Rok 2014 nie
ubłagalnie dobiega końca. Kto miał narobić szumu to narobił, kto
miał zawieść ten zawiódł. Kto miał zaskoczyć ten zaskoczył?
Niemal przez cały rok obyło się bez większych zaskoczeń,
debiutanci wobec których spodziewałem się mocnego wejścia dali
radę długo oczekiwane LP jak Włodka, TDF-a bądź Mesa
potwierdziły, że warto było czekać. Długo czekałem by wreszcie
zreflektować pogląd o „nudnym” roku polskiego rapu. Czerwcowe,
trzecie dzieło byłego już reprezentanta RPS Enterteyment- Vixena
dość niespodziewanie na przełomie października i listopada
obaliło dotychczasowe zdanie o kondycji rodzimego rapu A.D. 2014.
Nie
będę bawił się w prawilną, odwieczną sympatię do recenzowanego
bohatera czy też wysilając się na propsowanie byłego członka RPS
zanim chwycił za majka. Debiut jak i drugie solo nie zapadły w
pamięci. „Rozpalić tłumu” się nie udało, było przeciętnie
i daleko do hype`u jaki zyskał chociażby Bisz. Skillsów raperowi z
Czańca odmówić nie można było, jednak to co dla wielu
mainstreamowych MC jest czarną magią to dla młodego zdolnego
rapera nie jest gwarancją sukcesu.
Pomysł
na siebie, a jakże ale jednak i to nie wystarczyło by się przebić
na „dzień dobry”. W rapie Vixena brakowało mi jakości, czegoś
co sprawiało by, że szczere, osobiste nawijki nie brzmiały jak
połowa sceny. Zapewne, gdyby nie ciekawość muzyczna, pogląd o
twórczości Vixena pozostał by bez zmian. Zdolny beatmaker, o nie
małych skillsach raper i co dalej? Być może ten niemrawy początek
jednego z Młodych Wilków był potrzebny.
„Loco
Tranquilo” nawet jeśli nie jest nowym początkiem Vixena to
pokazuje, że „Rozpalić tłumy” jednak potrafi. Jak to często
bywa z konceptualnymi albumami, ogólny zarys który ma być motywem
przewodnim w tym przypadku stanowi alter ego. Rozdwojenie jaźni,
Loco- szalony, Tranquilo- spokojny. W „praniu”, Vixen jawi się
na w obu przypadkach jako interesująca postać, zaskakując
niezależnie od tego w jakiej skórze nawija.
Jako
szalony MC zyskuje na wartości. Charyzma jakby to był zupełnie
inny Vixen, flow wyraziste, wpadające w ucho, technicznie na wysokim
poziomie, narracje nieco zawiłe, momentami do bólu prostotą
sprowadzające na ziemię. Sam nie wiem jakim cudem nagle ten sam
raper z Czańca potrafi budować błyskotliwe historie, infiltrując
wyobraźnie. Sprawnie poruszający się po bicie, wiedzący kiedy
przyspieszyć, kiedy podkreślić wers niczym etatowy wyjadacz.
Tekstowo
intrygujący: „Jestem Country Boyem z całą tą filozofią. Mam
wiejska swojskość tu gdzie się inni pocą. Szukając luzu, a
propos, nudzi mnie folklor”. W przeciwieństwie do poprzednich
wydawnictw, „Spokojny-szaleniec” potrafi zaciekawić nawet
błahymi linijkami: „Robię swoje choć nie zawsze jest wypłata
ale podobno wszystko co pożyczone się zwraca. Chciałbym wyciągnąć
gnata i zastrzelić sentymenty. Ale co jeśli czeka na nas lepszy
świat po śmierci”. Wracając do nawijki Vixena, również
spokojne, bardzie emocjonalne oblicze Vixena potrafi zwrócić uwagę:
„Czuję się lekki, jakbym dymem był i dla zasady. Ziomy setny
raz mówią mi, że nie dam rady. Dziewczyna wierzy we mnie, choć w
tym nie szuka siebie. Rodzina wierzy we mnie, ale chce bym zszedł na
ziemię”. Jako wytonowany „Tranquilo”, dostajemy bardziej
przyziemną twarz Vixena, wśród szczerych, kipiących
autentycznością wersów Vixen jawi się jako empatyczny, otwarty na
świat człowiek. Mniejsza ilość uniwersalnych treści wyszła na
dobre, bo mam wrażenie, że o autorze „Loco Tranquilo”
dowiedziałem się więcej niż na dwóch wcześniejszych płytach.
Nijakość
wtórująca poprzednim płytom odeszła do lamusa. Mający tendencję
do chwytliwych refrenów Vixen pokazuje, że ma nosa do rasowych
sztosów. „Ahooj” z ciekawą analogią do życia, banger
„Alladyn”, pełne popisów technicznych kawałek „Szybko nie
przestane”, tytułowe nagranie z rock`n`rollą której mógłby
pozazdrościć Bezczel, z głębszą treścią „Mama nadzieje, że
istnieje Eden” i kolejnym chwytliwym refrenem. Smakowite gry
słowne, chytrze przemycone metafory lub udane zabawy flow, efekt
jest ciągle ten sam- pozytywne zaskoczenie.
Muzycznie
„Loco Tranquilo” to równie spory progres jak nawijka. Spójnie
brzmienie, bardziej dopracowane produkcje, utrzymujące klimat. Kilka
perełek jak wcześniej wspominane „Ahooj” gdzie żeglarskie
szanty, surowe rify gitarowe z ciężką perkusją powalają na
kolana, trzeszczący „Frankenstein” z świetnie wysmaplowanym
bitem, bądź „Country boy” z rytmicznym basem i elementami
elektroniki wymuszają bujanie głową, mało? Nawet na moment nie
dający szans na nudę, niemal w całości wyprodukowany przez
samego Vixena poza kilkoma wyjątkami to materiał na szkolną
„czwórkę z plusem”. Jest dobrze ale mogłoby być jeszcze
lepiej, kilka detali wymaga dopracowania choć progres w tej
dziedzinie również jest niepodważalny.
Jak
sam główny zainteresowany przyznał w skitach, ani Loco, ani
Tranquilo nie jest prawdziwym obliczem. Choć to Loco częściej
dochodzi do głosu i osobiście mam wrażenie, że to najbliższa
rzeczywistości twarz Vixen. Niezależnie od tego która natura
bierze górę w danym momencie, dostajemy płytę w postaci „białego
kruka”, rzecz na tyle oryginalną by wybić się z szeregu i na
tyle popularną by porwać ze sobą masy. „Loco Tranquilo” to
konceptualny album ale w przeciwieństwie do wielu krążków z tej
kategorii nie przybija słuchacza ciężarem koncepcji. Porywające
refreny, stylowe bity, umiejętność budowania intrygujących
szesnastek, flow wreszcie potwierdzające wysoki potencjał. Czego
chcieć więcej?
Po
tym albumie można stwierdzić, że Vixen znalazł swoje alter ego w
rapie, czy będzie to dłuższa przygoda? Oby tak, z pewnością ten
styl ma jakość, coś ponad przyzwoity poziom który i tak nie był
domeną Vixena na wcześniejszym albumie. W tym szaleństwie jest
metoda i potencjał, warto czekać by za jakiś czas sprawdzić która
część przeważyła w rapie Vixena.
Ocena: 8/10
Krzywa kroopa
Pozdro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz