Dekadę temu hip-hop wyglądał inaczej. "College Dropout" tętniło żywiołowością
i autentyczną zajawką daleką od narcystycznej lanserki, OutKast
brzmiał szalenie jak stylówki Andre 3000, a Cee Lo-Green.. no cóż,
jego czas nie rusza. To właśnie ten etap w historii rapu okiełznał
dwóch typów ze wschodu Polski. Kolebka to iście zacna, oparta na
mocnych fundamentach, pełna żywych monumentów, której żadna moda
nie zabije i żaden raper nie strawi. Nie strawi również drugi
album Rasmentalism który wyciąga wszystko co najlepsze w tej
konwencji, jednocześnie udowadniając, że świetny debiut nie był
wypadkiem przy pracy, a naturalną konsekwencją.
Po
debiutanckich "Herodach" obsypywani laurami, tarzający się
w propsach, okupujący trasy koncertowe niczym mityczna czwórka z
Liverpoolu, wolni od hateów jak mało kto. Ten błogi stan mógł
rozleniwić, bo trudno było się oprzeć wrażeniu, że scena wpadła
w sidła tej dwójki dobrowolnie abdykując koronę, a otwieranie
nowo powstałych mostów i nadawanie nazw ulic nazwiskami dwóch
gości którzy wyszli coś zjeść jest kwestią czasu.
Wpychani na siłę w ramiona syndromu "drugiej płyty" po
raz kolejny wykazali się przebiegłością a`la wytrawny
kieszonkowiec. Już po pierwszych singlach można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że A- obawy Ras`a z "Ładnego
życia" o poróżnieniu i spornej naturze mamony okazały się
bezpodstawne, B- obniżeniu lotów nad Zamościem nie było i długo
nie będzie.
Progres
w formie Ras`a wita Nas u progu: "Pytają pod nosem czy Arek
się zmienił? Jak w nowej furze wiozę stare problemy. Po najgorszym
mam najlepszy rok w życiu. Boję się chujowej płyty, czuję wzrok
typów. Ale spoko, nie wyplułem jeszcze ton syfu". Nie tyle
same linijki, a gładkie poruszanie po bicie urzeka od początku. Ta
lekkość w wbijaniu ironicznych szpilek: "Sprawdziłem
zwykłe życie jak Hetman dno. Co? To nie dla mnie, wystarczy, że
miasto w tym tonie dla mnie. W dobrym tonie były drogie restauracje.
Takie nazwy w karcie, że jadę po niej palcem", ta zdolność
w subtelne wtapianie emocji budzące niewymuszoną empatię, to nie
rzecz nabyta, a jedynie podszlifowana, tak dobitnie obecna na tym
albumie.
Błyszcząca
już na "Herodach" czystość flow nawet nie dające powodu
do podważania formy oscyluje
wokół czołówki krajowej. Lekkość w rzucaniu rymów, z finezją
budowane zmiany tempa, błyskotliwe przyspieszenia, gra na rymach, aż
prosi się o więcej. Idące w zgodzie z wokalnym rzemiosłem sprawne
pióro równie nurtuje: "Nawet nasze blanty palą się ze
wstydu. Kto prowadzi moje życie kiedy siedzę z tyłu. Jak możesz
zazdrościć hajsu jeśli nie wiesz co chcesz kupić. Czy chcesz co
raz starszych dzieci czy co raz młodszej dupy? I tak wszyscy tracą
czas tu. Szukają zatrudnienia z piracka mapą skarbów. Z miną
jakbyś płacił za pięć gramów majeranku". Wchodząc na
bardziej uniwersalny grunt nie dosięga Nas kazndzoiejski ton, ale
gdy do głosu dochodzi prywata, gospodarz nie oszczędza sam siebie:
"Pali mnie spotlight, po co chciałem światła? Kto mi to
nagrał? Jestem Michael Douglas. Brudne flow, czyste ciuchy, wolny
umysł, szybkie ruchy. Sprzedaję emocje, nikt ich nie kupi, muszę
być tym, który nic nie musi. Wkręcam w banie tylko to, co
przegrałem, nigdy to, co rzeczywiście mam. Po pierwsze to ja, po
trzecie to szczęście, po drugie zaraz wymyślę- ja".
W
zasadzie każde oblicze Rasa zyskało na wartości jak poczucie
luzu lub ironicznej autorefleksji: "Milion dobrych wersów
rzucam jak frisbee. Nie dbam o nie i w co to trafi. Tysiąc biletów,
ale wiem, po co przyszli. Jebnąć sobie fotę z nami". Choć
nic tak nie urzeka jak osobiste wędrówki: "Jak coś źle
wymawiam - chyba nie byłeś przy nas tam. W sumie jakbyś był,
czemu miałbyś przy nas stać. Patrzyli krzywo jak my na tych z
prywatnych szkół Czy jak się najesz wstydu, to zaspokoisz jakiś
głód? Karmiły nas marzenia, teraz widzę jak każdy schudł. W
tych narracjach z łatwością można zatonąć, jest dojrzale,
daleko od naciąganej martyrologii, którą notabene wykpił w "Nie
jestem raperem".
Nie
lada sztukę wykonali chłopaki z Rasmentalism. Z jednej strony
emanując świeżością, z drugiej wykonując krok wstecz do czasów
gdy sami jeszcze byli uczniami koledżu. Gdy
parę lat temu na "Dolerean" sample z "Jesus Walk"
nieśmiało przebijały się z pod wersów o pierwszej
miłości do rapu można było brać garściami ten vibe.
Od "Hotelu Trzygwiazdkowego" Ment skrupulatnie uzupełniał
wachlarz swych umiejętności, odrabiając lekcję po lekcji. Tak
obficie jeszcze nigdy nie było. Torpedowanie bębnami, upychanie
perkusji tam gdzie tylko się da, samplowanie wokalami, flirtowanie z
syntezatorami, zabawa z poziomami. Z pewnością druga część
Rasmentalism nie zna umiaru. O monotonni również mowy nie ma,
maltretujące tempem "System interwałów" lekko łechcący
o The Streets, "Nocny" z wielkomiejskim anturażem pod
który mógłby nawinąć Wiz Khalifa do spółki z Curren$y. Jednak
prawdziwe apogeum ujawnia się gdy brak kontroli dochodzi do głosu.
Przy pełnym akompaniamencie chóru gospel wodzącego z przymrożeniem
oka w "Nie jestem raperem", ciepłe sample w "Nie
jest tak"- mamy wszystko co fabryka dała.
Zupełnie przekonuje mnie Ment w tym wydaniu. Te wszystkie rytmiczne
partię, zmienna dynamika, wielogłosowe wstawki, zestawione z
subtelną elektroniką przypominającą, że to rok 2015 i już
drugie LP na koncie. Być może wyrafinowanie Menta wychodzi momentami
na jaw, maltretowanie w końcówkach utworów, jakby ten ład i
gładkie produkcje miały drobne rysy. Mimo wszystko ten sam Ment daje
tyle przyjemności podczas odsłuchu, że ciężko nie oddać mu
respektu. Bo "Wyszli coś zjeść" nie traci na rutynie,
wręcz przeciwnie. Bogactwo dźwięków dowodzi, że łańcuch na szyi
z okładki (co prawda Rasa) jest zasadny.
Zasadne
jest również konsumowanie tej płyty w całości. Brak słabszych
numerów ale i wtórnych. Z drugiej strony, jest to materiał
zróżnicowany, pozwalający złapać wytchnienie by później znów
wpaść w dziki bieg. Wprawdzie zapowiedź szefa Asfalt Records o
tym, że najlepsze kawałki nie należały do singli jest dyskusyjna.
Forma gości jest co najmniej zadowalająca, nie zakrywa popisów
gospodarz ale i nie powoduje obniżenia poziomu jak chociażby charakterystyczne dla Dwóch Sław wersy lub przyjemny dla ucha refren od Klaudii Szafrańskiej.
Gdy w mainstream wchodzi się z albumem niemal perfekcyjnym, szybko
okrzykniętym mianem "Klasyka" przez duże "K" to
każdy słabszy ruch jest podkreślany do wielokrotnych rozmiarów, a
zachowanie wcześniejszej pozycji jest uznawane za porażkę. Gdzieś
po środku zawiśnie ten album. Bez kropki nad "i" tracący
przy zetknięciu z poprzednikiem bądź momentami nieco przekombinowany. Nawet jeśli ten ostatni argument najbardziej trafia
w sedno to chłopaki z Rasmentalism pracą frycowe za wcześniejszej
sięgnięcie piedestału. Dobitnie udowadniający swoją pozycję na
scenie Ras brzmi jeszcze lepiej niż na debiutanckim albumie.
Metafory wypuszczane jakby mimowolnie, flow najwyżej jakości, wyzbyte sztampowych patentów pomysły na rap. Chemia między raperem a
beatmakerem charakterystyczna dla tej dwójki potwierdza fakt, że
mamy do czynienia z najlepszy klasycznym duetem na krajowej scenie od
lat. A mając ochotę na apetyczną porcję colllege dropout
nie będę sięgał po nieco przykurzony debiut Kanye Westa lecz świeży, pełnokrwisty, po prostu dobry rap od dwóch gości którzy wyszli coś zjeść.
Ocena: 9/10
Krzywa krooopa
Pozdro
Ocena: 9/10
Krzywa krooopa
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz