wtorek, 16 grudnia 2014

„Pozdrawiam tych co ciągle żyją Grammatikiem”...czyli recenzja HV/Noon- HV/Noon

Rok 2014 powoli dogorywa, a z nim trwa w najlepsze wyścig wydawniczy. Niemal co tydzień bardziej lub mniej oczekiwania premiera, niemal co tydzień jest na czym ucho „zawiesić”. W kategorii „album producencki” także na bogato. Fabster, Czarny HiFi, to tylko skalpy ostatnich tygodni. O petardzie Soulpete z pierwszej połowy roku nie wspominając. Walka o miano najlepszej płyty wśród producentów będzie zagorzała a swoje trzy grosze zapewne dorzuci duet HV/Noon. Bo gdy do gry wraca taka postać jak Noon wspomagana przez niebanalny styl HV to czy można przejść obojętnie obok takiego wydarzenia?
Info o tej kooperacji zahaczało o rangę „Breaking news”. Domysły o brzmienie owocu tej współpracy napędzały smak, a dobór gości dodawał pikanterii. Dwóch producentów wpisujących się w nurt wielkomiejskich dźwięków oddających topografie budynków, chodników i odnowionych elewacji do niedawna oznaczonych językiem miasta. Zestawienie lekkiej elektroniki z samplingiem Noona sprawiało wrażenie, że lejce w tym projekcie przejmie ten drugi. Nic bardziej mylnego. Album wspominanego duetu to kompromis na którym wszyscy zyskali.
Hatti Vatti z ugruntowaną pozycją na scenie i ze świeżo zebranymi pochwałami za album “Worship Nothing”od początku przekonuje Nas, że to „jego” usłyszymy w większym stopniu na tej płycie. Od pierwszych sekund hipnotyzujące lekkie basy, subtelne pogłosy bądź masa delikatnej elektroniki, spokojnie rozchodzącej się po głośnikach. To czas kiedy HV ma szansę rozbudować solidną podstawę od Noona. A sam Noon, przyczajony lecz we właściwych momentach wychodzący z całą paletą klasycznych brzmień. Efekt? Niby subtelne basy przeplatane z żywcem wyrwanymi z lat 80-tych syntezatorami, czujnymi perkusjami i udanie wkomponowanymi gramofonami, raz łagodzące klimat, dwa w numerach z gośćmi podkreślające wokale.
W tym wszystkim świetnie odnaleźli się zaproszeni raperzy. Wybór? Stare wilki, dobrzy znajomi oraz dobrze czujący się w takim brzmieniu solidni gracze. Najbardziej zaskakujący na plus- Hades, w pełni czujący klimat i przy formie z „Czasoprzestrzeni” emanujący pewnością, potrafiący znakomicie wstrzelić się z swoim ciężkim flow w bit. Eldo czujący się w tej estetyce jakby to miał monopol na „Światła miasta”, a Małpa z pozoru brzmiący jakby był na tym projekcie za karę, z czasem rozkręca się z każdą linijką: „Zmiany zachodzą zbyt prędko, ponoć umyka mi piękno. Powinienem zwiększyć tempo czy na wszystko machnąć ręką. Nie ma miedzy nami chemii. Choć żyjemy obok siebie każdy siedzi w swej pustelni. Krążę po Eternii, szukam super-bohaterów. Mimo, że są nieśmiertelni, nie zostało ich zbyt wielu”. Wersy te nie są odosobnioną historią, całe grono dostosowało lirykę do tych miejskich, mocarnych aranży. Na próżno szukać tu hashtagów, agresywnych przyspieszeń lub newschoolowych akcji z kserówkami w tle.
Może to archaiczne rzemiosło, dla wielu zbyt oderwane od rapu XXI wieku lecz w pełni sprawdza się w tej stylistyce. Jednak, żeby nie było zza „kolorowo”, momentami razi ten nadmiar trueschoolu- patrz numer z Jotuze. Lirycznie na plus, jednak zastygłe flow przypomina o długim rozbracie z rapem, choć pióro wciąż potrafi dać wiele: „Czasem ktoś pyta o to jak się odnajduje, normalnie mówię tylko już nie rymuje. Odcinane kuponów nie leży w mej naturze więc nabijam statystyki, od tego nie mogę uciec. Mam swój cel w życiu nie jest to pogoń za kwitem, pozdrawiam tych co wciąż żyją Grammatikiem. Idę do przodu pewnie składając kroki”. Z mocnym akcentem swój udział podkreśla niepozorna Misia Furtak, której delikatne wokale przywołujące skojarzenie z zespołem Pustki, świetnie komponują się z muzyczną Idyllą. To jedno z tych nagrań na którym smętne produkcje nie przyprawiają o zgryzotę, a rutyna zamienia się w wyjątkowy klimat.
Być może to ten czas, uczucie dopełniającego się pewnego etapu, zabiegani w ślepym pędzie ludzie lub wszechobecny terror komercyjnej wizji świąt obdarty z sedna sprawy sprzyja takim klimatom. Wówczas zakorzenione w miejskich fundamentach dźwięki Emade, Czarnego HiFi bądź duetu HV/Noon mają swoje „5 minut” w hiphopowym kalejdoskopie. 11 tracków wystarczyło by się „najeść”, czy to syta? Rzecz subiektywna. Do miana klasyku zabrakło kilku rzeczy. Momentów zaskoczenia, by złamać ten kontrolowany ład, chwil które zabrudziły by ten w pełni dopracowany materiał czy też jeszcze większej wartości dodatniej od zaproszonych przedstawicieli hip-hopu.
Ten album to towar dla wybranych, którzy w wyszukiwaniu niuansów, szeregu dopracowanych detali potrafią docenić kunszt autorów. W okresie gdy „Światła miasta” przez większą część doby okupują ulice, z łatwością można wpaść w ten czar. To album na którym nie ma nic nachalnego, ani bitów ani nawijek. Spokojnie poukładane, w pełni przemyślane i dopracowane bity, rap na poziomie, sporo w tym wszystkim logiki. Od doboru zaproszonych gości po samą muzyczną koncepcję. Raperzy z nieco niedzisiejszymi wersami, czujący spokój, godzący się by nie wysuwać przed szereg. W zasadzie, jestem stanie zrozumieć tych którzy szybko wpadną w wir tego klimatu i tych którzy szybko odpuszczą. Cecha stała rzeczy dla wybranych.


Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam



1 komentarz: