piątek, 7 listopada 2014

Dr. Jekyll i Mr. Hyde... czyli recenzja Vixen- Loco Tranquilo

Rok 2014 nie ubłagalnie dobiega końca. Kto miał narobić szumu to narobił, kto miał zawieść ten zawiódł. Kto miał zaskoczyć ten zaskoczył? Niemal przez cały rok obyło się bez większych zaskoczeń, debiutanci wobec których spodziewałem się mocnego wejścia dali radę długo oczekiwane LP jak Włodka, TDF-a bądź Mesa potwierdziły, że warto było czekać. Długo czekałem by wreszcie zreflektować pogląd o „nudnym” roku polskiego rapu. Czerwcowe, trzecie dzieło byłego już reprezentanta RPS Enterteyment- Vixena dość niespodziewanie na przełomie października i listopada obaliło dotychczasowe zdanie o kondycji rodzimego rapu A.D. 2014.
Nie będę bawił się w prawilną, odwieczną sympatię do recenzowanego bohatera czy też wysilając się na propsowanie byłego członka RPS zanim chwycił za majka. Debiut jak i drugie solo nie zapadły w pamięci. „Rozpalić tłumu” się nie udało, było przeciętnie i daleko do hype`u jaki zyskał chociażby Bisz. Skillsów raperowi z Czańca odmówić nie można było, jednak to co dla wielu mainstreamowych MC jest czarną magią to dla młodego zdolnego rapera nie jest gwarancją sukcesu.
Pomysł na siebie, a jakże ale jednak i to nie wystarczyło by się przebić na „dzień dobry”. W rapie Vixena brakowało mi jakości, czegoś co sprawiało by, że szczere, osobiste nawijki nie brzmiały jak połowa sceny. Zapewne, gdyby nie ciekawość muzyczna, pogląd o twórczości Vixena pozostał by bez zmian. Zdolny beatmaker, o nie małych skillsach raper i co dalej? Być może ten niemrawy początek jednego z Młodych Wilków był potrzebny.
„Loco Tranquilo” nawet jeśli nie jest nowym początkiem Vixena to pokazuje, że „Rozpalić tłumy” jednak potrafi. Jak to często bywa z konceptualnymi albumami, ogólny zarys który ma być motywem przewodnim w tym przypadku stanowi alter ego. Rozdwojenie jaźni, Loco- szalony, Tranquilo- spokojny. W „praniu”, Vixen jawi się na w obu przypadkach jako interesująca postać, zaskakując niezależnie od tego w jakiej skórze nawija.
Jako szalony MC zyskuje na wartości. Charyzma jakby to był zupełnie inny Vixen, flow wyraziste, wpadające w ucho, technicznie na wysokim poziomie, narracje nieco zawiłe, momentami do bólu prostotą sprowadzające na ziemię. Sam nie wiem jakim cudem nagle ten sam raper z Czańca potrafi budować błyskotliwe historie, infiltrując wyobraźnie. Sprawnie poruszający się po bicie, wiedzący kiedy przyspieszyć, kiedy podkreślić wers niczym etatowy wyjadacz.
Tekstowo intrygujący: „Jestem Country Boyem z całą tą filozofią. Mam wiejska swojskość tu gdzie się inni pocą. Szukając luzu, a propos, nudzi mnie folklor”. W przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw, „Spokojny-szaleniec” potrafi zaciekawić nawet błahymi linijkami: „Robię swoje choć nie zawsze jest wypłata ale podobno wszystko co pożyczone się zwraca. Chciałbym wyciągnąć gnata i zastrzelić sentymenty. Ale co jeśli czeka na nas lepszy świat po śmierci”. Wracając do nawijki Vixena, również spokojne, bardzie emocjonalne oblicze Vixena potrafi zwrócić uwagę: „Czuję się lekki, jakbym dymem był i dla zasady. Ziomy setny raz mówią mi, że nie dam rady. Dziewczyna wierzy we mnie, choć w tym nie szuka siebie. Rodzina wierzy we mnie, ale chce bym zszedł na ziemię”. Jako wytonowany „Tranquilo”, dostajemy bardziej przyziemną twarz Vixena, wśród szczerych, kipiących autentycznością wersów Vixen jawi się jako empatyczny, otwarty na świat człowiek. Mniejsza ilość uniwersalnych treści wyszła na dobre, bo mam wrażenie, że o autorze „Loco Tranquilo” dowiedziałem się więcej niż na dwóch wcześniejszych płytach.
Nijakość wtórująca poprzednim płytom odeszła do lamusa. Mający tendencję do chwytliwych refrenów Vixen pokazuje, że ma nosa do rasowych sztosów. „Ahooj” z ciekawą analogią do życia, banger „Alladyn”, pełne popisów technicznych kawałek „Szybko nie przestane”, tytułowe nagranie z rock`n`rollą której mógłby pozazdrościć Bezczel, z głębszą treścią „Mama nadzieje, że istnieje Eden” i kolejnym chwytliwym refrenem. Smakowite gry słowne, chytrze przemycone metafory lub udane zabawy flow, efekt jest ciągle ten sam- pozytywne zaskoczenie.
Muzycznie „Loco Tranquilo” to równie spory progres jak nawijka. Spójnie brzmienie, bardziej dopracowane produkcje, utrzymujące klimat. Kilka perełek jak wcześniej wspominane „Ahooj” gdzie żeglarskie szanty, surowe rify gitarowe z ciężką perkusją powalają na kolana, trzeszczący „Frankenstein” z świetnie wysmaplowanym bitem, bądź „Country boy” z rytmicznym basem i elementami elektroniki wymuszają bujanie głową, mało? Nawet na moment nie dający szans na nudę, niemal w całości wyprodukowany przez samego Vixena poza kilkoma wyjątkami to materiał na szkolną „czwórkę z plusem”. Jest dobrze ale mogłoby być jeszcze lepiej, kilka detali wymaga dopracowania choć progres w tej dziedzinie również jest niepodważalny.
Jak sam główny zainteresowany przyznał w skitach, ani Loco, ani Tranquilo nie jest prawdziwym obliczem. Choć to Loco częściej dochodzi do głosu i osobiście mam wrażenie, że to najbliższa rzeczywistości twarz Vixen. Niezależnie od tego która natura bierze górę w danym momencie, dostajemy płytę w postaci „białego kruka”, rzecz na tyle oryginalną by wybić się z szeregu i na tyle popularną by porwać ze sobą masy. „Loco Tranquilo” to konceptualny album ale w przeciwieństwie do wielu krążków z tej kategorii nie przybija słuchacza ciężarem koncepcji. Porywające refreny, stylowe bity, umiejętność budowania intrygujących szesnastek, flow wreszcie potwierdzające wysoki potencjał. Czego chcieć więcej?
Po tym albumie można stwierdzić, że Vixen znalazł swoje alter ego w rapie, czy będzie to dłuższa przygoda? Oby tak, z pewnością ten styl ma jakość, coś ponad przyzwoity poziom który i tak nie był domeną Vixena na wcześniejszym albumie. W tym szaleństwie jest metoda i potencjał, warto czekać by za jakiś czas sprawdzić która część przeważyła w rapie Vixena.


Ocena: 8/10
Krzywa kroopa
Pozdro 



 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz