Kto z nas nie chciałby
żyć wiecznie? Siedzieć gnuśnie na tronie (chociażby w swojej głowie), czuć
balast korony, a ze snu o chwale mieć namacalny pierścień jak realny smak ma
gorzka ślina o poranku. Jeszcze na mixtape`ie rażący pewnością szybko
wkręcającą się nawijką oraz kozacką pozą z okładki, krok dalej, przyczajony
tygrys ze spuszonym wzorkiem (w miskę pełnej spełnionych marzeń?)…. Po roku od
legalnego debiutu reprezentacja A$AP Mob rozkminiamy czy tygrys
skonsumował swe ofiary czy sam stał się ofiarą swego ego.
Nie da się ukryć, że A$AP
Rocky wszedł z mocnym przytupem na mainstream. Metkowany fashion rażący wręcz z
teledysków, całkiem imponujące wyniki sprzedaży oraz odsłuchów, ogólnie
rzecz ujmując gruby szum wywołał
dwudziesto parolatek z Harlemu. O ile debiut A$AP Ferga nie zakłócił porządku na
scenie ani też nie zapadł dłużej w pamięci większości słuchaczy to w przypadku Rocky`ego
fame ma mocne fundamenty, ale po kolei. Nazywanie Asapa nową nadzieją rapu
wzbudziło by śmiech… są gracze dużo bardziej charakterystyczni, z większymi
skillsami, mających bardziej wciągające flow, kilka mixtapeów i głośnych
gościnnych zwrotek na kącie . Niemniej jednak typ z Harlemu potrafił się
przebić przez masę lepszych i gorszych MC, albumów które w mniej lub większym
stopniu tkwią w przeciętności.
Już LiveLoveA$AP
było zapowiedzią
charakterystycznego materiału. Tryskający cholerną pewnością siebie, nawija
jakby już był na czele peletonu. Charyzma debiutanta niektórym może wadzić,
innych wkuwi..ć do reszty ale finalnie potrafi przyciągnąć słuchacza, który
będzie wracał do jego tracków. Niedostatki techniczne, teksty nie powalające na
kolana schodzą na dalszy plan, A$AP Rocky swym debiutem porwał choć
swych jeńców trzymał raczej na kredyt.
Wydany rok temu album
miał w oczach a raczej uszach wielu fanów nieźle namieszać w rap grze.
Oczekiwania duże.. koleś nie rozjeb..ł podziemia, nie miał featów które mogłyby
by zbudować jego pozycje na scenie. Jednak głód nowości i rzeczy oryginalnych
znów przykuł uwagę. Być może rok od premier wpłynął na dystans oceny tego
krążka. Być może rok 2013 który dał nam kilka dobry albumów i tych które na
świeżo jarały. Dziś, po kilkudziesięciu odsłuchach stosunek do „dokonań”
25-latka na pierwszym pełnoprawnym
debiucie jest już trzeźwy. Charyzma to już za mało, nie doskonałości
techniczne? Kilku gości skillsy ma większe. Fakt. Ale ten koleś wciąż
intryguje. Trasa koncertowa z Rihanną, gościnne zwrotki między innymi u T.I.
oraz Ushera. Z drugiej strony materiał ze swoją macierzystą grupą- A$AP
Mob....
mówiąc kolokwialnie „jaj nie urywa”. W czasach gdy Kendrick Lamar jeszcze przed
debiutem staje się przez wielu słuchaczy najlepszym obecnie raperem a freshmani
z XXL powoli się rozkręcają, materiał który na „dzień dobry” wybije się musi
być po prostu „jakiś”.
Przed premierą balon
oczekiwań mocno dodmuchały promo kawałki m.i.n. : „Fuckin Problems”, „Goldie”.
Pierwszy z nich- banger TOP3 ubiegłego roku. Wkręca się w głowę bardziej niż
rozkładówka Playboya. Gościnne zwrotki Lamara oraz Drakea świetnie wpisujące
się w całość numeru, teledysk bez spodziewanej pompy ale i tak oddaje klimat. I
nawet wszechobecne w obcych kawałkach Dwa-łańcuchy nie drażnią. Apetyt wzrósł.
Mixtape to już za mało. Więc czy sprawdzenie całości nie odbije się czkawką,
może niedosyt lub syta uczta chętnie powtarzana?
Dziewiczy odsłuch krążka w zimowej scenerii (nie takiej jaką mamy
teraz), jeszcze z zarajaną głową przez Live.Love.Asap miał specyficzny smak. Jak
pierwszy papieros, wino za szkołą, czy inne rogate rzeczy. Nie wiem dlaczego,
ale czułem jakiś „brud” czy cholera wie jak to nazwać.
Otwierający album tytułowy
numer- LONG.LIVE.A$AP
z
pierwszymi dźwiękami wprowadza na salony Królestwa zwanego- A$AP
Rocky. Siedzący z wrodzoną swawolną pychą „król” przepowiada swój triumf. Pada
stwierdzenie będące clou całego albumu: „Who said you can’t
live forever lied? Lied.”. Deklaracja pochodzenia, przechwałki o szczytach na
wyciągnięcie ręki oraz zapowiedź ich zdobycie. Niby nic odkrywczego, numer jak
jeden z wielu. 50 Cent też na wejściu obiecał sobie zdobycie szczytu bądź
śmierć. Ale klimat beatu wraz z wpisaną w nią nawijką Rockyego trzyma w napięciu do końca. Pierwszo singlowe
Goldie z ciekawą produkcją Hit-Boy`a, PMW z feat`em Schoolboy`a Q gdzie obaj
panowie brzmią jakby byli braćmi- „It's A$AP Q, where the bread at?”. Odpowiedź
prosta- na beatcie. Lekko bujający numer, przypominający moje początku ze
słuchanie rapu. „Pussy, money, weed”- ameryki nie odkryli, kolejni raperzy co
chcą tego samego. Gdy któryś z młodych kotów na polskiej scenie tak określi swe
cele od razu został by zdissowany, na niebieskich tablicach lały by się oceany
hateów.
Spokojne
beaty od Clams Casino na pewno dupy nie urwały, z komentarzy na YouTubie jasno
widać, że dla fanów są raczej najsłabsze z całego materiału. Choć z drugiej
strony ASAP ma możliwość by rozwinąć skrzydła i wybić się znad warstwy
muzycznej. Niestety samodzielnie nie dał rady, no-skills? Bez przesady. Fajnie
że od kotów oczekujemy by jak ich starsi koledzy zmieniali rap gre z
pojawieniem się pierwszych zwrotek a nie wypatrywali progresu jak kibicie
reprezentacji Polski na zwycięstwo. Ale na Boga, nie każdy będzie drugim Nas`em
(Nas king). Choć trzeba przyznać, że tekst LVL wręcz męczy, a i rymy brzmią jak
napsztykany jeździec bezgłowy. Hell z gościnnym udziałem Santigold poprawia
odczucia. W warstwie lirycznej wciąż daleko jest do szczytów, a kawałek może
dla wielu brzmieć monotonie, lecz klimatyczny beat i delikatny, lekko wyciszony
głos Santigold (czy jak ktoś woli Santogold, która rozpieprzyła rok 2008),
która świetnie wyczuła parabole napięcia. Pain –numer który spokojnie mógłby się
na albumie nie znaleźć, bo niby wszystko jest ok, Soufien3000 rozkołysał ale
może za bardzo usypiając głównego aktora. Może przesadziłem, źle nie jest,
bardzo dobrze też nie. Wspominanie wcześniej Fucikn Problems szybko wchodził do
żył, Wild for the Wight od Skrillexa z miejsca wybija się. Choć po pierwszym
odsłuchu owa produkcja brzmi jak wizyta Ojca Tadeusza R. na koncercie Behemota, to jednak przy udanych przyspieszeniach
A$APA i refenowe: „Wild for the night,
fuck being polite” trzyma się kupy mimo (niestety) prostych rymów, zbyt
prostych jak miano klasyka gatunku co pokazuje chociażby pierwsza lepsza z
brzegu wycinka z szesnastki: „We fuck bitches, get paper, you fuck niggas on
papers”.
Cypher z
ciekawie dobranymi goścmi jak Yelawolf, Big K.I.R.T. , Kendrick Lamar, Danny
Brown, Action Bronson oraz Joey Bada$$, podobno usypia od połowy, innych już na
pierwszej stacji. 1 train- nie wbije się w uszy koneserów ale do śmietnika na
dysku twardym gnić też nie będzie. I
choć pewnie wiele osób będzie miało ubaw to z premedytacją- jest to jeden z
lepszych kawałków tego typu ostatnich długich miesięcy, jeśli nawet nie lat(!).
Gospodarz wejściem nie odcisnął piętna na wosku, mimo tego żaden z kolejnych MC
kawałka nie zjadł, a zwrotka Kendricka Lamara zasługuje na miano „best in the
track” lecz bez koronacji- aż tak dobrze nie było by można uznać że samozwańczy król buchnął wszystkie przedziały,
sorry „No Control”.
Do tracka
numer 10 przekonywałem się przez kilka miesięcy. Dopiero klik z udziałem
Rihanny rozkręcił przycisk replay. Aż prosi się o kobiecy refren, numer jest
soft więc na Boga dlaczego kobiecy głos wycieka jedynie z sampla? Tym razem
pistolet A$APA jest złoty, ale naboi ślepych napenwo niema. Możecie hateować
Rocky`ego za sedno kawałka ale wykonanie numeru o treści pustej dające
intrygujący klimat zasługuje na pochwałę. Końcówka LONG.LIVE.A$AP traci na przebojowości
całego krążka jednocześnie daje kija perełek w postaci ciekawych wersów. Phoenix
–okraszone najlepszym teledyskiem z pośród wszystkich singli, z nieziemsko
klimatycznym echem kobiecym jak velvet wplata się w ciekawą nawijkę A$APA,
która na początku jedynie irytowała. „ja p…lę, kolejny emo-track. WTF?”. Po kilku
podejściach do tego numer nie brzmi już jak frajerska wyliczanka. Suddenly-
zapina w klamrę całość. Niepokój w trzeszczących dzwiękach plus „czkawka” z
głośników.
W
większości sklepach muzycznych, empikach, sklepach internetowych i aukcjach
dostępna była wersja delux albumu. Wzbogacona o trzy numeru, w tym- „Jodye”-
będące dissem na SpaceGhostPurrpa. Ghetto Symphony z featami od Gunplaya oraz
ziomka z A$AP Mob- Ferga, na ciekawej, żywej produkcji od Lord Flacko. Medal po
raz kolejny ma dwie strony. Przyczepić się można znów do prostych wręcz
łopatologicznych rymów typu „Ala ma kota, kot ma Alę”. Również Angels ma
podobny problem ale ogólnie jest jednym z najlepszych numerów na płycie.
Wciągające wahania nastrojem, zmienione flow i jakby nie patrzeć tekst całkiem
niezły. Ostatnim numer wersji rozszerzonej z gościnnymi refrenami Florence
Welch będący „lovesongiem” po raz kolejny udowadnia, że A$AP dobrze się czuje
razem z kobiecym głosem w refrenie.
Ponad godzina rapu. Ponad godzina
jednego z lepszych albumu 2013 roku. Pierwsza pełnoprawna LP w moim odczuciu
najbardziej utalentowanego rapera z grupy A$AP Mob. Album mimo różnic
muzycznych od brudnych beatów, rozchwianego Skrillex, po nocne brzmienia miasta
w wykonaniu Casino brzmi spójnie. Nie ma na tym krążku rzeczy, które by nazwać
można by było nietrafionym strzałem. Masa buńczucznych zapowiedzi, gloryfikacja
narcystycznej natury. OK. Słabe, było setki razy. Ale charyzma tego 25-latka
wije się z głośników.
Nie trudno jest wymienić na
palcach obu dłoni albumy z 2013 roku które pod względem technicznym przewyższają
LONG.LIVE.A$AP. Ale czy konkurencja potrafi z wkurzająca, bezczelną pewnością
siebie jechać po beatcie? W gąszczu przerośniętych koncepcji, raperów co boją
się chwytać majka i tych co mają więcej featów albumów w dyskografii. Debiut
A$AP Rockyego na tle obecnej sceny za wielką wodą wygląda co najmniej obiecująco.
Udana kontynuacja LiveLoveA$AP, która moim zdaniem znalazła się w TOP5 roku
2013. I oby autor albumu nie podzielił losów swych kolegów z wytwórni i nie zakopał
progresu w pustych tekstach o tym że jest piękny i jak pieprzy haterów. Niech
żyje mu się długo, nawet jeśli to kłamstwo…
Ocena 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz