma w planach wspólny album z Kajmanem. Projekt z raper z mainstreamu pomógłby mu zaznaczyć swoją markę, choć stać go by samodzielnie się wybić.
Szczecinianin Bogu Bogdan jakoś nigdy nie zainteresował mnie na tyle bym sięgnął po jego tracki, coś jednak jego słuchałem. Brzmiący trochę podobnie do Bonsona (może to te miasto tak działa) reprezentant grupy Pol Hasz ma cięty język, potrafi przywalić bez użycia pięści, metafory ma równie dobitne a i po beatcie nie puenta się z przypadku. Rocznik 89 więc czas przed sobą jeszcze ma i na pewno zawodnika z tak ostry jak papryczki chili językiem skreślać nie można.
Podobnie jak Bogu Żyt Toster jakoś nie przekonał mnie. W żadnym wypadku, żadnego dyskredytacji tego jak jakiegokolwiek rapera tutaj nie będzie. U rapera pochodzącego z Suwałk niby wszystko się zgadza. Bo i technika nie nagana i flow nie brzmiące jak wyrwane z gardła jakiegoś popularnego rapera. Sposób artykulacji sprawia że łatwo wpada w ucho. Tylko dlaczego nie potrafi pozostać na długo?  Dla jednego z AS-ów Aptaunu czas wrogiem nie jest. Materiał „Pięć miejsc po przecinku” to jedno z ciekawszych wydawnictw polskiego undergroundu ostatnich miesięcy. Skillsów raperowi z Suwałk odmówić nie można więc należy tylko życzyć by odnalazł swoje miejsce.
Co do DJ Filipa to ciężko typowi nie przyznać  talentu (pewnie po ojcu odziedziczony). Być może wybór zbyt wczesny, Filip miał wówczas zaledwie 14 lat. Za sprawą skreczy na albumie Wygi stał się znany szerzej od łódzkiej publiczności. Chyba najlepszą reklamą możliwości DJ Filipa jest album grupy Polskie Karate gdzie udowodnił, że już w tak młodym wieku należy do czołówki krajowej. Talent duży i z pewnością przez długie lata słyszeć będziemy o nim jeszcze wielokrotnie.
Dwie pierwsze edycje pokazały że polski underground bogaty jest w ciekawych młodych graczy. Młode Wilki miały być może decydując wpływ na rozwój kariery KęKę, odkryły takie diamenty jak DJ Filip, LJ Karwel czy też Ńemy. Nie wszystkim udało się przebić na scenę. Część pewnie jeszcze pokaże swoje możliwości, a na pewno nikogo skreślać nie wolno. Choć akcji dający możliwości promocji dla młodych raperów jest obecnie sporo jak chociażby Żywy rap to jednak póki co młode wilki popkillera po opadnięciu konfetti świecą najjaśniej.
Trzecia już edycja to13 raperów w tym pierwsza raperka- Gonix. Czy powtórzy sukces australijskiej zawodniczki Iggy Azelli? Czy będziemy mieć „nowego Bisza”? Przekonamy się  tym za parę długich miesięcy. Tym razem So`Drumatic wyprodukował wspólny numer zastępując w tej roli O.S.T.R.`a. Po dwóch odsłuchach póki co jest dobrze, całość brzmi świeżo i na pewno lepiej niż album z drugiej edycji. Ciężko wybrać najlepszy track. Osobiście wiąże największe nadzieje z Kubą Knapem i wieżę że  polska rap gra wkrótce będzie musiała się liczyć z tym typem.  Choć 2sty od dawna intryguje  i słychać że ma ciekawy pomysł na rap. Ale czas „rozliczeń” dopiero nadejdzie.

Prywatny TOP5 Młodych wilków Popkillera: Kękę, Bisz, LJ Karwel, Medium i tegoroczny Kuba Knap

Krzywa kroopa




 

środa, 26 lutego 2014

Team spirit...... recenzja Rasmentalism- "Za młodzi na Heroda"



„Kto to jest ku..a Herod?”- zszokował jeden z komentarzy. Rozumiem, że obecny system edukacji jest na niskim poziomie ale postać Heroda obca nikomu być nie powinna. Więc cytujący internetową Encyklopedię PWN: „Herod I Wielki, ur. ok. 73 r. p.n.e., zm. 4 r. p.n.e., król Judei od 37 r., mianowany przez Rzym; dziad Heroda Agrypy I; rządził despotycznie; wzniósł liczne budowle; promował hellenizm; jako stronnik Rzymu i protektor kultu pogańskiego znienawidzony przez znaczną część Żydów; skazał na śmierć m.in. swoją żonę i 3 synów, oskarżonych o spiski; wg Ewangelii Mateusza w związku z narodzeniem Jezusa był winien tzw. rzezi niewiniątek”. Jak Herod, również obce nie powinny być postacie grupy Rasmmentalism, przynajmniej słuchaczom polskiego rapu. I wierzę, że tak jest. Choć przez pewien czas było o nich cicho, a przy natłoku wielu wydawnictw ciężko było się wychylić. Ale płytę a statusie- klasyk , ciężko nie zauważyć.
            Według obiegowej opinii Herod nigdy nie był młody. Dla starożytnych Greków starość była przekleństwem Bogów, dla Rzymian przepustką do zwiększonej władzy w rodzie. Swoją drogą gerontokracja nie raz wyłaniała się z tekstów polskich raperów. W starożytności przeciętna długość życia była zdecydowanie krótsza od obecnej. Nie trudno więc było zostać starcem nie dożywając młodych lat. Było to kupę czasy temu, dzisiaj starości boi się niemal każdy. Botoks izoluje coraz więcej niewiast w coraz młodszym wieku, a i typy po 50-tce łatają łyse placki tym co nie dawno podcierali papierem. Podobno Polska jest krajem gdzie starość fizyczna i mentalna dopada ludzi dużo wcześniej niż na zachodzie. I daruje sobie socjologiczne wywody typu: spadkobierstwo epoki PRL-u, lipny klimat i przekazywane z mlekiem matki wrodzone cechy Polaków. Wielu polskich MC brzmią jakby mieli już pięć dych na karku, fakt psioczenie czy filozofia rodem wzięta z tanich filmów dobrze nam wychodzi. I gdybym mógł usunąć największe bolączki rodzimych raperów to obok obłudy, populizmu, fikcji w tekstach, taniej lanserki, usunąłbym w cholerę ten cały wychowawczy bełkot dwudziestoparolatków.
            Tendencje wychowawczo- filozoficzne winy błyszczeć z królewskiego berła. Ba! Wszak królom wypada lud mądrościom raczyć. I choć to „tylko” i aż okłada płyty to korony na głowach jakby pasowały. Można by napisać że wręcz na ulał. Choć przyznawać tron debiutantom mogło by być zaskakujące. Ale z tym debiutem to ta farbowana lipa jak z formą polskich piłkarzy: „Wiesz, że chuja potrafią i cię męczy żal”, choć akurat ten cytat tyczył się innego zagadnienia. Wracając do statusu debiutantów, w ostatnim czasie sporo się ich uzbierało. Spora z nich jak najbardziej udana: Kękę bądź Wuzet. Część rzadko przypomina o sobie gdy podchodzę do półki by wybrać CD do osłuchu. Z debiutantami jest jak z używanymi samochodami. Już po pewnym przebiegu, często wyklepane, z cofniętym licznikiem, takie blaszane pudełko czekoladek, podobno nigdy nie wiesz na co trafisz. Co raz mniej raperów którzy przed debiutem słuchaczy raczyli projektami undergroundowymi, głośnymi featami. Taka sytuacja, takie czasy…
            Z EP-ki z 2011 roku pozostał niedosyt, wcześniejsze nielegale narobiły apetytu. Wspólny projekt z W.E.N.Ą. długo bujaj się po głowie. Niby było to niedawno, ale miałem wrażenie że Rasmentalism odpuścili sobie wejście na mainstream. Nowe czasy, inne podejście do rapy gry panujące na scenie. Wyglądało na to, że Ras w spółce z Mentem  ze swoją koncepcją rapu nie widzą już dla siebie miejsca w tej zabawie. Jednak jak w przypadku debiutanta z Prosto Lebel, debiut przypadł we właściwym momencie. Z premedytacją powtórzę się, wszystko w życiu wymaga odpowiedniego czasu. Tym co do Herodów daleko, podziemie jawi się jako strata czasu. Hajsu brak a i fame mały. To co było przez długie lata próbą ognia dla raperów dziś powoli zanika. Tak „Nowa epoka” Paluch się kłania.
            Słuchając „Za młodych na Heroda” czuje się przysłowiowe „5 minut”. Jak sami przyznali, pełno prawny legal powstał w wielugodzinnych sesjach nagraniowych, luźnej atmosferze i w pełnym luzie. Co ważne, to naprawdę bije z głośników! Duże zainteresowanie powstałe po wypuszczeniu „Dużych rzeczy” czy też „Hotelu Trzygwiazdkowego” nieco minęło. Mimo tego, wielkiej pompy promocyjnej przed wydaniem nowego krążka nie było. Wreszcie marketing i wszelkie haczyki promocyjne poszły się bujać. I w tym dosyć nudnym okresie na rynku wydawniczym Ras z Mentem zgarnęli wisienkę z tortu…
            Klasyczny duet raper-producent to już podobno relikt dawnej epoki. Nostalgia do takich ekip jak Gang Starr czy Erc B.& Rakim aż wylewa się z dziesiątek przypadkowych płyt. Przypadkowych bo rzadko można natknąć się na dobrze zgranego rapera z producentem. Niby dobór kilku producentów daje możliwość zbudowania zróżnicowanego krążka. Druga strona medalu takiej zabawy to częsty brak spójności. Wiele wydanych w ostatnich miesiącach czy nawet latach krążków brzmiała jakby MC i producent szli w zupełnie innym kierunku. Takie New York Knicks w wersji hip-hop. Team spirit rodem z San Antonio Spurs z czasów wielkiego Tim Duncana bijąca z „Herodów” koi w oczy niemal całej czołówce Anno domini 2013.  Chemia? Nie to raczej pasuje do relacji damsko-męskich. Rasmentalism dokonali niemałej sztuki. Udało im się stworzyć klimat który słuchacza nie zamęczy a porwie w ich własny świat. Bez przekombinowanych koncepcji, sztucznych tworów czy żywcem skopiowanych, sprawdzonych schematów nagrali album który niespodziewanie przebił konkurencję.
            Błyszczące złoto z okładki (propsy Fiorin kolejny raz) niektórych może razić, dla innych będzie adekwatnym uzupełnieniem do rozpoczynającej albumu „Dobrej muzyki. Gospelowski beat i jakby dłonie same klaskały. Intro wreszcie trafne, Ras dotrzymuje kroku Mentowi  a i Nordic walking w kilku linijkach okazał nagą prawdę o polskim rapie. Pod względem brzmienia po pierwszym tracku można spodziewać się klasycznych zajawek na trueschoolowych beatach. Zresztą….  singlowe „Niebomby” gdzie Małpa w niczym nie ustępuje gospodarzom revolty nie przyniosły. Brzmiący nieco jak przedłużenie Introtracka numer od razu pokazuje progres Rasa. I choć nawijakowy skok do przodu rapera z Zamościa słychać na samym początku albumu to im dalej tym jeszcze lepiej. Koci track- „9 żyć”, a mój osobisty faworyt za sprawą świetnego refrenu z beatem lekko chilloutowym i niosącym skojarzenia … z Jamesem Bondem (nie mam pojęcia dlaczego) brzmi jak tiki-taka Barcelony z taką różnicą że: „Sukces nie wchodzi w grę jak Fabiański w Premiership”. Rymów fajerweki na najwyższym poziomie na „Herodach” zaczyna track o numerze-4 i nie są to rymy pojedyncze do czego przyzwyczaiła nas rodzima scena. O ile gościny feat od Spinache brzmi jak zwrotka etatowego MC grupy Rasmentalism to wokal Menta z błyskotliwymi wersami stworzyły jeden z ciekawszych numerów nie tylko na tym albumie ale i 2013 roku.  Zaskoczeniem jest na pewno flow „Mentosa”, które brzmi bardziej świeżo niż połowa mainstreamu.
            Czkawki przekombinowanej koncepcji na „Za młodych na Heroda” nie doświadczymy. Jakoś już nie potrafię słuchać płyt gdzie flow snuje się tak leniwie, że depta swą ślinę. Z drugiej strony albumy gdzie MC nawijką biegnie jakby się gdzieś paliło też potrafią zamęczyć na Amen. Soulowe „Raz i dwa” czy „S.O.S Skit” w tekstach dalekie od taniego populizmu, martyrologii ulicznej, Ras brzmi tak przekonywująco, że wierzymy mu że raper na płycie może być takim sam w życiu. Rap lustro, a nie alter ego niemające nic wspólnego z rzeczywistością. 
            Gościna zwrotka od VNM-a nie zmieściłaby się na „Propejnie” ale nie zmniejszyła potencjału „Stu”. Głosy Rasa i reprezentanta Elbląga nie gryzą się ze sobą. Przeciwnie, flow obu typów świetnie się nawzajem uzupełniają. 300-stu Spartan w liczbie „Stu” to niebanalne podejście do kawałków typu „represent”, gdzie wreszcie nie mamy cypher pełnych kilku identycznych raperów brzmiący jakby razem pisali swe linijki lub wspólnie ściągali od prekursorów gatunku. Znowu refren szybko wpadający w głowę, znowu wersy zgodne i nie brudzące kawałka, nawijka z pazurem, duże ego jak na króli przystało: „Niech żyje wiecznie martwy król, bo żywi nigdy nie będą lepsi”– tak, wszystko się zgadza. Bardziej nieprzewidywalny Perwoll Vanish gdzie tekst schodzi na dalszy plan  a skillsy Rasa są jak berło królewskie. Balansowanie flow niczym TGV a nawijka która miała być z definicji o niczym niesie ze sobą więcej niż połowa dyskografii wielu dinozaurów naszej sceny.
            O każdym tracku z tego krążka mógłbym poświęcić parę zdań. A i tak bym pominął masę kwestii. Mógłbym zacytować kilka linijek choć pominął bym te błyskotliwe. W ten o to sposób podejście do „Butów z betonu” powoduje zgrzyt klawiatury. Klimatyczna produkcja zwrotki z jednej strony palcem pisane po niebie i z dziecięcą naiwnością skamlące o inne obrazki zza oknem: „Miewam sny, nie chcę bez przerwy ich śnić. Przerost ambicji ściągnął mi karetki pod drzwi”, pracy jedynie w weekendy, miłości bez skazy, a z drugiej nie karmiące nas pretensjonalnym Slumdogiem w polskich realiach. Utrzymany w podobnej tematyce- „Umarł król, niech żyje król”, gdzie refren znowu daje drugi oddech i możliwość do podbicia ciężaru emocji.
            Gdyby nie dziesiątki godzin spędzonych z moją dziewczyną na zakupach w galeriach handlowych, na jej zakupach bo to gruba różnica, czaje różnice między markami. Nie chce dopisywać wybujałej nadinterpretacji refrenu w „Nowym kinie”, zwrotki wystarczą. „Twoi kumple są gorsi, ich marzenia są z Polski. Nie ruszają dupy, widzą życie w slow motion. Są prości, chcą forsy”- wypisz, wymaluj: Polska rap gra! „Drogowskazy”- mają najbardziej wybijający się beat. Świeżość tak powiewa, że gdyby nie „polish” linijki pewnie podpiłobym tą produkcję pod najmocniejsze longplaye mainstreamu amerykańskiego. Metafor i followup`ów popis po raz kolejny: „Wiem, że to moja ostatnia szansa na życie po śmierci - B.I.G.” Pewnie Ras uraczył by nas jeszcze większą ilością głębszych przemyśleń, zresztą sam się do tego przyznał: „Dałbym więcej metafor, ale minie wiek nim pojmą”. Techniczny majstersztyk, może nie do końca. Może niektórych taki tag pod kawałkiem „Off” by rozbawił. Ras jednak robi co chce w tym numerze. Ma przyspieszenia, świeżo brzmi, buja jak chce i kiedy chce, rymami bawi się i wychodzi mu bardzo zręcznie. Kolejny kawałek gdzie nie ma się do czego przyczepić. Nuda? Oby taka nuda panowała na wszystkich polskich albumach. 
Lęki z „Ładnego życia” stanowiące outro krążka brzmi jak zachód słońca. Kaca nieudanych linijek brak, są za to dojrzałe refleksje. Pewna niepewność brzmiąca w głosie Rasa, po raz pierwszy na albumie, a zarazem po raz ostatni. Przez około 45 minut Rasmentalism powiedzieli dużo więcej o naszej, rodzimej scenie niż wielu raperów od dekady próbuje powiedzieć. Bez obłudy, kolorowania rzeczywistości: „Ci sami ludzie, trochę inne sceny. Ci sami ludzie, trochę inne ściemy”. Spokojny beat jakby dodawał jeszcze domieszki napięcia. Czy to strach przed prawdziwą twarzą mainstreamu, czy przed drogami wodzonymi na pokuszenie? „Też mi trochę łatwiej, jak nie dzieli nas nic. Kiedy łączą nas frustracje, nie dzieli nas zysk. Kiedy wszystko się zmieni, będziecie chcieli tu być. Ale czy będę chciał was znać”- nie da się ukryć. Rzeka została przekroczona. Legalny raper i legalny producent a ostatni dzwonek już padł: „A jak zmienią nam zasady, i sprawdzą nas. Czy będziemy wiedzieć jak w to grać? ...”
Wracałem do tego krążka wielokrotne. Zanosi się na to że przez długie miesiące wracać ciągle będę.  Za każdym razem czuje się jakby słuchał nowy materiał, Ras ciągle brzmi świeżo, Ment ciągle zaskakuje beatami, klimat wciąż wciąga. Rasmentalism wjechali z impetem na mainstremową scenę. Przypisana debiutantom świeżość  żaden z gości nie zbrudził, V ciekawie uzupełnił „Stu”, gdzie obaj stoją „twardo na ziemi, głowy wysoko nad ostatnie piętro”.  Eldoka  wbił się w beat, flow Spinache jest fresk. Oprócz tego typ dał ciekawą zwrotkę dodatkowo udanie wpinając się w refren, a Małpa jak już wcześniej pisałem brzmi jakby sam był gospodarzem kawałka. Rap Rasa oprócz wspominanej świeżości wolny jest od wszelkich nieczystości, nieudanych przyspieszeń, brzmiący bardzo przekonywujący. Czyste flow nie przynudza, zwrotki podkręcają tempo, ciekawe metafory który można przytaczać w dziesiątkach, hashtagi wreszcie użyte z pomysłem i trafione w dziesiątkę. Życiówka Rasa nie ogranicza się do technicznych popisów. Dojrzały raper który nie boi się przyznać do dziecinnych pragnień wręcz naiwności. Doświadczenia ciężkiej drogi nie brzmią jak męka umierającego pielgrzyma i jest daleka od płaczliwych historii czy groteskowych wersów, patrz- „Buty z betonu” a`la Touch the sky. Mimo wszystko nie ma zwrotek oderwanych od rzeczywistości. Przeciwnie, co chociażby „Umarł król, niech żyje król” okraszony mroźnym realizmem potwierdza. Nie jest to album z bującym w obłokach MC czy też w bity w szarość krawężnika liryczny story-rap. Nieco więcej o samym Rasie i życiu na wschodzie można odczytać z poszczególnych zwrotek. Wersy o branży nie tyczą się lizania tyłka przeciętnych raperów i brudzenia we własnym ogródku.
Jeśli miałbym się na siłę czepiać tego krążka to jedynie że trwa zbyt krótko. Kilka numerów brzmi jakby były urwane w szczytowym momencie, jak chociażby w „9 życiach”. Dziwię się też że W.E.N.A. nie zagościł na „Za młodych na Heroda”. Pod względem brzmienia, klimat ma oryginalny smak przez co czkawka nikomu nie grozi. Obok So`Drumatic Ment stał się MVP wśród rodzimych producentów. Gdyby nie jego podobizna na okładce pomyślałbym że się przefarbował na czarno bądź spalił cały Zamojski asfalt. DJ Tort trzyma wszystko w ryzach i idealnie dawkuje dźwięki, wie kiedy przyspieszyć i kiedy zwolnić i dać się porwać beatom.
Etykiety za najlepszy debiut „Herodom” nie przyznam, zbyt wiele by dostali. Uznajmy, że wcześniejsze wydawnictwa gdzieś zmazały białą plamę dziewictwa muzycznego. Nie przegapili swego debiutu, prowokując okładką pokazali że zasługują na korony które widnieją nad ich głowami. Fame się zgadza, a hype to coś więcej niż angielskie słowo. Reasumując: „Za młodzi na Heroda” to krążek gdzie wszystko się zgadza ze sobą. Słychać luz w nagrywaniu, team spirit a pierścienie mistrzowskie nie wadzą. I Ras i Ment zasłużyli na debiut co udowodnili: „Rasmentalism nie daje plamy. Producent – MC PerwollVanish. Klasyk przez duże K w czystej postaci bez grama ściemy!

Ocena 10/10
 Krzywa krooopa


wtorek, 18 lutego 2014

Wujka z zagranicy pocztówka

Pewnie spora część z Was czytała bądź oglądała „Pachnidło”. Historia typa która za cel życiowy obrał sobie stworzenie zapachu idealnego. Pojechany pomysł, choć znam dużo gorsze. Niemniej jednak, bohater wspominanej książki czuł się jak przysłowiowa ryba w wodzie wśród woni wszelkiej otaczającej go materii. Wizualnie- Wuzet przypomina seryjnego mordercę. Może to zęby Hanibala Lectera, może to ta niepokojąca, szemrana barwa głosu. Pod dywan debiutantowi z Koka Beats nie zaglądałem, ogródka również nie rozkopałem(pewnie cały w zieleni) i dowodu zbrodni ciągle brak. Choć po „Własny zdaniu” mieć musi nie jednego muzycznego trupa na koncie.
            Rap w swym całkiem długim już życiorysie miewał romanse z wieloma gatunkami muzycznymi. Zdarzały się związki, dłuższe udane, powroty i rozstania aka telenowele latynoskie i przygody pewnej nocy w aucie z długim kacem. W rapie zawsze kochałem otwartość. Możliwość samplowania nawet tłumu autobusowego bądź odgłosów starej pralki lub czego tylko dusza zapragnie zawsze intrygowała. Tematu tego ciągnąć dalej nie ma sensu, chyba że ktoś chce wydać cegłę w obszerności przeżywającą Biblię, książkę telefoniczną województwa Mazowieckiego i Potop  razem wzięte. Wracając na właściwe tory-  nigdy nie czułem brytyjskich klimatów żywcem wyrwanych z klubów Albionu. Jak Zjednoczone Królestwo to Radiohead, The Stone Roses, DM i cała gama muzyki lat 90-tych. Zresztą, brytyjskie ekipy hiphopowe także nigdy na dłużej nie wkręciły się w mój odtwarzacz. Na szczęście moja forma swoistej ignorancji pękła.
            Nie da się ukryć, że „Własne zdanie” na pierwszy rzut oka wyróżnia się na tle nie tylko samych debiutantów lecz i innych produkcji które wydała polska scena w ubiegłym roku. Mimo swoistej oryginalność, wejście stosunkowo mało zauważalne. Rapowy Bruce Lee? Nie, bardziej przyczajony tygrys. Na swym kanale YouTube, wytwórnia Koka Beats prezentowała propsy od macierzystego środowiska. I tak, o ile słowa pochwały od Borixona można było się spodziewać- podobne dźwięki ma teraz w głowie. Zdania Pezeta, Małolata czy Flinta choć szanuje to muszę brać z dystansem- ziomki z wtórni. Jednak Marcin Flint, Włodi? Po tych gościach spodziewał bym się innego podejścia do „takiego rapu” w wykonaniu wiadomego rapera.
            Debiut Wuzeta za początek nowego podgatunku uznać nie można. Próby udane bądź nie w przetaczaniu fal dźwięków z UK już wcześniej były. Choć pionierem nazwać go nie można to śmiga z przysługującą pionierowi świeżością. Słowo „świeżość” najtrafniej określa ciekawy przypadek Wuzeta. Mainstream pełny jest albumów podobnych do siebie. Nie jest tajemnicą poliszynela, że polscy raperzy czerpią pełnymi garściami z zachodu. A ci którzy próbują odbić się od przypisanych schematów często muszą się potem z tego tłumaczyć. Nowe rzeczy ciężko do nas- słuchaczy trafiają. Przyzwyczajeni do tego co było obowiązkowe, przez długie lata nie raz mamy określone oczekiwania do poszczególnych MC. Sam się na tym złapałem. Pierwszy odsłuch Wuzeta trafił na nieco trueschoolową rotację. Gdzieś między Evidencem, NASem, drugim krążkiem Wu-Tang Clanu, nowym VNMem czy NWTS Drakea nie czułem klimatu „Własnego Zdania”….
            Odczucia niechęci po pełnego zajarania stanu rosły z każdym odsłuchem. Zasada „przesłuchałeś raz, nie przesłuchałeś wcale” powinna być zamieszczona na okładce albumu niczym klepsydrowe ostrzeżenia na paczkach fajek. Pierwsza singlowa– „Iluzja” klipem i beatem niosła mrok ale i co najważniejsze nie do rozgryzienia wówczas klimat. Z tekstem obalającym wszelkie mrzonki o uniwersalności wszelkich prawd (wiem, brzmi to idiotycznie), „życia normalnego”. Nie był to singiel „the best of 2013” choć w TOP10  widnieć powinien. Co ważne, Iluzja z przytupem pokazała wszystkie mocne strony Wuzeta: umiejętność wykorzystania do maksimum beatu, luz w nawijce, duża pewność siebie, udane operowanie flow i co ważne budowanie klimatu i utrzymanie słuchacza do ostatniej sekundy. 
            Iluzja brzmi jak trailer do całego albumu. Na pierwszy plan rzuca się świetna produkcja. Tego akurat trzeba było się spodziewać po tym typie. Wuzet przez długi czas mieszkał w Londynie więc i dubstep czy grime poznał „na żywca”. To jak oglądanie filmu Emira Kusturvica wspólnie z serbskimi widzami. Możliwość wejścia głębiej „w temat” być może zaważyła na udanym „odbiciu” tych brytyjskich  beatów na polski rynek.
            Słuchając „Własnego Zdania” miałem wrażanie że całość stanowi jeden dobrze zbalansowany numer. Spójność nie jest jedyną pochwałą w stronę dla producentów. Mimo że klimaty wyrwane z angielskich klubów to na albumie Wuzet postawił na polskich producentów. Produkt w pełni Made in Poland więc mamy! Bomby basu, energiczne atomówki, świeżość jak pierwszy wiosenny wiatr, mocne uderzenia jak tytułowe „Własne zdanie”,  „Dziecko basu” czy nieco obniżające ciężar brzmienia i lekko snujące się „Ciemne chmury”. Mimo wszystko, jest wcześniej wspominana spójność. Co do samej nawijki na płycie to dla niektórych możne ona brzmieć raczej jako dodatek do treści muzycznej. Może brzmieć to jako zarzut i ewidentny minus tej płyty ale tak nie jest. Wuzet to koleś któremu do rapowego DNA ktoś wpisał wyspiarskie podejście do tej muzyki.
            W tytułowym „Własnym zdaniu” Wujek z zagranicy dosadnie podsumowuje stan rodzimej sceny: „w polskiej muzyce awaria”, na dynamicznym beatcie od eRAeFiego brzmi jak deklaracja pierworodnego syna dubstepu. Prosta bragga co liryką nie robi nadmuchanego klasyka. Superhigh z jeszcze większą dynamiką, kąsająca jak jad kobry królewskiej. I znów prosta nawijka, co ciekawe: znowu mam wrażenie, że większe popisy językowe mogły by posypać numer. Zresztą sam Wuzet to określił: „Nie zgrywam szlachcica, panicza, barona. /Więc sie przyzwyczaj lub znikaj.” Ok, piona!
            Nieco inaczej bijące „Ciemne chmury” przedstawiają nieco innego Wuzeta. Tekst w którym możemy nieco lepiej poznać autora „Własnego zdania”. By the Way, to track w którym można najbardziej skupić się na samym tekście. Mój ulubiony „Dziki stan”, co mógłby wpaść do wora z dziesiątką innych o tematyce: jak robię rap, a moje drugie imię brzmi: progres: „Pizgam wciąż, nie ślizgam jak wąż/Wuzet MC sprawdź mój postęp. (…) Wymijam cię na trasie jak porsche/ bo mam tryby sprawniejsze i nowsze.”. Numer w którym wszystkie brudy w głosie Wuzeta wzmacniają dodatkowo cały kawałek, który wije się po głowie niczym Biblijny wąż. Numer z „prezesem” w tematyce swej budzi banalne skojarzenia- takich kawałków było już w ch..j dużo. Nie, nie takich. Bo choć o „złych kobietach” słyszeliśmy wielokrotnie i rapowy Linda stał się męczący to Wuzet do spółki z Pezetem na bardzo udanej produkcji od Dubskinta, dodał świeżości po raz kolejny temu co wcześniej znaliśmy.
            Kawałki co przyjemną prostotą pędzą po beatach  rządzą na tym albumie. Nieco przypominające beatem klimaty debiutu A$AP Rockiego –„Wirus3000” i „Targowisko próżności” które nieco podsumowuje fakty, trochę „zieleni” w kawałku numer-12, lekko burzące schematy numerów o wiadomej tematyce. Hipnotyczna „Niedziela” brzmiąca jak pokuta na kacu z łatwością tworzy obrazy w umyśle lub prywatny faworyt w postaci „Wchodzę do lokalu” potwierdzają wysoki potencjał na singlowe bomby. Każdemu kawałkowi mógłbym poświęcić parę linijek. Kopalnia bangerów w połączeniu z trafiającymi w cel klimatycznymi trackami.
            Z każdym odsłuchem „Własnego zdania” co raz bardziej kumałem fame Wuzeta.  Ten album to taki swoisty papier lakmusowy. Dla słuchaczy, producentów i wreszcie samych raperów czy jesteśmy gotowi na nowe elementy w polskim hiphopie. Mimo, że już kilku MC próbowało wcześniej wkręcić brytyjskie brzmienia na polskie beaty, to „Własne zdanie” brzmi jak dzieło pioniera, zabierając pełnie świeżości. W przeciwieństwie do poprzednik, Wuzet pokazał że dubstepowe klimaty to jego parafia. Nie jest to „Muzyka rozrywkowa 2” skąpana basem, choć duch albumu jakby podobny. Ciężko porównać inną polską produkcję do tego krążka. I co równie ważne- przez około godziny odsłuchu nie czujemy się jakby to była kompilacja stylówek raperów zza wielkiej wody.
Warsztat Wuzeta to ciekawa, szybka ale i brudna nawijka. Można się przyczepić do nadużywania słowa „jak”. Co jest słyszalne w kliku numerach jako chociażby w „Dzikim stanie”. Można się przyczepić do warstwy lirycznej, tego że rymy są proste a metafor jak na lekarstwo. Wuzet znalazł dla siebie idealnie wyszyty skafander w którym z mocnym wejściem wszedł na mainstream. Czy komuś podejdzie ten album bądź nie, zależy od tego czego szuka dany słuchacz w rapie. Skillsów, przesytu metafor, rymów wysokiej klasy czy oryginalności, ciekawej osobowości MC i nowatorskie podejścia do tej muzyki. Podobno Wuzet nie miał nic dokonać po legalnym debiucie, no chyba, że naprawdę ma „ch..a do kolan”. A jednak!

Ocena: 7.5/10


czwartek, 13 lutego 2014

W prostocie siła.... czyli recenzja Kękę- Takie rzeczy


Co by nie mówić i pisać o obecnej sytuacji na rodzimej scenie- zadebiutować jest łatwiej niż wygrać polskiej kadrze mecz. Moda na rap wróciła a z nią przesyt dobrej ale i też złej, a nawet cholernie złej muzyki. Niby nic w tym nowego. Zawsze scena była zróżnicowana pod względem poziomu, ale w stawie reprezentantów różnych wytwórni brakowało tego jednego okazu co z niewiadomego powodu płynął by pod prąd i był złotą rybą w skórze karpia.
            Internet to cholerstwo. Co raz częściej łapię się na tym że słucham rzeczy słabych… bo trzeba sprawdzić by mieć zdanie, a że świeżych singli, mixtapeów i długogrających albumów wychodzi masę to ciężko ogarnąć wszystko. I choć nie raz wpadłem na ciekawe rzeczy to pewnie w większości przypadków słuchałem… tego samego. Wtórność boli, więc ¾ sceny jest cała w pręgach. Bohater dzisiejszej akcji zapewne swe blizny również posiada. Lecz są one owocem życiowych doświadczeń i konsekwencją obranej drogi niż waleniem głową w mur zwanym -oryginalność.
Na Kękę natchnąłem się przypadkowo. Chyba w połowie 2012 roku „Woogie Boogie” wkręciło grubą fazę. Co to za typ który z soczystym flow śmiga zręcznie i beat 2stego wycisnął do ostatniej sekundy? Reprezentant Radomia- scena ciekawa, choć stosunkowo mało popularna. Kot mający już swoje lata, bo już trzy dychy na karku spokojnie budujący swój fame bez parcia na mainstream swoimi trackami bez głośny featów nagle przykuwa uwagę. I co bym nie napisał, fenomen tego gościa  jest jak Juan Jose Cobo w 2011 roku na Vuelcie. Podziemne projekty zbyt wielu słuchaczy nie nabiły. Choć jak wrzucał Woogie Boogie składy się jarały to jednak poważnego zainteresowania ze strony możny rodzimej sceny nie osiągnął.
I może gdyby nie znalazł się w ekipie młodych wilków Popkillera czekał by dalej na swoją szansę lub roznosząc listy nagle uświadomił przegapioną szansę… Kękę jednak sroce z pod ogona jednak nie wypadł. Kontrakt z Prosto, a  wcześniej duże zainteresowanie starszymi kawałkami. Owoc świetnej zwrotki na młodych wilkach , gdzie to zdecydowanie wybił się na tle bardzo przeciętnej reszty. Nagle 30-latek, znany dotychczas przez skromną grupę słuchaczy stał się jednym z najbardziej jeśli nie najbardziej oczekiwanym debiutantem A.D. 2013. Reasumując: w „hurwę” to poszło!
Dla wielu Kękę będzie noskillsem, który jedynie pewnością dorównuje większości graczy z sceny. Dla wielu będzie to raper o technice na poziomie pierwszych nielegali ¾ kotów. W wywiadzie z Yetim, Pezet stwierdził w kwestii debiutów, że obecnie nie chodzi o skillsy. „Trzeba być jakimś”- mógłby powiedzieć Sokół. Radomianinowi oryginalności odmówić nie można. Specyfika warsztatu tego rapera raczej nie budzi zbyt wielu skojarzeń. Choć dykcja dla naszej, polskiej sceny nie jest dobrą stroną, a mr. slow flow to drugie imię   wielu polskich raperów. Bogactwo swych własnych słów jak chociażby kultowe już „hurrwa” dodaje smaczku. Przez co na pierwszy „rzut ucha” niczym nie wybijający się MC, mający już swe lata i staż w podziemiu staje się raperem wyjątkowym.
Przez ostatnie lata wyrobił się pewien model debiut-album. W tolerancji mniejszej lub większej i w różnych wariacjach debiut musi mieć coś zza wielkiej wody, gości jeszcze z czasów undergroundu i tych już z mainstreamu, teksty raczej posępne, bo smutek wrodzona naturą Polaków jest! Takie rzeczy na dzień dobry z okładki informują nas czym są tytułowe „rzeczy”. „Radom-muzyka-kobiety-wino” pewnie kolejność spartoliłem ale te cztery słowa są bliskie sercu 30-latka z Radomia. Album choć debiutancki to zawierający stare, najbardziej kojarzone numer- „Nie widziałaś”, „Jeden kraj”, „Iskra”. Prawdopodobnie pod względem odsłuchów na YouTubie najbardziej popularne poza wspominanym wcześniej Woogie Boogie. Numery dobre- ale po przesłuchaniu całego krążka można zauważyć, że powstały zdecydowanie najwcześniej z całego albumu.
Otwierające „Nigdy dość” na hipnotycznym beatcie od Zioła pokazuje całkiem spore liryczne możliwości Kękę: „Chwila gdy uderza bit i nagle myśli tak wiele/I wtedy muszę to pisać jakby Duch zstąpił na ziemię/Wtedy nie ma już pytań i wszystko jasne/Jakby Bóg sam powiedzieć chciał że wszystko dobrze. Będzie./ Moje wyznanie wiary moja modlitwa do nieba/Jak mam być szczerym to nagram, jak nieszczerym to jebać”, z deklaracją trudnej drogi w refrenie przypominam o statusie debiutanta. Trueschoolowe brzmienie, dojrzałem refleksje, bez pustych sloganów, męczących hashtagów. Nie inaczej jest w numerze „Zostaję” (czołowy singiel ubiegłego roku) z najlepszą na krążku produkcją od Czarnego HiFi przenoszący wprost na szare blokowiska. Lokalnym patriotyzm, Represent ala Kękę „stąd szczery rap… i konkret jestem”. Niezła nawijka, w przeciwieństwie do innych graczy na scenie reprezentant Radomia głośno mówi skąd jest , w dodatku z pełną dumą „Każdy zżyty z tym osiedlem, każdy kto jest stąd./ Nie na darmo nasze miasto ma w nazwie dom”.
Ogólnie rzecz biorąc, beaty na „Takich Rzeczach” to trafiony strzał. 2sty świetnie rozhulał dobrze znane „Nie widziałaś”. Męski szowinizm okraszony brudną barwą głosu szybko stał się grubym bangerem. Niby w tym nic odkrywczego, numeru o laskach i rwaniu w klubach  polski rap ma całkiem sporo, ale niewiele z nich jest w stanie na dłużej wkręci się playlistę.  A fraza „Na sikorki zawołanie 'Na-na-na-na'” stała się już wszechobecnym tagiem.
Na początku recenzji wspominałem o sednie krążka, a więc o „Takich rzeczach”. Dom, miłość do rodzimego miasta, Kękę od początku swej przygody z rapem jawnie propaguje swój patriotyzm. Na Młodych Wilkach byli „Niesprawiedliwi”. Na krążku mamy natomiast „Iskrę” oraz „Jeden kraj” (jednej z lepszych teledysków 2013 roku). Nie jest to skrajny przekaz jaki zaserwował nam Medium obecnie Tau. Wyzbyty populizmu tekst: „Oskarżenie o fanatyzm pustym śmiechem zbijam/żaden katolicki dżihad, chociaż wierzę w Boga” w Iskrze jak w i w Jednym kraju z nostalgią: „Zakopaną w lesie broń po dziadku znajdę przeczyszczę./Szukać wiem gdzie, czekam na iskrę” z daleka od pretensjonalnych sloganów jawnie deklaruje swój światopogląd.  Również w „Krucjacie” znajdziemy nawiązania do wcześniej poruszonej retoryki. Choć akurat w tym numerze pojechało mu się dużo bardziej skrajnie. Bezkompromisowo? Nawet jeśli tak to w naturze dobrego MC powinno być to częścią DNA.
Reszta krążka choć nieco nierówna i odstająca od czołowych kawałków niewybita się klimatem. „Takie rzeczy” brzmią bardzo spójnie. Daleko do klimatów innych czołowych albumów roku 2013, ale ale i tak płyta zjada wiele czołowych pozycji które ostatnio zostały wydane. „Wszystko pięknie” i „Dużo nie trzeba” chilloutowe brzmienie, wolno płynące, nieco więcej o samym Kę  w tych kawałach usłyszymy. Leniwe klimaty, opowieści bliskie niemal każdemu słuchaczowi polskiego rapu. W kawałku „Trasa” Kę mianuje się- Ryśkiem Riedlem rapu. Coś w tym jest. Kękę jest jaki jest, jak go widzimy i słyszmy, nikogo nie udaje, na pozoranta nie wyrasta, jest naturalność, pewność siebie. Może i trochę samego 2paca, którego Kę jest wielkim fanem. Lecz nie oznacza to zżynania w wersji full jak można zauważyć u co najmniej połowy mainstreamu.
Wracając do albumu, kilka numer brzmi jakby nie zostały do końca dopracowane.  Wcześniej wspominana „Trasa” trochę razi nieczystościami, sam numer jest luźnym trackiem i nie wybija się z całości. Osobistą spowiedź  w „Sama powiedź” gdzie znów dowiadujemy się czegoś więcej o Kękę. Tym razem o tym jak zabija czas, lecz jak 30-latek radzi sobie ze swym życiem. Szkoda tylko, że beat w tym kawałku usypia przez cały numer staje się bardzo męczący, a szkoda! Brudne, a wręcz łobuzerskie (choć nie znoszę tego słowa) „Z boku” mogło by kandydować do miana 3 minutowej charakterystyki stylówki Kę. Skoro Sokół jest nocnym narratorem, to reprezentant Radomia tym numerem zasługuje na miano „spojrzenia późnej pory”. Być może jest w tym wielka przesada, bo do Sokoła w budowaniu napięciu, barwnym opisywaniu szarej rzeczywistości brakuje mu bardzo wiele. Niemiej jednak, story-rap wychodzi mu bardzo ciekawie, a i klimat kawałka nie wiem dlaczego ale przypominam mi… JWP! Brudno i łobuzersko jest również w „Chwili”. I znów bezkompromisowo, na pierwszy odsłuch, mała „lekcja życia”, z kolejnymi już: „bra-ka-ka-ka” na ciekawym choć charakterystycznym dla 2stego beatcie potrafi stworzyć intrygujący klimat.
Co do całego krążka, hmm…. Jak na debiut jest dobrze, może bardzo dobrze. Jest nad czym pracować. Ale jest przede wszystkim pewna charyzma, która powinna być w każdym dobrym MC. Stylówka Kękę to przede wszystkim brudny wokal, charakterystyczne flow- nieco monotonne, pełne soczystych momentów, bezkompromisowe podejście do pewnych spraw, zapatrzenie do rapu wyjęte ze starej szkoły. Można by się przyczepić do małej ilości rymów oraz metafor. Choć na początku recenzji nieco pochwaliłem lirykę Kę. Dzięki Bogu, w warsztacie Radomianina nie ma wszechobecnych hashtagów, zbędnego pozerstwa, pustych wersów, niemrawych szesnastek czy też przerysowanej treści. W ubiegłym roku, znaczna część sceny próbowała kopiować trendy zza wielkiej wody. Kę, niekryjący sympatii do rapu Tupaca Shakura co najwyżej lekko inspirował się twórczości reprezentanta West Coastu.  Zamieszczenie na debiucie starych numerów dla niektórych może być błędem, dla innych plusem. Co ważne te kawałki nie obniżają poziomu choć w nowych trackach słychać progres. Jednak dlaczego zabrakło Woogie Boogie? Cholera i Kękę tylko wie. Brak gości pokazuje, że ma pomysł na budowanie kawałki i czuje się na tyle pewnie by nie wspierać się pomocnikami. Nierówny poziom produkcji na krążku jest słyszalnym faktem, byle na kolejnym albumie beaty były lepiej dobrane.
Co ważne, „Takie rzeczy” nie mają nadbudowanej koncepcji. W prostocie siła, ba nawet takie rapu obecnie najbardziej brakuje na naszej scenie. Reprezentant (tak ponownie to słowo) tłumu z którym można się zidentyfikować, którego refleksje i doświadczenia są nam bliskie kupił wielu słuchaczy. Być może obecny czas to dla Kękę najlepszy moment na debiut, być może gdyby nie Młode Wilki Popkillera nie było by tego debiutu. I taki krążek jak „Takie rzeczy” bliskie pewnemu 30-latkowi z Radomia nie wyszły by szersze wody… Rap gra straciła by ciekawe zawodnika, bo takiego rapu jak widać polscy słuchacze bardzo oczekują. Obok Wuzeta, a tuż za Rasmentalism debiutant roku. Top3, miejsce na podium, osobiście absolutne TOP10 roku. Naprawdę nieźle!

Ocena: 7,5/10