środa, 3 września 2014

„Sanktuarium nieświętości” czyli recenzja: Żyto- Wiry

Ostatnio zastanawiałem się nad fenomenem hip-hopu. Kultura która wyrosła w betonowym zakamarku ludzkości, w miejscu „drugiej kategorii”, stworzona przez osoby nie uwzględnione w systemie, dziś jest obecna niemal pod każdą szerokością geograficzną. Wpisana w rap cząstka uniwersalizmu i epidemia globalizacji doprowadziła do obecnego stanu rzeczy. Rap śmiga wszędzie. Od początku swojej przygody z hip-hopem zawsze sięgałem po towar od typów i ekip które sprawiają wrażenie wiarygodnych i autentycznych. Coś jak w kawałku Gang Starr: „It's the, true enliven with a youthful vengeance and I'm a judge rap is your ass give you a crucial sentence”. I choć rok w rok, rap gra wzbogaca się o kolejnych raperów to na palcach jednej ręki można wyliczyć tych którzy budzą zaufanie w swych kawałkach. Choć osobiście styczności z częstochowskim śniegiem nie miałem i reprezentanta Prosto znam jedynie z jego tracków to po przesłuchaniu albumu „Wiry” wiem przynajmniej jedno. Ale o tym pod koniec recenzji...
Jak pisałem w jednej z wcześniejszych recenzji, moda na debiuty trwa. Mainstream rośnie i sam nie wiem czy to dobrze. Możliwość wydania na legalu dostaje liczna grupa, lecz nie wielka część potrafi wykorzystać swoje „5 minut”. Sukces Kękę pokazał, że z legalnym debiutem nie ma co się spieszyć. Czy dla kolegi z wytwórni czas na debiut przypadł we właściwym momencie? Podobieństw szukać nie trzeba, same stają w szeregu. Charyzma, styl, oryginalność, młodym wilkiem też już nie jest. Wiekowo mógłby pełnić rolę starszego brata (choć jest jedynakiem) dla większości debiutantów. Bezczelny, niemoralny, bez ceregieli nawijających... Wypisz, wymaluj powtórka z rozrywki z poprzedniego roku która, notabene odbyła się właśnie w przypadku członka Prosto.
Projekt „Żyto” niewątpliwe narobił niemałego szumu w podziemiu. Z miejsca raper z Częstochowy stał się jedną z bardziej wyrazistych postaci w undergroundzie. Brudna stylistyka, flow zimne, liryka realizmem przesiąknięta. Na „dzień dobry”, po sprawdzeniu Żyta z podziemia miałem deja vu- WWO? Na szczęście nie ma mowy o kserokopii. Żyto to zawodnik z własnym stylem mocno wpisany w nurt uliczny z metką Jasnogórskich krajobrazów. W rap grze zdominowanej przez postacie z dużych miast, głos typa z podwórek i miejsc nie pasujących do obrazka medialnego zawsze ma swój smak- swojski. I być może przez to Żyto przestaje być jedynie raperem z płyty, a staje się typem którego znamy od lat, który przez swoje spostrzeżenia i historię wydaje się być bliski. Głos mas: szczery, wyzbyty złudzeń, goniący za robotą, zmęczony realiami, marzący za Pannami z lepszych sfer, nie skalany populizmem i infantylną wizją świata. Pierwsze wydawnictwo w dyskografii rapera z Częstochowy a stylu więcej niż u 1/4 mainstreamu. A to wszystko jeszcze długo przed wydaniem krążka„Wiry”....
„Wiry” szybko stały się jednym z bardziej oczekiwanych debiutów tego roku. Kontrakt z wytwórnią która ogarnęła już nie jednego kota, dobrze przyjęty album w podziemiu. Po takim zawodniku jak Żyto wymagania automatycznie idą w górę. Puki co tytuł MVP wśród tegorocznych debiutantów piastuje Kuba Kanp, czy Żyto przebije „Podniebnego kota”? Raczej nie ale i tak jest dobrze. „Wiry” to album z dłuższą historią. Krążek którym trzeba przesiąknąć. Muzycznie? Słychać, że pobyt na Wyspach nie był zmarnowanym czasem. Grime zaskakujący z każdym odsłuchem, ostre i chłodem wiejące beaty, dobry balans basu. Dobra robota producentów, a w szczególności Lower Entrance który popisał się świeżym brzmieniem prosto z UK.
Otwierający „Wiry” kawałek „Ładna była” szybko wciąga w świat Częstochowskich rewirów. Dynamiczny beat, ostre flow, soczyste wersy: „Ładna była, ja o bar oparty, jakby to był, kurwa, bilardowy stół. Chciałem jej wbić bile tam, gdzie piękna dupka dzieli się na pół. Kolorów snów my tu nie śpimy”. Mocne wejście w postaci swoistego introtracka, brud, metafory trafione w sedno. Przy ciężkiej elektronice Żyto czuje się jak ryba w wodzie. Z kolejnymi tracki stylówka reprezentanta Prosto brzmi jeszcze bardziej dosadnie. „Droga do raju”z udanym nawiązaniem do poprzedniego projektu, udanymi wersami: „prawdziwy rap bardziej dziwy niż enter, nadal urodziwy bardziej rajd niż Eter” i co najmniej poprawnym refrenem. Jeśli już jestem przy temacie refrenów to akurat jest to słabsza strona tego krążka. Słabe refreny to nie nowość w rapie Częstochowianina, podobnie było na pierwszej płycie. Refreny oparte na prostocie, powtórzenia kilkakrotne muszą (?) prowadzić do zmęczenia. Charakterystyczne flow, wolne, nie bez wad, choć lepsze to niż nieudane próby śpiewania. Tak, Jerzy Sthur jednak się mylił, nie każdy może śpiewać.
Choć jest to krążek o dość spójnej stylistyce to jednak mamy klika momentów zwrotnych. „Moja muzo” z jedną z ciekawszych produkcji na krążku i lżejszym flow, podobną historie mamy w numerze „To prawda”. W tych kawałkach słychać, że Żyto nie czuje się do końca dobrze w takich klimatach, flow jakby nie pasujące do dźwięków i słabości techniczne wychodzące na wierzch. Mocne strony w rapie Żyta podkreślają chociażby „Parmezan”, tytułowe „Wiry” bądź „Ceny”, gdzie połączenie agresywnych dźwięków, soczystego flow i brudnych metafor znakomicie ze sobą współgra. Singlowe „Zrobiłem ją” z błyskotliwym przemiałem tematu branży i relacji damsko-męskich: „Zawsze trzeba jakoś to rozegrać, wiesz ocb jeśli grasz, nie wiesz jak nie grasz czyli nie rzucać się jak gówno w sedesie. Bo wieść się szybko niesie, plotkują nawet kolesie. Dobrze, że w pewnych kręgach mam łatwiej. Wiedzą już, nie zamulam, płynę z wiatrem. Nie przypadkiem jestem tu kontrakt. Kolejny kompakt, od kompa do kąta” oraz „Mały balecik” z udanymi featami prosto z Radomia wyrastają na prywatnych faworytów. Również „Nie psa wina” z ciekawą grą słów z czasem wpada do głowy.
„Spowiedź” z nielegalu miała specyficzny smak. Smak ten nabrał na wartości na leganym debiucie. Co prawda Żyto nie ustrzegł się błędów. Wspominane wcześniej słabe refreny jak chociażby „Całe życie w tarapatach jak góral w Tatrach” w kawałku „Tarapaty” który brzmi słabo. Słabości w flow aż nadto widoczne przy spokojniejszych beatach ale nie na tyle męczące by do nich nie wracać. Zresztą, Żyto to taki raper u którego nawet słabości techniczne stają się zaletami. Brudne i nieczyste flow w połączeniu z ostrym i agresywnym beatem przemyca masę emocji, dodając do tego brudne opowieści i historie o relacjach z kobietami oraz ostre jak brzytwa metafory, mamy rapera z intrygującym stylem. „Wiry” to album na którym z każdym odsłuchem odkrywamy coś nowego. Być może to aktor jednej roli, którego wrogiem może być zbyt klarowna stylistyka. Lecz w tej jednej roli odnajduje się znakomicie. Konkretny materiał okraszony świetnymi beatami, udanymi popisami gości i co najważniejsze wyjątkowym, autentycznym klimatem. Chaos kontrolowany który pojawia się w pewnych momentach nie grozi rutyną. Nieład na okładce, nieład w rapie, ale w tym wszystkim jest metoda.
Żyto z pewnością nie jest raperem kompletnym o ile ktoś taki w ogóle istnieje. Wracając do początku recenzji. „Wiry” to dobry przykład, że raper mimo słabszych stron ale z intrygującą stylistką potrafi wciągnąć w swój świat. Można się przyczepić od niedoskonałości w technice, słabszych refrenów, topornych przyspieszeń, flow które czasami traci na czystości ale w tych brudnych wersach jest rap z klimatem. Z miasta znanego głównie z kultu religijnego raper z świętością nie mający zbyt wiele wspólnego wchodzi do mainstreamu w dobrym stylu i jest na dobrej drodze by powtórzyć sukces kolegi z wytwórni z poprzedniego roku.



Ocena: 7/10
krzywa kroopa 

 

3 komentarze:

  1. Po debiucie na nielegalu spodziewałem się petardy, która rozerwie mnie na pół. Niestety "Wiry" jedynie lekko mnie drasnęły. Klimat nie ten, tematyka damska zdominowała produkcję #dupyniewiry. Jedynie bity szalone. Tak czy inaczej w dalszym ciągu zaliczam Jinksiarza do rapowej Ekstraklasy... i słucham w furze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwszym przesłuchaniu miałem mieszane odczucia, z każdym kolejny krążek zyskiwał na wartości.

      Usuń