Na Polskiej scenie
byłby już dawno skreślony. Otagowany milionami etykiet, bardziej lub mniej
dalekich od faktów. Jeśli w poprzednich zdaniach jest przesada i nadmierny
wniosek jak balon oczekiwań w stosunku do polskiej kadry na Pucharze Davisa to fora
o rodzimy rapie są kopalnią cierpkiej fikcji. Schoolboy Q żyje i ma się dobrze.
W sercu West coastu, w gąszczu betonowych wspomnień, oparów miasta aniołów,
promieniach słońca okraszonych dobrym rapem wreszcie wykorzystuje swój
potencjał.
Przeciętny słuchacz rapu dosyć
szybko wysuwa opinie na temat danego rapera, grupy, producenta czy też DJ-a.
Laurka Schoolboya z początków działalności miała by zapewne ciemny obraz w
takim postrzeganiu rap gry. Urodzony w Niemczech MC długo nie potrafił w swym
życiu znaleźć właściwych torów. Nieudana kariera futbolisty, gangsta
przeszłość. I jak sam przyznał w pewnym momencie swojego życia nie miał dobrych
widoków na lepsze jutro. No future jak Sex Pistols. Uzależnienie od dragów, na
bakier z prawem, perspektywa bycia ojcem. Dla byłego skrzydłowego Crenshaw High
School waga swych 21 gramów stała się na pewnym etapie zbyt ciężka.
Być może sam rap nie był jedynym
drogowskazem do „lepszego jutra”. Ale z przeciętnego typa, Q małymi krokami
stawał się Jerry`m Rice`m hip-hopu. Choć początki na kolana nie powalały. Ba!
Nawet nie były warte uwagi. Pierwszy mixtape ScHoolboy Turned Hustla niczego odkrywczego i godnego odsłuchu nie
zapowiadała. Gangsta & Soul również nie niosło ciekawej alternatywy
dla ówczesnych kotów bedących na hypie. Intrygująca stylówka i ciekawe wersy
zaczęły przyciągać uwagę na trzecim wydawnictwie – Setbacks na którym to
Quincey Hanley brzmi wreszcie jak raper z aspiracjami do zaznaczenia swej
obecności na scenie. Poprzednik Oxymoronu- Habits & Contradictions potwierdził klasę Schoolboy`a. Zacne featy, masa propsów, kilka numerów
które narobiły sporo szumu, świetne bangery jak THere He Go a w między
czasie kilka bardzo udanych gościnnych występów.
Mimo tego, ciągle dwudziesto paroletni raper z peryferii L.A. brzmiał
jakby ciągle mu czegoś brakowało. Sukces kolegi z wytwórni dodatkowo odsunął
nieco w cień byłego członka gangu 52 Hoover Crips. Dzięki Bogu, nie popełnił
ścieżki polskich talentów i nie podążył przedartą drogą. Zresztą, byłoby to
raczej niemożliwe. Flow zupełnie inne, technika także wskazująca różnice między
oboma reprezentantami TDE, talent? Tutaj sytuacja jest bardziej zbliżona. W
czasach gdy Lamar zakłada koronę i niczym Władimir Putin na Krymie obwieszcza
się królem Wielkiego Jabłka, autor Oxymoronu robi szczery bilans z przeszłością
i jak przystało na reprezentanta gangsta
rapu robi to z wielką pompą.
Premiera samego krążka była jak końcowy
gwizdek meczu w którym wynik był już pewny na kwadrans przed końcem. Single które
wywołały duże oczekiwania, głośne zapowiedzi samego rapera, video zapowiedź z
córką… Hype miał się więc zgadzać.
Pierwsze single narobiły smaku, progres
słyszalny, świeży powiew jak w kawałku nom omen Banger i za
cholerę nie kumam dlaczego brakuje go na płycie. Collard Greens z featem
najbardziej obecnie popularnego MC zza wielkiej wody choć Bilboardu nie podbiło
(zaledwie 92 lokata w Hot100) z jednej strony szybko zebrało propsy (zasłużone!)
z drugiej, potwierdziło kto w TDE Entertainment
rządzi. K.Dot zjadł numer, ale to żadna ujma. Autor Good Kid, M.A.A.D City w obecnej formie zjada całą „czarną”
scenę: „ I'm famous, I
blame this on you, cash in the mirror.Hang in my penthouse roof, skyline the
clearest. Watch it, your optics, popping out, you look the weirdest Pop my top
on the 105, head with no power steering, ah!”. Sam Q w kompleksy wpaść nie może. Wersy płyną bo
energetycznym beatcie. Kawałek ma pierdolnięcie jak prawa noga Sebastiana
Janikowskiego. Otwierający album track Gangsta
brzmiący cholernie klasycznie co zapowiada różnorodność w brzmieniu krążka.
Nawijka z której bije pewność siebie, brudy przeszłości, ciemność zaułków
bliskich autorowi… niemal w zakręconej głowie typ wyciąga kosę.
Jedną z lepszych produkcji na
albumie w wydaniu Pharella Williamsa jest Los
Awesome. Beat na którym ekipa Clipse mogła by równie nieźle pochulać co
ScHoolboy. Sam numer jest bezbłędny, gość nie nawala, beat pozwala obu raperą
pokazać swoje możliwości, klimat jest, a linijki agresywnie wgryzają się w
muzykę: „Barbecues and county blues,
this Hoover gangster be the shit. It ain't much up on our list, shoot the killer and hit the licks. Get
EBT up out the bitch, gangbanging, fuck a clique”. Im dalej w las tym
jeszcze lepiej. What They Way w
którym słychać kto tu jest gospodarzem, a 2 Chainz jest bezbarwny jak gra United w ostatnim
sezonie. Hoover Street gdzie poznajemy
między innym dzień z życia dilera dragów, czy tak osobiste historie jak los
wujka i jego grubych akcji z obejściem prawa. Stary ScHoolboy Q z czasów gdy
oczekiwał na dzień ostateczny i beat trueschoolowy, przez co cały numer brzmi
jak z lat 90-tych. Klimatyczne Studio z
lekkim flow w refrenach ale niespokojnymi wersami. Muzycznie- jeden z
najbardziej spokojny momentów na tym krążku, dzięki produkcji Swiff D. Ból
tworzenia niczym u Jacka Kaczmarskiego: “Throw a loc your pussy, girl, you
knowing that your nigga faded. Can
I hit that pussy way I wanna while this record playing?”. Pewnie i szkło
ciągle w ruchu…
Tytułowy Oxymoron spojony z numerem Prescription
okraszony wprowadzeniem córki ScHoolboy`a
które z czasem jawi się jako ostrzeżenie to epicentrum tego dzieła. Narkotyczne beaty
jak i same nawijki. Tekst kawałka choć mocny to swym ciężarem nie męczy. Do
ostatniej linijki tłuste petardy Q budują klarowny obraz tego co ma ten krążek
nieść ze sobą. I niczym krocząca tyłem obok profesora Caritata sowa ScHoolboy
kroczy w stronę swojej prywatnej Katharsis.
Numer z Tyler, the Creator z
charakterystycznym dla reprezentanta Old Future beatem po raz kolejny na tym
krążku serwuje dobrze skrojony numer. Beatem Tyler nie zaskoczył, jednak wysoka
forma z The Wolf jest wciąż słyszalna! Gościny występ legendy kalifornijskiej
sceny- Kurupt, oraz przedstawicieli nowego pokolenia raperów brzmią cholernie
ciekawie. Sam Kurupt pokazuje, że mimo upłyniętych lat wciąż ma intrygującą
nawijkę: „Come up in this mothafucka looking for a bitch. Probably sucked on my dick then you kissed her
on the lips”- Doggystyle w dobrym wydaniu. Kawałek ten, potwierdza
inspiracje Q style byłego członka Death Row. Blind Threats z udziałem kolejnego weterana- Reakwon gdzie pyta o
suwerenność sił nadprzyrodzonych rządzące światem zwanych inaczej Bogiem,
brzmiące podobne do kolegów z Cypress Hill nieco uspokaja ciężar brzmienia.
Najbardziej radiowy beat z Hell of the Night to zasługa Dj Dahi. Q
obwieszcza objęcie rap gry przez ekipę TDE. I nie są to puste przechwałki.
Osobisty faworyt na krążku i murowany kandydat do miana Song of the Year to Break the Bank autorstwa Alchemista.
Świetny klip do numeru, w którym to po raz kolejny spotykamy córkę ScHoolboy`a.
Kolejne szczere spojrzenie w przeszłość. Numer gdzie wszystkie mocne strony Q
są podkreślone. Dla rodzimych MC kawałek kręcący się wokół mamony byłby czymś
szargającym prawdziwość uliczną dla rapera z USA jest Święty Graalem. Dźwięki
niczym gruba ścieżka dobrego towaru, słychać w jakich beatach dobrze czuje się
ScHoolboy.
Zamykający standardową wersję
albumu Man of the Year można uznać za
swoistą przepowiednię. Laski bansujące tyłkiem nie tylko w kawałku ale i klipie
dla typa co zgarnął wisienkę z tortu. Ba, całego tort! Celebracja propsów przed
wydaniem krążka na genialnej produkcji Nez & Rio oraz Sounwave of
Digi+Phonics. Klimat tracka przypomina głodnego Jay-Z, z czasów gdy tym który w
rap grze ma wiele do powiedzenia.
Edycja delux wzbogacona o trzy
dodatkowe kawałki to jedynie delikatnie wzbogacenie całości. Leniwie wleczące
się Her & His Friend z udziałem
kolejnej osoby związanej z TDE w postaci SZA czy też Grooveline Pt. 2 które podwzględem brzmienia mogło by się znaleźć na
Good Kid, M.A.A.D. City. Fuck L.A. zamykające
edycję rozszerzoną to kolejny ciężki beat. Ostatnie rozliczenie z przeszłością,
wspomnienie czasów wejścia w 52 Hoover Crips. Sam kawałek jak i cała płyta, z
mocnymi wersami ale intrygującymi, wprost bijącymi realizmem: „I'm speaking
real, shock the world for real, pull up in that ill”. Gdyby krążek w
wersji delux wzbogacony był o chociażby kawałki Yah Yah bądź Californication nagrany wspólnie z A$AP Rocky czy też
kompletnie pominięty Banger o którym
już to już wcześniej pisałem, brzmiałby
jeszcze bardziej zróżnicowano. Jednak nie ma co narzekać.
Obecna kondycja rapu
mainstremowego w USA może nie powala na kolana. Stąd też pewnie sukces wytwórni
TDE. Kendrick Lamar czy komuś się to podoba bądź nie swą formą wyprzedza z
dzieciną łatwością cały peleton. Na szczęście dla hip-hopu ScHoolboy siedzi mu
kole i nie ma zamiaru zwalniać. Skoro Fc Liverpool jest na dobrej drodze do
wygrania Premier League to i może 28 letni MC z L.A. wkrótce przewyższy swym
fame`em kolegę z TDE.
Nawet gdybym chciał się
przyczepić Oxymoronu to nie ma do czego. Jest trap, który wreszcie nie męczy po
kolejnych odsłuchach. Osobiste historię bijące realizmem dzięki którym razem z
Q znajdujemy się w środku tornada. Zamiast narratora z czystymi dłońmi
dostajemy typa który w nurtujący sposób wciąga w swój świat. W warstwie
tekstowej sporo tu nawijek o prochach, dilerce, próbach wyrwania z ciemnej
przeszłości ale co ważne nie ma kawałka w którym by teksty męczyły lub stawały
się zbyt mało ciekawe by kontynuować odsłuch. Goście palmy pierwszeństwa
gospodarzowi nie skradli, z wyjątkiem Kendricka który po raz kolejny popisał
się mistrzowską zwrotką wbijając się w beat i klimat kawałka oraz co ważne-
„chemia” między oboma członka TDE aż bije z głośników.
Być może sukces Oxymoronu to
własna droga ScHoolboy`a. Nie próbował skopiować sukcesu K.Dota choć nie trudno
odnaleźć kilku analogi. Nie słychać też aby Q miał kompleks fameu kolegi z
wytwórni. Stylówka wciąż intryguje, inspiracje chociażby Jay- Z czy Ja Rule
bądź gościem na albumie- Kurupt, są słyszalne, ale nie jest to ksero rap.. tak
często słyszalny w polskim wydaniu. Ulicznego charakteru ukryć się nie da, choć
jest to dobrze skomponowany styl bez prawilnych bzdur, Q nie próbuje być
bardziej uliczny niż krawężnik. O ile narracje w wykonaniu Sokoła zawsze
potrafiły przyciągnąć uwagę to ScHoolboy wżyna się bez znieczulenia w głowę
tworząc aż nadto realne obrazy.
Nie da się
ukryć. ScHoolboy rozbił bank, nie tylko w kawałku 11-stym. Mimo, że
najsilniejsze karty odkrył przed premierą to całość w niczym nie rozczarowała.
Choć według VNM-a, Oxymoron to najbardziej przehypowany krążek ostatnich
miesięcy. To co można powiedzieć o ostatnim wydawnictwie Ricka Ross`a? Oxymoron
to album który w przyszłości może stać się klasykiem. Level wyżej od debiutanta
w postaci YG (według którego nagrać klasyk nie jest trudno). Dzieło ScHoolboy`a
budzi skojarzenia z Get Tich Or Die Trying 50 Centa, tu też słyszymy rapera
bardzo charakterystycznego, który mocno napiera swych kolegów po fachu
pogrążonych w niemocy. Ta płyta jest spójna, dobrze rozłożona pod względem
napięcia, beaty świetne dobra, żaden z producentów nie nawalił a i featy nie
psują kawałków. Nie jest to najlepsze dzieło jakie wyszło na świat za
pośrednictwem TDE ale numer 2 w tym wypadku jest sukcesem. Progres niemalże
„stał się ciałem” i pozostał na beatach. Klimat krążka jest wyrazisty i na tyle
charakterystyczny że ciężko się nim najeść po paru odsłuchach. Te proste ale
brudne wersy trafiają zawsze w cel niczym sam Brudny Hary.
Przepowiednia
z Man of The Year zapewne wkrótce się
ziści. A ScHoolboy z wielkim hukiem znajdzie się w Hall of the Fame. Wprawdzie
nie będzie to sala sław NFL do której pewnie ten koleś z Los Angeles aspirował
w młodym wieku ale ta pełna MC którzy wnieśli „coś” do tej kultury. Z wielkim
prawdopodobieństwem można założyć, że Oxymoron będzie w TOP5 roku 2014. A nawet
pójść dalej i założyć, że tytuł Man of The Year to już nie kwestia czasu…
Ocena: 9/10
Krzywa krooopa
pełen profesjonalizm :)
OdpowiedzUsuń