Zacząłem
prowokacyjne, tytuł jak tytuł, teoretycznie powinien zachęcać do
sprawdzenia recenzji. Tym bardziej gdy wpisany jest do niego również
„chłyt marketingowy” (gimby nie znają). Od legalnego debiutu
rapera z Chicago minęło niespełna 9 lat. Prawie dekada, a tym
czasie Wasalu Muhammad Jaco zdążył dorobić się
łatki wypalonej gwiazdy, niespełnionej nadziei czy też
nieodnajdującego się w grze gracza. W dużym stopniu, 32 letni
raper solidnie zapracował sobie na taki status, a spora część
zagorzałych fanów „Lupe Fiasco's Food & Liquor”
stała się etatową lożą szyderców dla kolejnych wydawnictw. Tym
razem Lupe Fiasco już w samym introtracku przekonuje, że
postawienie na nim krzyżyka było przedwczesne.
„My
rap position was black condition and activism. Ammunition for
abolition, missions attacking systems. But they're not apt to listen,
unless it's dropping on Activision”-
jak sam określa w ponad 8-minutowej epopei „Mural” miejsce do
którego zaprowadziła go obecność w mainstreamie. Ciężko jest
odnaleźć tutaj choćby gram spełnienia bądź szczypty wygranej. O
tendencji spadkowej i o tym jak branża ciągnęła w dół jednego z
najzdolniejszych liryków ostatniej dekady pisano częściej niż o
udanych singlach, podgrzewać kotleta więc nie warto. Pierwsza
jaskółka na odwilż- opuszczenie Atlantic i choć od tego faktu
minęły 2 lata to dopiero początek 2015 roku przyniósł nam długo
oczekiwany album. Mocno ograniczona promocja, głośne ale spoza
gatunku zaproszone ksywki, jeszcze przed sprawdzeniem „Tetsuo&Youth”
można było się spodziewać nowego rozdania. Choć nie samego rapu
powinno się ono tyczyć...
Gdy
album zaczyna niepozorne intro, a następnie przez ponad 8-minut
gospodarz nie daje nam wytchnienia, uporczywie nie zwalniając tempa,
bezczelnie omijając refreny i przeskakując z wersu na wers z
świeżością niezepsutego przez mainstream kota to wiedz że będzie
dobrze. Bo już początek porywa: „When
I was young I had visions of another world. Sneaking looks at the
porn stash of my brother Hurl. Incense smoke made vortices and other
curls. Casting calls from porn films and ad space for rubber girls. I
like my pancakes cut in swirls. Moroccan moles and undercover
squirrels. I like cartoons, southern cities with large moons. Faith
healers, ex-female drug dealers and art booms”to
jak malowanie pijanym powietrzem. Co prawda, lirycznie Lupe nie
zatracił formy i potrafił zaskakiwać również na poprzednich
projektach lecz w tym wszystkim brakowało klimatu. Nieraz kulała
praca producentów, nieraz Lupe brzmiał jakby dreptał w miejscu w
obcych butach. Choć linijki rapera z Chicago zawsze były mocno
ulokowane społecznie i nie brakowało w nich ciężkich wersów to
wpychany na siłę na czołówki Bilboardu brzmiał jak nawiedzony
demagog.
Inaczej jest na „Tetsuo&Youth”, z tą różnicą że forma
nadal się zgadza. Od toksycznej strony popkultury, przez Biblię,
brud realizmu a`la Krzysztof Krauze, nostalgię późnej jesienni po
plastyczne obrazy w różnych odcieniach. Jak w „Little Death”:
„Some place vulnerable like probably in the eye. What of the
chicken? what is it missin', is it dry? Did it die in some inhumane
conditions so it didn't go relaxed. And the tension from its demise
pulled all of the flavor from the fat. And made it flat and rather
lifeless. Well there's a place that has a stunning turbot. And more
mercifully murdered Pisces” gdzie dekodowanie wersów
przypomina bieg przez płotki.
Chwilami ten album brzmi jak życiówka Lupe. „Deliver” z
koncepcją zbawiciela przedstawionego jako dostarczyciela pizzy,
poniżonego, odrzuconego: „The pizza man don't come here no
more. Too much dope. Too many niggas on the porch. So the pizza man
don't approach (no, no, no)”. W „No Scratches” metafory
brną równie odważnie, miłość zestawiona z kolizją samochodową
onieśmiela prostotę popularnych lovesongów z rotacji
radiowych: „Mini-Bar raided, in the indy car faded. 500 miles,
it’s pretty far ain't it?. But it’s a pretty car, ain't it?
Pretty hard painted. But pretty darn dangerous”. Momentami
dziki spęd skojarzeń to zbyt duża dawka: „Now let's vogue,
mountain pose. Downward facing dog, warrior pose. Tree pose, bridge
pose. Triangle pose, seated twist. Upward facing dog (pose, pose).
Pigeon pose, In this bitch, that's vulgar, that's yoga. Let's try it
again with clothes. And closer, enclosure, exposures. Quiet is kept
like. Rosicrucian meet Cosa Nostras on Oprah's sofa. With both
controllers. Watchin' Gazans and Ashkenazzis ride roller coasters”,
a nagromadzone w głowie obrazy zlewają się ze sobą. Chwilami ten
miszmasz kulturowy dobitnie przypomina o tym dlaczego tęsknotę za
starym Fiasco z czasów legalnego debiutu tak bardzo męczyła fanów.
O ile dyspozycja flow, a w szczególności poziom liryczny
gospodarza może zadowolić to producenckie rzemiosło zostawia po
sobie mieszane odczucia. Perełki jak „Mural” z jednym z
popularniejszych sampli ostatniego czasu- patrz chociażby Logic i
jego „Death Presidents III”, singlowe, ciężkie, niepokojące,
ze stadionowym refrenem „Deliver” . Z pewnością „Tetsuo&Youth”
to album zróżnicowany pod względem brzmienia. Sielanka i beztroska
ze smyczkami i nutą country w „Dots&Lines”, równie ciepłe
„Prisoner 1&2”, nisko zawieszone basy i lekkie gramofony w
„Blur My Hands”, a następnie kolejna pora roku i jazzowa otoczka
z subtelną perkusją i niepozorną elektroniką. Całość zamyka
mroczna, ciężka elektronika, wolne, nostalgiczne, nastawione na
prostotę produkcje. Nie zawsze jest na czym ucho zawiesić, a
długość nagrań nie pomaga w odbiorze.
Im dłużej ten album brzmiał w moich głośnikach tym bardziej nie
mogłem oprzeć się wrażeniu, że do pełnego szczęścia zabrakło
niewiele. Jak na tak długą historię, nie aż tak wiele zostaje w
głowie. Temu projektowi nie można odmówić mocnych nagrań jak
choćby singlowe „Deliver” to jednak na ponad 80. minutowy album
tak obfita dawka może zmęczyć. Pięta Achillesowa poprzednich
wydawnictw w postaci nietrafionych bitów to już zamknięty temat.
Produkcje na tym albumie to właściwy grunt dla rapera z Chicago,
jednak i w nich zabrakło ognia. Choć w tej otoczce gorzkie wersy
wreszcie brzmią smakowicie. Czasem bogactwo linijek jest
przedawkowane, a miękka elektronika, soulowe popiersie, z karkiem
subtelnych instrumentali nie wystarczyło by ta niewiasta porwała
tłum.
W tym tkwi największa siła byłego już członka Atlantic. Krążek
dla wybranych, rap daleki od koncepcji jaką wyznawał poprzednia
wytwórnia. Stary, dobry Lupe w swoim świecie, rap barwny jak ten
gdy malował go na płótnie. Tego odmówić mu nie można. A jednak,
niedosyt pozostanie, tym razem na złość establishmentowi z którym właśnie zrywa znajomość...
Ocena:
6,5/10
Krzywa
kroopa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz