Dresiarz- w języku potocznym członek grupy społecznej reprezentujący
wartości uliczne, chodzący w obuwiu sportowym, białych skarpetkach (nie mylić z
białymi kołnierzykami– a więc reprezentantami tak zwanej „klasy średniej”),
luźnych spodniach często z trzema paskami, bluzach z kapturem, nieposiadający
owłosienia na głowie, dobrze umięśniony,
głównie spędzający czas na ławce przed blokiem. Nazwa tej grupy
społecznej wywodzi się oczywiście od głównej części garderoby. Dla Mesa dres to
plemię. Cofając się w czasie nie łatwo zauważyć, że na początku drogi
warszawskiego rapera z rapem, owy dres leżał idealnie, a jego właściciel czuł
się w nim jak przysłowiowa ryba w wodzie. Lata mijają, a tęsknota za białymi
skarpetkami z szelestnym skafandrem wracają…
Gdy album Red`a wyszedł na
światło dzienne nic nie zapowiadało, że kiedyś, ten sam Typ który wyglądał jak
przeciętny reprezentant blokowiska z nieprzeciętnymi skillsami za parę lat nie
będzie kojarzony z dresem. Dziś Mes ze swoim lookiem nadaje się na towarzysza
życiowego blogerki modowej. Tak, polski Ben Affleck. Nawet sama Alkopoligamia
nie budzi jakich kolwiek skojarzeń z dresiarskimi klimatami. Z Kuby Knappa
mógłby by być taki dres jak Passata bolid F1. Uliczna prawilność nijak nie
przebija się przez katalog wydawniczy wytwórni członka formacji 2cztery7. A
jednak trójka z przodu która sugerowała by przeterminowany termin młodzieńczych
wojaży pod znakiem z trzema paskami. Nic bardziej mylnego. Mesa im starszy tym
bardziej głodny refleksji. Być może to efekt biegu rzeki, obrazków ziomków z
wózkami na placu zabawy i obrączkami na dłoniach. Być może to głos tykającego
zegara z „Kandydatów na szaleńców” i wypełzająca na powierzchnie wewnętrzna
potrzeba zakotwiczenia- może przez to ta auto-beka z „25” na nowym albumie. Fakt
jest taki- patrzenie wstecz w przypadku Mesa dobrze wpływa na kondycje na
majku.
Cała koncepcja album może
odkryciem prochu nie jest. Hip-hopowa wersja Masłowskiej jest swoistym wbiciem
kija we własne mrowisko. Słuchacz rapu nie raz w dresie przebywa (samemu mam
bliżej do dresa niż garnituru żywcem wyjętego z korporacyjnych pejzaży). W
dobie Warsaw shore, popularność „Internetów” jak „nakurwiam węgorza” czy też
„ale urwał” można się zastanawiać czy tak zwaną normą jest poziom IQ bliski
przeciętnemu widzowi trudnych spraw czy też czytelnika Stephena Kinga . Gdyby
album o tym koncepcie został wydany ponad 10 lat temu gdy szklana pogoda
panowała na osiedlach w godzinach emisji Big Brothera bądź Baru, a muzyki
słuchało się głównie na kasetach magnetofonowych pewnie przeleżałby długi czas
na sklepowych półkach, a zarzut wyjścia przed szereg biłby po oczach -swoisty
casus Eis`a się kłania.
Mamy jednak rok 2014 i słuchacz
polskiego rapu jest inny jak i sam Mes się zmienił. Lider Alkopoligamii ma już
na koncie 4 solówki nie licząc nowego dzieła, kilkadziesiąt skradzionych
numerów dzięki świętym featom i status czołowego gracza w polskim rapie.
Potencjał warszawskiego rapera daje możliwość przypisania mu pozycji w TOP3 MC
na naszej scenie. Z formą bywa różnie, co potwierdzają nie do końca udane
„Lepsze Żbiki” którego jednak nieco rozczarowały. Krążek „Kandydaci na
szaleńców” grubo namieszał, odbicie od stylistyki poprzedników plus wszystkie
mocne cechy Mesa dały świetne połączenie wręcz na miarę klasyka.
O zdolność tekściarskich
rozpisywać się nie ma sensu. Wystarczy skwitować prostym- gracz numer 1. Jednak
czegoś w rapie Mesa brakowało. W swoim felietonie Karol Stefańczyk trafił w
sedno: „Ano w tym, że i "Zamach na
przeciętność", i "Kandydaci na szaleńców" – jakkolwiek
dopieszczone muzycznie i technicznie by nie były –zjadły ich własne ambicje: z
seksu i alkoholu próbowało się robić filozofię życia, a z hasła Alkopoligamia
manifest pokolenia. Groteskowy obraz kontestującego mieszczańskie życie rapera,
który w gruncie rzeczy chciał jedynie uwznioślić własne nałogi, dopełniał
komiczny image z okolic 2009–2010 roku: wszyscy pamiętamy kapelusze i
marynarki, wciśnięte na otyłego MC z cygaretką w ustach.” Trudno nie
zgodzić się ze zdaniem dziennikarza cgm.pl. Wprawdzie poprzednie krążki nie
męczyły aż nadto pozerską nonszalancją i fikcją a`la raper z facebooka ale nie
dało się ukryć wrażenia, że rap z natury wpisaną w DNA prostotą w tym przypadku
brzmi jak złote myśli Woody`ego Allen`a.
Powrót do przeszłości zamienił
Bena Afflecka na Michela J. Fox`a. De Lorean w postacie jak Shogun czy Stona
które nie jak Rasmentalism ale Dr. Emmett Brown potrafiły połączyć echo
mentalnej przeszłości z tym co dzisiaj w głowie buja. Jeśli już wzbudziłem ubaw
kogokolwiek to efekt zamierzony. Sam Mes to typ którego co prawda osobiście nie
znam ale zakładam, że ma dystans do siebie i tego co nagrywa, patrz polewka z
flow na „25”. Dystans do poprzednich wydawnictw zapewne doprowadził do
powstania „TBZD”: „Kiedyś czułem się
wyróżniony przez rap, jakbym chwycił Boga za nogi i jeszcze buty mu skradł”.
W ten oto sposób, tęsknoty słuchaczy za Mesem w postaci dresa z początków
działalności ziściły się. Dla wielu było to najlepsze wciele Mesa. A Flexxip to
najlepszy moment w karierze warszawskiego MC.
Tytułowe „Trzeba było zostać”
które nawet beat ma dresiarski mogło zapowiadać powrót na stałe do g-funku.
Pierwszy wers potwierdzający tęsknotę za lekkością bycia w postaci dresu.
„Człowiek ortalion” który wziął mikrofon za Święty Graal, można traktować zza
pokorne posypania głowę popiołem. Mentalność reprezentanta szelestnego
plemienia czy jak ktoś woli blokowisk które można spotkać w każdym mieście
budzi bardziej uliczny klimat niż czołowe pozycje street rapu z ostatnich lat.
Dzięki Bogu Mes nie zepsuł kawałka naciągana filozofią, wybrakowanymi
spostrzeżeniami bądź łatwymi do obserwacji truizmami. „Ikarusałka” gdzie mamy
melancholijny powiew z produkcją niczym żywcem wyciętą z „Zapisków typa”. Mamy
starego Typa który potrafi dojrzałym rapem nie zanudzić. Niby numer o autobusie
ale z dobrze przemyconą nostalgią za starą miłością bez zniewieściałej
taniości, dojrzale i ze smakiem.
„Janusz Andrzej Nowak” ze świetne prowadzonym
flow może pstrykać w nos fanom „Szybkich i wciekłych” notabene podobno jest to
jeden z ulubionych filmów „dresów”, pewnie ze względu na Vin`a Disel`a. Lekkie
podejście do stereotypów o „Januszach” których każdy zna, pokoleniu facetów z
wąsami w wieku mojego ojca oraz druga zwrotka wręcz kipiącą z „ripowców” Paula
Walker`a i częstych gości siłowni i solarium. Produkcja R.A.U. mocno ożywiająca
cały numer dzięki czemu wywody socjologiczne Mesa nie powodują czkawki.
Im dalej w głąb tym różnorodność
produkcji zaskakuje in plus. „Nuda” słuchacza nie zanudzi. Ironiczny auto-diss:
„nie pasuje do mnie ten awans społeczny,
że stać mnie by jadać w stołecznych knajpach lepszych niż w barach mlecznych
(…) wszystko kręci się wokół food, instagramu czuje się jak ta pizda z Glamour”.
Szemrany Mes w lekkiej tematyce odnalazł się świetnie, a w samym kawałku zmazał
nadęty obraz ze wspomnianego wcześniej singla z „Zamachu na przeciętność”.
Utwór który po ujawnieniu
tracklisty budził jedno z największych jeśli największe zainteresowanie „Nie
skumasz jak to jest” feat Piotr Szmidt mógł sugerować rozdwojenie jaźni.
Chilloutowa trąbka, z tekstem na tyle uniwersalnym że nie trudno się wgłębić w
jego sedno. Przytaczane historie nie kolą słuchacza banalnością lecz poprzez
ciekawe przetaczanie wątków zmuszają do dłuższej rozkminy. A skoro jestem przy
kwestii przetaczania różnych wątków oscylujących wokół tej samej tematyki….
„Głupia, spięta, dresiara” z produkcją a`la warszawska Praga brzmi jak
„Urszula” w wersji dres. O tanich niewiasta nawijał już nie jeden polski raper
choć niewielu potrafiło wbić ch…a w punkt G sprawy.
Letnie zapędy na „Będę na
działce” i kolejne spostrzeżenie o starszym pokoleniu w postaci grupy
społecznej zwanej- działkowiczami. Być może to perspektywa większości z nas na
„wczesną starość”. Alibabki, alienacja letargicznej rzeczywistości, nawet tak
miastowy typ jak Mes w realiach papierowych talerzy i całej działkowej szopki
potrafił znaleźć swój beret. Podniosłość „As-u” będąca bilansem
dotychczasowej drogi: „nieco ciężki wstęp
więc czas go odchudzić”. Kolejny przejaw ekshibicjonizmu w połączeniu z
refrenem w wersji soft z gościnnym udziałem Andrzeja Dąbrowskiego nieco
spuszcza z tego dresiarskiego tonu. Podobnie jest z kawałkiem „W autobusie z
cmentarza” gdzie znów melancholia przejęła prym. I tym razem socjologicznie
wywody wyzbyte populizmu splecione z
zaczerpniętymi historiami nie dławią swym ciężarem. Nieco inaczej jest z
„Loveyourlife” choć w tym przypadku to chaos kontrolowany mimo tego, że tyczy
się panny „last control”. Beat w klimacie wiejskiej dyskoteki i opowieść o
książnice XXI wieku. Sam utwór mógłby znaleźć się na soundtracku do „Wojny
polsko-ruskiej”.
Oryginalne spostrzeżenia Mesa na
tej płycie ciąg stały. U „Żuka” raczy nas kolejnymi przemyśleniami na temat
prostych ludzi których spotykamy na co dzień, beat brzmiący jak sampel jakiegoś
utworu Depeche Mode. Charakterystyczna dla Szoguna produkcja i kolejna zmiana
napięcia na krążku. Także „Ochroniarz Patryk” intryguje swoją historią. I ten
zaskakując beatbox który poprzedza muzyczna estetyka w klimacie Lucky Luke`a. W „Esc” w spokojnej, kolejnej produkcji od
Szoguna nonszalancka zabawa flow przy luźnej opowieści w sumie do nikąd
prowadzącej.
Jeden z osobistych faworytów na
„TBZD”- „Tul petardę” najpierw ciężkim beatem i szybką nawijką pędzi jak TGV by
potem zaskoczyć końcówką. Feat Olafa Deriglasoffa świetne wpisał się w klimat
kawałka: „Nie mam już kurwa pojęcia czego
chcę. Mam dość refrenów o planach i marzeniach”. Dzięki Bogu ktoś wreszcie pojechał po
refrenach które nijak się mają do samych refrenów. Nic na siłę, na odp….l. Kawałek
po pierwszym odsłuchu nieźle pokopany, z kolejnymi można „skumać jak to jest”. Kontynuator
kawałka „Zegar tyka”- „Ponagla mnie” z ocieplonym beatem dzięki kobiecym
wstawkom lecz z drugą częścią kawałka gdzie znowu podniesione jest napięcie. Zamykające
krążek (poza bonus trackami) „Wyjdź z czołgu” brzmi jak zrzucenie balastu
wczorajszego echa. Dres jakby opadł. A i barwa głosu mniej dresiarska…
Bonus tracki to nieco inna bajka.
W płytach w normalnym obiegu mamy jeden dodatkowy numer. „Obejmę Cie” z przyjemnym, wakacyjnym rifem gitarowym.
Trochę s-ka, trochę laickiej Arki Noego.
W płyta z preorderu Alkopoligamii znajdziemy między innymi wspólny kawałek z
Peją. „Uśmiechnij się” co prawdę nie zaskoczyło ale jest to jeden z lepszych
momentów na albumie na którym w zasadzie brakuje chwil kryzysu.
Podsumowując ten album jest
więcej niż dobrze. Mes zaskakuje w momentach gdzie zaskoczenie ma złamać
wcześniejsze schematy. Linijki wciąż niebanalne, dalekie od prostoty ale ale.
To właśnie owa prostota ma być główną siłą tego krążka. I jest. Sama koncepcja płyty
to raczej przysłowiowa konstrukcja cepa. Wykonanie jest jednak w stylu byłego
członka 2cztery7. Flow szybkie i czyste jak niedzielny obrus, przyspieszenia
porywające, ugruntowana rola gospodarza
choć na albumie featów od raperów za wiele to nie ma. Warstwa muzyczna w pełni
zróżnicowana. Mamy chillout, mamy g-funk i mocniejsze beaty. Dyskotekowy łomot
i garść dubstepu prawie że z klubów Albionu.
Co ciekawe. Nie wiem skąd ta
ponowna moda na oldschool. Diox chciał „nagradać z TDF-em na S.P.O.R.T.-cie”.
Pewnie nie on jedyny. W tym przypadku, stary Mes jest bardziej fresh niż
kultowa oranżada która przechodziła kres popularność gdy Ten Typ debiutował na
scenie.
Gdyby na „TBZD” spojrzeć pod
kątem dokonań lirycznych można by zauważyć progres. Ale co ważne wreszcie
felietonistyczne zacięcie Mesa współgra z rapowym otoczeniem, nawijki nie
brzmią jak spojrzenie kogoś „z góry”. Być może dlatego wcześniejsze wydawnictwa
nie do końca wpadały do głowy. Mes
błądził przez nie do końca trafne estetyki i nadmuchane opowieści. Tym razem,
socjologiczne spostrzeżenia nie brzmią jak Woody Allen w wersji rap. „Mesynizm”
strawny dla każdego i z którym można polonizować ale na pewno nie można
zignorować. Opowieści o przeciętniakach których imion nie znamy choć mijamy co
dzień na ulicach, o Sebach, typach z wąsami które powoli stają się naszą cechą
narodową sprawiają że nowy album Tego Typa Mesa sięga miejsc i chwil każdemu z
nas bliskich. Taki universal co taniością dresiary nie zalatuje.
Płyta ta „zryje banie” tym którzy
oczekiwali sequela „Zapisków Typa” i „Zamachu na przeciętność”. Dla fanów „Kandydatów
na szaleńców” będzie długo oczekiwanym krokiem naprzód choć w rzeczywistości
stanowi spojrzenie wstecz. Dziś Red`a możemy oglądać w reality show „Enjoy the
love Natalia” czy jakoś tak, Mes ma inny look, a i metki pewnie bardziej
markowe. Swoją kolejną solówką Mes potwierdza czołową pozycję na scenie, inteligentne
spojrzenie na rap grę, odważne podejście do muzyki, socjologiczny zmysł,
poczucie smaku, sarkastyczny zastrzyk głębokich metafor. Wymienia można jeszcze
sporo mocnych stron autora „TBZD”. Ale po co? Lepiej założyć dres, białe
skarpetki, otworzyć piwo, oby tanie, odpalić na YouTube wideo zapowiedź albumu
a potem sprawdzić czy aby Mesowi nie lepiej byłoby gdyby parę lat temu pozostał
w słynnym już dresie.
Ocena: 9/10
krzywa krooopa
ponieważ codziennie po pracy zakładam dres czuję się po części "domową dresiarą" ale do piwa w ręce i ogolonej na łyso głowy jeszcze mi daleko ;P Sama płyta jeszcze do mnie nie trafiła ale może po kilku przesłuchaniach to się zmieni.
OdpowiedzUsuńPS. foto nr 2..... ;P