Rok 2014 powoli
dogorywa, a z nim trwa w najlepsze wyścig wydawniczy. Niemal co
tydzień bardziej lub mniej oczekiwania premiera, niemal co tydzień
jest na czym ucho „zawiesić”. W kategorii „album producencki”
także na bogato. Fabster, Czarny HiFi, to tylko skalpy ostatnich
tygodni. O petardzie Soulpete z pierwszej połowy roku nie
wspominając. Walka o miano najlepszej płyty wśród producentów
będzie zagorzała a swoje trzy grosze zapewne dorzuci duet HV/Noon.
Bo gdy do gry wraca taka postać jak Noon wspomagana przez niebanalny
styl HV to czy można przejść obojętnie obok takiego wydarzenia?
Info
o tej kooperacji zahaczało o rangę „Breaking news”. Domysły o
brzmienie owocu tej współpracy napędzały smak, a dobór gości
dodawał pikanterii. Dwóch producentów wpisujących się w nurt
wielkomiejskich dźwięków oddających topografie budynków,
chodników i odnowionych elewacji do niedawna oznaczonych językiem
miasta. Zestawienie lekkiej elektroniki z samplingiem Noona sprawiało
wrażenie, że lejce w tym projekcie przejmie ten drugi. Nic bardziej
mylnego. Album wspominanego duetu to kompromis na którym wszyscy
zyskali.
Hatti
Vatti z ugruntowaną pozycją na scenie i ze świeżo zebranymi
pochwałami za album “Worship Nothing”od początku przekonuje
Nas, że to „jego” usłyszymy w większym stopniu na tej płycie.
Od pierwszych sekund hipnotyzujące lekkie basy, subtelne pogłosy
bądź masa delikatnej elektroniki, spokojnie rozchodzącej się po
głośnikach. To czas kiedy HV ma szansę rozbudować solidną
podstawę od Noona. A sam Noon, przyczajony lecz we właściwych
momentach wychodzący z całą paletą klasycznych brzmień. Efekt?
Niby subtelne basy przeplatane z
żywcem wyrwanymi z lat 80-tych syntezatorami, czujnymi perkusjami i
udanie wkomponowanymi gramofonami, raz łagodzące klimat, dwa w
numerach z gośćmi podkreślające wokale.
W
tym wszystkim świetnie odnaleźli się zaproszeni raperzy. Wybór?
Stare wilki, dobrzy znajomi oraz dobrze czujący się w takim
brzmieniu solidni gracze. Najbardziej zaskakujący na plus- Hades, w
pełni czujący klimat i przy formie z „Czasoprzestrzeni”
emanujący pewnością, potrafiący znakomicie wstrzelić się z
swoim ciężkim flow w bit. Eldo czujący się w tej estetyce jakby
to miał monopol na „Światła miasta”, a Małpa z pozoru
brzmiący jakby był na tym projekcie za karę, z czasem rozkręca
się z każdą linijką: „Zmiany zachodzą zbyt prędko, ponoć
umyka mi piękno. Powinienem zwiększyć tempo czy na wszystko
machnąć ręką. Nie ma miedzy nami chemii. Choć żyjemy obok
siebie każdy siedzi w swej pustelni. Krążę po Eternii, szukam
super-bohaterów. Mimo, że są nieśmiertelni, nie zostało ich zbyt
wielu”. Wersy te nie są odosobnioną historią, całe grono
dostosowało lirykę do tych miejskich, mocarnych aranży. Na próżno
szukać tu hashtagów, agresywnych przyspieszeń lub newschoolowych
akcji z kserówkami w tle.
Może
to archaiczne rzemiosło, dla wielu zbyt oderwane od rapu XXI wieku
lecz w pełni sprawdza się w tej stylistyce. Jednak, żeby nie było
zza „kolorowo”, momentami razi ten nadmiar trueschoolu- patrz
numer z Jotuze. Lirycznie na plus, jednak zastygłe flow przypomina
o długim rozbracie z rapem, choć pióro wciąż potrafi dać wiele:
„Czasem ktoś pyta o to
jak się odnajduje, normalnie mówię tylko już nie rymuje. Odcinane
kuponów nie leży w mej naturze więc nabijam statystyki, od tego
nie mogę uciec. Mam swój cel w życiu nie jest to pogoń za kwitem,
pozdrawiam tych co wciąż żyją Grammatikiem. Idę do przodu pewnie
składając kroki”. Z mocnym akcentem swój udział
podkreśla niepozorna Misia Furtak, której delikatne wokale
przywołujące skojarzenie z zespołem Pustki, świetnie komponują
się z muzyczną Idyllą. To jedno z tych nagrań na którym smętne
produkcje nie przyprawiają o zgryzotę, a rutyna zamienia się w
wyjątkowy klimat.
Być
może to ten czas, uczucie dopełniającego się pewnego etapu,
zabiegani w ślepym pędzie ludzie lub wszechobecny terror
komercyjnej wizji świąt obdarty z sedna sprawy sprzyja takim
klimatom. Wówczas zakorzenione w miejskich fundamentach dźwięki
Emade, Czarnego HiFi bądź duetu HV/Noon mają swoje „5 minut” w
hiphopowym kalejdoskopie. 11 tracków wystarczyło by się „najeść”,
czy to syta? Rzecz subiektywna. Do miana klasyku zabrakło kilku
rzeczy. Momentów zaskoczenia, by złamać ten kontrolowany ład,
chwil które zabrudziły by ten w pełni dopracowany materiał czy
też jeszcze większej wartości dodatniej od zaproszonych
przedstawicieli hip-hopu.
Ten
album to towar dla wybranych, którzy w wyszukiwaniu niuansów,
szeregu dopracowanych detali potrafią docenić kunszt autorów. W
okresie gdy „Światła miasta” przez większą część doby
okupują ulice, z łatwością można wpaść w ten czar. To album na
którym nie ma nic nachalnego, ani bitów ani nawijek. Spokojnie
poukładane, w pełni przemyślane i dopracowane bity, rap na
poziomie, sporo w tym wszystkim logiki. Od doboru zaproszonych gości
po samą muzyczną koncepcję. Raperzy z nieco niedzisiejszymi
wersami, czujący spokój, godzący się by nie wysuwać przed
szereg. W zasadzie, jestem stanie zrozumieć tych którzy szybko
wpadną w wir tego klimatu i tych którzy szybko odpuszczą. Cecha
stała rzeczy dla wybranych.
Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam