piątek, 11 kwietnia 2014

Man of The Year.... czyli recenzja ScHoolboy Q- Oxymoron



Na Polskiej scenie byłby już dawno skreślony. Otagowany milionami etykiet, bardziej lub mniej dalekich od faktów. Jeśli w poprzednich zdaniach jest przesada i nadmierny wniosek jak balon oczekiwań w stosunku do polskiej kadry na Pucharze Davisa to fora o rodzimy rapie są kopalnią cierpkiej fikcji. Schoolboy Q żyje i ma się dobrze. W sercu West coastu, w gąszczu betonowych wspomnień, oparów miasta aniołów, promieniach słońca okraszonych dobrym rapem wreszcie wykorzystuje swój potencjał.
Przeciętny słuchacz rapu dosyć szybko wysuwa opinie na temat danego rapera, grupy, producenta czy też DJ-a. Laurka Schoolboya z początków działalności miała by zapewne ciemny obraz w takim postrzeganiu rap gry. Urodzony w Niemczech MC długo nie potrafił w swym życiu znaleźć właściwych torów. Nieudana kariera futbolisty, gangsta przeszłość. I jak sam przyznał w pewnym momencie swojego życia nie miał dobrych widoków na lepsze jutro. No future jak Sex Pistols. Uzależnienie od dragów, na bakier z prawem, perspektywa bycia ojcem. Dla byłego skrzydłowego Crenshaw High School waga swych 21 gramów stała się na pewnym etapie zbyt ciężka.
Być może sam rap nie był jedynym drogowskazem do „lepszego jutra”. Ale z przeciętnego typa, Q małymi krokami stawał się Jerry`m Rice`m hip-hopu. Choć początki na kolana nie powalały. Ba! Nawet nie były warte uwagi. Pierwszy mixtape ScHoolboy Turned Hustla niczego odkrywczego i godnego odsłuchu nie zapowiadała. Gangsta & Soul również nie niosło ciekawej alternatywy dla ówczesnych kotów bedących na hypie. Intrygująca stylówka i ciekawe wersy zaczęły przyciągać uwagę na trzecim wydawnictwie – Setbacks na którym to Quincey Hanley brzmi wreszcie jak raper z aspiracjami do zaznaczenia swej obecności na scenie. Poprzednik Oxymoronu- Habits & Contradictions potwierdził klasę Schoolboy`a. Zacne featy, masa propsów, kilka numerów które narobiły sporo szumu, świetne bangery jak THere He Go a w między czasie kilka bardzo udanych gościnnych występów.
Mimo tego, ciągle dwudziesto paroletni raper z peryferii L.A. brzmiał jakby ciągle mu czegoś brakowało. Sukces kolegi z wytwórni dodatkowo odsunął nieco w cień byłego członka gangu 52 Hoover Crips. Dzięki Bogu, nie popełnił ścieżki polskich talentów i nie podążył przedartą drogą. Zresztą, byłoby to raczej niemożliwe. Flow zupełnie inne, technika także wskazująca różnice między oboma reprezentantami TDE, talent? Tutaj sytuacja jest bardziej zbliżona. W czasach gdy Lamar zakłada koronę i niczym Władimir Putin na Krymie obwieszcza się królem Wielkiego Jabłka, autor Oxymoronu robi szczery bilans z przeszłością i jak przystało na reprezentanta gangsta  rapu robi to z wielką pompą.
Premiera samego krążka była jak końcowy gwizdek meczu w którym wynik był już pewny na kwadrans przed końcem. Single które wywołały duże oczekiwania, głośne zapowiedzi samego rapera, video zapowiedź z córką… Hype miał się więc zgadzać. 
Pierwsze single narobiły smaku, progres słyszalny, świeży powiew jak w kawałku nom omen Banger i za cholerę nie kumam dlaczego brakuje go na płycie. Collard Greens z featem najbardziej obecnie popularnego MC zza wielkiej wody choć Bilboardu nie podbiło (zaledwie 92 lokata w Hot100) z jednej strony szybko zebrało propsy (zasłużone!) z drugiej, potwierdziło kto w TDE Entertainment  rządzi. K.Dot zjadł numer, ale to żadna ujma. Autor Good Kid, M.A.A.D City w obecnej formie zjada całą „czarną” scenę: „ I'm famous, I blame this on you, cash in the mirror.Hang in my penthouse roof, skyline the clearest. Watch it, your optics, popping out, you look the weirdest Pop my top on the 105, head with no power steering, ah!”. Sam Q w  kompleksy wpaść nie może. Wersy płyną bo energetycznym beatcie. Kawałek ma pierdolnięcie jak prawa noga Sebastiana Janikowskiego. Otwierający album track Gangsta brzmiący cholernie klasycznie co zapowiada różnorodność w brzmieniu krążka. Nawijka z której bije pewność siebie, brudy przeszłości, ciemność zaułków bliskich autorowi… niemal w zakręconej głowie typ wyciąga kosę.
Jedną z lepszych produkcji na albumie w wydaniu Pharella Williamsa jest Los Awesome. Beat na którym ekipa Clipse mogła by równie nieźle pochulać co ScHoolboy. Sam numer jest bezbłędny, gość nie nawala, beat pozwala obu raperą pokazać swoje możliwości, klimat jest, a linijki agresywnie wgryzają się w muzykę: „Barbecues and county blues,  this Hoover gangster be the shit. It ain't much up on our list, shoot the killer and hit the licks. Get EBT up out the bitch, gangbanging, fuck a clique”. Im dalej w las tym jeszcze lepiej. What They Way w którym słychać kto tu jest gospodarzem, a 2 Chainz  jest bezbarwny jak gra United w ostatnim sezonie. Hoover Street gdzie poznajemy między innym dzień z życia dilera dragów, czy tak osobiste historie jak los wujka i jego grubych akcji z obejściem prawa. Stary ScHoolboy Q z czasów gdy oczekiwał na dzień ostateczny i beat trueschoolowy, przez co cały numer brzmi jak z lat 90-tych. Klimatyczne Studio z lekkim flow w refrenach ale niespokojnymi wersami. Muzycznie- jeden z najbardziej spokojny momentów na tym krążku, dzięki produkcji Swiff D. Ból tworzenia niczym u Jacka Kaczmarskiego: “Throw a loc your pussy, girl, you knowing that your nigga faded. Can I hit that pussy way I wanna while this record playing?”. Pewnie i szkło ciągle w ruchu…
Tytułowy Oxymoron spojony z numerem Prescription okraszony wprowadzeniem córki  ScHoolboy`a które z czasem jawi się jako ostrzeżenie  to epicentrum tego dzieła. Narkotyczne beaty jak i same nawijki. Tekst kawałka choć mocny to swym ciężarem nie męczy. Do ostatniej linijki tłuste petardy Q budują klarowny obraz tego co ma ten krążek nieść ze sobą. I niczym krocząca tyłem obok profesora Caritata sowa ScHoolboy kroczy w stronę swojej prywatnej Katharsis.
Numer z Tyler, the Creator z charakterystycznym dla reprezentanta Old Future beatem po raz kolejny na tym krążku serwuje dobrze skrojony numer. Beatem Tyler nie zaskoczył, jednak wysoka forma z The Wolf jest wciąż słyszalna! Gościny występ legendy kalifornijskiej sceny- Kurupt, oraz przedstawicieli nowego pokolenia raperów brzmią cholernie ciekawie. Sam Kurupt pokazuje, że mimo upłyniętych lat wciąż ma intrygującą nawijkę: „Come up in this mothafucka looking for a bitch. Probably sucked on my dick then you kissed her on the lips”- Doggystyle w dobrym wydaniu. Kawałek ten, potwierdza inspiracje Q style byłego członka Death Row. Blind Threats z udziałem kolejnego weterana- Reakwon gdzie pyta o suwerenność sił nadprzyrodzonych rządzące światem zwanych inaczej Bogiem, brzmiące podobne do kolegów z Cypress Hill nieco uspokaja ciężar brzmienia.
Najbardziej radiowy beat z Hell of the Night to zasługa Dj Dahi. Q obwieszcza objęcie rap gry przez ekipę TDE. I nie są to puste przechwałki. Osobisty faworyt na krążku i murowany kandydat do miana Song of the Year to Break the Bank autorstwa Alchemista. Świetny klip do numeru, w którym to po raz kolejny spotykamy córkę ScHoolboy`a. Kolejne szczere spojrzenie w przeszłość. Numer gdzie wszystkie mocne strony Q są podkreślone. Dla rodzimych MC kawałek kręcący się wokół mamony byłby czymś szargającym prawdziwość uliczną dla rapera z USA jest Święty Graalem. Dźwięki niczym gruba ścieżka dobrego towaru, słychać w jakich beatach dobrze czuje się ScHoolboy.
Zamykający standardową wersję albumu Man of the Year można uznać za swoistą przepowiednię. Laski bansujące tyłkiem nie tylko w kawałku ale i klipie dla typa co zgarnął wisienkę z tortu. Ba, całego tort! Celebracja propsów przed wydaniem krążka na genialnej produkcji Nez & Rio oraz Sounwave of Digi+Phonics. Klimat tracka przypomina głodnego Jay-Z, z czasów gdy tym który w rap grze ma wiele do powiedzenia.
Edycja delux wzbogacona o trzy dodatkowe kawałki to jedynie delikatnie wzbogacenie całości. Leniwie wleczące się Her & His Friend z udziałem kolejnej osoby związanej z TDE w postaci SZA czy też Grooveline Pt. 2 które podwzględem brzmienia mogło by się znaleźć na Good Kid, M.A.A.D. City. Fuck L.A. zamykające edycję rozszerzoną to kolejny ciężki beat. Ostatnie rozliczenie z przeszłością, wspomnienie czasów wejścia w 52 Hoover Crips. Sam kawałek jak i cała płyta, z mocnymi wersami ale intrygującymi, wprost bijącymi realizmem: „I'm speaking real, shock the world for real, pull up in that ill”. Gdyby krążek w wersji delux wzbogacony był o chociażby kawałki Yah Yah bądź Californication nagrany wspólnie z A$AP Rocky czy też kompletnie pominięty Banger o którym już to już  wcześniej pisałem, brzmiałby jeszcze bardziej zróżnicowano. Jednak nie ma co narzekać.
Obecna kondycja rapu mainstremowego w USA może nie powala na kolana. Stąd też pewnie sukces wytwórni TDE. Kendrick Lamar czy komuś się to podoba bądź nie swą formą wyprzedza z dzieciną łatwością cały peleton. Na szczęście dla hip-hopu ScHoolboy siedzi mu kole i nie ma zamiaru zwalniać. Skoro Fc Liverpool jest na dobrej drodze do wygrania Premier League to i może 28 letni MC z L.A. wkrótce przewyższy swym fame`em kolegę z TDE.
Nawet gdybym chciał się przyczepić Oxymoronu to nie ma do czego. Jest trap, który wreszcie nie męczy po kolejnych odsłuchach. Osobiste historię bijące realizmem dzięki którym razem z Q znajdujemy się w środku tornada. Zamiast narratora z czystymi dłońmi dostajemy typa który w nurtujący sposób wciąga w swój świat. W warstwie tekstowej sporo tu nawijek o prochach, dilerce, próbach wyrwania z ciemnej przeszłości ale co ważne nie ma kawałka w którym by teksty męczyły lub stawały się zbyt mało ciekawe by kontynuować odsłuch. Goście palmy pierwszeństwa gospodarzowi nie skradli, z wyjątkiem Kendricka który po raz kolejny popisał się mistrzowską zwrotką wbijając się w beat i klimat kawałka oraz co ważne- „chemia” między oboma członka TDE aż bije z głośników.
Być może sukces Oxymoronu to własna droga ScHoolboy`a. Nie próbował skopiować sukcesu K.Dota choć nie trudno odnaleźć kilku analogi. Nie słychać też aby Q miał kompleks fameu kolegi z wytwórni. Stylówka wciąż intryguje, inspiracje chociażby Jay- Z czy Ja Rule bądź gościem na albumie- Kurupt, są słyszalne, ale nie jest to ksero rap.. tak często słyszalny w polskim wydaniu. Ulicznego charakteru ukryć się nie da, choć jest to dobrze skomponowany styl bez prawilnych bzdur, Q nie próbuje być bardziej uliczny niż krawężnik. O ile narracje w wykonaniu Sokoła zawsze potrafiły przyciągnąć uwagę to ScHoolboy wżyna się bez znieczulenia w głowę tworząc aż nadto realne obrazy.
            Nie da się ukryć. ScHoolboy rozbił bank, nie tylko w kawałku 11-stym. Mimo, że najsilniejsze karty odkrył przed premierą to całość w niczym nie rozczarowała. Choć według VNM-a, Oxymoron to najbardziej przehypowany krążek ostatnich miesięcy. To co można powiedzieć o ostatnim wydawnictwie Ricka Ross`a? Oxymoron to album który w przyszłości może stać się klasykiem. Level wyżej od debiutanta w postaci YG (według którego nagrać klasyk nie jest trudno). Dzieło ScHoolboy`a budzi skojarzenia z Get Tich Or Die Trying 50 Centa, tu też słyszymy rapera bardzo charakterystycznego, który mocno napiera swych kolegów po fachu pogrążonych w niemocy. Ta płyta jest spójna, dobrze rozłożona pod względem napięcia, beaty świetne dobra, żaden z producentów nie nawalił a i featy nie psują kawałków. Nie jest to najlepsze dzieło jakie wyszło na świat za pośrednictwem TDE ale numer 2 w tym wypadku jest sukcesem. Progres niemalże „stał się ciałem” i pozostał na beatach. Klimat krążka jest wyrazisty i na tyle charakterystyczny że ciężko się nim najeść po paru odsłuchach. Te proste ale brudne wersy trafiają zawsze w cel niczym sam Brudny Hary.
            Przepowiednia z Man of The Year zapewne wkrótce się ziści. A ScHoolboy z wielkim hukiem znajdzie się w Hall of the Fame. Wprawdzie nie będzie to sala sław NFL do której pewnie ten koleś z Los Angeles aspirował w młodym wieku ale ta pełna MC którzy wnieśli „coś” do tej kultury. Z wielkim prawdopodobieństwem można założyć, że Oxymoron będzie w TOP5 roku 2014. A nawet pójść dalej i założyć, że tytuł Man of The Year to już nie kwestia czasu…

Ocena: 9/10
Krzywa krooopa 



1 komentarz: