Starość nie
radość><im starszy tym lepszy>< w chwili, w której
umiera w nas dziecko, zaczyna się starość? W języku
polskim pełno jest powiedzeń i ludowych prawd które nawiązują do
szeroko rozumianej wiekowości. Co prawda, 38lat to żadna starość
ale dwie dekady na scenie to już duży bagaż. Status dinozaura
rządzi się swoimi prawami. Progres dla wielu z takim dystansem już
nierealny i prochu na nowo nie odkryją. Niemal powtarzalny schemat,
im dłużej na scenie tym rzadsze wydawanie nowego materiału. W
przypadku Włodkowskiego ten proceder się sprawdza. Od czasu wydania
„W...” minęło 9lat, w tym czasie Włodiego mogliśmy usłyszeć
na dwóch płytach Molesty, projekcie Parias oraz na licznych
gościnnych featach, zawsze pokazujących wysoką formę. Długo
oczekiwany, promowany świetnymi singlami, trzeci solowy album może
być albo rozczarowaniem roku lub płytą która w Polskim rapie
zagości na długie lata. Skoro to Włodi to wiadome, że opcja
pierwsza nie wchodzi w rachubę.
Każda
scena posiada swoje ikony, osoby które pisały historię tej
kultury, które z czasem stały się legendami. Kimś takim dla
sporej części rodzimych fanów jest niewątpliwe Włodi. Od
pierwszych nagrań Molesty rap zmienił się nie do poznania ale
kilka rzeczy pozostało niezmiennych, także w przypadku stołecznego
Pariasa. Warszawski styl, bezkompromisowy, autentyczny. Choć nawijka
Włodkowskiego stopniowo z czasem ewoluowała to wciąż mamy do
czynienia z tym samym Włodkiem z Ursynowa. W przeciwieństwie do
rówieśników Włodiego, progres nie jest obcym terminem. Odcinanie
od kuponów, popularne wśród weteranów sceny popsuło obraz
niejednej legendy. Kilku starszych MC nie odnalazło się po powrocie
do rap gry. Patrz- przeciętny, zeszłoroczny album Wojtasa. Włodi
od wydania „W...” nie rozmieniał się na drobne. Gościnne
występy jeśli już były to zawsze na wysokim poziomie.
O
ile niektórzy koledzy po fachu zatracili się we wtórności, a inni
wpadli w wir nowej mody w rapie, to Włodi swój uliczny styl
staranie wzbogacał o świeże linijki w stylowe bity z zębem
trueschoolwym. Szorstki wokal, sprawne posługiwanie piórem, tłuste
metafory, adekwatnie odzwierciedlające realia, szczere linijki. Niby
to wszystko już było ale szkopuł w tym, że wciąż potrafi
zaintrygować słuchacza. Wyzbyty taniej prawilności, dojrzalszy o
kilka kolejnych lat, Włodi wraca z trzecim solo.
Podobnie
jak na poprzednich krążkach, członek Molesty pozostał wierny
zasadzie „jakość, a nie ilość”. 10 tracków dających
niespełna 40 minut, biorąc pierwszą lepszą płytę z ostatnich
lat, ciężko trafić na podobne podejście. Świetne promo single
zapowiadające gruby sztos. Szybko „Wszystko z Dymem” stało się
jednym z najbardziej oczekiwanych albumów roku. I z tym ciężarem
oczekiwań z pewnością Włodi sobie poradził.
Jeśli
już ruszyłem temat singli. 4 tracki, każdy w innym klimacie,
jednak wszystkie oscylujące wokół jednej koncepcji. „T&T”
na bicie Evidence`a witające Nas osobistymi przemyśleniami odnośnie
drogi doświadczonego rapera: „Znów
głodny gry w tłum żądny krwi Rzucam się, jestem bestią jak
chodnikowy wilk. Dwa zero jeden trzy - moje wyjście z cienia. Dwa
zero jeden dwa - jebana neurastenia Ale nawet na dnie słyszę
triumfalne werble. Tę grę przejrzałem już na wylot– #rentgen.
Zaciskam pętlę, zwężam grono zaufanych. Honor, krzyk o pomoc,
odpowiadały ściany. Cóż tak wyszło, patrz w przyszłość, żyj
lekko nad Wisłą i pamiętaj grać czysto”.
Żadnych wtórnych, uniwersalnych prawd stary, dobry Włodi. „1996”
nagrane z kolegami z Molesty przywołujące klimat początków z
rapem grupy, okraszone świetną produkcją od The Returners. Sztos w
postaci „Proces spalania”, szybko porywający swą dynamiką i
znakomitym refrenem od Danny`ego. I wreszcie „W słońcu”
klimatem przywołujący album Pariasów (a w szczególności bity
Szczura). Lirycznie wysoka forma Włodka rzucająca się od
pierwszego zetknięcia: „Znów mogę być tu, tysiąc
wniosków wysnuć. Kilka deklaracji jakie dałem, wziąć w
cudzysłów. Gorzkich słów nie ma też i żalu ani grama, świat
uniewinniony w twórczym procesie spalania. Wszystko z dymem, album w
rynek wbijam klinem. Trwa klęska urodzaju, walka o każdy
centymetr”.
W zasadzie, taki MC
mógłby sobie pozwolić na obniżenie poprzeczki. Jak większość
kolegów być chodzącym Mojżeszem sceny i nagrywać na półgwizdka.
Z przyjętą nawijką i osiągnięciami robić rap „po swojemu”
bądź lepiej lub gorzej eksperymentować z modą. Tymczasem,
szorstkie flow, spokojny tempr głosu, umiejętnie przekazujący
emocje. W swojej nawijce Włodi osiadł na stałe. Spoczął na
laurach? Z całą pewnością nie. Świadomy kondycji i trendów
współczesnego rapu, Włodkowski sprawnie porusza się swoim stylu z
dla od trapu, swagu i miliona innych rzeczy ewidentnie nie pasujących
do niego. Swym wyrazistym, wolnym flow, lekko brudnym, nie męczy
lecz dojrzałymi a czasami wręcz prostymi środkami dociera do celu.
Tekstowo „Wszystko z
dymem” wypada znakomicie na tle sceny. Ale tego można było się
spodziewać. Nie ma charakterystycznej dla Polaków martyrologi,
mrocznych opowieści o prochach, bólu istnienia i innych tematów o
których nawijają raperzy nad Wisłą. Wersy pełne osobistych
linijek, dojrzałego spojrzenia na świat, narracje które intrygują
za każdym razem. Nie ma niczego na siłę. Nachalnego lokowania
produktów, wtórnych, sprawdzonych haseł które zawsze się
przyjmą. Co prawda na 10 utworów i kilka gościnnych występów,
Włodi nie miał zbyt wielu okazji do wpadek ale „czyste konto”
na jednym krążku to rzecz w zasadzie nierealna dla reszty sceny.
Perełki na wosku jak: „To nie
rajski ogród, na chuj ten gad liczy? Laudacji powód znam - i tak
spełznie na niczym. Tekstylia, ich sposób na stemplowanie bydła.
Chcę być nad, choć wosku coraz mniej na skrzydłach”
to częsty element spotykany na WZD.
Od strony muzycznej
album trzymany jest w spójnej koncepcji. Mimo tego w 10 trackach
dostajemy materiał zróżnicowany, pełen klimatycznych dźwięków. Za najważniejszą osobę odpowiedzialną za muzykę na WZD należy uznać DJ B, świetnie czującego warsztat Włodka.
Osobisty faworyt w postaci „Zapałek” z lekką elektryką wraz z
idącym w parze ze spokojnym flow i ciekawymi wersami:”Mówią:
Ten weteran pewnie znów rozkurwi tych chłoptasi w napadach
narcystycznych furii. Nie trzeba fur mi ziom, nie trzeba SWAG'u.
Wizerunku, wytwórni, jebać zazdrość kolegów”
lub „Dym, jak złodziej
z tym, co cenne ucieka przez okno. Na scenę nie wychodzę już z
lęku przed samotnością. Kiedy hajs wisi w powietrzu, to być może
przeze mnie Twoja działalność w tej grze upływa podziemnie.
Zapraszają mnie na feat'y, jakbym miał przecinać wstęgę.
Zaszczyt - wśród raperów fanów mam najwięcej”.
Sztos z wcześniej wspominanym kawałkiem- „Proces spalania”,
nostalgiczne „Chmur drapacze” z bardzo dobrym featem od WuDoe,
bogactwo klimatycznych sampli w „1996”, chilloutowe „W drodze
po towar”, siejące niepewność „Pod numerem trzecim” czy też
moc syntezatorów na produkcji od Evidence`a oraz ciężkie „W
słońcu”. Niezależnie od klimatu, Włodi w każdym momencie na
płycie czuje się pewnie.
Obecny
rap powoli staje się miejsce dla młodych kotów. Osób otwartych na
muzykę, inne gatunki. Wartości fundamentalne dla rapu lat 90. dziś
tracą na wartości. Nowa szkoła pędzi w zawrotnym tempie, a
doświadczeni gracze dostają zadyszki. Wydaje się, że dla pioniera
stylu współczesna scena może stać obcym miejscem. Błąd. Włodi
w iście profesorskim stylu zaznaczył swą obecną w rapie.
„Wszystko z dymem” to album w pełni dopracowany, bez słabszych
stron. Rap Włodka jak wino, bity stylowe, świeże nawet po kilku
przesłuchaniach, goście wzbogacający treść i trafnie wpisujący
się w klimat kawałków. Poza wcześniej wspominanym Weną, Gruby
Mielzky i Małpa pozostawili po sobie trwały ślad na WZD.
Dwie dekady w branży słyszalne są chociażby w wersach „o
rapie”. O archaicznej nawijce mowy nie ma. Świeżość mimo niemal
40tki na karku przebija się na tym krążku, jak chociażby w
kawałku „W drodze po towar” gdzie lekko podśpiewane refreny
mają wyjątkowy smak. „Wszystko z Dymem” to album na którym nie
ma zapychaczy, numerów niepasujących do koncepcji krążka, nie ma
rapu o rapie byle by tylko powstał kawałek, nie ma zbawiania świata
na siłę, wciskania taniej filozofii i głoszenia łatwo nośnych
truizmów. Nie jest to album o krótkiej historii. Tak, album ma
zaledwie 10 kawałków, ale powrót do nich jest gwarantowany.
Choć
spodziewałem się albumu wychodzącego poza wąskie ramy polskiej
sceny to poziom WZD jest jednak zaskoczeniem. Zaskoczeniem oczywiście
na plus. Włodi na trzeciej solówce zaprezentował rap
doświadczonego MC w nowej odsłonie. żadnego odcinania kuponów,
żadnej wtórnej pożywki dla małolatów, żadnej pustej mody. Skoro
na wiosnę mieliśmy Chopina rapu to jesień jak i cały rok zdobył
Pavarotti. I choć na ostatniej EP-ce Pelsona mogliśmy usłyszeć
nawiązanie do już mistycznego Detoxa Dr.Dre: „To musiało w
końcu jebnąć, chora jazda. Byłem gotów zagrać jak w "Upadku"
Douglas. Nie pisać o porażkach, nie ma, że boli. Scena wykańcza
także twoich idoli, ale.. „ ale dzięki Ci Boże za takie
postacie w Polskim rapie.
Ocena: 9/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam
PS. Wkrótce recenzja
Ńemy- Ń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz