wtorek, 18 lutego 2014

Wujka z zagranicy pocztówka

Pewnie spora część z Was czytała bądź oglądała „Pachnidło”. Historia typa która za cel życiowy obrał sobie stworzenie zapachu idealnego. Pojechany pomysł, choć znam dużo gorsze. Niemniej jednak, bohater wspominanej książki czuł się jak przysłowiowa ryba w wodzie wśród woni wszelkiej otaczającej go materii. Wizualnie- Wuzet przypomina seryjnego mordercę. Może to zęby Hanibala Lectera, może to ta niepokojąca, szemrana barwa głosu. Pod dywan debiutantowi z Koka Beats nie zaglądałem, ogródka również nie rozkopałem(pewnie cały w zieleni) i dowodu zbrodni ciągle brak. Choć po „Własny zdaniu” mieć musi nie jednego muzycznego trupa na koncie.
            Rap w swym całkiem długim już życiorysie miewał romanse z wieloma gatunkami muzycznymi. Zdarzały się związki, dłuższe udane, powroty i rozstania aka telenowele latynoskie i przygody pewnej nocy w aucie z długim kacem. W rapie zawsze kochałem otwartość. Możliwość samplowania nawet tłumu autobusowego bądź odgłosów starej pralki lub czego tylko dusza zapragnie zawsze intrygowała. Tematu tego ciągnąć dalej nie ma sensu, chyba że ktoś chce wydać cegłę w obszerności przeżywającą Biblię, książkę telefoniczną województwa Mazowieckiego i Potop  razem wzięte. Wracając na właściwe tory-  nigdy nie czułem brytyjskich klimatów żywcem wyrwanych z klubów Albionu. Jak Zjednoczone Królestwo to Radiohead, The Stone Roses, DM i cała gama muzyki lat 90-tych. Zresztą, brytyjskie ekipy hiphopowe także nigdy na dłużej nie wkręciły się w mój odtwarzacz. Na szczęście moja forma swoistej ignorancji pękła.
            Nie da się ukryć, że „Własne zdanie” na pierwszy rzut oka wyróżnia się na tle nie tylko samych debiutantów lecz i innych produkcji które wydała polska scena w ubiegłym roku. Mimo swoistej oryginalność, wejście stosunkowo mało zauważalne. Rapowy Bruce Lee? Nie, bardziej przyczajony tygrys. Na swym kanale YouTube, wytwórnia Koka Beats prezentowała propsy od macierzystego środowiska. I tak, o ile słowa pochwały od Borixona można było się spodziewać- podobne dźwięki ma teraz w głowie. Zdania Pezeta, Małolata czy Flinta choć szanuje to muszę brać z dystansem- ziomki z wtórni. Jednak Marcin Flint, Włodi? Po tych gościach spodziewał bym się innego podejścia do „takiego rapu” w wykonaniu wiadomego rapera.
            Debiut Wuzeta za początek nowego podgatunku uznać nie można. Próby udane bądź nie w przetaczaniu fal dźwięków z UK już wcześniej były. Choć pionierem nazwać go nie można to śmiga z przysługującą pionierowi świeżością. Słowo „świeżość” najtrafniej określa ciekawy przypadek Wuzeta. Mainstream pełny jest albumów podobnych do siebie. Nie jest tajemnicą poliszynela, że polscy raperzy czerpią pełnymi garściami z zachodu. A ci którzy próbują odbić się od przypisanych schematów często muszą się potem z tego tłumaczyć. Nowe rzeczy ciężko do nas- słuchaczy trafiają. Przyzwyczajeni do tego co było obowiązkowe, przez długie lata nie raz mamy określone oczekiwania do poszczególnych MC. Sam się na tym złapałem. Pierwszy odsłuch Wuzeta trafił na nieco trueschoolową rotację. Gdzieś między Evidencem, NASem, drugim krążkiem Wu-Tang Clanu, nowym VNMem czy NWTS Drakea nie czułem klimatu „Własnego Zdania”….
            Odczucia niechęci po pełnego zajarania stanu rosły z każdym odsłuchem. Zasada „przesłuchałeś raz, nie przesłuchałeś wcale” powinna być zamieszczona na okładce albumu niczym klepsydrowe ostrzeżenia na paczkach fajek. Pierwsza singlowa– „Iluzja” klipem i beatem niosła mrok ale i co najważniejsze nie do rozgryzienia wówczas klimat. Z tekstem obalającym wszelkie mrzonki o uniwersalności wszelkich prawd (wiem, brzmi to idiotycznie), „życia normalnego”. Nie był to singiel „the best of 2013” choć w TOP10  widnieć powinien. Co ważne, Iluzja z przytupem pokazała wszystkie mocne strony Wuzeta: umiejętność wykorzystania do maksimum beatu, luz w nawijce, duża pewność siebie, udane operowanie flow i co ważne budowanie klimatu i utrzymanie słuchacza do ostatniej sekundy. 
            Iluzja brzmi jak trailer do całego albumu. Na pierwszy plan rzuca się świetna produkcja. Tego akurat trzeba było się spodziewać po tym typie. Wuzet przez długi czas mieszkał w Londynie więc i dubstep czy grime poznał „na żywca”. To jak oglądanie filmu Emira Kusturvica wspólnie z serbskimi widzami. Możliwość wejścia głębiej „w temat” być może zaważyła na udanym „odbiciu” tych brytyjskich  beatów na polski rynek.
            Słuchając „Własnego Zdania” miałem wrażanie że całość stanowi jeden dobrze zbalansowany numer. Spójność nie jest jedyną pochwałą w stronę dla producentów. Mimo że klimaty wyrwane z angielskich klubów to na albumie Wuzet postawił na polskich producentów. Produkt w pełni Made in Poland więc mamy! Bomby basu, energiczne atomówki, świeżość jak pierwszy wiosenny wiatr, mocne uderzenia jak tytułowe „Własne zdanie”,  „Dziecko basu” czy nieco obniżające ciężar brzmienia i lekko snujące się „Ciemne chmury”. Mimo wszystko, jest wcześniej wspominana spójność. Co do samej nawijki na płycie to dla niektórych możne ona brzmieć raczej jako dodatek do treści muzycznej. Może brzmieć to jako zarzut i ewidentny minus tej płyty ale tak nie jest. Wuzet to koleś któremu do rapowego DNA ktoś wpisał wyspiarskie podejście do tej muzyki.
            W tytułowym „Własnym zdaniu” Wujek z zagranicy dosadnie podsumowuje stan rodzimej sceny: „w polskiej muzyce awaria”, na dynamicznym beatcie od eRAeFiego brzmi jak deklaracja pierworodnego syna dubstepu. Prosta bragga co liryką nie robi nadmuchanego klasyka. Superhigh z jeszcze większą dynamiką, kąsająca jak jad kobry królewskiej. I znów prosta nawijka, co ciekawe: znowu mam wrażenie, że większe popisy językowe mogły by posypać numer. Zresztą sam Wuzet to określił: „Nie zgrywam szlachcica, panicza, barona. /Więc sie przyzwyczaj lub znikaj.” Ok, piona!
            Nieco inaczej bijące „Ciemne chmury” przedstawiają nieco innego Wuzeta. Tekst w którym możemy nieco lepiej poznać autora „Własnego zdania”. By the Way, to track w którym można najbardziej skupić się na samym tekście. Mój ulubiony „Dziki stan”, co mógłby wpaść do wora z dziesiątką innych o tematyce: jak robię rap, a moje drugie imię brzmi: progres: „Pizgam wciąż, nie ślizgam jak wąż/Wuzet MC sprawdź mój postęp. (…) Wymijam cię na trasie jak porsche/ bo mam tryby sprawniejsze i nowsze.”. Numer w którym wszystkie brudy w głosie Wuzeta wzmacniają dodatkowo cały kawałek, który wije się po głowie niczym Biblijny wąż. Numer z „prezesem” w tematyce swej budzi banalne skojarzenia- takich kawałków było już w ch..j dużo. Nie, nie takich. Bo choć o „złych kobietach” słyszeliśmy wielokrotnie i rapowy Linda stał się męczący to Wuzet do spółki z Pezetem na bardzo udanej produkcji od Dubskinta, dodał świeżości po raz kolejny temu co wcześniej znaliśmy.
            Kawałki co przyjemną prostotą pędzą po beatach  rządzą na tym albumie. Nieco przypominające beatem klimaty debiutu A$AP Rockiego –„Wirus3000” i „Targowisko próżności” które nieco podsumowuje fakty, trochę „zieleni” w kawałku numer-12, lekko burzące schematy numerów o wiadomej tematyce. Hipnotyczna „Niedziela” brzmiąca jak pokuta na kacu z łatwością tworzy obrazy w umyśle lub prywatny faworyt w postaci „Wchodzę do lokalu” potwierdzają wysoki potencjał na singlowe bomby. Każdemu kawałkowi mógłbym poświęcić parę linijek. Kopalnia bangerów w połączeniu z trafiającymi w cel klimatycznymi trackami.
            Z każdym odsłuchem „Własnego zdania” co raz bardziej kumałem fame Wuzeta.  Ten album to taki swoisty papier lakmusowy. Dla słuchaczy, producentów i wreszcie samych raperów czy jesteśmy gotowi na nowe elementy w polskim hiphopie. Mimo, że już kilku MC próbowało wcześniej wkręcić brytyjskie brzmienia na polskie beaty, to „Własne zdanie” brzmi jak dzieło pioniera, zabierając pełnie świeżości. W przeciwieństwie do poprzednik, Wuzet pokazał że dubstepowe klimaty to jego parafia. Nie jest to „Muzyka rozrywkowa 2” skąpana basem, choć duch albumu jakby podobny. Ciężko porównać inną polską produkcję do tego krążka. I co równie ważne- przez około godziny odsłuchu nie czujemy się jakby to była kompilacja stylówek raperów zza wielkiej wody.
Warsztat Wuzeta to ciekawa, szybka ale i brudna nawijka. Można się przyczepić do nadużywania słowa „jak”. Co jest słyszalne w kliku numerach jako chociażby w „Dzikim stanie”. Można się przyczepić do warstwy lirycznej, tego że rymy są proste a metafor jak na lekarstwo. Wuzet znalazł dla siebie idealnie wyszyty skafander w którym z mocnym wejściem wszedł na mainstream. Czy komuś podejdzie ten album bądź nie, zależy od tego czego szuka dany słuchacz w rapie. Skillsów, przesytu metafor, rymów wysokiej klasy czy oryginalności, ciekawej osobowości MC i nowatorskie podejścia do tej muzyki. Podobno Wuzet nie miał nic dokonać po legalnym debiucie, no chyba, że naprawdę ma „ch..a do kolan”. A jednak!

Ocena: 7.5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz