Dużo wody upłynęło
od czasów gdy na światło dzienne wyszedł ostatni album
odciskający piętno w tej kulturze. Młode pokolenie słuchaczy
przyzwyczajone do komercyjnych standardów, oklepanych bangerów,
łatwo nośnych haseł, płyt oddalonych od sedna czterech elementów
mogło czuć się osierocone. Rap się zmienił, realia gry są
zupełnie inne, to co nie śniło się pionierom gatunku dziś jest
powszechne. A jednak, nieco przykurzony i zapominany duch East-Coastu
znów zstąpił na ziemię za sprawą trzeciego LP największej,
obecnej nadziei rapu. Jeśli ktoś spodziewał się, że K.Dot
powtórzy precedens poprzedniej solówki nagrywając płytę pod
listy Billboardu i rozgłośnie radiowe może sobie odpuścić
sprawdzanie „To Pimp A Butterfly”. Tu stare brzmienie ulic
rozdaje karty. To album tak niemainstreamowy, do bólu dopracowany,
po prostu wybitny.
Jakże odmienne jest
podejście do tego albumu polskiego słuchacza. Podczas gdy zza
wielką wodą trwa wyścig w prześciganiu na przechwały nad trzecim
LP Lamar`a, to w przeważających opiniach rodzimych odbiorców
przeważa rozczarowanie. Nie ma tego jebnięcia, nie ma kawałków
rozrywających głośniki. Stara prawda, wszystkim dogodzić nie
można. Lecz by „To Pimp A Butterfly” nadawało na właściwych
częstotliwościach potrzebny jest powrót do korzeni, przestawienia
odbioru na inny kierunek.
Największą siłą
Kendricka jest zmysł smaku. Jeden z tych elementów który tak
szwankuje w obecnym świecie hip-hopu. Na ostatnim albumie brzmienie
było zróżnicowane, z jednej strony chillowe „Bitch, Don't Kill
My Vibe”, z drugiej ciężkie basy, elektroniczne syntezatory,
szerokie partie perkusji. Było na bogato i z polotem. Zupełnie
odmienny stan zastajemy na nowym albumie gdzie woń czarnej muzyki
wypływa z jednego źródła. Pewna skromność emanuje z tego
materiału, jakby ktoś chciał urzec Nas prostotą życia. Będący
ojcem chrzestnym całego splendoru Flying Lotus przenosi słuchacza w
swój ciemny świat. To głównie dzięki jego rzemiośle wyjątkowy
smak jazzowych sampli nabiera na klimacie.
Otwierający album track
„Wesley`s Theory” z gorzką pigułką p-funku i stemplowanym
znakiem jakości ikony gatunku- Georga Clintona to jedna z wielu
perełek. Im dalej w las tym bardziej przesiąkamy tą czernią.
Soulowe kadzidła z subtelną perkusją, lekkie sample, z
przenikliwymi bębnami. Psychodeliczny haj raz wodzący przez mętne
ścieżki jazzu, raz wpychające w cieplejsze objęcia g-funku w
„These Walls” by w połowie drogi boogie-funkowy wulkan w „King
Kunta” skąpał słuchacza. Bujające gramofony w „Complexion”,
żywiołowy saksofon w „Alright” bądź słoneczne „i” z
przepychem żywych dźwięków nie daje wytchnienia nawet na moment.
Pod względem muzycznym to album szalenie dopracowany, brutalnie
poukładany. Obecność Dr. Dre jest śladowa, stanowi bardziej
symboliczną zmianę w sztafecie, podobny stan rzeczy dotyka inne
sztandarowe postacie- Pharrella Williamsa, Snoop Dooga. Gdzieś
ukryte, niepozornie przewijające się podczas tej podróży.
W tym wszystkim można
ulec wrażeniu, że wracamy do debiutanckiego „Section. 80”.
Lekko szorstkie a jednocześnie aksamitne flow, momentami niepozornie
wijące się po bicie . K.Dot sprawia wrażenie jakby wyssał z
mlekiem matki te brzmienie. Znając umiar, trzyma w ryzach swoje
popędy. Ze stoicki spokojem i budzącą pochwały lekkością płynie
po wersach by potem karcić: „I’m the only nigga next to Snoop
that can push the button. Had the Coast on standby. “K. Dot, what
up? I heard they opened up Pandora’s box”. I box ‘em all in, by
a landslide”. Skojarzenia na „To Pimp a Butterfly”
przeplatają się nawzajem, momentami jakby klimat „Boyz In Da
Hood” nieśmiało przewija się przez rewir by zniknąć w kolejnej
etiudzie.
Jak przystało na
pokoleniowy album, „To Pimp a Butterfly” zostawia po sobie
wrażenie rzeczy wybitnej. To jak toksyczne ukąszenie, które
gnieździ się na końcu głowy by z czasem wydać plony. Zawarty w
tytułu motyl stanowi parafrazę ważnego dla afroamerykańskiej
społeczności powieści „Zabić drozda”, być może jest w tym
również ukryty haczyk, a K.Dot wierzy, że trzepot skrzydeł motyla
zakorzeni się podświadomości tego pokolenia. Sięgając po
autorytety dla czarnoskórych lub ustawiając się w jednym szeregu z
nimi? Od 2pac`a przez Martina Luthera Kinga po mesjasza poniżonych-
Kunta Kinte. Zaczynając od enigmatycznego powrotu do przeszłości
skwitowanego: „What you want you? A house or a car? Forty acres
and a mule, a piano, a guitar? Anything, see, my name is Uncle Sam,
I'm your dog”, by lada moment pokazać kto rządzi w grze: „I
was gonna kill a couple rappers but they did it to themselves.
Everybody's suicidal they don't even need my help. This shit is
elementary, I'll probably go to jail. If I shoot at your identity and
bounce to the left”.
Ten swoisty lot nad
kukułczym gniazdem nie traci na wysokości. Furia w hotelu, pustka
egzystencji, eksplozja frustracji, mrok sukcesu, nawiedzona Lucy,
plastyczne obrazy przewijające się bezwiednie. Efekt męczącego na
drugi dzień kaca który zwiastuje mentalnego pawia. Choć to
wszystko stanowi zaledwie preludium do monologu pokolenia. Nie wiem
czy Kendrick miał świadomość, że staje się głosem swojego
pokolenia, popkulturowym pastorem, a docelowo motorem napędowym.
Lecz gdy wyrzuca z siebie: „No life jacket, I’m not the God of
Nazareth. But your flood can be misunderstood. Walls telling me they
full of pain, resentment. Need someone to live in them just to
relieve tension. Me? I’m just a tenant Landlord said these walls
vacant more than a minute” trudno nie oprzeć się wrażeniu,
że z premedytacją buduje jeden z najważniejszych aktów w historii
hip-hopu nie wystając nachalnie przed szereg. Nie podnosząc na siłę
głosu, bez sięgania po proste środki, tutaj wszystko rozgrywa się
subtelnie.
Koniec końców, ta
psychodelia motyli prowadzi do natury społecznej. Symboliczne
zamknięcie zmiany pokoleniowej jaką jest wywiad z 2paciem, lecz za
wstęp do rozliczenia się z własnymi i nie tylko demonami, wbija
kij we własne mrowisko: „I know you hate me just as much as you
hate yourself. Jealous of my wisdom and cards I dealt. Watchin' me as
I pull up, fill up my tank, then peel out. Muscle cars like pull ups,
show you what these big wheels 'bout, ah. Black and successful, this
black man meant to be special. Katzkins on my radar, bitch, how can I
help you? How can I tell you I'm making a killin'? You made me a
killer, emancipation of a real nigga”. Wykazując się nie tyle
odwagą, co charakterystyczną dla wybitnych postaci charyzmą.
Magia tego albumu trwać
będzie przez długie lata. Świetność Kendricka zapewne nie zmaże
już żaden słabszy ruch, załamanie formy lub poważny beef. Czar
tego motyla nie jest dla wszystkich, być może czas sprawi, że
zakwitnie on w większej rzeszy. Niemal każde pokolenie doczekało
się swojego autoportretu, dla niektórych będzie to „Illmatic”
dla innych „2Pacalypce Now”, dla obecnego pokolenia ten motyl
będzie nieśmiertelny. Ostatni akt monologu, pytanie bez odpowiedzi,
brak kropki, pewna podniosłość pozostaje. Nawet jeśli zabrzmi to
groteskowo.
“The caterpillar is a prisoner to the streets that conceived it. Its only job is to eat or consume everything around it, in order to protect itself from this mad city
While consuming its environment the caterpillar begins to notice ways to survive
One thing it noticed is how much the world shuns him, but praises the butterfly
The butterfly represents the talent, the thoughtfulness, and the beauty within the caterpillar
But having a harsh outlook on life the caterpillar sees the butterfly as weak and figures out a way to pimp it to his own benefits. Already surrounded by this mad city the caterpillar goes to work on the cocoon which institutionalizes him/He can no longer see past his own thoughts
He’s trapped. When trapped inside these walls certain ideas take roots, such as going home, and bringing back new concepts to this mad city. The result? Wings begin to emerge, breaking the cycle of feeling stagnant. Finally free, the butterfly sheds light on situations that the caterpillar never considered, ending the internal struggle.Although the butterfly and caterpillar are completely different, they are one and the same."
Ocena: 10/10
Krzywa krooopa
świetny tekst!
OdpowiedzUsuń