piątek, 17 kwietnia 2015

Open Bar...... czyli recenzja Rasmentalism- Wyszli coś zjeść

Dekadę temu hip-hop wyglądał inaczej. "College Dropout" tętniło żywiołowością i autentyczną zajawką daleką od narcystycznej lanserki, OutKast brzmiał szalenie jak stylówki Andre 3000, a Cee Lo-Green.. no cóż, jego czas nie rusza. To właśnie ten etap w historii rapu okiełznał dwóch typów ze wschodu Polski. Kolebka to iście zacna, oparta na mocnych fundamentach, pełna żywych monumentów, której żadna moda nie zabije i żaden raper nie strawi. Nie strawi również drugi album Rasmentalism który wyciąga wszystko co najlepsze w tej konwencji, jednocześnie udowadniając, że świetny debiut nie był wypadkiem przy pracy, a naturalną konsekwencją.
Po debiutanckich "Herodach" obsypywani laurami, tarzający się w propsach, okupujący trasy koncertowe niczym mityczna czwórka z Liverpoolu, wolni od hateów jak mało kto. Ten błogi stan mógł rozleniwić, bo trudno było się oprzeć wrażeniu, że scena wpadła w sidła tej dwójki dobrowolnie abdykując koronę, a otwieranie nowo powstałych mostów i nadawanie nazw ulic nazwiskami dwóch gości którzy wyszli coś zjeść jest kwestią czasu. Wpychani na siłę w ramiona syndromu "drugiej płyty" po raz kolejny wykazali się przebiegłością a`la wytrawny kieszonkowiec. Już po pierwszych singlach można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że A- obawy Ras`a z "Ładnego życia" o poróżnieniu i spornej naturze mamony okazały się bezpodstawne, B- obniżeniu lotów nad Zamościem nie było i długo nie będzie.
Progres w formie Ras`a wita Nas u progu: "Pytają pod nosem czy Arek się zmienił? Jak w nowej furze wiozę stare problemy. Po najgorszym mam najlepszy rok w życiu. Boję się chujowej płyty, czuję wzrok typów. Ale spoko, nie wyplułem jeszcze ton syfu". Nie tyle same linijki, a gładkie poruszanie po bicie urzeka od początku. Ta lekkość w wbijaniu ironicznych szpilek: "Sprawdziłem zwykłe życie jak Hetman dno. Co? To nie dla mnie, wystarczy, że miasto w tym tonie dla mnie. W dobrym tonie były drogie restauracje. Takie nazwy w karcie, że jadę po niej palcem", ta zdolność w subtelne wtapianie emocji budzące niewymuszoną empatię, to nie rzecz nabyta, a jedynie podszlifowana, tak dobitnie obecna na tym albumie.
Błyszcząca już na "Herodach" czystość flow nawet nie dające powodu do podważania formy oscyluje wokół czołówki krajowej. Lekkość w rzucaniu rymów, z finezją budowane zmiany tempa, błyskotliwe przyspieszenia, gra na rymach, aż prosi się o więcej. Idące w zgodzie z wokalnym rzemiosłem sprawne pióro równie nurtuje: "Nawet nasze blanty palą się ze wstydu. Kto prowadzi moje życie kiedy siedzę z tyłu. Jak możesz zazdrościć hajsu jeśli nie wiesz co chcesz kupić. Czy chcesz co raz starszych dzieci czy co raz młodszej dupy? I tak wszyscy tracą czas tu. Szukają zatrudnienia z piracka mapą skarbów. Z miną jakbyś płacił za pięć gramów majeranku". Wchodząc na bardziej uniwersalny grunt nie dosięga Nas kazndzoiejski ton, ale gdy do głosu dochodzi prywata, gospodarz nie oszczędza sam siebie: "Pali mnie spotlight, po co chciałem światła? Kto mi to nagrał? Jestem Michael Douglas. Brudne flow, czyste ciuchy, wolny umysł, szybkie ruchy. Sprzedaję emocje, nikt ich nie kupi, muszę być tym, który nic nie musi. Wkręcam w banie tylko to, co przegrałem, nigdy to, co rzeczywiście mam. Po pierwsze to ja, po trzecie to szczęście, po drugie zaraz wymyślę- ja".
W zasadzie każde oblicze Rasa zyskało na wartości jak poczucie luzu lub ironicznej autorefleksji: "Milion dobrych wersów rzucam jak frisbee. Nie dbam o nie i w co to trafi. Tysiąc biletów, ale wiem, po co przyszli. Jebnąć sobie fotę z nami". Choć nic tak nie urzeka jak osobiste wędrówki: "Jak coś źle wymawiam - chyba nie byłeś przy nas tam. W sumie jakbyś był, czemu miałbyś przy nas stać. Patrzyli krzywo jak my na tych z prywatnych szkół Czy jak się najesz wstydu, to zaspokoisz jakiś głód? Karmiły nas marzenia, teraz widzę jak każdy schudł. W tych narracjach z łatwością można zatonąć, jest dojrzale, daleko od naciąganej martyrologii, którą notabene wykpił w "Nie jestem raperem".
Nie lada sztukę wykonali chłopaki z Rasmentalism. Z jednej strony emanując świeżością, z drugiej wykonując krok wstecz do czasów gdy sami jeszcze byli uczniami koledżu. Gdy parę lat temu na "Dolerean" sample z "Jesus Walk" nieśmiało przebijały się z pod wersów o pierwszej miłości do rapu można było brać garściami ten vibe. Od "Hotelu Trzygwiazdkowego" Ment skrupulatnie uzupełniał wachlarz swych umiejętności, odrabiając lekcję po lekcji. Tak obficie jeszcze nigdy nie było. Torpedowanie bębnami, upychanie perkusji tam gdzie tylko się da, samplowanie wokalami, flirtowanie z syntezatorami, zabawa z poziomami. Z pewnością druga część Rasmentalism nie zna umiaru. O monotonni również mowy nie ma, maltretujące tempem "System interwałów" lekko łechcący o The Streets, "Nocny" z wielkomiejskim anturażem pod który mógłby nawinąć Wiz Khalifa do spółki z Curren$y. Jednak prawdziwe apogeum ujawnia się gdy brak kontroli dochodzi do głosu. Przy pełnym akompaniamencie chóru gospel wodzącego z przymrożeniem oka w "Nie jestem raperem", ciepłe sample w "Nie jest tak"- mamy wszystko co fabryka dała.
Zupełnie przekonuje mnie Ment w tym wydaniu. Te wszystkie rytmiczne partię, zmienna dynamika, wielogłosowe wstawki, zestawione z subtelną elektroniką przypominającą, że to rok 2015 i już drugie LP na koncie. Być może wyrafinowanie Menta wychodzi momentami na jaw, maltretowanie w końcówkach utworów, jakby ten ład i gładkie produkcje miały drobne rysy. Mimo wszystko ten sam Ment daje tyle przyjemności podczas odsłuchu, że ciężko nie oddać mu respektu. Bo "Wyszli coś zjeść" nie traci na rutynie, wręcz przeciwnie. Bogactwo dźwięków dowodzi, że łańcuch na szyi z okładki (co prawda Rasa) jest zasadny.
Zasadne jest również konsumowanie tej płyty w całości. Brak słabszych numerów ale i wtórnych. Z drugiej strony, jest to materiał zróżnicowany, pozwalający złapać wytchnienie by później znów wpaść w dziki bieg. Wprawdzie zapowiedź szefa Asfalt Records o tym, że najlepsze kawałki nie należały do singli jest dyskusyjna. Forma gości jest co najmniej zadowalająca, nie zakrywa popisów gospodarz ale i nie powoduje obniżenia poziomu jak chociażby charakterystyczne dla Dwóch Sław wersy lub przyjemny dla ucha refren od Klaudii Szafrańskiej. 
Gdy w mainstream wchodzi się z albumem niemal perfekcyjnym, szybko okrzykniętym mianem "Klasyka" przez duże "K" to każdy słabszy ruch jest podkreślany do wielokrotnych rozmiarów, a zachowanie wcześniejszej pozycji jest uznawane za porażkę. Gdzieś po środku zawiśnie ten album. Bez kropki nad "i" tracący przy zetknięciu z poprzednikiem bądź momentami nieco przekombinowany. Nawet jeśli ten ostatni argument najbardziej trafia w sedno to chłopaki z Rasmentalism pracą frycowe za wcześniejszej sięgnięcie piedestału. Dobitnie udowadniający swoją pozycję na scenie Ras brzmi jeszcze lepiej niż na debiutanckim albumie. Metafory wypuszczane jakby mimowolnie, flow najwyżej jakości, wyzbyte sztampowych patentów pomysły na rap. Chemia między raperem a beatmakerem charakterystyczna dla tej dwójki potwierdza fakt, że mamy do czynienia z najlepszy klasycznym duetem na krajowej scenie od lat. A mając ochotę na apetyczną porcję colllege dropout nie będę sięgał po nieco przykurzony debiut Kanye Westa lecz świeży, pełnokrwisty, po prostu dobry rap od dwóch gości którzy wyszli coś zjeść.

Ocena: 9/10
Krzywa krooopa
Pozdro

"Wyszli coś zjeść" dostępne na Preorder.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz