wtorek, 23 września 2014

Ńowy styl.... czyli recenzja Ńemy- Ń

Krajowy rap uważam za konserwatywne środowisko. I nie mam na myśli kwestii światopoglądowych. W prawdzie w podejściu do muzyki, swoistego ciemnogrodu na pierwszych rzut oka w zasadzie nie ma, świeże trendy jak trap, czy też wszelkie elektroniczne nowinki goszczą na krajowych produkcjach lecz sprawdzoną metodą jest trueschoolowe brzmienie. Nieco przykurzonemu rapowi w Polskim wydaniu brakuje świeżego spojrzenia na muzykę. Kogoś kto nie brnie na ślepo przez wydeptane ścieżki czy też chwilową modę. Kogoś kto będzie dla rodzimego rapu kimś takim jak dla brit rocka była grupa Radiohead. Album „Ń” sprawił, że Ńemy może stać się polskim Thom`em Yorke.
Ze świecą szukać takiego drugiego typa jak Ńemy. Muzyk z krwi i kości. Choć dysponuje statusem debiutanta to z rapowym rzemiosłem ma do czynienia nie od dziś. MC w 100%, styl który nie podaje się jakiejkolwiek kategoryzacji. Ten styl to- „Ń”, a więc oryginalne flow, teksty wykraczające poza osiedlowe rewiry oraz splot różnych gatunków. Być może nie ma w tym wszystkim bakcyla pioniera, rzeczy które by się nie śniły Polskim hiphopowcom ale Ńemy w swojej do cna wypracowanej stylistce brzmi autentycznie i pewnie. I jako raper i jako producent Ńemy to stylowy gracz, którego sposób na rap być może wyprzedza epokę. I nie wykluczone, że podzieli los L.U.C. (z którym pracował przy „Haelucenogenoklektyzm” oraz „Planeta Luc”) będąc bardziej doceniony w branży muzycznej przez środowisko muzyki alternatywnej, a nie te stricte związane z hip-hopem.
Na debiut Ńemy czekał całkiem sporo. Brak głośnych featów i podziemnych projektów spowodował, że ksywa nie była zbyt popularna. Rok 2012, młody MC z Sierpca wygrywa The Man with the Iron Fists Remix Contest” zorganizowany przez RZA z dobrzej znanej każdemu ekipy Wu-Tang Clan. Zremiksowany kawałek „Built For This” z featami od Method Man, Freddie Gibbs & Streetlife mógł dać „5 minut” i szybkie wejście do mainstremu. Singiel „Sick pro” dający zasłużone propsy, a następnie dłuższa cisza. Kontrakt z Prosto Label przypadł jednak we właściwym momencie. W czasach gdy na krajowej scenie pojawiają się świeże dźwięki, a ich twórcy zostają dobrze przyjęci, patrz- Wuzet. Zdolny producent, intrygujący raper, przynajmniej z teoretycznego punktu widzenia powinien nieźle zamieszać na scenie.
Zgodnie z przewidywaniami pierwszy solowy album Ńemy`ego to materiał w pełni autorski. Tylko jeden gościnny występ rapera, brak cudzych bitów. Od strony muzycznej krążek to spójna koncepcja z dominującym basem i ciężką elektroniką. Świeże bity na wysokim, równym poziomie z wielkomiejskim klimatem. Na „Ń” mamy wachlarz napięcia, spokojne numery jak „Pain”, a na przeciwnym biegunie grube sztosy jak „Tatuuje bity” gdzie ciężkie basy w pełni załatwiają numer. Bity wbijają się z przeciętności, spora gama dźwięków nie powoduje rutyny, a w połączeniu z flow Niemczyka brzmi bardzo stylowo.
Nie tylko produkcje łamią schemat, tekstowo również mamy odwilż na scenie. Liryka Niemczyka wolna jest od łopatologicznych wersów, kręcących się wokół jednej tematyki jak muchy nad gównem. Linijki bogate są w wszelkie środki przekazu, rym za rymem, błyskotliwe metafory, liczne follow up`y, gry językowe, brak bzdurnych haseł, pozerskich mitów oraz liczne anglojęzyczne wstawki, jest w co się wsłuchać: „Marcin, Marcin Niemczyk! Czy ja wyglądam na typa, co crack Ci wręczy? Na typa, co gwałci dziewczyny czy kuśtyka i gardzi dziećmi? Ty, kto powiedział Ci rzeczy takie, niech się leczy, ja pier... Wolę już zrywanie mięśni hakiem, słyszeć jak jęczy Cichop... i hak”. Momentami Ńemy popisuje się wersami z rapowej ekstraklasy: „Za wszystkim tym stoi Richi Rich, Jego stopy liż i milcz. Albo włącz "Life is peachy" i wywołaj dzicz i lincz” innymi sprawnie przemyca emocje: „Sierpeckie niebo dziś pełne gwiazd, może pod nim ze mną będziesz raz. Nie zgub tego w odmęcie miast. Lis nie wiadomo gdzie zawiedzie nas”.
Wszechstronne flow które nie prowadzi po meandrach zyskuje z każdym odsłuchem. Chwilami nieco podobny do swojego była współpracownika- L.U.C., w kawałku „Ń styl” łudząco brzmiący jak AbraDab. Zresztą, sam track jak i bit mógłby nosi tytuł „Rap to nie zabawa 2”. Mimo tych tendencji, Ńemy dysponuje wyrazistym flow o dużym potencjalne. Dzięki temu, „Ń” zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem.
Jako potencjalny nośnik sztosów „Ń” nie wybija się aż nadto. W prawdzie mamy kawałki które z miejsca na dłużej zapadają w pamięć. „Żyć wietrznie” za sprawą intrygującego klimatu i ciekawych wersów: „Naprawdę chciałbyś żyć wiecznie? Gdy będziesz umierał szepniesz: "Aniele, chwyć, nieś mnie" Żyć wiecznie, być nieśmiertelnym .To jak być więźniem, dla mnie to byłoby zbyt ciężkie”, „Tatuuje bity” gdzie tekst schodzi na drugi plan, „Guzik” z jedynym na płycie featem od Biskupa i kolejnymi błyskotliwymi linijkami oraz bonusowy „S.I.E.R.P.C.” z popularnym w ostatnim okresie motywem folkowym, tym razem jednak osobista nawijka ma wyjątkowy klimat.
Choć w pełni legalny debiut reprezentanta Prosto należy uznać za udany, to błędów jak przystało na „świeżaka” Ńemy się nie ustrzegł. Słabiej wypadają anglojęzyczne kawałki i zwrotki. Chwilami forma bierze górę nad treścią, jak w numerze „Byłaś tą”. Groteskowe lovestory kpiące z radiowej, miłosnej papki gryzie się z całością. „Duchy” w stylu Tau mimo intrygującego tekstu wieją nudą.
Mimo kilku niedociągnięć pierwsze solo MC z Sierpca to udany debiut. „Ń” należy traktować jako konkretyzacje koncepcji rapu Ńemy`ego. Zapewne w pewnym stopniu, ten album jest eksperymentem, są tracki gdzie słychać, że ten styl dopracowaną formą, momentami jednak autor dociera do rewirów gdzie owa koncepcja staję się przerośnięta. Choć flow momentami mocno zbliżone do kilku czołowych ksywek na scenie, to w swojej nawijce Ńemy brzmi oryginalnie i potrafi zaintrygować nurtującymi linijkami. Muzycznie słychać, że Ńemy czerpie inspiracje z wielu gatunków, potrafi balansować dźwiękami i tworzyć klimat. I w tym rzecz, Ńemy wyraźnie pokazuje, że nie jest zamknięty w ramach hip-hopu. Styl „Ń” to jedna z ciekawszych rzeczy jakie pojawiły się w ostatnich latach na scenie i z miejsca dużo bardziej intrygująca niż wałkowany szary Polski mainstreamowy rap.
Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że ten album nie zostanie doceniony przez słuchaczy, natomiast scena zostanie wzbogacona o MC pełną gębą. Newschool w czystej postaci, choć słychać, że o korzeniach hip-hopu ten zdolny człowiek z Sierpca pamięta. Jak niedawno pocisnął Gedz: „Młode Wilki to nie był Draft” i trudno się z nim nie zgodzić. Nie wszyscy sobie poradzili ale niektórzy wzięli swój los we własne ręce i patrząc po przykładzie Ńemy`ego, warto było czekać. 


Ocena: 8/10
krzywa kroopa




piątek, 19 września 2014

W....jak wino czyli recenzja: Włodi- Wszystko z Dymem

Starość nie radość><im starszy tym lepszy>< w chwili, w której umiera w nas dziecko, zaczyna się starość? W języku polskim pełno jest powiedzeń i ludowych prawd które nawiązują do szeroko rozumianej wiekowości. Co prawda, 38lat to żadna starość ale dwie dekady na scenie to już duży bagaż. Status dinozaura rządzi się swoimi prawami. Progres dla wielu z takim dystansem już nierealny i prochu na nowo nie odkryją. Niemal powtarzalny schemat, im dłużej na scenie tym rzadsze wydawanie nowego materiału. W przypadku Włodkowskiego ten proceder się sprawdza. Od czasu wydania „W...” minęło 9lat, w tym czasie Włodiego mogliśmy usłyszeć na dwóch płytach Molesty, projekcie Parias oraz na licznych gościnnych featach, zawsze pokazujących wysoką formę. Długo oczekiwany, promowany świetnymi singlami, trzeci solowy album może być albo rozczarowaniem roku lub płytą która w Polskim rapie zagości na długie lata. Skoro to Włodi to wiadome, że opcja pierwsza nie wchodzi w rachubę.
Każda scena posiada swoje ikony, osoby które pisały historię tej kultury, które z czasem stały się legendami. Kimś takim dla sporej części rodzimych fanów jest niewątpliwe Włodi. Od pierwszych nagrań Molesty rap zmienił się nie do poznania ale kilka rzeczy pozostało niezmiennych, także w przypadku stołecznego Pariasa. Warszawski styl, bezkompromisowy, autentyczny. Choć nawijka Włodkowskiego stopniowo z czasem ewoluowała to wciąż mamy do czynienia z tym samym Włodkiem z Ursynowa. W przeciwieństwie do rówieśników Włodiego, progres nie jest obcym terminem. Odcinanie od kuponów, popularne wśród weteranów sceny popsuło obraz niejednej legendy. Kilku starszych MC nie odnalazło się po powrocie do rap gry. Patrz- przeciętny, zeszłoroczny album Wojtasa. Włodi od wydania „W...” nie rozmieniał się na drobne. Gościnne występy jeśli już były to zawsze na wysokim poziomie.
O ile niektórzy koledzy po fachu zatracili się we wtórności, a inni wpadli w wir nowej mody w rapie, to Włodi swój uliczny styl staranie wzbogacał o świeże linijki w stylowe bity z zębem trueschoolwym. Szorstki wokal, sprawne posługiwanie piórem, tłuste metafory, adekwatnie odzwierciedlające realia, szczere linijki. Niby to wszystko już było ale szkopuł w tym, że wciąż potrafi zaintrygować słuchacza. Wyzbyty taniej prawilności, dojrzalszy o kilka kolejnych lat, Włodi wraca z trzecim solo.
Podobnie jak na poprzednich krążkach, członek Molesty pozostał wierny zasadzie „jakość, a nie ilość”. 10 tracków dających niespełna 40 minut, biorąc pierwszą lepszą płytę z ostatnich lat, ciężko trafić na podobne podejście. Świetne promo single zapowiadające gruby sztos. Szybko „Wszystko z Dymem” stało się jednym z najbardziej oczekiwanych albumów roku. I z tym ciężarem oczekiwań z pewnością Włodi sobie poradził.
Jeśli już ruszyłem temat singli. 4 tracki, każdy w innym klimacie, jednak wszystkie oscylujące wokół jednej koncepcji. „T&T” na bicie Evidence`a witające Nas osobistymi przemyśleniami odnośnie drogi doświadczonego rapera: „Znów głodny gry w tłum żądny krwi Rzucam się, jestem bestią jak chodnikowy wilk. Dwa zero jeden trzy - moje wyjście z cienia. Dwa zero jeden dwa - jebana neurastenia Ale nawet na dnie słyszę triumfalne werble. Tę grę przejrzałem już na wylot– #rentgen. Zaciskam pętlę, zwężam grono zaufanych. Honor, krzyk o pomoc, odpowiadały ściany. Cóż tak wyszło, patrz w przyszłość, żyj lekko nad Wisłą i pamiętaj grać czysto”. Żadnych wtórnych, uniwersalnych prawd stary, dobry Włodi. „1996” nagrane z kolegami z Molesty przywołujące klimat początków z rapem grupy, okraszone świetną produkcją od The Returners. Sztos w postaci „Proces spalania”, szybko porywający swą dynamiką i znakomitym refrenem od Danny`ego. I wreszcie „W słońcu” klimatem przywołujący album Pariasów (a w szczególności bity Szczura). Lirycznie wysoka forma Włodka rzucająca się od pierwszego zetknięcia: „Znów mogę być tu, tysiąc wniosków wysnuć. Kilka deklaracji jakie dałem, wziąć w cudzysłów. Gorzkich słów nie ma też i żalu ani grama, świat uniewinniony w twórczym procesie spalania. Wszystko z dymem, album w rynek wbijam klinem. Trwa klęska urodzaju, walka o każdy centymetr”.
W zasadzie, taki MC mógłby sobie pozwolić na obniżenie poprzeczki. Jak większość kolegów być chodzącym Mojżeszem sceny i nagrywać na półgwizdka. Z przyjętą nawijką i osiągnięciami robić rap „po swojemu” bądź lepiej lub gorzej eksperymentować z modą. Tymczasem, szorstkie flow, spokojny tempr głosu, umiejętnie przekazujący emocje. W swojej nawijce Włodi osiadł na stałe. Spoczął na laurach? Z całą pewnością nie. Świadomy kondycji i trendów współczesnego rapu, Włodkowski sprawnie porusza się swoim stylu z dla od trapu, swagu i miliona innych rzeczy ewidentnie nie pasujących do niego. Swym wyrazistym, wolnym flow, lekko brudnym, nie męczy lecz dojrzałymi a czasami wręcz prostymi środkami dociera do celu.
Tekstowo „Wszystko z dymem” wypada znakomicie na tle sceny. Ale tego można było się spodziewać. Nie ma charakterystycznej dla Polaków martyrologi, mrocznych opowieści o prochach, bólu istnienia i innych tematów o których nawijają raperzy nad Wisłą. Wersy pełne osobistych linijek, dojrzałego spojrzenia na świat, narracje które intrygują za każdym razem. Nie ma niczego na siłę. Nachalnego lokowania produktów, wtórnych, sprawdzonych haseł które zawsze się przyjmą. Co prawda na 10 utworów i kilka gościnnych występów, Włodi nie miał zbyt wielu okazji do wpadek ale „czyste konto” na jednym krążku to rzecz w zasadzie nierealna dla reszty sceny. Perełki na wosku jak: „To nie rajski ogród, na chuj ten gad liczy? Laudacji powód znam - i tak spełznie na niczym. Tekstylia, ich sposób na stemplowanie bydła. Chcę być nad, choć wosku coraz mniej na skrzydłach” to częsty element spotykany na WZD.
Od strony muzycznej album trzymany jest w spójnej koncepcji. Mimo tego w 10 trackach dostajemy materiał zróżnicowany, pełen klimatycznych dźwięków. Za najważniejszą osobę odpowiedzialną za muzykę na WZD należy uznać DJ B, świetnie czującego warsztat Włodka. Osobisty faworyt w postaci „Zapałek” z lekką elektryką wraz z idącym w parze ze spokojnym flow i ciekawymi wersami:Mówią: Ten weteran pewnie znów rozkurwi tych chłoptasi w napadach narcystycznych furii. Nie trzeba fur mi ziom, nie trzeba SWAG'u. Wizerunku, wytwórni, jebać zazdrość kolegów” lub „Dym, jak złodziej z tym, co cenne ucieka przez okno. Na scenę nie wychodzę już z lęku przed samotnością. Kiedy hajs wisi w powietrzu, to być może przeze mnie Twoja działalność w tej grze upływa podziemnie. Zapraszają mnie na feat'y, jakbym miał przecinać wstęgę. Zaszczyt - wśród raperów fanów mam najwięcej”. Sztos z wcześniej wspominanym kawałkiem- „Proces spalania”, nostalgiczne „Chmur drapacze” z bardzo dobrym featem od WuDoe, bogactwo klimatycznych sampli w „1996”, chilloutowe „W drodze po towar”, siejące niepewność „Pod numerem trzecim” czy też moc syntezatorów na produkcji od Evidence`a oraz ciężkie „W słońcu”. Niezależnie od klimatu, Włodi w każdym momencie na płycie czuje się pewnie.
Obecny rap powoli staje się miejsce dla młodych kotów. Osób otwartych na muzykę, inne gatunki. Wartości fundamentalne dla rapu lat 90. dziś tracą na wartości. Nowa szkoła pędzi w zawrotnym tempie, a doświadczeni gracze dostają zadyszki. Wydaje się, że dla pioniera stylu współczesna scena może stać obcym miejscem. Błąd. Włodi w iście profesorskim stylu zaznaczył swą obecną w rapie. „Wszystko z dymem” to album w pełni dopracowany, bez słabszych stron. Rap Włodka jak wino, bity stylowe, świeże nawet po kilku przesłuchaniach, goście wzbogacający treść i trafnie wpisujący się w klimat kawałków. Poza wcześniej wspominanym Weną, Gruby Mielzky i Małpa pozostawili po sobie trwały ślad na WZD.
Dwie dekady w branży słyszalne są chociażby w wersach „o rapie”. O archaicznej nawijce mowy nie ma. Świeżość mimo niemal 40tki na karku przebija się na tym krążku, jak chociażby w kawałku „W drodze po towar” gdzie lekko podśpiewane refreny mają wyjątkowy smak. „Wszystko z Dymem” to album na którym nie ma zapychaczy, numerów niepasujących do koncepcji krążka, nie ma rapu o rapie byle by tylko powstał kawałek, nie ma zbawiania świata na siłę, wciskania taniej filozofii i głoszenia łatwo nośnych truizmów. Nie jest to album o krótkiej historii. Tak, album ma zaledwie 10 kawałków, ale powrót do nich jest gwarantowany.
Choć spodziewałem się albumu wychodzącego poza wąskie ramy polskiej sceny to poziom WZD jest jednak zaskoczeniem. Zaskoczeniem oczywiście na plus. Włodi na trzeciej solówce zaprezentował rap doświadczonego MC w nowej odsłonie. żadnego odcinania kuponów, żadnej wtórnej pożywki dla małolatów, żadnej pustej mody. Skoro na wiosnę mieliśmy Chopina rapu to jesień jak i cały rok zdobył Pavarotti. I choć na ostatniej EP-ce Pelsona mogliśmy usłyszeć nawiązanie do już mistycznego Detoxa Dr.Dre: „To musiało w końcu jebnąć, chora jazda. Byłem gotów zagrać jak w "Upadku" Douglas. Nie pisać o porażkach, nie ma, że boli. Scena wykańcza także twoich idoli, ale.. „ ale dzięki Ci Boże za takie postacie w Polskim rapie. 




Ocena: 9/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam
PS. Wkrótce recenzja Ńemy- Ń!


środa, 3 września 2014

„Sanktuarium nieświętości” czyli recenzja: Żyto- Wiry

Ostatnio zastanawiałem się nad fenomenem hip-hopu. Kultura która wyrosła w betonowym zakamarku ludzkości, w miejscu „drugiej kategorii”, stworzona przez osoby nie uwzględnione w systemie, dziś jest obecna niemal pod każdą szerokością geograficzną. Wpisana w rap cząstka uniwersalizmu i epidemia globalizacji doprowadziła do obecnego stanu rzeczy. Rap śmiga wszędzie. Od początku swojej przygody z hip-hopem zawsze sięgałem po towar od typów i ekip które sprawiają wrażenie wiarygodnych i autentycznych. Coś jak w kawałku Gang Starr: „It's the, true enliven with a youthful vengeance and I'm a judge rap is your ass give you a crucial sentence”. I choć rok w rok, rap gra wzbogaca się o kolejnych raperów to na palcach jednej ręki można wyliczyć tych którzy budzą zaufanie w swych kawałkach. Choć osobiście styczności z częstochowskim śniegiem nie miałem i reprezentanta Prosto znam jedynie z jego tracków to po przesłuchaniu albumu „Wiry” wiem przynajmniej jedno. Ale o tym pod koniec recenzji...
Jak pisałem w jednej z wcześniejszych recenzji, moda na debiuty trwa. Mainstream rośnie i sam nie wiem czy to dobrze. Możliwość wydania na legalu dostaje liczna grupa, lecz nie wielka część potrafi wykorzystać swoje „5 minut”. Sukces Kękę pokazał, że z legalnym debiutem nie ma co się spieszyć. Czy dla kolegi z wytwórni czas na debiut przypadł we właściwym momencie? Podobieństw szukać nie trzeba, same stają w szeregu. Charyzma, styl, oryginalność, młodym wilkiem też już nie jest. Wiekowo mógłby pełnić rolę starszego brata (choć jest jedynakiem) dla większości debiutantów. Bezczelny, niemoralny, bez ceregieli nawijających... Wypisz, wymaluj powtórka z rozrywki z poprzedniego roku która, notabene odbyła się właśnie w przypadku członka Prosto.
Projekt „Żyto” niewątpliwe narobił niemałego szumu w podziemiu. Z miejsca raper z Częstochowy stał się jedną z bardziej wyrazistych postaci w undergroundzie. Brudna stylistyka, flow zimne, liryka realizmem przesiąknięta. Na „dzień dobry”, po sprawdzeniu Żyta z podziemia miałem deja vu- WWO? Na szczęście nie ma mowy o kserokopii. Żyto to zawodnik z własnym stylem mocno wpisany w nurt uliczny z metką Jasnogórskich krajobrazów. W rap grze zdominowanej przez postacie z dużych miast, głos typa z podwórek i miejsc nie pasujących do obrazka medialnego zawsze ma swój smak- swojski. I być może przez to Żyto przestaje być jedynie raperem z płyty, a staje się typem którego znamy od lat, który przez swoje spostrzeżenia i historię wydaje się być bliski. Głos mas: szczery, wyzbyty złudzeń, goniący za robotą, zmęczony realiami, marzący za Pannami z lepszych sfer, nie skalany populizmem i infantylną wizją świata. Pierwsze wydawnictwo w dyskografii rapera z Częstochowy a stylu więcej niż u 1/4 mainstreamu. A to wszystko jeszcze długo przed wydaniem krążka„Wiry”....
„Wiry” szybko stały się jednym z bardziej oczekiwanych debiutów tego roku. Kontrakt z wytwórnią która ogarnęła już nie jednego kota, dobrze przyjęty album w podziemiu. Po takim zawodniku jak Żyto wymagania automatycznie idą w górę. Puki co tytuł MVP wśród tegorocznych debiutantów piastuje Kuba Kanp, czy Żyto przebije „Podniebnego kota”? Raczej nie ale i tak jest dobrze. „Wiry” to album z dłuższą historią. Krążek którym trzeba przesiąknąć. Muzycznie? Słychać, że pobyt na Wyspach nie był zmarnowanym czasem. Grime zaskakujący z każdym odsłuchem, ostre i chłodem wiejące beaty, dobry balans basu. Dobra robota producentów, a w szczególności Lower Entrance który popisał się świeżym brzmieniem prosto z UK.
Otwierający „Wiry” kawałek „Ładna była” szybko wciąga w świat Częstochowskich rewirów. Dynamiczny beat, ostre flow, soczyste wersy: „Ładna była, ja o bar oparty, jakby to był, kurwa, bilardowy stół. Chciałem jej wbić bile tam, gdzie piękna dupka dzieli się na pół. Kolorów snów my tu nie śpimy”. Mocne wejście w postaci swoistego introtracka, brud, metafory trafione w sedno. Przy ciężkiej elektronice Żyto czuje się jak ryba w wodzie. Z kolejnymi tracki stylówka reprezentanta Prosto brzmi jeszcze bardziej dosadnie. „Droga do raju”z udanym nawiązaniem do poprzedniego projektu, udanymi wersami: „prawdziwy rap bardziej dziwy niż enter, nadal urodziwy bardziej rajd niż Eter” i co najmniej poprawnym refrenem. Jeśli już jestem przy temacie refrenów to akurat jest to słabsza strona tego krążka. Słabe refreny to nie nowość w rapie Częstochowianina, podobnie było na pierwszej płycie. Refreny oparte na prostocie, powtórzenia kilkakrotne muszą (?) prowadzić do zmęczenia. Charakterystyczne flow, wolne, nie bez wad, choć lepsze to niż nieudane próby śpiewania. Tak, Jerzy Sthur jednak się mylił, nie każdy może śpiewać.
Choć jest to krążek o dość spójnej stylistyce to jednak mamy klika momentów zwrotnych. „Moja muzo” z jedną z ciekawszych produkcji na krążku i lżejszym flow, podobną historie mamy w numerze „To prawda”. W tych kawałkach słychać, że Żyto nie czuje się do końca dobrze w takich klimatach, flow jakby nie pasujące do dźwięków i słabości techniczne wychodzące na wierzch. Mocne strony w rapie Żyta podkreślają chociażby „Parmezan”, tytułowe „Wiry” bądź „Ceny”, gdzie połączenie agresywnych dźwięków, soczystego flow i brudnych metafor znakomicie ze sobą współgra. Singlowe „Zrobiłem ją” z błyskotliwym przemiałem tematu branży i relacji damsko-męskich: „Zawsze trzeba jakoś to rozegrać, wiesz ocb jeśli grasz, nie wiesz jak nie grasz czyli nie rzucać się jak gówno w sedesie. Bo wieść się szybko niesie, plotkują nawet kolesie. Dobrze, że w pewnych kręgach mam łatwiej. Wiedzą już, nie zamulam, płynę z wiatrem. Nie przypadkiem jestem tu kontrakt. Kolejny kompakt, od kompa do kąta” oraz „Mały balecik” z udanymi featami prosto z Radomia wyrastają na prywatnych faworytów. Również „Nie psa wina” z ciekawą grą słów z czasem wpada do głowy.
„Spowiedź” z nielegalu miała specyficzny smak. Smak ten nabrał na wartości na leganym debiucie. Co prawda Żyto nie ustrzegł się błędów. Wspominane wcześniej słabe refreny jak chociażby „Całe życie w tarapatach jak góral w Tatrach” w kawałku „Tarapaty” który brzmi słabo. Słabości w flow aż nadto widoczne przy spokojniejszych beatach ale nie na tyle męczące by do nich nie wracać. Zresztą, Żyto to taki raper u którego nawet słabości techniczne stają się zaletami. Brudne i nieczyste flow w połączeniu z ostrym i agresywnym beatem przemyca masę emocji, dodając do tego brudne opowieści i historie o relacjach z kobietami oraz ostre jak brzytwa metafory, mamy rapera z intrygującym stylem. „Wiry” to album na którym z każdym odsłuchem odkrywamy coś nowego. Być może to aktor jednej roli, którego wrogiem może być zbyt klarowna stylistyka. Lecz w tej jednej roli odnajduje się znakomicie. Konkretny materiał okraszony świetnymi beatami, udanymi popisami gości i co najważniejsze wyjątkowym, autentycznym klimatem. Chaos kontrolowany który pojawia się w pewnych momentach nie grozi rutyną. Nieład na okładce, nieład w rapie, ale w tym wszystkim jest metoda.
Żyto z pewnością nie jest raperem kompletnym o ile ktoś taki w ogóle istnieje. Wracając do początku recenzji. „Wiry” to dobry przykład, że raper mimo słabszych stron ale z intrygującą stylistką potrafi wciągnąć w swój świat. Można się przyczepić od niedoskonałości w technice, słabszych refrenów, topornych przyspieszeń, flow które czasami traci na czystości ale w tych brudnych wersach jest rap z klimatem. Z miasta znanego głównie z kultu religijnego raper z świętością nie mający zbyt wiele wspólnego wchodzi do mainstreamu w dobrym stylu i jest na dobrej drodze by powtórzyć sukces kolegi z wytwórni z poprzedniego roku.



Ocena: 7/10
krzywa kroopa