poniedziałek, 30 marca 2015

Ma swój Lewiatan..... czyli recenzja Quebonafide- Ezoteryka/Erotyka

Ze świecą szukać drugiego takiego gracza który wywołuje podobne zamieszanie. Featy szeroko komentowane, akcja z frazą roku „to nie jest hip-hop”, jawny zamach stanu na płytę roku w postaci sześciu klipów w kilka godzin. Ten raper jeszcze przed legalnym debiutem zatrząsł sceną. Z przylepioną łatką rapera dla gimbazy (daj Boże by te gimby skumały wszystkie podjazdy Que) i pędem do nawijania jakby miał się zaraz skończyć świat musi się czuć jak ser mascarpone w tiramisu- sami to rozkmincie..
Lud go wybrał. Grzmią komentarze, wszelkie rankingi podsumowujące poprzedni rok. Jakakolwiek obecność Que na bicie w ostatnich miesiącach była jak objawienie duchowe. Niemal zawsze wrzucana do worka o randze „BREAKING”, wzbudzająca emocje i dzieląca środowisko. Przypisując sobie monopol na uwagę jak Russell Westbrook w świetlne LeBrona Jamesa, Que w krótkim czasie zbudował sobie „małe Imperium” które nawet nie śniło się niejednemu weteranowi. W tej całej Quebomanii trudno nie odnaleźć charakterystycznego symptomu. Opus Dei dla sceny, która w symboliczny sposób w przyszłości wyklnie swego inkwizytora? Kilka ksywek przez lata musiało doznawać piętna krzewiciela nowych trendów. Coś podobnego doświadcza obecnie Rasmentalism po singlu „Nie jestem raperem”. I jestem skłonny zaryzykować, że podobny scenariusz może dopaść „Ezoterykę” i jej autora...
Podobieństw jest kilka. Podejście do rapu wychodzące poza przeciętną krajową sceny i sorry za truizm- powinność rodaków do ściągania w dół tych co tronu zasmakowali. W realiach hip-hopu A.D. 2015 gdzie Rap Genius zastępuje samodzielne myślenie słuchacza, a raperzy częściej posługują się hashtagami na Instagramie, starannym dobieraniem metek i uprawianiem Szwajcarii na FB niż bawieniem się wołowiną ten rap się broni. A sama „Ezoteryka” wskazuje na właśnie proporcje między skillsami a popularnymi trendami.
Być może odbiór legalnego debiutu Quebonafide byłby jeszcze bardziej przyjemny gdyby nieznajomość ze znaczną częścią materiału na kilka tygodni przed premierą. Na świeżości co prawda ten materiał nie traci lecz jakby wyciąga na światło dzienne pewien schemat w rzemiośle Que: posługiwanie się słowem „jak” na potęgę, które z czasem zaczyna bić po uszach, chwilami ciągnięcie metafor na siłę, budowanie górnolotnych wersów kiedy wypadałoby w prostej formie pojechać. Daleki jestem od określenia nawijki na Ezoteryce mianem przewidywalnej, bo jak mało kto na polskiej scenie potrafi utrzymać szczytową dyspozycję flow przez cały numer. Są kawałki gdzie gospodarz nie żałuje polotu i bez kontroli wyrzuca wersy: „Nie ma emocji, nie ma rapu, nie mam dość. Jest rap, odczuwam lęk, żal, złość. Samozachwyt, dlaczego jeszcze nie podzielasz? Mój ziomek obrócił się w proch, mamy do czego strzelać”. Z wokalną czystością dziewicy z miejsca można go wpisać do czołówki najczystszych wokali w branży, z prędkością TGV prześcigający topornych nawijaczy o randze PKP. Warsztat na tyle bogaty, że grzechem było by zepsucie tego materiału.
Nie da się ukryć, że bragga to najsilniejsza broń Quebonafide nie od dziś. Wersy nie są nadąsane, dalekie od Ułańskich przechwałek, sprawiające wrażenie jakby przychodziły raperowi z Ciechanowa z wielką łatwością: „Poznasz mnie po ciuchach, ruchach. Jak na PS Move Stalker, mam korzenie pod ziemią. Tu gdzie sukces ma wiele imion. Czasem mu powiem na "ty" przez zapomnienie; wóda. W imię czego znowu pęka ten Smirnoff. Chyba pora na przedstawienie; Kuba, Crossing over, nowe stillo, robię to, poza tym hołduję zmianom. Chcą mi wchodzić z butami w moje. Tylko teraz Valentino i Ferragamo. Pierdolę modę, nagrywam wave za wavem, co się ze mną stało? W szafie nie mam miejsca na więcej i nie wiem. Bez zarzucenia mam na bani to samo parano”. Ta zabawa słowem ma w sobie coś wyjątkowego, żonglowanie różnorakimi inspiracjami lub dla smakoszy tematu sprytnie przemycone punche mogą cieszyć: „Wpadłem tutaj zrobić sajgon, nie myl z Carenardem. Mam straszną frajdę, mój psycho-fanbase działa jak Hiden” lub udane metafory: „Scena jest świeża, ja umieram z głodu. Nawet nie chce mi się otwierać cudzysłowu. Nawet nie chce mi się otwierać cudzysłowu. Bo zjadam ich jak, yyy, czy jest opcja na dowóz?”.
„Ezoteryka” jak i „Erotyka” to taki materiał gdzie miszmasz braggi, skillsów i głodnej natury MC przenika się nawzajem. Dla wyznawców rapu z przekazem ten album może być toksycznym ukąszeniem. Momentami bardziej „poważne” linijki subtelnie wypływają na wierzch pozwalając na lepsze poznanie rapera który mimochodem sprawnie kamufluje się na bicie: „Żadnych problemów, depresji przy gniewie. Chyba, że odpalam C30-C39. Żyje zwiewnie, tylko dzisiaj i tu. Już nie wiem czy to Epikur czy filozofia Misia Baloo. Zawijam parę monet i dzionek witam jak król”.
Sporo w tym wszystkim finezji, błyskotliwego poruszania się po bicie bądź po prostu właściwych wyborów muzycznych. To, że gospodarz „Ezoteryki” nie przebiera w środkach jest w sporej części zasługą producentów. Zarówno album i mixtape trzymają równy poziom, zaskakująca jak na warsztat produkcja od Soulpete, agresywne newschoolowe bity od Chris`a Carsona to zaledwie przedsmak. Szeroka paleta świeżego brzmienia od petardy Matheo po równie mocny sztos od Lanka w „Jackass” aspirujący do tytułu bangera roku, nisko zawieszonej delikatnie elektroniki i z żywiołowymi bębnami od Bob Air`a w „Vanilla Sky”, mroczne „Kryie Eleison” od ka-metal w której prostota procentuje lub osadzona w na lekkich bębnach produkcja od Essex`a.
W zasadzie Erotykę traktuje jako odrzut Ezoteryki, udany, zupełnie przyjemny z kilkoma bangerami jak „Sukces” lub „Jackass” ale jednak odrzut. Ezoteryka broni się sama, długo oczekiwany album, zapowiadany na debiut roku nie zawiódł. Co raz częściej pojawiające się głosy o końcu rapera z Ciechanowa jeszcze przed pierwszym LP można wyrzucić do kosza. „Ezoteryka” dowodzi, że hype na Quebonafide nie jest jedynie chwilową modą. Jak mało kto na naszej scenie potrafi sprawnie poruszać się po bicie, bragga nie brzmi topornie, a łatwość z jaką operuje flow musi zwracać uwagę. Nawet ciągotki do popowych refrenów jak ten w „Ile mogłem?” stają się znośne, a grube bangery jak „VooDoo” rekompensują zbyt górnolotne momentami wersy.
Zapewne znajdą się osoby które na samych pochwałach zakończą swoją przygodę z legalnym debiutem Que. Nad kilkom elementami jednak należało by popracować. Przesyt i szybka nawijka nie zawsze się sprawdza- patrz gościnna zwrotka Rasa kradnąca uwagę w wspólnym kawałku, czy też wcześniej wspominana schematyczność może z czasem obniżyć notowania „Ezoteryki”. Jak na debiutancki materiał nie ma co wybrzydzać, „Ezoteryka” nieokazała się mistyfikacją zdolnego rapera lecz udanym wejściem w mainstream jednego z najciekawszych raperów ostatniej dekady. I choć nie jest to rap po który bym sięgał mimowolnie to intrygująca moc Quebonafide okazała się zaraźliwa.  A to dopiero początek.


Ocena- Ezoteryka: 8,5/10
Ocena- Erotyka: 7/10
Pozdro
Krzywa krooopa



Album dostępny na preorder.pl

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz