czwartek, 13 lutego 2014

W prostocie siła.... czyli recenzja Kękę- Takie rzeczy


Co by nie mówić i pisać o obecnej sytuacji na rodzimej scenie- zadebiutować jest łatwiej niż wygrać polskiej kadrze mecz. Moda na rap wróciła a z nią przesyt dobrej ale i też złej, a nawet cholernie złej muzyki. Niby nic w tym nowego. Zawsze scena była zróżnicowana pod względem poziomu, ale w stawie reprezentantów różnych wytwórni brakowało tego jednego okazu co z niewiadomego powodu płynął by pod prąd i był złotą rybą w skórze karpia.
            Internet to cholerstwo. Co raz częściej łapię się na tym że słucham rzeczy słabych… bo trzeba sprawdzić by mieć zdanie, a że świeżych singli, mixtapeów i długogrających albumów wychodzi masę to ciężko ogarnąć wszystko. I choć nie raz wpadłem na ciekawe rzeczy to pewnie w większości przypadków słuchałem… tego samego. Wtórność boli, więc ¾ sceny jest cała w pręgach. Bohater dzisiejszej akcji zapewne swe blizny również posiada. Lecz są one owocem życiowych doświadczeń i konsekwencją obranej drogi niż waleniem głową w mur zwanym -oryginalność.
Na Kękę natchnąłem się przypadkowo. Chyba w połowie 2012 roku „Woogie Boogie” wkręciło grubą fazę. Co to za typ który z soczystym flow śmiga zręcznie i beat 2stego wycisnął do ostatniej sekundy? Reprezentant Radomia- scena ciekawa, choć stosunkowo mało popularna. Kot mający już swoje lata, bo już trzy dychy na karku spokojnie budujący swój fame bez parcia na mainstream swoimi trackami bez głośny featów nagle przykuwa uwagę. I co bym nie napisał, fenomen tego gościa  jest jak Juan Jose Cobo w 2011 roku na Vuelcie. Podziemne projekty zbyt wielu słuchaczy nie nabiły. Choć jak wrzucał Woogie Boogie składy się jarały to jednak poważnego zainteresowania ze strony możny rodzimej sceny nie osiągnął.
I może gdyby nie znalazł się w ekipie młodych wilków Popkillera czekał by dalej na swoją szansę lub roznosząc listy nagle uświadomił przegapioną szansę… Kękę jednak sroce z pod ogona jednak nie wypadł. Kontrakt z Prosto, a  wcześniej duże zainteresowanie starszymi kawałkami. Owoc świetnej zwrotki na młodych wilkach , gdzie to zdecydowanie wybił się na tle bardzo przeciętnej reszty. Nagle 30-latek, znany dotychczas przez skromną grupę słuchaczy stał się jednym z najbardziej jeśli nie najbardziej oczekiwanym debiutantem A.D. 2013. Reasumując: w „hurwę” to poszło!
Dla wielu Kękę będzie noskillsem, który jedynie pewnością dorównuje większości graczy z sceny. Dla wielu będzie to raper o technice na poziomie pierwszych nielegali ¾ kotów. W wywiadzie z Yetim, Pezet stwierdził w kwestii debiutów, że obecnie nie chodzi o skillsy. „Trzeba być jakimś”- mógłby powiedzieć Sokół. Radomianinowi oryginalności odmówić nie można. Specyfika warsztatu tego rapera raczej nie budzi zbyt wielu skojarzeń. Choć dykcja dla naszej, polskiej sceny nie jest dobrą stroną, a mr. slow flow to drugie imię   wielu polskich raperów. Bogactwo swych własnych słów jak chociażby kultowe już „hurrwa” dodaje smaczku. Przez co na pierwszy „rzut ucha” niczym nie wybijający się MC, mający już swe lata i staż w podziemiu staje się raperem wyjątkowym.
Przez ostatnie lata wyrobił się pewien model debiut-album. W tolerancji mniejszej lub większej i w różnych wariacjach debiut musi mieć coś zza wielkiej wody, gości jeszcze z czasów undergroundu i tych już z mainstreamu, teksty raczej posępne, bo smutek wrodzona naturą Polaków jest! Takie rzeczy na dzień dobry z okładki informują nas czym są tytułowe „rzeczy”. „Radom-muzyka-kobiety-wino” pewnie kolejność spartoliłem ale te cztery słowa są bliskie sercu 30-latka z Radomia. Album choć debiutancki to zawierający stare, najbardziej kojarzone numer- „Nie widziałaś”, „Jeden kraj”, „Iskra”. Prawdopodobnie pod względem odsłuchów na YouTubie najbardziej popularne poza wspominanym wcześniej Woogie Boogie. Numery dobre- ale po przesłuchaniu całego krążka można zauważyć, że powstały zdecydowanie najwcześniej z całego albumu.
Otwierające „Nigdy dość” na hipnotycznym beatcie od Zioła pokazuje całkiem spore liryczne możliwości Kękę: „Chwila gdy uderza bit i nagle myśli tak wiele/I wtedy muszę to pisać jakby Duch zstąpił na ziemię/Wtedy nie ma już pytań i wszystko jasne/Jakby Bóg sam powiedzieć chciał że wszystko dobrze. Będzie./ Moje wyznanie wiary moja modlitwa do nieba/Jak mam być szczerym to nagram, jak nieszczerym to jebać”, z deklaracją trudnej drogi w refrenie przypominam o statusie debiutanta. Trueschoolowe brzmienie, dojrzałem refleksje, bez pustych sloganów, męczących hashtagów. Nie inaczej jest w numerze „Zostaję” (czołowy singiel ubiegłego roku) z najlepszą na krążku produkcją od Czarnego HiFi przenoszący wprost na szare blokowiska. Lokalnym patriotyzm, Represent ala Kękę „stąd szczery rap… i konkret jestem”. Niezła nawijka, w przeciwieństwie do innych graczy na scenie reprezentant Radomia głośno mówi skąd jest , w dodatku z pełną dumą „Każdy zżyty z tym osiedlem, każdy kto jest stąd./ Nie na darmo nasze miasto ma w nazwie dom”.
Ogólnie rzecz biorąc, beaty na „Takich Rzeczach” to trafiony strzał. 2sty świetnie rozhulał dobrze znane „Nie widziałaś”. Męski szowinizm okraszony brudną barwą głosu szybko stał się grubym bangerem. Niby w tym nic odkrywczego, numeru o laskach i rwaniu w klubach  polski rap ma całkiem sporo, ale niewiele z nich jest w stanie na dłużej wkręci się playlistę.  A fraza „Na sikorki zawołanie 'Na-na-na-na'” stała się już wszechobecnym tagiem.
Na początku recenzji wspominałem o sednie krążka, a więc o „Takich rzeczach”. Dom, miłość do rodzimego miasta, Kękę od początku swej przygody z rapem jawnie propaguje swój patriotyzm. Na Młodych Wilkach byli „Niesprawiedliwi”. Na krążku mamy natomiast „Iskrę” oraz „Jeden kraj” (jednej z lepszych teledysków 2013 roku). Nie jest to skrajny przekaz jaki zaserwował nam Medium obecnie Tau. Wyzbyty populizmu tekst: „Oskarżenie o fanatyzm pustym śmiechem zbijam/żaden katolicki dżihad, chociaż wierzę w Boga” w Iskrze jak w i w Jednym kraju z nostalgią: „Zakopaną w lesie broń po dziadku znajdę przeczyszczę./Szukać wiem gdzie, czekam na iskrę” z daleka od pretensjonalnych sloganów jawnie deklaruje swój światopogląd.  Również w „Krucjacie” znajdziemy nawiązania do wcześniej poruszonej retoryki. Choć akurat w tym numerze pojechało mu się dużo bardziej skrajnie. Bezkompromisowo? Nawet jeśli tak to w naturze dobrego MC powinno być to częścią DNA.
Reszta krążka choć nieco nierówna i odstająca od czołowych kawałków niewybita się klimatem. „Takie rzeczy” brzmią bardzo spójnie. Daleko do klimatów innych czołowych albumów roku 2013, ale ale i tak płyta zjada wiele czołowych pozycji które ostatnio zostały wydane. „Wszystko pięknie” i „Dużo nie trzeba” chilloutowe brzmienie, wolno płynące, nieco więcej o samym Kę  w tych kawałach usłyszymy. Leniwe klimaty, opowieści bliskie niemal każdemu słuchaczowi polskiego rapu. W kawałku „Trasa” Kę mianuje się- Ryśkiem Riedlem rapu. Coś w tym jest. Kękę jest jaki jest, jak go widzimy i słyszmy, nikogo nie udaje, na pozoranta nie wyrasta, jest naturalność, pewność siebie. Może i trochę samego 2paca, którego Kę jest wielkim fanem. Lecz nie oznacza to zżynania w wersji full jak można zauważyć u co najmniej połowy mainstreamu.
Wracając do albumu, kilka numer brzmi jakby nie zostały do końca dopracowane.  Wcześniej wspominana „Trasa” trochę razi nieczystościami, sam numer jest luźnym trackiem i nie wybija się z całości. Osobistą spowiedź  w „Sama powiedź” gdzie znów dowiadujemy się czegoś więcej o Kękę. Tym razem o tym jak zabija czas, lecz jak 30-latek radzi sobie ze swym życiem. Szkoda tylko, że beat w tym kawałku usypia przez cały numer staje się bardzo męczący, a szkoda! Brudne, a wręcz łobuzerskie (choć nie znoszę tego słowa) „Z boku” mogło by kandydować do miana 3 minutowej charakterystyki stylówki Kę. Skoro Sokół jest nocnym narratorem, to reprezentant Radomia tym numerem zasługuje na miano „spojrzenia późnej pory”. Być może jest w tym wielka przesada, bo do Sokoła w budowaniu napięciu, barwnym opisywaniu szarej rzeczywistości brakuje mu bardzo wiele. Niemiej jednak, story-rap wychodzi mu bardzo ciekawie, a i klimat kawałka nie wiem dlaczego ale przypominam mi… JWP! Brudno i łobuzersko jest również w „Chwili”. I znów bezkompromisowo, na pierwszy odsłuch, mała „lekcja życia”, z kolejnymi już: „bra-ka-ka-ka” na ciekawym choć charakterystycznym dla 2stego beatcie potrafi stworzyć intrygujący klimat.
Co do całego krążka, hmm…. Jak na debiut jest dobrze, może bardzo dobrze. Jest nad czym pracować. Ale jest przede wszystkim pewna charyzma, która powinna być w każdym dobrym MC. Stylówka Kękę to przede wszystkim brudny wokal, charakterystyczne flow- nieco monotonne, pełne soczystych momentów, bezkompromisowe podejście do pewnych spraw, zapatrzenie do rapu wyjęte ze starej szkoły. Można by się przyczepić do małej ilości rymów oraz metafor. Choć na początku recenzji nieco pochwaliłem lirykę Kę. Dzięki Bogu, w warsztacie Radomianina nie ma wszechobecnych hashtagów, zbędnego pozerstwa, pustych wersów, niemrawych szesnastek czy też przerysowanej treści. W ubiegłym roku, znaczna część sceny próbowała kopiować trendy zza wielkiej wody. Kę, niekryjący sympatii do rapu Tupaca Shakura co najwyżej lekko inspirował się twórczości reprezentanta West Coastu.  Zamieszczenie na debiucie starych numerów dla niektórych może być błędem, dla innych plusem. Co ważne te kawałki nie obniżają poziomu choć w nowych trackach słychać progres. Jednak dlaczego zabrakło Woogie Boogie? Cholera i Kękę tylko wie. Brak gości pokazuje, że ma pomysł na budowanie kawałki i czuje się na tyle pewnie by nie wspierać się pomocnikami. Nierówny poziom produkcji na krążku jest słyszalnym faktem, byle na kolejnym albumie beaty były lepiej dobrane.
Co ważne, „Takie rzeczy” nie mają nadbudowanej koncepcji. W prostocie siła, ba nawet takie rapu obecnie najbardziej brakuje na naszej scenie. Reprezentant (tak ponownie to słowo) tłumu z którym można się zidentyfikować, którego refleksje i doświadczenia są nam bliskie kupił wielu słuchaczy. Być może obecny czas to dla Kękę najlepszy moment na debiut, być może gdyby nie Młode Wilki Popkillera nie było by tego debiutu. I taki krążek jak „Takie rzeczy” bliskie pewnemu 30-latkowi z Radomia nie wyszły by szersze wody… Rap gra straciła by ciekawe zawodnika, bo takiego rapu jak widać polscy słuchacze bardzo oczekują. Obok Wuzeta, a tuż za Rasmentalism debiutant roku. Top3, miejsce na podium, osobiście absolutne TOP10 roku. Naprawdę nieźle!

Ocena: 7,5/10



1 komentarz: