Ostatnio zastanawiałem
się nad fenomenem hip-hopu. Kultura która wyrosła w betonowym
zakamarku ludzkości, w miejscu „drugiej kategorii”, stworzona
przez osoby nie uwzględnione w systemie, dziś jest obecna niemal
pod każdą szerokością geograficzną. Wpisana w rap cząstka
uniwersalizmu i epidemia globalizacji doprowadziła do obecnego stanu
rzeczy. Rap śmiga wszędzie. Od początku swojej przygody z
hip-hopem zawsze sięgałem po towar od typów i ekip które
sprawiają wrażenie wiarygodnych i autentycznych. Coś jak w kawałku
Gang Starr: „It's the, true enliven with a youthful vengeance
and I'm a judge rap is your ass give you a crucial sentence”. I
choć rok w rok, rap gra wzbogaca się o kolejnych raperów to na
palcach jednej ręki można wyliczyć tych którzy budzą zaufanie w
swych kawałkach. Choć osobiście styczności z częstochowskim
śniegiem nie miałem i reprezentanta Prosto znam jedynie z jego
tracków to po przesłuchaniu albumu „Wiry” wiem przynajmniej
jedno. Ale o tym pod koniec recenzji...
Jak
pisałem w jednej z wcześniejszych recenzji, moda na debiuty trwa.
Mainstream rośnie i sam nie wiem czy to dobrze. Możliwość wydania
na legalu dostaje liczna grupa, lecz nie wielka część potrafi
wykorzystać swoje „5 minut”. Sukces Kękę pokazał, że z
legalnym debiutem nie ma co się spieszyć. Czy dla kolegi z wytwórni
czas na debiut przypadł we właściwym momencie? Podobieństw szukać
nie trzeba, same stają w szeregu. Charyzma, styl, oryginalność,
młodym wilkiem też już nie jest. Wiekowo mógłby pełnić rolę
starszego brata (choć jest jedynakiem) dla większości debiutantów.
Bezczelny, niemoralny, bez ceregieli nawijających... Wypisz, wymaluj
powtórka z rozrywki z poprzedniego roku która, notabene odbyła
się właśnie w przypadku członka Prosto.
Projekt
„Żyto” niewątpliwe narobił niemałego szumu w podziemiu. Z
miejsca raper z Częstochowy stał się jedną z bardziej wyrazistych
postaci w undergroundzie. Brudna stylistyka, flow zimne, liryka
realizmem przesiąknięta. Na „dzień dobry”, po sprawdzeniu Żyta
z podziemia miałem deja
vu- WWO? Na szczęście
nie ma mowy o kserokopii. Żyto to zawodnik z własnym stylem mocno
wpisany w nurt uliczny z metką Jasnogórskich krajobrazów. W rap
grze zdominowanej przez postacie z dużych miast, głos typa z
podwórek i miejsc nie pasujących do obrazka medialnego zawsze ma
swój smak- swojski. I być może przez to Żyto przestaje być
jedynie raperem z płyty, a staje się typem którego znamy od lat,
który przez swoje spostrzeżenia i historię wydaje się być
bliski. Głos mas: szczery, wyzbyty złudzeń, goniący za robotą,
zmęczony realiami, marzący za Pannami z lepszych sfer, nie skalany
populizmem i infantylną wizją świata. Pierwsze wydawnictwo w
dyskografii rapera z Częstochowy a stylu więcej niż u 1/4
mainstreamu. A to wszystko jeszcze długo przed wydaniem
krążka„Wiry”....
„Wiry”
szybko stały się jednym z bardziej oczekiwanych debiutów tego
roku. Kontrakt z wytwórnią która ogarnęła już nie jednego kota,
dobrze przyjęty album w podziemiu. Po takim zawodniku jak Żyto
wymagania automatycznie idą w górę. Puki co tytuł MVP wśród
tegorocznych debiutantów piastuje Kuba Kanp, czy Żyto przebije
„Podniebnego kota”? Raczej nie ale i tak jest dobrze. „Wiry”
to album z dłuższą historią. Krążek którym trzeba przesiąknąć.
Muzycznie? Słychać, że pobyt na Wyspach nie był zmarnowanym
czasem. Grime zaskakujący z każdym odsłuchem, ostre i chłodem
wiejące beaty, dobry balans basu. Dobra robota producentów, a w
szczególności Lower Entrance który popisał się świeżym
brzmieniem prosto z UK.
Otwierający
„Wiry” kawałek „Ładna była” szybko wciąga w świat
Częstochowskich rewirów. Dynamiczny beat, ostre flow, soczyste
wersy: „Ładna była, ja o bar oparty, jakby to był, kurwa,
bilardowy stół. Chciałem jej wbić bile tam, gdzie piękna dupka
dzieli się na pół. Kolorów snów my tu nie śpimy”. Mocne
wejście w postaci swoistego introtracka, brud, metafory trafione w
sedno. Przy ciężkiej elektronice Żyto czuje się jak ryba w
wodzie. Z kolejnymi tracki stylówka reprezentanta Prosto brzmi
jeszcze bardziej dosadnie. „Droga do raju”z udanym nawiązaniem
do poprzedniego projektu, udanymi wersami: „prawdziwy
rap bardziej dziwy niż enter, nadal urodziwy bardziej rajd niż
Eter” i co najmniej
poprawnym refrenem. Jeśli już jestem przy temacie refrenów to
akurat jest to słabsza strona tego krążka. Słabe refreny to nie
nowość w rapie Częstochowianina, podobnie było na pierwszej
płycie. Refreny oparte na prostocie, powtórzenia kilkakrotne muszą
(?) prowadzić do zmęczenia. Charakterystyczne flow, wolne, nie bez
wad, choć lepsze to niż nieudane próby śpiewania. Tak, Jerzy
Sthur jednak się mylił, nie każdy może śpiewać.
Choć
jest to krążek o dość spójnej stylistyce to jednak mamy klika
momentów zwrotnych. „Moja muzo” z jedną z ciekawszych produkcji
na krążku i lżejszym flow, podobną historie mamy w numerze „To
prawda”. W tych kawałkach słychać, że Żyto nie czuje się do
końca dobrze w takich klimatach, flow jakby nie pasujące do
dźwięków i słabości techniczne wychodzące na wierzch. Mocne
strony w rapie Żyta podkreślają chociażby „Parmezan”,
tytułowe „Wiry” bądź „Ceny”, gdzie połączenie
agresywnych dźwięków, soczystego flow i brudnych metafor
znakomicie ze sobą współgra. Singlowe „Zrobiłem ją” z
błyskotliwym przemiałem tematu branży i relacji damsko-męskich:
„Zawsze trzeba jakoś to rozegrać, wiesz ocb jeśli
grasz, nie wiesz jak nie grasz czyli nie rzucać się jak gówno w
sedesie. Bo wieść się szybko niesie, plotkują nawet kolesie.
Dobrze, że w pewnych kręgach mam łatwiej. Wiedzą już, nie
zamulam, płynę z wiatrem. Nie przypadkiem jestem tu kontrakt.
Kolejny kompakt, od kompa do kąta”
oraz „Mały balecik” z udanymi featami prosto z Radomia wyrastają
na prywatnych faworytów. Również „Nie psa wina” z ciekawą grą
słów z czasem wpada do głowy.
„Spowiedź” z nielegalu miała specyficzny smak. Smak ten nabrał
na wartości na leganym debiucie. Co prawda Żyto nie ustrzegł się
błędów. Wspominane wcześniej słabe refreny jak chociażby „Całe
życie w tarapatach jak góral w Tatrach” w kawałku „Tarapaty”
który brzmi słabo. Słabości w flow aż nadto widoczne przy
spokojniejszych beatach ale nie na tyle męczące by do nich nie
wracać. Zresztą, Żyto to taki raper u którego nawet słabości
techniczne stają się zaletami. Brudne i nieczyste flow w połączeniu
z ostrym i agresywnym beatem przemyca masę emocji, dodając do tego
brudne opowieści i historie o relacjach z kobietami oraz ostre jak
brzytwa metafory, mamy rapera z intrygującym stylem. „Wiry” to
album na którym z każdym odsłuchem odkrywamy coś nowego. Być
może to aktor jednej roli, którego wrogiem może być zbyt klarowna
stylistyka. Lecz w tej jednej roli odnajduje się znakomicie.
Konkretny materiał okraszony świetnymi beatami, udanymi popisami
gości i co najważniejsze wyjątkowym, autentycznym klimatem. Chaos
kontrolowany który pojawia się w pewnych momentach nie grozi
rutyną. Nieład na okładce, nieład w rapie, ale w tym wszystkim
jest metoda.
Żyto
z pewnością nie jest raperem kompletnym o ile ktoś taki w ogóle
istnieje. Wracając do początku recenzji. „Wiry” to dobry
przykład, że raper mimo słabszych stron ale z intrygującą
stylistką potrafi wciągnąć w swój świat. Można się przyczepić
od niedoskonałości w technice, słabszych refrenów, topornych
przyspieszeń, flow które czasami traci na czystości ale w tych
brudnych wersach jest rap z klimatem. Z miasta znanego głównie
z kultu religijnego raper z świętością nie mający zbyt wiele
wspólnego wchodzi do mainstreamu w dobrym stylu i jest na dobrej
drodze by powtórzyć sukces kolegi z wytwórni z poprzedniego roku.
Ocena: 7/10
krzywa kroopa
świetny tekst!
OdpowiedzUsuńPo debiucie na nielegalu spodziewałem się petardy, która rozerwie mnie na pół. Niestety "Wiry" jedynie lekko mnie drasnęły. Klimat nie ten, tematyka damska zdominowała produkcję #dupyniewiry. Jedynie bity szalone. Tak czy inaczej w dalszym ciągu zaliczam Jinksiarza do rapowej Ekstraklasy... i słucham w furze.
OdpowiedzUsuńPo pierwszym przesłuchaniu miałem mieszane odczucia, z każdym kolejny krążek zyskiwał na wartości.
Usuń