wtorek, 4 listopada 2014

Etiuda o zepsuciu człowieka.... czyli recenzja B.O.K. -Labirynt Babel

Przyznam, że po pierwszych, dwóch singlach przestałem wierzyć w udany powrót B.O.K.. Ciężkie, nieco mało hiphopowe produkcje, Bisz brzmiący jak naczelny wieszcz polskiego hip-hopu, próbujący na siłę zbawić pospolitą scenę. Mimo tego, że Eldo przed długi czas był jednym z moich ulubionych MC i przez to, że mam sentyment do lirycznych majstersztyków to epopeja o naturze ludzkiej zapowiadała się jako historia ciężkiego kalibru, tylko dla wytrwałych fanów. Single, singlami, bo jak mówi banalna prawda ludowa- „nie oceniaj książki po okładce”. Tak więc i B.O.K. siłą rzeczy na nowo stało się nadzieją, na lepsze dni dla polskiego rapu.
Od pierwszego „spotkania” z twórczością B.O.K. w mojej głowie pojawiły się skojarzenia z formacją The Roots. Żywych instrumentów przepych,charakterystyczne brzmienie, Bisz oderwany od szarzyzny krajowych wersów. Po „Jurodiwym” owe porównania wzrosły na sile. Abstrakcyjne, niewpisujące się w sprawdzone schematy, świeże wersy, muzycznie pełna paleta dźwięków. I jak skojarzenia z Filadelfijską grupą były do tej pory pozytywne, tak po promo singlach nagle zmieniły kurs. Bałem się, że gdzieś w tej stricte wąskiej koncepcji B.O.K. zaliczą podobny wynik jak The Roots z albumem „…And Then You Shoot Your Cousin”. Przekombinowany, zbyt zamkniętym w plastycznym obrazie, nieco oddalony od rapowego konwenansu „Labirynt Babel” zapowiadał się jako album ciężkiej treści. O ile „Czarna Biała Magia” była historią dla wybranych, gdzie narracje o ciemnej naturze człowieka i wewnętrznej walce dobra ze złem mogły niektórych słuchaczy przytłaczać, to nowe dzieło Bisza i spółki pomimo pozornej, mrocznej aury jawi się jako produkt kompromisu pomiędzy zabawą w Boga Bisza, a surowymi, przyziemnym produkcjami Oer`a.
To co było największym przekleństwem rapera z Bydgoszczy na pierwszym, legalnym albumie macierzystej grupy, a więc brak swoistej kropki nad „i” przeminęło na solowym debiucie. Nie zawsze potrafiący utrzymać uwagę słuchacza, mimo intrygujących wersów, nie brzmiący do końca przekonywająco, Bisz zyskał na roli przyziemnego obserwatora, przedstawiciela pokolenia 20-parolatków, zagubionych, wyautowanych. Ten sam Bisz, tym razem odchodzi od roli członka mas, jednego z wielu, by dziś wyrosnąć ponadto, stając przed szereg. Rozgoryczony kondycją współczesnego „człowieka” Bisz sypie jak z rękawa mocno przerysowanymi wersami, licytując się z numeru na numer mądrościami. Z tym krytycyzmem ludzkiej natury Sokół mógłby zjeść zęby, a Tau przylepić łatkę zła. I choć nie jest to rap który by powodował nagłą zmianę w światopoglądzie, to nie ma 16-tki wobec której można by przejść bez emocji.
Mimo wygórowanych, tekstowych ambicji, popędów do lirycznych, bogatych, wielopoziomowych narracji okraszonych błyskotliwymi metaforami „Labirynt Babel” nie brzmi jak audiobook z tomikiem poezji. Bisz nie zatracił w swym rapie zadziornego zęba, wersy są na tyle intrygujące, że mamy ochotę poruszać się za Biszem w tym labiryncie, zakręt za zakrętem: „Może posłuchasz nas, skarabeuszy. Dotknij tego gówna dzieciak - faza analna. Jesteś umyty, a nie czysty - prawda brutalna”. Drugie dno wersów jak to w przypadku Bisza daje do myślenia, choć zdarzają się momenty emanujące banalnym spojrzeniem: „Widziałem metki polskich firm w ruinach fabryk; Bangladesz. Być może nawet sam nosiłem ich ubranie. Może piętnastoletnia Istrat miała żyć w szczęściu. Outsorcing - przyszła na świat w złym miejscu”. Co prawda, nie zawsze można się zgodzić z tym co frontman B.O.K. nawinął, na szczęście. Ale nawet gdy wersy są słabsze to banalne prawdy brzmią wyjątkowo: ”Gdybyś umiał spojrzeć na świat z wszystkich oczu naraz. Zrozumiałbyś pewną trudność w próbie opisania go. Wygląda na to, że w tym świecie części prawdy jest za dużo. By pomieścić je w obrębie układanki”. Wyjątkowo ciekawie robi się gdy Bisz nawija o osobistych kwestiach, uciekając od udanej ale i wygodnej pozycji sędziego.
Z bogactwem lirycznym w parzę stoi intrygująca nawijka Bisza. Sprawnie płynący po bicie, z udanymi przyspieszeniami, brzmiący przekonywującą, mimo tego, że na scenie nie jest od dziś, potrafiący pozytywnie zaskoczyć jak chociażby w kipiącym agresją kawałku „Flaki” bądź w tracku „Legion głosów”, gdzie wyrzucane linijki jak z karabina w połączeniu z hipnotycznym basem owocują grubym sztosem. Jako jedyny mistrz ceremonii Biszu nie męczy wtórnością, zmienność ciężaru emocji nie przytłacza, gry słowne dalekie są od przeciętnej krajowej, a niebanalne follow up`y jak: „Wystrzeliło hydrant - gdzie jest Freud na moje libido?” intrygują za każdym razem.
Podczas gdy wersy Bisza gwałtem wdzierają się do świadomości, muzyka robi to samo lecz nieco subtelnie, choć o samych produkcjach tego napisać nie można. Mianowicie, Oer jak i reszta rapowej watahy postawiła na bogactwo dźwięków, bez zahamowań. Od mocarnych basów i perkusji po klimatyczne sample jak w kawałku „Prometeusz”. Wokale Kay choć stanowią jedynie tło to we właściwych momentach udanie podkreślają klimat, gitary ożywiają choć chwilami potrafią zmęczyć- „Jurodiwy”. W zasadzie nie ma się do czego przyczepi poza małymi wyjątkami. Chwilami, produkcje to przepych niczym z „Dynastii” i aż trudno skoncentrować się na konkretnych elementach i kunszcie rzemiosła poszczególnych członków B.O.K..
Choć przed sprawdzeniem „Labiryntu” miałem spore obawy, w szczególności co do dyspozycji Bisza, a w zasadzie co do dawkowania jego filozoficznych zapędów. Na szczęście, obawy okazały się być bezpodstawne. Bisz jako swoisty prokurator na sądzie Bożym przekonuje, krytyka natury ludzkiej momentami zahaczająca o nihilizm, momentami o absurdyzm nie brzmi jak brednie nawróconego grzesznika. Nawiązań filozoficznych, religijnych i kulturowych można wyliczyć w bród, człowiek w egzystencjalizmie Wilka Chodnikowego jest pełen plag, egoizmu, konsumpcjonizmu, popędu do ciemności, jednym słowem- zepsuty. W tym wszystkim Bisz nie przytłacza swym mrocznym spojrzeniem.
Muzycznie, można oprzeć się wrażeniu, że bity licytują się z Biszem, kto większym bogactwem wzbogaci numer, chwilami przynosi to negatywny efekt- brak wytchnienia, momentami mam wrażenie, że Bisz „przegadał” ten album nie dając szansy nasycić się owocami pracy swych kolegów z zespołu. Nagromadzenia instrumentalnych fajerwerków nie można odczuć bo jest mało miejsc gdy można się skupić tylko na muzyce. Jednak nic nie jest w stanie zamydlić oczu, produkcje na nowym krążku B.O.K. dostosowały się do wysokiego poziomu rapu swojego frontman`a. Co ważne, słychać, że między członkami ekipy wciąż jest ta „chemia” która była już odczuwalna na pierwszym projekcie.
Do ideału „Labiryntowi Babel” brakuje sporo, słabsze tracki nieco meczą:”Pielgrzymi” usypiają, „Opowiedz mi o swoich planach” psuje patetyczny refren, w „Juroditowym” ciężar brzmienia przytłacza, jednak w tym wszystkim słychać autentyczność i zamierzony pomysł. Ta koncepcja nie porwie wszystkich ze sobą. Choć w tym albumie widzę, większy uniwersalizm niż w CBM Sokoła i Marysi Starosty.
W zasadzie, ten album mógłbym potraktować jako muzyczną, alternatywną wersje filmu Krzysztofa Zanussiego- „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Tak sporej dawki humanizmu polski rap dawno nie doświadczył. Efekt? Płyta która wymaga otwartości, nie tylko muzycznej.... Zgodnie z życzeniem Bisza- „To było silniejsze ode mnie, nie propsujcie mnie, lecz siłę tego


Ocena: 7/10
Krzywa krooopa
Pozdro 



 

1 komentarz: