poniedziałek, 13 stycznia 2014

(Bez)Królewie?

Kto z nas nie chciałby żyć wiecznie? Siedzieć gnuśnie na tronie (chociażby w swojej głowie), czuć balast korony, a ze snu o chwale mieć namacalny pierścień jak realny smak ma gorzka ślina o poranku. Jeszcze na mixtape`ie rażący pewnością szybko wkręcającą się nawijką oraz kozacką pozą z okładki, krok dalej, przyczajony tygrys ze spuszonym wzorkiem (w miskę pełnej spełnionych marzeń?)…. Po roku od legalnego debiutu reprezentacja A$AP Mob rozkminiamy czy tygrys skonsumował swe ofiary czy sam stał się ofiarą swego ego.
            Nie da się ukryć, że A$AP Rocky wszedł z mocnym przytupem na mainstream. Metkowany fashion rażący wręcz z teledysków, całkiem imponujące wyniki sprzedaży oraz odsłuchów, ogólnie rzecz  ujmując gruby szum wywołał dwudziesto parolatek z Harlemu. O ile debiut A$AP Ferga nie zakłócił porządku na scenie ani też nie zapadł dłużej w pamięci większości słuchaczy to w przypadku Rocky`ego fame ma mocne fundamenty, ale po kolei. Nazywanie Asapa nową nadzieją rapu wzbudziło by śmiech… są gracze dużo bardziej charakterystyczni, z większymi skillsami, mających bardziej wciągające flow, kilka mixtapeów i głośnych gościnnych zwrotek na kącie . Niemniej jednak typ z Harlemu potrafił się przebić przez masę lepszych i gorszych MC, albumów które w mniej lub większym stopniu tkwią w przeciętności.
            Już LiveLoveA$AP było zapowiedzią charakterystycznego materiału. Tryskający cholerną pewnością siebie, nawija jakby już był na czele peletonu. Charyzma debiutanta niektórym może wadzić, innych wkuwi..ć do reszty ale finalnie potrafi przyciągnąć słuchacza, który będzie wracał do jego tracków. Niedostatki techniczne, teksty nie powalające na kolana schodzą na dalszy plan, A$AP Rocky swym debiutem porwał choć swych jeńców trzymał raczej na kredyt.
            Wydany rok temu album miał w oczach a raczej uszach wielu fanów nieźle namieszać w rap grze. Oczekiwania duże.. koleś nie rozjeb..ł podziemia, nie miał featów które mogłyby by zbudować jego pozycje na scenie. Jednak głód nowości i rzeczy oryginalnych znów przykuł uwagę. Być może rok od premier wpłynął na dystans oceny tego krążka. Być może rok 2013 który dał nam kilka dobry albumów i tych które na świeżo jarały. Dziś, po kilkudziesięciu odsłuchach stosunek do „dokonań” 25-latka  na pierwszym pełnoprawnym debiucie jest już trzeźwy. Charyzma to już za mało, nie doskonałości techniczne? Kilku gości skillsy ma większe. Fakt. Ale ten koleś wciąż intryguje. Trasa koncertowa z Rihanną, gościnne zwrotki między innymi u T.I. oraz Ushera. Z drugiej strony materiał ze swoją macierzystą grupą- A$AP Mob.... mówiąc kolokwialnie „jaj nie urywa”. W czasach gdy Kendrick Lamar jeszcze przed debiutem staje się przez wielu słuchaczy najlepszym obecnie raperem a freshmani z XXL powoli się rozkręcają, materiał który na „dzień dobry” wybije się musi być po prostu „jakiś”.
            Przed premierą balon oczekiwań mocno dodmuchały promo kawałki m.i.n. : „Fuckin Problems”, „Goldie”. Pierwszy z nich- banger TOP3 ubiegłego roku. Wkręca się w głowę bardziej niż rozkładówka Playboya. Gościnne zwrotki Lamara oraz Drakea świetnie wpisujące się w całość numeru, teledysk bez spodziewanej pompy ale i tak oddaje klimat. I nawet wszechobecne w obcych kawałkach Dwa-łańcuchy nie drażnią. Apetyt wzrósł. Mixtape to już za mało. Więc czy sprawdzenie całości nie odbije się czkawką, może niedosyt lub syta uczta chętnie powtarzana?
Dziewiczy odsłuch krążka  w zimowej scenerii (nie takiej jaką mamy teraz), jeszcze z zarajaną głową przez Live.Love.Asap miał specyficzny smak. Jak pierwszy papieros, wino za szkołą, czy inne rogate rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale czułem jakiś „brud” czy cholera wie jak to nazwać.
            Otwierający album tytułowy numer- LONG.LIVE.A$AP z pierwszymi dźwiękami wprowadza na salony Królestwa zwanego- A$AP Rocky. Siedzący z wrodzoną swawolną pychą „król” przepowiada swój triumf. Pada stwierdzenie będące clou całego albumu: „Who said you can’t live forever lied? Lied.”. Deklaracja pochodzenia, przechwałki o szczytach na wyciągnięcie ręki oraz zapowiedź ich zdobycie. Niby nic odkrywczego, numer jak jeden z wielu. 50 Cent też na wejściu obiecał sobie zdobycie szczytu bądź śmierć. Ale klimat beatu wraz z wpisaną w nią nawijką Rockyego  trzyma w napięciu do końca. Pierwszo singlowe Goldie z ciekawą produkcją Hit-Boy`a, PMW z feat`em Schoolboy`a Q gdzie obaj panowie brzmią jakby byli braćmi- „It's A$AP Q, where the bread at?”. Odpowiedź prosta- na beatcie. Lekko bujający numer, przypominający moje początku ze słuchanie rapu. „Pussy, money, weed”- ameryki nie odkryli, kolejni raperzy co chcą tego samego. Gdy któryś z młodych kotów na polskiej scenie tak określi swe cele od razu został by zdissowany, na niebieskich tablicach lały by się oceany hateów.
            Spokojne beaty od Clams Casino na pewno dupy nie urwały, z komentarzy na YouTubie jasno widać, że dla fanów są raczej najsłabsze z całego materiału. Choć z drugiej strony ASAP ma możliwość by rozwinąć skrzydła i wybić się znad warstwy muzycznej. Niestety samodzielnie nie dał rady, no-skills? Bez przesady. Fajnie że od kotów oczekujemy by jak ich starsi koledzy zmieniali rap gre z pojawieniem się pierwszych zwrotek a nie wypatrywali progresu jak kibicie reprezentacji Polski na zwycięstwo. Ale na Boga, nie każdy będzie drugim Nas`em (Nas king). Choć trzeba przyznać, że tekst LVL wręcz męczy, a i rymy brzmią jak napsztykany jeździec bezgłowy. Hell z gościnnym udziałem Santigold poprawia odczucia. W warstwie lirycznej wciąż daleko jest do szczytów, a kawałek może dla wielu brzmieć monotonie, lecz klimatyczny beat i delikatny, lekko wyciszony głos Santigold (czy jak ktoś woli Santogold, która rozpieprzyła rok 2008), która świetnie wyczuła parabole napięcia. Pain –numer który spokojnie mógłby się na albumie nie znaleźć, bo niby wszystko jest ok, Soufien3000 rozkołysał ale może za bardzo usypiając głównego aktora. Może przesadziłem, źle nie jest, bardzo dobrze też nie. Wspominanie wcześniej Fucikn Problems szybko wchodził do żył, Wild for the Wight od Skrillexa z miejsca wybija się. Choć po pierwszym odsłuchu owa produkcja brzmi jak wizyta Ojca Tadeusza R.  na koncercie Behemota,  to jednak przy udanych przyspieszeniach A$APA  i refenowe: „Wild for the night, fuck being polite” trzyma się kupy mimo (niestety) prostych rymów, zbyt prostych jak miano klasyka gatunku co pokazuje chociażby pierwsza lepsza z brzegu wycinka z szesnastki: „We fuck bitches, get paper, you fuck niggas on papers”.
            Cypher z ciekawie dobranymi goścmi jak Yelawolf, Big K.I.R.T. , Kendrick Lamar, Danny Brown, Action Bronson oraz Joey Bada$$, podobno usypia od połowy, innych już na pierwszej stacji. 1 train- nie wbije się w uszy koneserów ale do śmietnika na dysku twardym gnić też nie będzie.  I choć pewnie wiele osób będzie miało ubaw to z premedytacją- jest to jeden z lepszych kawałków tego typu ostatnich długich miesięcy, jeśli nawet nie lat(!). Gospodarz wejściem nie odcisnął piętna na wosku, mimo tego żaden z kolejnych MC kawałka nie zjadł, a zwrotka Kendricka Lamara zasługuje na miano „best in the track” lecz bez koronacji- aż tak dobrze nie było by można uznać że  samozwańczy król buchnął wszystkie przedziały, sorry „No Control”.            
            Do tracka numer 10 przekonywałem się przez kilka miesięcy. Dopiero klik z udziałem Rihanny rozkręcił przycisk replay. Aż prosi się o kobiecy refren, numer jest soft więc na Boga dlaczego kobiecy głos wycieka jedynie z sampla? Tym razem pistolet A$APA jest złoty, ale naboi ślepych napenwo niema. Możecie hateować Rocky`ego za sedno kawałka ale wykonanie numeru o treści pustej dające intrygujący klimat zasługuje na pochwałę. Końcówka LONG.LIVE.A$AP traci na przebojowości całego krążka jednocześnie daje kija perełek w postaci ciekawych wersów. Phoenix –okraszone najlepszym teledyskiem z pośród wszystkich singli, z nieziemsko klimatycznym echem kobiecym jak velvet wplata się w ciekawą nawijkę A$APA, która na początku jedynie irytowała. „ja p…lę, kolejny emo-track. WTF?”. Po kilku podejściach do tego numer nie brzmi już jak frajerska wyliczanka.  Suddenly-  zapina w klamrę całość. Niepokój w trzeszczących dzwiękach plus „czkawka”  z  głośników.
            W większości sklepach muzycznych, empikach, sklepach internetowych i aukcjach dostępna była wersja delux albumu. Wzbogacona o trzy numeru, w tym- „Jodye”- będące dissem na SpaceGhostPurrpa. Ghetto Symphony z featami od Gunplaya oraz ziomka z A$AP Mob- Ferga, na ciekawej, żywej produkcji od Lord Flacko. Medal po raz kolejny ma dwie strony. Przyczepić się można znów do prostych wręcz łopatologicznych rymów typu „Ala ma kota, kot ma Alę”. Również Angels ma podobny problem ale ogólnie jest jednym z najlepszych numerów na płycie. Wciągające wahania nastrojem, zmienione flow i jakby nie patrzeć tekst całkiem niezły. Ostatnim numer wersji rozszerzonej z gościnnymi refrenami Florence Welch będący „lovesongiem” po raz kolejny udowadnia, że A$AP dobrze się czuje razem z kobiecym głosem w refrenie.  
Ponad godzina rapu. Ponad godzina jednego z lepszych albumu 2013 roku. Pierwsza pełnoprawna LP w moim odczuciu najbardziej utalentowanego rapera z grupy A$AP Mob. Album mimo różnic muzycznych od brudnych beatów, rozchwianego Skrillex, po nocne brzmienia miasta w wykonaniu Casino brzmi spójnie. Nie ma na tym krążku rzeczy, które by nazwać można by było nietrafionym strzałem. Masa buńczucznych zapowiedzi, gloryfikacja narcystycznej natury. OK. Słabe, było setki razy. Ale charyzma tego 25-latka wije się z głośników.

Nie trudno jest wymienić na palcach obu dłoni albumy z 2013 roku które pod względem technicznym przewyższają LONG.LIVE.A$AP. Ale czy konkurencja potrafi z wkurzająca, bezczelną pewnością siebie jechać po beatcie? W gąszczu przerośniętych koncepcji, raperów co boją się chwytać majka i tych co mają więcej featów albumów w dyskografii. Debiut A$AP Rockyego na tle obecnej sceny za wielką wodą wygląda co najmniej obiecująco. Udana kontynuacja LiveLoveA$AP, która moim zdaniem znalazła się w TOP5 roku 2013. I oby autor albumu nie podzielił losów swych kolegów z wytwórni i nie zakopał progresu w pustych tekstach o tym że jest piękny i jak pieprzy haterów. Niech żyje mu się długo, nawet jeśli to kłamstwo…

Ocena 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz