piątek, 13 lutego 2015

"Powrót króla?"......czyli recenzja: Lupe Fiasco- Tetsuo&Youth

Zacząłem prowokacyjne, tytuł jak tytuł, teoretycznie powinien zachęcać do sprawdzenia recenzji. Tym bardziej gdy wpisany jest do niego również „chłyt marketingowy” (gimby nie znają). Od legalnego debiutu rapera z Chicago minęło niespełna 9 lat. Prawie dekada, a tym czasie Wasalu Muhammad Jaco zdążył dorobić się łatki wypalonej gwiazdy, niespełnionej nadziei czy też nieodnajdującego się w grze gracza. W dużym stopniu, 32 letni raper solidnie zapracował sobie na taki status, a spora część zagorzałych fanów „Lupe Fiasco's Food & Liquor” stała się etatową lożą szyderców dla kolejnych wydawnictw. Tym razem Lupe Fiasco już w samym introtracku przekonuje, że postawienie na nim krzyżyka było przedwczesne.
My rap position was black condition and activism. Ammunition for abolition, missions attacking systems. But they're not apt to listen, unless it's dropping on Activision”- jak sam określa w ponad 8-minutowej epopei „Mural” miejsce do którego zaprowadziła go obecność w mainstreamie. Ciężko jest odnaleźć tutaj choćby gram spełnienia bądź szczypty wygranej. O tendencji spadkowej i o tym jak branża ciągnęła w dół jednego z najzdolniejszych liryków ostatniej dekady pisano częściej niż o udanych singlach, podgrzewać kotleta więc nie warto. Pierwsza jaskółka na odwilż- opuszczenie Atlantic i choć od tego faktu minęły 2 lata to dopiero początek 2015 roku przyniósł nam długo oczekiwany album. Mocno ograniczona promocja, głośne ale spoza gatunku zaproszone ksywki, jeszcze przed sprawdzeniem „Tetsuo&Youth” można było się spodziewać nowego rozdania. Choć nie samego rapu powinno się ono tyczyć...
Gdy album zaczyna niepozorne intro, a następnie przez ponad 8-minut gospodarz nie daje nam wytchnienia, uporczywie nie zwalniając tempa, bezczelnie omijając refreny i przeskakując z wersu na wers z świeżością niezepsutego przez mainstream kota to wiedz że będzie dobrze. Bo już początek porywa: „When I was young I had visions of another world. Sneaking looks at the porn stash of my brother Hurl. Incense smoke made vortices and other curls. Casting calls from porn films and ad space for rubber girls. I like my pancakes cut in swirls. Moroccan moles and undercover squirrels. I like cartoons, southern cities with large moons. Faith healers, ex-female drug dealers and art booms”to jak malowanie pijanym powietrzem. Co prawda, lirycznie Lupe nie zatracił formy i potrafił zaskakiwać również na poprzednich projektach lecz w tym wszystkim brakowało klimatu. Nieraz kulała praca producentów, nieraz Lupe brzmiał jakby dreptał w miejscu w obcych butach. Choć linijki rapera z Chicago zawsze były mocno ulokowane społecznie i nie brakowało w nich ciężkich wersów to wpychany na siłę na czołówki Bilboardu brzmiał jak nawiedzony demagog.
Inaczej jest na „Tetsuo&Youth”, z tą różnicą że forma nadal się zgadza. Od toksycznej strony popkultury, przez Biblię, brud realizmu a`la Krzysztof Krauze, nostalgię późnej jesienni po plastyczne obrazy w różnych odcieniach. Jak w „Little Death”: „Some place vulnerable like probably in the eye. What of the chicken? what is it missin', is it dry? Did it die in some inhumane conditions so it didn't go relaxed. And the tension from its demise pulled all of the flavor from the fat. And made it flat and rather lifeless. Well there's a place that has a stunning turbot. And more mercifully murdered Pisces” gdzie dekodowanie wersów przypomina bieg przez płotki.
Chwilami ten album brzmi jak życiówka Lupe. „Deliver” z koncepcją zbawiciela przedstawionego jako dostarczyciela pizzy, poniżonego, odrzuconego: „The pizza man don't come here no more. Too much dope. Too many niggas on the porch. So the pizza man don't approach (no, no, no)”. W „No Scratches” metafory brną równie odważnie, miłość zestawiona z kolizją samochodową onieśmiela prostotę popularnych lovesongów z rotacji radiowych: „Mini-Bar raided, in the indy car faded. 500 miles, it’s pretty far ain't it?. But it’s a pretty car, ain't it? Pretty hard painted. But pretty darn dangerous”. Momentami dziki spęd skojarzeń to zbyt duża dawka: „Now let's vogue, mountain pose. Downward facing dog, warrior pose. Tree pose, bridge pose. Triangle pose, seated twist. Upward facing dog (pose, pose). Pigeon pose, In this bitch, that's vulgar, that's yoga. Let's try it again with clothes. And closer, enclosure, exposures. Quiet is kept like. Rosicrucian meet Cosa Nostras on Oprah's sofa. With both controllers. Watchin' Gazans and Ashkenazzis ride roller coasters”, a nagromadzone w głowie obrazy zlewają się ze sobą. Chwilami ten miszmasz kulturowy dobitnie przypomina o tym dlaczego tęsknotę za starym Fiasco z czasów legalnego debiutu tak bardzo męczyła fanów.
O ile dyspozycja flow, a w szczególności poziom liryczny gospodarza może zadowolić to producenckie rzemiosło zostawia po sobie mieszane odczucia. Perełki jak „Mural” z jednym z popularniejszych sampli ostatniego czasu- patrz chociażby Logic i jego „Death Presidents III”, singlowe, ciężkie, niepokojące, ze stadionowym refrenem „Deliver” . Z pewnością „Tetsuo&Youth” to album zróżnicowany pod względem brzmienia. Sielanka i beztroska ze smyczkami i nutą country w „Dots&Lines”, równie ciepłe „Prisoner 1&2”, nisko zawieszone basy i lekkie gramofony w „Blur My Hands”, a następnie kolejna pora roku i jazzowa otoczka z subtelną perkusją i niepozorną elektroniką. Całość zamyka mroczna, ciężka elektronika, wolne, nostalgiczne, nastawione na prostotę produkcje. Nie zawsze jest na czym ucho zawiesić, a długość nagrań nie pomaga w odbiorze.
Im dłużej ten album brzmiał w moich głośnikach tym bardziej nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że do pełnego szczęścia zabrakło niewiele. Jak na tak długą historię, nie aż tak wiele zostaje w głowie. Temu projektowi nie można odmówić mocnych nagrań jak choćby singlowe „Deliver” to jednak na ponad 80. minutowy album tak obfita dawka może zmęczyć. Pięta Achillesowa poprzednich wydawnictw w postaci nietrafionych bitów to już zamknięty temat. Produkcje na tym albumie to właściwy grunt dla rapera z Chicago, jednak i w nich zabrakło ognia. Choć w tej otoczce gorzkie wersy wreszcie brzmią smakowicie. Czasem bogactwo linijek jest przedawkowane, a miękka elektronika, soulowe popiersie, z karkiem subtelnych instrumentali nie wystarczyło by ta niewiasta porwała tłum.
W tym tkwi największa siła byłego już członka Atlantic. Krążek dla wybranych, rap daleki od koncepcji jaką wyznawał poprzednia wytwórnia. Stary, dobry Lupe w swoim świecie, rap barwny jak ten gdy malował go na płótnie. Tego odmówić mu nie można. A jednak, niedosyt pozostanie, tym razem na złość establishmentowi z którym właśnie zrywa znajomość...

Ocena: 6,5/10
Krzywa kroopa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz