sobota, 31 maja 2014

Rapenstein......czyli Rap fiction: epizod 1

Każdy kto w swoim życiu spotkał się z nauką zwaną socjologia miał styczność cegłą zacnego Max`em Webera (nie mylić z Markiem, byłbym kierowcą F1). W tejże cegle znajduje się termin- „typ idealny”. A więc abstrakcyjny modelem charakterystycznym dla danego zjawiska społecznego. Typy idealne w rzeczywistości nie istnieją. Nie ma więc „idealnej” laski, pracy, samochodu itp.. Raper idealny w realnym świecie nigdy istnieć nie będzie. Jednak dla zabicia nudy pobawić się można. Swoisty „Matrix” w wydaniu hiphopowym. Jest to indywidualny wymysł, ilu słuchaczy tyle typów idealnych MC. Aby nie zawstydzać rodzimych raperów nie będę brał pod uwagę nikogo spoza Polski. Więc cała scena zza oceanu w tym momencie nie istnieje. Korzystać z mody na parytety, żaden z MC nie pojawi się w modelu więcej niż raz. Skoro to nie świat realny to i sprawiedliwość może być!

Wrażliwy na świat jak Sokół. Nocny Narrator obdarzony jest darem dostrzegania nawet najmniejszych skrawków dobra lub zła.
Pióro Leszka Eldoki. Ciężko znaleźć drugiego MC w kraju nad Wisłą który potrafi w tekstach popisać się poprawną polszczyznom niczym poeta. Wielki wieszcz polskiej rapy gry. Nawet jeśli to przesadzona teza to były członek ekipy Grammatik jawi się jako największy romantyk na naszej scenie.
Inteligentne spojrzenie Tego Typa Mesa. Zawsze gdy sięgam po albumy z Mesem solówki lub wydawnictwa formacji Flexxip bądź 2cztery7 liczę na dawkę nieszablonowych metafor, trafnych spostrzeżeń i błyskotliwych wniosków.
Gabaryty Wini`ego. Takiemu ciężko podskoczyć na koncercie. Poza tym na bitwie nie jeden przeciwnik zanim chwyci za majka zastanowi się dwa razy czy warto ryzykować ewentualną solówkę z przeciwnikiem „dużej wagi'.
Soczysty język Kękę. Hurrwa i inne własne słówka okraszone soczystymi „kurewkami” sprawiają, że „Iskra” radomska świeci na całą Polskę!
Natura szaleńca- Gospel. Ten typ ma w sobie wszystkie schizy amerykańskich horrorów. W przypadku Gospela nie zadzwić już nie może.
Dystans do siebie jak u członka krakowskiej Firmy - Bosski Roman. Wyskoczenie z szafy, powitanie fanów z basenu oraz autobeka. Sympatyczny Roman to przykład, że szanowany raper reprezentujący uliczny styl nie musi być nadąsanym gościem.
Człowiek honoru i patriota jak Tadek. Jedna z najważniejszych cech dobrego rapera ale też prawdziwego faceta. Podobno mężczyzna bez zasad i nie znający słowa „honor” to piwo bez gazu.
Szacunek do drugiego człowieka -Tau. Chrześcijańska droga determinuje podejście do „bliźniego”. Tylko w kraju katolickim jakim Polska niewątpliwie jest a przynajmniej na papierze, chrześcijańskiego podejścia do drugiego człowieka ni chuja nie widać. Tau może i brzmi jak świeży członek sekty. Ale wiarygodnego oświecenia boże łaski odmówić mu nie można. Pokój z Tobą Tau!
Dykcja – Spinache. Podstawa rzemiosła wokalnego. Zanim ktoś położy na wosku cokolwiek, musi swą dykcją być na poziomie Krystyny Czubównej.
Zmysł producenta. Ok, nie każdy raper musi być producentem. Skoro jednak budujemy „idealnego rapera” to waro by swoimi beatami również potwierdzał swój fame. Patrz- O.S.T.R.
Duży dzieciak w pozytywnym sensie czyli Vienio. Cztery dychy się zbliżają a zamiast garniaka i pracy stałej ten warszawski raper buja się po mieście na desce. Luz w pełnym wydaniu. Jak każdy wie młodzież to główna grupa wiekowa do której rap dociera więc raper musi mieć w głowie choćby mały bakcyl „małolata”.
Zamiłowanie do spotu oraz realizowanie się w innej dziedzinie- Juras. Tytuły mówią same za siebie. Juras Wroński w rap grze jak i w sporcie odniósł sukces. Sport uczy dyscypliny, szacunku oraz ciężkiej pracy. Wszystko to potem przenosi się na podejście do rapu.
Świeżość- Que. Gdzie pojawi się ta ksywka od razu są emocje. Przy dość stałym układzie jaki wegetuje na naszej scenie każda nowa twarz dodaje ożywienia.
Nie ma rapu bez emocji”- stara prawda.
Charyzma – kilku raperów błyszczało specjalnym światłem. Dla wielu Magik był wyjątkowy, w ostatnim czasie na charyzmatycznego gościa wyrośl Kękę. Jednak to Bisz w tym modelu dostanie tą etykietę. Dlaczego? „Wilk chodnikowy” nieźle namieszał, a ten niepozorny raper pociągnął za sobą dużą rzesze fanów.
Bezkompromisowość. Raper nie może mieć ani grama konformisty. Rychu Peja nigdy nie ukrywał co myśli o kolegach z branży którzy mu „podpadli”.
Podziemny respekt. Na scenę nikt nie pojawia się znikąd. Podziemny bród, ciężka praca i pokonywanie kolejnych kroków uczy. W.E.N.A. Przeszedł to wszystko, a szacunek słuchacza ciągle jest.
Oryginalność- nikt nie lubi kserokopii. Własny styl wyróżniający spośród przeciętnych MC to podstawa do zaistnienia. Nie są to moje klimaty ale drugiej takiej postaci jak L.U.C. na naszej scenie znaleźć nie można.
Wiarygodność – tutaj mam problem. Wiarygodnych graczy na scenie pewnie jest kilku. Ale jeśli nie znasz ich osobiście to ciężko to zweryfikować.
Uliczny korzeń. Hip-hop to kultura uliczna. Puder i plastik nijak nie pasują do rapera. Włodi w swojej karierze przeszedł daleką drogę. Jednak słuchając nowego singla słychać gdzie stawiał pierwsze kroki.
Rażąca pewność siebie. Żaden beef, żaden krytyk muzyczny lub hater wpłynąć na działalność rapera nie może. Tede w rap grze przeżył już wiele i mimo wielu zakrętów negatywne słowa spływają po nim jak stringi po tirówce.
Równy jak Ras. Rasmmentalism zdobili rok 2013. Ale wysoka forma Ras`a to nie tylko ostatnie czasy. Przed „Herodami” było również wysoko.
Gościnny- zapraszać i być zapraszanym. Oczywiście w miarach rozsądku i tylko z ludźmi z którymi się dobrze zna czyli: Gural.
Metafor kot Ero czy to na krążka JWP lub Bez Cenzury czy to na gościnnych trackach zawsze potrafi przywalić barwnym podejściem do tematu.
Szczery. Jak w życiu codziennym oczekujemy szczerości od innych ale ze szczerością w naszym wypadku bywa ciężko. Paluch żadne taryfy ulgowej dla złudzeń nie posiada. Można się z nim zgadzać lub nie.
Ambitny – raper który myśli że osiągnął już wszystko umiera. VNM w pewnym momencie wyglądał jak najedzony lew dla którego sen jest naturalnym środowiskiem.
wyjebane na haterów
Obalać tabu- niby w rapie wszelka cenzura nie powinna mieć miejsca. W rzeczywistości bywa z tym różnie. Eis jako jeden z pierwszych w polskim rapie zaczął nawijać choćby o kasie.
Wyluzowany w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Spięty MC będzie obiektem kpin loży szyderców. Im bardziej będzie go to irytować, tym bardziej spina przeciwników będzie rosnąć. Kuba Knapp wygląda i zachowuje się jakby nic nie mogło go wyprowadzić z własnej Idylli.
Głodny – nowy kawałków, nowych muzycznych bodźców. Gedz zdążył już pokazać się jako głodna bestia.
Nieobliczalny –niczym Artur Boruc w bramce za najlepszych czasów. Nie wiadomo co wykombinuje, czy nagra kozacki track czy obniży loty. Jan Wyga już nie raz zaskoczył kawałkiem.
Bad boy z przejebanymi akcjami. Do tego trzeba dopisać z zamiłowanie do napoi alkoholowych. Pezet nigdy nie ukrywał tego i owego. Mógłby zekranizować swoją biografię, takie polskie „Californication”.
Niepodrabiane flow. Wpadające ucho, wyróżniające na tle kolegów z branży, nienudzące się po przesłuchaniu płyty, stosunkowo uniwersalne tak by różne beaty mogłyby przypasować. Fokusa pomylić z kimkolwiek jest ciężko. 
Bragga.  Rzemiosło które dobremu MC obce nie powinno być. Te-tris może nie jest nr1 w Polsce w tej kategorii ale pojechać potrafi! 
Wiedza. Nie ograniczająca się do podstaw a więc tego jakie są elementy hip hopu, co się działo na południu Bronxu oraz jaki był pierwszy biały MC. Wiedzy nie da się zważyć ale dajemy reprezentanta w postaci DJ 600V.
Związany z miastem- represent”.W tym miejscu mógłbym podać kilka ksywek z różnych miast. Niemal każda większa aglomeracja hip-hopowa w naszym kraju posiada rapera który nie wyobraża sobie życie pod inną szerokością geograficzną. Lukasyno przez lata odkąd jest na scenie wrósł wręcz w scenerię swojej małej ojczyzny.
Co freestylem potrafi uraczyć. Wybór może banalny- Muflon. Gość ma we krwi walkę językiem.
Otwarty na eksperymenty. Warto czerpać inspiracje z różnych gatunków ale także z filmu. Sobota czerpie pomysły niemal ze wszystkiego. Chrześcijaństwo, walki ziomków z KSW. Rap bez granic!
Talent pedagogiczny. Nie chodzi o to by w każdum kawałku był głępbszy przekaz. Raper to nie rodzic, jego zadaniem nie jest wychowywanie młodzieży. To nie wyklucza jednak możliwości wpływania na młodzież. Fundacja „Hej przygodo” i słowa które padły w wielu kawałkach czyli wybór pada na- Pono.
Sympatyczny. Gość którego poczęstowałbyś na ulicy fajką, pogadał z chęcią po koncercie na różne tematy. Stasiak gdzie się pojawia to wytwarza pozytywny klimat.
Pasjonata. Hip-hop to specyficzny twór. Wykraczający poza samą muzykę. Marks nazwał by to nadbudową. Obywatel MC w tym kontekście jawi mi się jako typ totalnie zajarany tym wszystkim.
Talent aktorski. Może ograniczać się jedynie do gry w teledyskach. Choć polska rap gra oferuje nam Ben`a Afflecka w postaci Mes`a, brata bliźniaka Cezarego Żaka czyli Stasiaka to jednak świętej pamięci Bolec wyrasta na pierwszego aktora w rodzimym rapie. Kultowa już rola w „Poniedziałku” czy też udana przygoda z serialem „Sex FM”. W szczególności zapadła mi w głowie postać „Kubusia” z serialowej wersji PitBulla.
Otwarty na muzykę. Różne gatunki, różne style. Dobre ucho potrafi wykombinować ciekawą rzecz jak u Abradaba. Nie mylić z kategorią: otwarty na eksperymenty
Oczytany. Jak kiedyś w wywiadzie powiedział Kękę lub napisał na niebieskiej tablicy: najpierw czytać książki potem robić rap. Być może coś tam przekręciłem, ale mniej więcej o to chodziło. Żeby nawijać to najpierw trzeba mieć o „czym”. Pjus brzmi jak koleś który większość czasu swoje życia spędził w bibliotece.
Gotowy by bronić zasad. Nie koniecznie używając broni. Za słowami powinny iść czyny. Sprawdzając fan page krakowskiego Wirusa odnoszę wrażenie, że rap w jego przypadku to jedynie środek do walki o wartości które uznaje.
Z dystansem do muzyki. Nie zawsze trzeba na serio. Czasem beka z poważnych spraw jest wręcz potrzebna. Czeskie podejście do życia wychodzi na dobre. 2sty wpadł na to pierwszy „by robić to za pan brat z parodią”.
Poważny. Zupełnie przeciwny biegun poprzedniej cechy. Chodzi o to by znaleźć właściwy środek. Na ogół raperzy to luźna grupa społeczna. Trochę poważnego podejścia do życia jak i samego rapu a może więcej chodzenia po ziemi wychodzi na dobre. W zasadzie stricte poważnego typa na naszej scenie brak choć na dalekiego od luzu wygląda – Rover.
Otaczający się pięknymi kobietami. Jak jest rap to i muszą być pięknie niewiasty. Nie chodzi o to by w każdym klipie biusty wylewały się z ekranów. Nie musi to być rap w wersji agrarnej z ubijaniem śmietany. Wokół Liroy`a jak pojawiała się jakaś kobieta to zawsze bogata w urodę.
Realista. W stosunkowo niedawnych czasach w tej kategorii znalazłby się- Jędker realista. Raper który żyje w fikcji szybko zostanie osierocony przez słuchacza. Kolejna kategoria gdzie kilka ksywek by się nadawało. Chada bagaż doświadczeń ma tak bogaty że starczyło by na kilka życiorysów.
I na koniec szeroko rozumiane skillsy... no cóż nobody is perfect.


Hiphopowy Frankenstein stworzony przeze mnie posiada kilka cech które nawzajem się wykluczają. Nie jest to też receptura na rapera który zdobędzie uznanie u każdego. Przeciwnie. Być może stał by się jednym z czołowych obiektów kpin? Dobrze, że to tylko fikcja i mogę wrócić do nowego Eldo...

Krzywa kroopa
Pozdro

środa, 28 maja 2014

Nie ma rapu bez emocji..... recenzja: Spinache- Spinache

Różnice między raperami z Polski a zza wielkiej wody są widoczne gołym okiem. Nie trzeba siedzieć głęboko w temacie by zauważyć różnie w podejściu do gry, operowaniu flow, technice. Rzecz ta wypływa poza same skillsy. Kiedy w MTV śmigały non stop klipy z rapsami pewnie nie jeden MC z kraju nad Wisłą marzył by wozić się w drogich furach z wypasionymi laskami mieć respekt jak Nas lub Big L. Z Polski rapem jest jak z hamburgerem w wydaniu naszych fast foodów, niby receptura ta sama ale w smaku Nowego Yorku nie przypomina. I nawet jeśli ktoś za dopłatą dorzuci nam dodatki do burgera to albo mamy ksero kopię z popularnej sieciówki na „M” lub tanią podróbkę Made in Poland. Alternatywą dla tego stanu rzeczy wydaje się robienie rapu zgodnie z wewnętrznym beatem. Jeśli zabrzmiał to jak wycięta z dialogów gimbusów „złota myśl” to czas zmienić płytę w odtwarzaczu. Bo Spinache w pojedynkę zasadził w mojej głowie dylemat i za cholerę nie chce go rozwiązać.
Nigdy fanem dzisiejszego bohatera nie byłem. Udany start w latach 90-tych. Duża popularność która przypadła na lata gdy hiphopolo królowało na ramówkach popularnych radiostacji potem a potem ferie od rapu. Ani twórczości Obozu Ta bądź wydawnictwa duetu Red & Spinache nie intrygowały na tyle by się w nie wsłuchiwać. Przez te lata Spinache wyglądał jakby szukał we mgle drogi do domu. Długo łódzki weteran wyprzedzał w swym podejście do gry szare realia naszej sceny. Z formą za majkiem także bywało różnie. Być może dlatego Spinache stał się przede wszystkim producentem a w dalszej kolejności raperem.
Z wyglądu przypominający projektanta mody, nijak nie trzyma się wciąż obecnym stereotypom wyglądu „hiphopowca” od strony muzycznej również wybijający się na tle reszty. Bo i beaty bez kalendarza wskazują 2014 rok. Przyznam, że to właśnie dla produkcji od bełgo członka Obozu TA w szczególności czekałem. Wtórność produkcji na rodzimej scenie nie raz przełożyła się na słabszą formę nie jednego MC. Gdy już ktoś wyda świeżę dźwięki to lata po hype w jądrze rapu.
„Gdzie jest stary Spinache, skąd te zmiany?”- tak w pierwszy promo singlu pocisnął Spinache. Wielkich zmian nie ma. To właśnie jest stary Spinache w nowym opakowaniu. Lata eksperymentów z różnymi stylami doprowadził do powstania drugiej solówki, tym razem wydanej nie „za wcześnie”.
Gościnna zwrotka na „Heordach” bądź kawałki na Lavoholics pokazały, że weteran nadal daje rade. Bezbłędna dykcja, wciąż naturalna zajawka, ciekawe linijki. O odcinaniu kuponów od fame`u nie ma mowy. „Nie ma emocji, nie ma rapu” - brzmi banalnie, ale ta stara prawda jakby uciekła. Nadmiar pozerstwa, nawijanie o rzeczach które są obce raperom, takich czasów doczekaliśmy się.
Powtórzę się: Spinache zawsze kojarzył mi się jako producent. Raper? Dalsze skojarzenie. Nowy album nie zreflektuje tego poglądu. Choć rap w wykonaniu Spinache jest co najmniej level up od przeciętności która opanowała większość sceny to jednak świetne produkcje kipiące świeżością wybijają się pozostając na dłużej na końcu głowy. Intro w którym gitara dodała żywiołowości wywołała smak na eksperymenty także z flow. Jednak tutaj wielkiej zmiany nie ma. Monotonny głos w żadnym kawałku nie zaskoczył ale z drugiej strony nie uśpił. Klimat z „Pije życie do dna” smakuje wiarygodnie. Nic na siłę ale lekko i na luzie a i linijki potrafią mile zaskoczyć: „Ludzie grają nieczysto – mydlana opera. Znów bańki pękną i to wszystko serio? Brain wash, wymieszany z histerią. Nim kiwnę ręką to się skończy. Period. Spokojne. Melissa Elliott”. Szkoda, że ten track stał się przede wszystkim polskim odpowiednikiem Kendrick Lamar- Bitch, don`t kill my vibe. A zbyt duża bliskość z inspiracja potrafi przytruć na dłużej patrz VNM-em (sorry V ale trochę za dużo Drake`a było na ostatnim albumie). „Podpalamy noc” z głośnym już teledyskiem traktuje jak przedstawienie się na nowo: „To nie jest hobby ani praca tylko czysty żywioł Nie jeden odbił i nie wraca, prawdę trudno przyjąć. Za wcześnie żeby kończyć. Przez dekady ogień czysty. Za późno żebym słuchał czego oczekują wszyscy. Tych kilka chwil, które są nasze. Nie pytaj mnie czyje to twarze. Cóż nie kojarzę”. Dojrzałość uchodząca z „Ty tak jak ja” daleka od wymuszonych i nadmuchanych wersów a za to pełna świadomości miejsca: „Ten krok robię świadomie. Wiem, że to jeszcze nie koniec. Nie czuje wcale wokół tego napięcia. Jakieś żale i detale, znowu wszystko do wzięcia. Biorę to i wzbijam się wysoko, celebracja. Możemy iść tam razem choć nie zawsze to wzmacnia”. Funk w dobrym stylu.
Niemal zespojony z poprzednim kawałkiem- „Ma tak być” ze spokojny monologiem raczej na długo w pamięci nie zostanie. Emocjonalne wersy i lekkie kobiece wstawki autorstwa Mimi świetnie spoiły- „Zapisz”. Bilans przeszłości o wtórność nie zahacza.
Słuchając tej płyty można mieć wrażenie, że jest to jeden track z dobrze wyselekcjonowanymi momentami. W „Hamulcach” poza udanym follow up`em do ekipy Fenomen są syntezatory dobrze zgrywają się z basem. W „CU” prym wiedzie kolimacja bębnów z damskim głosem wracającym jak poranne echo. Klimat nagrania wręcz stworzony dla Proceente który zaliczył kolejny udany feat. Elektronika z numeru „Gwiazdy blisko” wprawdzie buduje ciekawy beat ale nie dała możliwości na zaskoczenie słuchacza. Nocne dźwięki z melancholijnym refrenem, trochę za dużo tutaj spokoju.
Jak na 12 trackowy krążek mało tutaj momentów które zbijałyby rutynę. Spinache w biegły sposób operuje flow. Nie ma zabawy językiem, a sprawa jazda po przemyślanych drogach nie powoduje karambolu. Być może oczekuje zbyt wiele. Weteran który nagle po długich latach od debiut miałby pisać na nowo rap? Jest co prawnie, a nawet lepiej. Jak chociażby w „Jak roluje”, kawałek który mógłby aspirować do favour song of Natasza Urbańska. Dźwięki niczym z legala A$AP Rocky, mimo przeciętnego tekstu: „Wjeżdżam z moim ładunkiem. Dystrybucja bezpośrednia. Skoro można. Własnym sumptem. Czemu ten staff nie spowszedniał. Bo nie każdy ma magie i brand jak Lucas”, ratuje udanie skrojony beat.
Zamykając krążek a jednocześnie ostatni promo singiel- „LavoLavo” na nowo ożywia. Dyskotekowe dźwięki i twarze dobrze już znane z projektu Lavoholics. Jeden z osobistych faworytów na tym albumie i wszystko byłoby „ok” gdyby nie fakt, że to grupa Ortega Cartel skradła track. Wokale w refrenie od Frank`a Nino dodały kropki nad „i” przez co można snuć prognozy o kolejnym letnim banger`rze.
Około 45 minut drugiej solówki Spinache`a to jeden z wartościowszych momentów polskiego rapu ostatnich miesięcy. Wydane w spokoju, po zmiane wytwórni na lebel do którego materiał będzie bardziej pasował. Bez dużej promocji obecnej przy premierach kolegów dinozaurów łódzki weteran wydaje album który świata nie zbawi ale i III wojny światowej w rapowym światku nie wywoła. Do swojego hiphopowego CV były członek Obozu TA dodaje bardzo cenną pozycję. Muzycznie: progres, kolejne ścieżki przedarte. Dźwięki świeże, bliskie płytom Kendricka Lamara, A$AP Rocky`ego lub Drake`a. I to właśnie te dźwięki zostają na dłużej, nawijka monotonna, skuteczna jak Lewis Hamilton w tym sezonie. Etykiety producenta a w dalszej kolejności rapera z barków nie zrzuci. Patrząc z drugiej strony lustra, ustrzegł się błędów swych kolegów po fachu. A więc wtórności, tworzenia na siłę, spisanych pustych linijek. W tym kontekście brak zaskoczeń może być zaletą tego krążka. Spójność jak u Rasmentalism choć poziom nie do osiągnięcia.
Rozłam z Red`em przydał w dobrym czasie. Na samodzielność nadeszła właściwa chwila, a zwrotka z „Wczoraj” nabrała na nowo ważności. Stary Spinache jest ciągle obecny w nawijce. Stylówka jest bardziej wzbogacona o nowe doświadczenia muzyczne i te najciekawsze rzeczy z czarnej muzyki zza wielkiej wody. Album dobry ale dla sympatyków tego podgatunku. Osobiście polecam!

PS: wkrótce jeśli Rosja na nas nie najedzie i nie umrę na zawał to można spodziewać się recenzji: Eldo- Chi.


Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdro
 

poniedziałek, 26 maja 2014

Fryderyk Chopin rapu.......recenzja: Tede- #Kurt_Rolson


Z narzekaniami na kondycję polskiego rapu jest jak z narzekaniem na formę kadry trenera Nawałki. Podobno są postępy, podobno wcale tak źle nie jest ale zmian gołym okiem nie widać. Jeśli mamy już świeży materiał to trafia do nas o lata świetlne po eksploatacji w USA. I tak scena polska jawi się jako klub nijakich kserokopii. Skoro już spisałem oczywiste oczywistości i nikogo niczym odkrywczym nie zaszokowałem to mogę przejść do sedna sprawy. Przywilejem dinozaura jest możliwość nagrywania czegokolwiek i z kimkolwiek. Fame z przeszłości co prawda nie uprawnia do odcinania kuponów jednak reprezentantom starej szkoły wolno wiele. Przez wielu skreślony już po beefie z Peją i przeciętnymi wydawnictwami jak chociażby Notes 3D Tede wrócił w 2012 z krążkiem Mefistotedes. Po 2 latach i kolejnym dwupłytowymi wydawnictwem TeDunio znów trafia na odsłuch niemal całej Polski. Z jakim efektem?
Kontynuując wyblakłe truizmy, następna część teksu raczej mało kogo zainteresuje choć ma na celu wzbogacenie wstępu (brzmi idiotycznie). Napisanie o tym typie czegoś odkrywczego wymaga wolnej głowy i głębszych przemyśleń. Pierwszy i drugi warunek puki co nie do spełnienia. Więc toporną blogerką raz setny o Wieprzu słów kilka. Rzemiosło Jacka Granieckiego w pewnym momencie stało się jego przekleństwem. Masa słuchaczy oczekująca flow ze S.P.O.R.T.-u, niedoskonałości techniczne, rap mówiąc delikatnie daleki od ulicznego charakteru, nieudane romanse z popem, garściami brane zapożyczenia zza wielkiej wody. To wszystko nie powodowało, że Tede był „na czasie”. Beef z Peją spowodował, że pewna część słuchaczy odsunęła się od Tedego, ba! Nawet spora część raperów unikała Wieprza jak diabeł święconej wody.
Jak sam stwierdził w pewnym kawałku, potrzebował tego wszystkiego. Banicja może nie była bolesna dla członka Warszafskiego Deszczu. A co ważne, zaowocowała powrotem na właściwe tory. Fora rapowe nie huczą już od obelg na TDF-a, pasek na YouTubie już czerwienią nie parzy. Prawdziwą oznakom lepszych czasów jest jednak forma. Już na MefistoTEDEs-ie było dobrze. Pokora na drugim cd czyli Odkupieniu, trochę oldschoolu ale i świeżości na pierwszym krążku. Wydawnictwo z 2012 roku w mojej ocenie to jeden z ważniejszych momentów w karierze Jacka G. . Materiał który nie brzmi jakby nie do końca pasował samemu raperowi, eksperymenty z dźwiękami się sprawdzają, flow nie męczy a tekstowo znowu jest nieźle. Szydercza natura TDF-a jest znośna a w wielu momentach trafia w sedno. Znowu znalazł się na czubie peletonu.
Dopiero Elliminati przyniosło pełne odbicie. Hype na Tedego poszedł pełną parą. Wspólny kążek z Dioxem nie zrobił większego zamieszania, ale z pośród duetów w jakie 2013 był obfity- Potwierdzone Info wypadło zdecydowanie najlepiej. Dziś, tydzień po premierze o autorze Kurta Rolsona mówi się i piszę niemal na każdej stronie gdzie można spotkać rap. Linijki z pierwszego singla RPS/White House, wypowiedzi Borixona oraz Pezeta. Stary Tede wraca. Abstrahując od tego czy jest to bardziej marketing czy „walka o prawdę w muzyce” i całego tego szumu który odrywa od samej muzyki wracam do pomarańczowej zawartości nowego dziecka Wielkiego Joł.
Po raz kolejny Tede serwuje nam dwupłytowe wydawnictwo. Poprzednim razem ilość nie przeniosła się na jakoś. Drugie CD ewidentnie obniżało całość. Odkupie bodące integralną częścią Mefistotedesa wręcz przeciwnie- cenie wzbogacało odmiennością i klimatem. Na „Kurcie” ilość znowu zastanawiająca- 27 tracków. Niemal wszystkie autorstwa Sir Micha, Młody Grzech dorzucił swe trzy grosze kawałkiem „Gimby Money”. Jeśli już jestem przy producentach tego albumu. Warstwa muzyczna nijak nie wpisuje się w obecne standardy na naszej scenie. Trap dla niektórych asłuchalny, w wydaniu Polskim to pruderyjny likier na skamieniałym czarnym krążku winylowym. Trueschoolowe klimaty przodują na naszym podwórku nie od dziś. Jeśli ktoś wyda coś „nowego” automatycznie wpada w worek „chujowizny”. Techno budzi pierwsze skojarzenia- nic dziwnego. Lata 90-te to era klubowej „młucki” a`la Scooter i inne niemieckie armaty. CMRT jednak przyjęło się stosunkowo dobrze. Czyżby słuchacz polskiego rapu częściej sprawdzał daleki zachód? Nie ma co się łudzić. Nie jest to album dla sympatyków „starej szkoły” w dobrym wydaniu. Co niektórym głośniki będą wariować od nadmiernej ilości dźwięków- jeśli ktoś się zdecyduje sprawdzić Kurta Rolsona, jedna uwaga: Słuchajcie na dobrym sprzęcie, praca Sir Micha po prostu na to zasługuje.
Pierwsze single w przeciwieństwie do Elliminati oddały nam jednoznaczny obraz oczekiwań- SWAG. Rok temu wprowadzany jeszcze na pół gwizdka. Na Kurcie lipy nie ma, a czas S.P.O.R.T.-u nigdy już nie wróci: „pierdol to co było ważne, tylko to co czeka nas, patrz jak nam ucieka czas. Trzeba trzepać hajs”. Otwierające album- FCMT można potraktować jak spowiedź TDF-a. Fortepianowa estetyka podkreśla lekkie refleksje, a follow up do Eis`a jest jak najbardziej na miejscu. „Najlepsze dni”w wersji trap w wykonaniu starej szkoły w nowej odsłonie- ma to smak i sens. Wracając do tematu rapowej spowiedzi to powraca ona na tym krążku kilkakrotnie. A jej nierozłącznym elementem jest sentymentalne podejście do pocztówek z przeszłości jak chociażby w „Fame lover” bądź „Mirafiori” ze szczerym bilansem finansowym. Hajs się w rapie zgadza i nie ma sensu tego ukrywać. Szczerość związana z hajsem trafia się w polskim rapie tak rzadko jak udana ustawa w sejmie. Po zeznaniu facebookowo-finansowym Bisza powstał niezbyt czytelny obraz polskiego rapera. Jeden z najlepiej przyjętych albumów ostatnich lat daje zaledwie taką kasę?
Po pierwszym odsłuchu w głowie pozostały głównie dźwięki stworzone przez Sir Micha, Tede zszedł nieco na drugi plan. Jeśli ktoś myśli, że rap w wykonaniu członka WFD stał się na tyle mało ciekawy, że nie zmusza do uwagi to musi zreflektować swoje domysły. Jest dobrze rap i jest naprawdę dobrze!
Po TDF-ie spodziewać można się wielu rzeczy. Bragga kipiąca zjawaką na rap i ego autora, bangery które szybko się nie znudzą. Umiejętność zbudowania grubego bangera uratowała chociażby track – „DLS”, w którym tekst, delikatnie ujmując górnolotny nie jest, a niektóre linijki wręcz odpychają od powrotu: „Nikt nie da tego, co da ci Joł. Wielkie Joł, Daci-ją. Płacisz hajs, opuszczasz salon. Masz pełen lans, płacisz mało”. Mimo wszystko, „DLS” ma potencjał. Nie mam „chuja w uszach” więc streetwear mnie buja, tak jak ten track.
Stylówka zacnego „Wieprza” jest jak sztuka Andy`ego Warhol`a, każdy ją zna ale nie każdy kuma. Umiejętności TDF-a to przede wszystkim cwane pióro, zarażająca z głośników pewność siebie, trafne spostrzeżenia, udany dobór beatów i na pewno daleki od polskiej sceny podejście do tej zabawy. Poza tym, Tede zawsze ma wiele do powiedzenia czym zawsze wywołuje emocje. W zależności od elektoratu danego słuchacza, znienawidzony lub szanowany. Na Kurcie Rolsonie mamy więc kolejne etap obalaniu tabu na naszej scenie. W swoim oczyszczaniu atmosfery na scenie nie jest do końca „czysty”. Na Równonocy obecny był, klip i platynowa ilość egzemplarzy przypominać będzie o tym przez długie lata. Dziś jest jednym z tych którzy czują się „wydymani” przez Donatana. Sam inaczej postrzegałem Słowiańskie beaty i całą otoczkę wokół tego wszystkiego. Euro-wiocha, popowe brzmienie i cała machina promocyjna sprawiła że negatywne podejście do Równonocy stało się wręcz podstawą zdrowego umysłu na scenie. Ujmując to inaczej, Tede odświeża powietrze którym obecna scena oddycha, jednocześnie zawieszając kosę w powietrzu. Obalanie tabu może budzić podejrzenia o wiarygodność. Ale „czysty” niech pierwszy kamień rzuci. Jak to często bywa, dużo spostrzeżeń to jakieś truizmy wpaść muszą. Na szczęście nie ma tego tak wiele. A plaga populizmu która zalała umysły naszych MC TDF-a ominęła.
Sprawdzając Kurta Rolsona czułem się w bolidzie Red Bulla, zasnąć z nudy naprawdę nie można. Oryginalne podejście do braggi- „John Rambo”. Jeszcze 2 lata temu „na pełnym SWAG-u” TeDunio nie przekonał by mnie taką koncepcją sceny. Dziś w tym kawałku płynie z udanym flow nie przerysowując obrazu rzeczywistości. Klimatyczny „Rapu dom” gdzie kobiece wstawki w refrenie ciekawie wzbogaca numer. Bilans przeszłości i odważne tezy o nowej szkole z jednej strony lekko nalatują populizmem, z drugiej strony stary Tede już nie wróci i jawnie zmierza w zachodnim kierunku.
Niby starego Tede`go już nie ma. Jednak duchy przeszłości wracają w kawałkach „Sekretna socjeta” czy też „Kara`van”'- pierwsze skojarzenie Essende Mylfon. Przegląd widokówek z przeszłości z motywem Holywoodzko-epickim na początku brzmiącym nieco pretensjonalnie, po kilku razach przejazd z TDF-em od „drin za drinem” przez „Bezele” po „Nie banglasz” sprawia, że jest to jeden z lepszych momentów na tym albumie a Tede ciągle uwikłany w rap trzyma formę. „Kaman”- prawdopodobnie pierwszy track nagrany na Kurta. Dokładnie nagrany parę dni po premierze Elliminati ze świeżo zebranymi propsami które wręcz biją z głośników. Znowu echa przeszłości: „Sprawdź mój status na teraz. Jebłem to jebłem, na chuj drążyć temat” i bolesna dla kilku MC prawda: „Mówią że mam swój nowy początek. A po roku wprowadzam nowy porządek. Album roku mówią, wielki comeback”. Mniej lub bardziej znane kuluary rapowego biznesu. Zaczepki do O.S.T.R.a – stary Jacek ciągle dobrze się trzyma. Pierwszy singiel którym Tede rozpoczął 2014 rok a jednocześnie zamykając bardzo udany- 2013. Na krążku podzielony na dwa osobne tracki pokazuje krok do przodu w drodze Jacka Granieckiego. World Trade Center polskiego rapu jest Kurt Rolosn eliminator starego czasu.
Drugi krążek to powtórka z rozrywki, a w zasadzie z poprzedniego roku. Kolejny raz nieco przekombinowana i tracąca klimat całego albumu w dodatku w pewnych momentach obarczona przeciętnymi kawałkami. „Najba miuzik” wokół które krąży duch Notroiousa nie tylko w follow up`ie. Oczyszczanie atmosfery w „Real HipHop” niczego nowego nie wnosi do repertuaru rap-poglądu TDF-a. „Na jaraj się Marią ratuje się hipnotycznym beatem i damskimi wstawkami w refrenie. „J23” czy też „Słak kogz dupy” to kolejne numery w których lepiej nie wgłębiać się w tekst, no chyba że ktoś jest zagorzałym fanem TDF-a. Ciężki „Fryderyk_Chopin” to szansa, że CD2 z Kurta Rolsona będzie częściej wracać do odtwarzacza bo i linijki dają „coś” do myślenia i dźwięki od Sir Micha w rutynę szybko nie popadną. Zamykające „Gimb money” kwitują sens wydania płyt. Nikt chyba nie łudzi się że reprezentanci młodego pokolenia są głównymi odbiorcami rapu. Trochę głębszego podejścia do świata i kolejna dawka rapu o rapie w dobrym wydaniu.
Tede nagrywa wiele, może zbyt wiele. Po dwupłytowym Mefistotedesie, nastał kolejny dwupłytowy album- Elliminati, krążek urodzinowy, płyta z Dioxem i ostatnie dziecko- Kurt Rolson. Przy takim zapale do pracy można popaść w rutynę i zatracić się w przeciętności. Nie da się ukryć, że słabych kawałków Tede w tym czasie się nie ustrzegł. Jednak bilans w rap grze ma ewidentnie dodatni, czym udowadnia swoje miejsce na scenie. Sentymentalne wędrówki TDF-a potrafią zaciekawić, mimo tego że nie pojawią się po raz pierwszy. Flow które czasami bywało asłuchalne na Kurtach Rolsonach przyciąga jak magnes. Forma z Elliminati wciąż jest. Ba, nawet momentami jest lepiej. Bangery bujają, bragga zapierdala jak wózki na V-rally
Próby przemycania trendów z zagranicy w polskim wydaniu najczęściej wypadały co najmniej lekko karykaturalnie. Sir Mich raczej z trueschoole nie ma zbyt wiele wspólnego, zachodnie prądy są mu ewidentnie bliższe. Zamiast trzeszczenia z głośników mamy przepych świeżości, tego co zza wielką wodą obecnie króluje. Zamiast odcinać kupony od dobrych czasów i zbijać w łatwy sposób hajs Tede wciąż szuka nowych dróg. W braniu garściami zza oceanu za złodzieja uchodzić nie może. I być może w tym tkwi receptura sukcesu Tede`go.
Jeśli ktoś szuka złóż dojrzałych przemyśleń u tego 38-letniego rapera z Wawy to pomylił adres. Sam rap jest jak kolaż rożnych chwil z naszego życia. Są i momenty gdy brzytwa uciska na tętnicy ale i grube akcje wspominane na każdej bibie. Sięgając po wydawnictwo lidera Wielkie Joł zamiast Kieślowskiego mamy zajaranego rapem Quentin`a Tarantino.


Ocena: 8/10

Krzywa krooopa
Pozdro!



czwartek, 22 maja 2014

Subiektywne obchody urodzin Prosto

Prosto Lebel- dziś jedna z największych wytwórni w Polsce. Potęga na scenie, zacne grono raperów, najchętniej oglądany kanał YouTube w Polsce. Z okazji 15-tych urodzin ekipa Prosto Lebel przygotowało dla słuchaczy kompilację z numerami które do tej pory wyszły na płytach tej wytwórni. Jak podaje nam komunikat prasowy: „Płyta zawiera 15 wyselekcjonowanych nagrań z dorobku wytwórni. Album ukaże się w limitowanym nakładzie, a jego oryginalne i wysmakowane opakowanie będzie prawdziwą gratką dla koneserów polskiego rapu i sympatyków Prosto.” Tracklista wzbudziła niemałe emocje wśród odbiorców. Powstały alternatywne wersję zawartości urodzinowego krążka. Przez lata działalności Prosto kilkakrotnie ewoluowało w swym „repertuarowy” targecie. Ciężko zawrzeć na 15 numerach wszystkie single i kawałki które obeszły się głębokich echem. Sam widziałbym inaczej urodzinową kompilację Prosto Lebel. A moja propozycja to:

  1. Zipera- Patriota.
  2. WWO – Mogę wszystko
  3. Jurar/Wigor- Zabijamy ciszę
  4. Kękę- Iskra
  5. Pono feat. Koras- Nieśmiertelna nawijka Zipskładowa
  6. Małolat &Ajron feat. Włodi- Przestępcze myśli
  7. VNM- To mój czas
  8. Sokół, Jędker, Bilon, Wilku, Fu, Koras, Pono, Małolat – Prosto
  9. Felipe, VNM, Jędker, Pezet, Sokół, Brahu, Numer Raz, Eldo - I żeby było normalnie
  10. Czarny HIFI feat. Pezet – Niedopowiedzenia
  11. Sokół & Marysia Starosta- Zepsute miasto
  12. Hemp Gru - To jest to
  13. Sokół feat. Pono - Poczekalnia dusz
  14. Pokój Z Widokiem Na Wojnę - Moja pierwsza dziewczyna
  15. Potwierdzone Info- Nowy rok

Wybór ciężki. Chciałoby się dać co najmniej dwukrotnie więcej numerów. Patriota Zipery absolutny TOP3 kawałków patriotycznych w polskim rapie. WWO- Mogę wszystko ze świetną produkcją i zwrotkami Sokoła oraz jednym lepszych klipów XXI weku na naszej scenie. Wybranie jednego numeru od WWO było na trudniejszym wyzwaniem przy tej trackliście. Damy radę, I tak to osiągnę, Nie bój się zmiany na lepsze, Życie depcze wyobraźnie, czy też Sen z moim ulubionym klipem w polskim rapie. Żywiołowe kolabo- Jurasa i Wigora. Kolejna dawka patriotyzmu od Kękę- jednego z lepszych debiutów ostatnich lat. Życiówka Małolata z doświadczonym Włodim która wciąż brzmi świeżo. Świeży VNM który na swoim debiutanckim legalu brzmiał bardzo przekonywająco i czuć było głód, a podśpiewania nie psociły swymi nieczystościami. Cypher w zacnym gronie na beatcie Deszczu Strugi i kolejny wspólny numer większej grupy- I żeby było normalnie który często śmigał w ramówkach muzycznych telewizji. Klimatyczne Niedopowiedzenia na których Pezet pokazał niezłą formę. Oldschoolowy numer od Hemp Gru który mimo upływu wielu lat wciąż przenosi na warszawskie blokowiska. Oczywiście nie mogłem sobie odpuścić Zepsutego miasta, bo gdy DJ Premier robi beat dla polskiego rapera taki kawałek na takiej kompilacji znaleźć się po prostu musi! Nostalgiczna Poczekalnia dusz i jakby szedł przez warszawską Pragę. Uliczne story duetu Pokój z Widokiem Na Wojnę z intrygującymi zwrotkami. I na koniec, wakacyjny banger, gruby jak wieprza hype po wydaniu Kurta Rolsona. Hype po Elliminati był wielki, wspólna płyta z Dioxem była pewnym zaskoczeniem, pozytywnym zaskoczeniem. Wybrać było ciężko, samych numerów Sokoła mógłbym umieści w liczbie dwucyfrowej.
Mam nadzieje, że to Prosto nie wyczerpało limitu na urodzinowe „niespodzianki” i mixtape z zaskakującymi współpracami bądź inne rocznicowe wydawnictwa nas zaskoczą. Osobiście życzę Prosto Lebel platynowych płyt, kolejnych dobrych wydawnictw, szacunku słuchaczy i by „haj się zgadzał”.
Recenzja urodzinowego wydawnictwa u Tazz`a


A oryginalna tracklista wygląda następująco:


1. Sokół, Jędker, Bilon, Wilku, Fu, Koras, Pono, Małolat - Prosto
2. Zipera feat. Dragon Davy, Toma - Bez ciśnień
3. KaeN - Alter ego
4. PMM - Poza horyzont
5. HIFI Banda - Puszer
6. Czarny HIFI feat. Pezet - Niedopowiedzenia
7. Solar/Białas - Spacer po linie
8. Sokół feat. Pono - Poczekalnia dusz
9. Pokój Z Widokiem Na Wojnę - Moja pierwsza dziewczyna
10. KęKę - Jeden kraj
11. Felipe, VNM, Jędker, Pezet, Sokół, Brahu, Numer Raz, Eldo - I żeby było normalnie
12. Sokół i Marysia Starosta - Czysta brudna prawda
13. Pono - Pierdolę to
14. VNM - Na weekend
15. WWO - Damy radę

Pozdrawiam 
Krzywa kroopa



wtorek, 20 maja 2014

Krzywa kroopa u Tazz`a


Tym razem krótko i na temat. Zapraszam do odwiedzenia zaprzyjaźnionego bloga- Rap Biznes Blog a tam kolejna część akcji- "Ankieta słuchacza". Gdzie odpowiedziałem na kilka pytań Tazz`a. Polecam.
PS: w najbliższym czasie recenzja Tede- Kurt Rolson. I jeśli los będzie łaskawy to w najbliższych tygodniach Spinache oraz Eldo ze swoimi nowym albumami.

Krzywa kroopa

czwartek, 15 maja 2014

Well by back ....... recenzja White House- Kodex 5 Elements

Sukces niejednego projektu „artystycznego” sprawił, że raz dobrze wykorzystany pomysł to za mało. I tak w iście Hollywoodzkiej odmianie po pierwszym wydaniu Terminator`a przyszedł czas na kolejne części. Rocky, Szklana pułapka, Zabójcza broń. Im dalej tym gorzej było z zaskoczeniem widza, a wtórność kolejnych części zaczęła odpychać pierwszych widzów. Proceder ten nie jest obcy dla muzyki, a może to w niej przeżywa tłuste żniwa.
Na rodzimej scenie Wrocławski duet L.A. i Magiera w 2002 roku uderzył z pierwszym Kodeksem. Płyta szybko stała się klasykiem, i pewnie każdy słuchacz rapu wcześniej czy później natknął się na ten krążek. Zaledwie po 2 latach, na świat wychodzi druga część- „Proces”. Sukces równie duży jak przy debiucie pierwszej części serii. Kolejne tracki które do dziś są aktualne- „Każdy ponad każdym” jeden z osobistych kawałków z dziedzictwa polskiego rapu. I pewnie gdyby White House zdecydowali się zakończyć „Kodex” w 2007 roku na trylogii to z czasem przeciętny słuchacz rapu podchodził by do „Kodeksów” jak do swoistej Biblii rodzimej sceny.
Powrót w 2012 roku raczej nie przyniósł chwały. Podobnie jak kadra Fanza Smudy glorii beaty Laski i Magiery nie zdobyły. Mimo wszystko nie było tak źle by nazwać Kodex 4 mianem rozczarowania. Lecz jak na krążek gdzie w kilku nagraniach skupiono raperów którzy pod względem popularności stanowią czołówkę w kraju (nie twierdze że popularność= skillsy) kilka udanych zwrotek to jednak za mało. Beaty były zdecydowanie najsilniejszym elementem poprzedniego dziecka Wrocławskiego duetu. Choć akurat po kilku latach od y na szersze wody ta dwójka już niczego komukolwiek udowadniać nie musi.
Parę miesięcy temu natknąłem się na komentarz- „WH robią Kodex, gimbusy już hajs zbierają”. Obecne gimbusy zapewne w pieluchach popylały po placach zabaw gdy „jedynka” uderzyła w rap grę w 2002. Nie da się ukryć, że gimby to główni odbiorcy rapu, a także wszelkich gadżetów hiphopowych. Więc i każda rap płyta teoretycznie nastawiona jest na gimbusów. Target może i marny ale z zacnym portfelem (bo hajs rodziców). Logika podpowiada, że i lista zaproszonych gości chcąc czy nie musi sympatyzować z trendami w grupie docelowej. Nie chodzi o wyciąganiu rąk po hajs czy też o mamienie nieświadomych słuchaczy. Rap wolny o mamony nigdy nie będzie.
Wracając do głównego wątku. Polska scena od 2002 roku się zmieniła. Więc i White House nie mogli wejść od tej samej rzeki w której to płynie już inna woda. Pezet to już nie młody kot a czołowy reprezentant mainstremu, Sokół w rap grze osiągnął już wszystko a mimo tego wciąż słychać głód progresu i nowych dróg.
Pytanie o zasadność wydania kolejnego Kodexu pewnie padało niejednokrotnie. Ciężko było stworzyć album który na obecnej scenie byłby tak wyrazistych jak pierwsze części. Poprzednie wydawnictwo to zbiór świetnych produkcji. Nawijki raperów w zdecydowanej większości przeszły bez echa.
Tracklista opublikowana przed premierą była zaskoczeniem. Kilka ksywek które wzbudziły raczej negatywne emocje. Ale mimo wszystko znaleźli się zawodnicy którzy w ostatnim czasie pokazali wysoką formę. I być może dla takich MC warto było wydać kolejny Kodex...
I tak Tau dawniej zwany Medium, w bliskiej sobie tematyce pokazał, że skillsami zdecydowanie wywyższa się na tle reszty sceny. Mrok z głośników przebił na jasność w swym umyśle- wiem, brzmi jakby sam Tau się odezwał. Mrok w dźwiękach jest choć kawałek tyczy się nocnych polowań na demony. Być może dla ateistów kawałek zbyt mocno osadzony w chrześcijańskiej kolebce. Jednak linijki docenić trzeba niezależnie od status wyznania: „Krzyż to plus dla człowieka. Chociaż składa się z dwóch minusów - bólu i poniżenia. Bóg to moja wena, grób to nie meta. Grunt to nie wkręcać gówniarzom, że życie to jest seans. Tropię trupy pełne trupów - trudny zawód”.
Tau nie zawiódł, jednak to reprezentant Radomia- Kękę zmiażdżył wszystkich. Chce się napisać: Kękę Man of The LongPlay. Wszystko co sprawiło że „Takie rzeczy” nabroiły w zeszłym roku wystarczyły by zebrać palmę pierwszeństwa. Flow ciągle świeże i wszystko się zgadza. Charyzma która w żyłach miesza. Właśnie dla takich graczy jak Kę– Kodex przez te lata był ważnym miejscem. Wyższa szkoła jazdy na wysokich obrotach.
Inni głodni zawodnicy co nieźle narozrabiali na Kodex`ie to duet Que i Bonson. Owa dwójka sprawnie w metaforach przemyciła obraz niemrawych raperów wypełniających dolne półki w Empikach. Wprawdzie kwestia Davida Moyesa jest już nieaktualna bo rudy szkot stracił posadę na Old Traford. Choć gdyby były szkoleniowiec Evertonu i MU trafił na ten kawałek i znał nasz język to pewnie zgodził by się ze sloganem: „David Moyes - jak przegrać życie w jeden sezon”. Co szczególnie dla fana United, czyli mnie jest szczególnie bolesne.
Na Firewall słychać że Rychu świetnie czuje się na klasycznych beatach w wersji soft duetu WH. Tym bardziej warto czekać na kolejną solówkę RPS na betach owego duetu. Co do samego kawałka, słychać kto w rap grze jest od dawna, choć młodsi koledzy nie rozczarowali. Śliwa nie brzmi jak młodsza wersja Peji, a Kroolik Underwood bez pod śpiewanych refrenów pokazał że potrafi zaintrygować. Oldschoolowy klimat kawałka przypomniał mi pierwszy track Rycha na Kodex`ie. 12 lat minęło a forma wciąż się zgadza.
Poza młodymi, głodnymi kotami kodex to także, a może przede wszystkim wytrawni gracze. I tutaj jest podobnie jak na poprzednim Kodex`ie czyli cholernie nierówno. Ta nierówność poziomu spotyka nas już na samym początku. Oczy Mona Lisy w zasadzie nie odpychają i można wrócić do tego kawałka kilkakrotnie. Zwrotki Sitka i Busza brzmią jak nie do końca przemyślany trailer do samego kawałka. I tak naprawdę to DonGuraLesko brzmi jak raper wiedzący o co chodzi gdy chwyta za majka. Kolabo WSRH oraz PiH niczym nie zaskoczyło. Zwrotek po tych ksywach na takim beatcie można było się spodziewać. Niby jest ok, zbytnio nie ma się do czego przyczepić. No dobra, może do tego, że takich nawijek tych panów już się trochę nasłuchaliśmy. Sama produkcja, nieco orientalna to jeden z ciekawszych momentów na całym albumie pod względem muzycznym.
Trio w postaci W.E.N.A., VNM oraz Siwers „na papierze” brzmi ciekawe. Pierwszy singiel z mocną produkcją WH który obudził WENĘ z Katharsis jaką spotkał na „Nowej Ziemi” i przywrócił echo z „Wyższego Dobra” co zaowocowało zaczepką w stronę Lakike1 sprawił że VNM pojechał lekko naciąganymi wersami: „I w życiu łapię te ładne chwile, ulotne jak ulotka.
Ciśniemy tu Carpe Diem, nie wiemy co nas tu spotka. W pamięci te piękne chwile uwiecznię jak Tuhart, bo dla wielu te życie, to nieśmieszny żart #suchar”
- i choć cholernie cenie tego sympatycznego MC z Elbląga to sorry V stać Cie na dużo więcej.
Tytułowy 5-ty szybko daje dawkę pozytywnych doznań. Głównie dzięki zwrotce Fokusa ale i Grubson wraz z drugi członek składu Pokahontaz kawałka nie psuje. Trafny follow up do KRS-One na newschoolowym beatcie mimo wszystko się obronił. Paluch- który prawdopodobnie ciągle głowę jest na poprzedniej solówce o czym świadczyć może nawijka, charakterystyczna dla reprezentanta B.O.R., zgodna z tym co zawsze wyróżniało stylówkę rapera z Poznania, a więc mocne flow, bezkompromisowe linijki.
Sokół przyzwyczaił że na Kodeksach zawsze wysoką formą się wykaże. W pochwałach dla zawodnikach z własnej wytwórni i trafnych spostrzeżeniach które powinien brać pod uwagę każdy z młodych MC. Echa Wyroku a więc numeru „Oni mogli by” tym razem bez agresywnej nawijki. Głos Marysi Starosty to po raz kolejny przyjemny dodatek który w tym przypadku zgrabnie domknął numer wraz całym krążkiem. Podobnie jak Sokół ekipa Trzeci Wymiar na betach White House`ów zawsze czuje się dobrze. Nawijka ze specyficznym klimatem dalekim od pierwszego skojarzenia związanego z niemieckim MC. Skojarzenie pozornym bo ksywkę Asir zaczerpnął od filozofii dalekiego wschodu.
Na miano największego zaskoczenia na albumie zasłużył KaeN. Reprezentant Prosto Lebel mówiąc delikatnie ostatnio się nie popisał na swym drugim legalu. Tym razem świetnie wykorzystał dynamiczną produkcję przy mocnym basie i bez przekombinowanych popisów i ksero zapożyczeń KaeN jak widać i słychać potrafi dobrze pojechać. W Must Wanted Bezczel przeskoczył kolegów o co najniej jeden level, poza nim Hukos zostaje w pamięci a reszta nawet nie wpada w ucho.
W sinusoidzie Gedz zdecydowanie przewyższył HuczuHucz`a, a sam nawet choć trochę monotonny i nie zbyt wybijający się w stosunku do tego co obaj MC nagrywali wcześniej. Z kolei mistrz i uczeń z Alkopoligami na chiloutowym betacie okopali się w krainie lenistwa. Kawałek jak dobry joint. Co prawda słychać kto tu na scenie jest od dawna : „Bankiety z Biggie Smalls'em i Balzakiem - to moje sny. Mówią, że jestem im jak syn, honor już bije z nich. Droga na szczyt w sumie męczy jak do mnie Oplem Corsą. Z Żor, nikt nie wie co to Warsaw Shore”, choć różnica nie jest wcale tak kująca: „Na chuj mi kolejny shopping mall na Placu Unii. Z małego monopola, gorycz co mi daje Lublin. Pierwszy łyk, pierwsze beknięcie. Zmusza mnie do pobudki projektuje sny. Ale moje życie nie wiele się od nich różni”. Mes który zszedł na ziemię na nowej płycie tym razem z dala od trzech pasków na dresie buja w obłokach do snu usypiając Jolkę. Dla Kuby Knapa plus, i tym bardziej warto czekać na połowę czerwca i na w pełni legalny debiut podniebnego kota.
Reszta utworów mówiąc delikatnie nie zachwyca. Bez wartej uwagi historii przemykają przez głośniki. Jednak Kodex 5 Elements to przewaga co najmniej udanych tracków. Są numery które mogą kandydować do następców klasyków z Kodex`ów jak „Pozostając sobą”, „Łowca” czy też „To”. Kilka błyskotliwych zwrotek jak chociażby ta W.E.N.Y. z „Carpie Diem” lub Mes`a. Gdyby jednak linijki raperów miałby stanowić o sile nowego dzieła Laski i Magiery to nie było by tak różowo. Warstwa muzyczna to był i dalej jest najszczelniejszy punkt na Kodexie. Wprawdzie nie są to dźwięki które by kazały scenie bawić się w próbę dogonienia poziomu. White House wciąż potrafią zaskoczyć słuchacza intrygującą produkcją jak beat dla Tau, zbroić kozacki track jak numer z Kękę bądź stworzyć klimat jak przy wspólnym numerze z Trzecim Wymiarem.
Kodex 5 to nie rap- Klan którego końca nie widać choć Rysiek nie buja się już od dawna na taryfie. Nie jest to Moda na sukces gdzie baba z brodą występuje obok cenionego przez wielu słuchaczy producenta a raczej jego produkcji. Saga duetu White House dobiega końca, a ostatnia dawka to udanie skrojona muzyka plus momentami ciekawy rap. Na szczęscie dla słuchaczy te momenty na tej płycie pojawią się stosunkowo często.

Ocena: 6,5/10
Krzywa krooopa 

 

wtorek, 6 maja 2014

Na front... czyli subiektywna ocena freshmenów oraz spojrzenie na XXL Freshman 2014



Boom! I mamy kolejną odsłonę akcji magazyny XXL w postaci- Freshman 2014. Zapewne skład tegorocznej edycji da słuchaczom masę dobrego rapu oraz rozczarowań o których z czasem będziemy opisywać za pomocą słowa- rozczarowanie. Za nim jednak raperzy którzy w tym roku dostąpili zaszczytu promocji magazynu XXL dadzą nam możliwość do wysunięcia klarownych opinii (zawsze subiektywnych) warto przyglądnąć się dokonaniom ich kolegom z poprzednich lat.
Przez poprzednich sześć edycji przewinęła się 60-ątka raperów. Całkiem sporo, tym bardziej gdy rap zza wielką wodą w ostatnich latach oferował nam coraz bardziej nijakich MC. Osobiście najbardziej cenię skład z roku 2011-ego, choć i w tej edycji nie zabrakło kolesi co rozczarowało.
Tegoroczna edycja to 12-stu nie 10-ciu MC. Absolutna dominacja czarnoskórych raperów, którzy pokazują w którą stronę zmierza rap z USA w obecnej chwili. A więc Freshmanami magazynu XXL w tym roku są: Chance The Rapper, Rich Homie Quan, Isaiah Rashad, Ty Dolla $ign, Lil Durk, Kevin Gates, Troy Ave, Vic Mensa, Lil Bibby, Jon Connor, August Alsina oraz wybór czytelników- Jarren Benton. Osobiście zaskoczony jestem brakiem w stawce takich gości jak: 100s, raperki Rapsody, reprezentanta MMG oraz autora świetnego materiału Honest Cowboy czyli- Stalley`a, współtwórcy stylu A$AP ROCKY`ego- SpaceGhostPurrp`a oraz Bishop`a. Mimo zaskoczeń wybory większych, negatywnych emocji nie przyniosły. Są pewniacy jak: Chance The Rapper zwany Kendrickiem Lamarem Chicago, czy też, szybko wpadający z głowę Vic Mensa, Ty Dolla $ign.
Sam wybór do amerykańskich młodych wilków nie jest sądem czy ktoś ma skillsy na miarę rapera który mógłby wydawać materiał szerzej niż lokalna scena. Nie gwarantuje również dłużej obecności na szerokiej scenie a tym bardziej zasłużonych propsów. Według obiegowej opinii Papoose jest największy przegranym Freshmanów. Akurat nad tym typem nie ma co się pastwić i rozpisywać nad czym co każdy słuchacz rapu dobrze wie. Mac Miller- który fame osiągnął duży jest dla mnie przykładem słabości obecnej sceny. Być może się nie znam, ale gość gnębi wręcz przeciętnością. French Montana poza dobrym nosem do beatów niczym innym zachęcić nie może. Stylówki gości jak Kid Cudi lub B.O.B. kompletnie odpychają. Gust rzecz ludzka. Także i Future bardziej jawi mi się jako specjalista od featów niż sam raper, a protegowany Kanye West`a czyli ubiegłoroczny Freshman- Chief Keef który zdecydowanie za wcześniej wpadł do tej grupy, bo akurat z niego ludzie jeszcze będą.
Na szczęście co najmniej przyzwoici raperzy zdecydowanie przewyższają historię Freshmanów. Kendrick Lamar- samozwańczy król Wielkiego Jabłka, zwrotką z kawałka „Control” niektórych zbił z tropu, innych kompletnie rozbawił. Masa dissów, ale pochwał. Na pewno charyzmy i odwagi reprezentantowi TDE odmówić nie można. Album Good kid, M.A.A.D. City to jeden z najlepszych albumów dekady. A obecna forma Lamara na gościnnych zwrotkach pokazuje, że  wysoka pozycja w rap grze jest w pełni zasłużona!
ScHoolboy Q- kolejny reprezentant wytwórni TDE który całkiem długo pracował na swoją pozycję. Wciąż nie opadł kurz na propsach za Oxymoron. W pełni zasłużone! Raper z Los Angeles wprawdzie sceny nie zmiecie w przyszłości ale może stać się nową twarzą West coastu. Macklemore osądzany od czci przez wielu trueschoolowców narobił najwięcej szumu w branży muzycznej. Cztery statuetki Grammy, słynny już sms do Kendrick`a Lamara za którego dostało mu się od Drake`a. Grube bangery jak Can`t Hold Us lub Thirft shop to coś więcej niż kawałki skupiające uwagę większego grona niż przeciętny słuchacz rapu. Skillsy swe potwierdził krążkiem The Heist. Sam nie zgadzam się z wieloma elementami światopoglądu sympatycznego rudzielca z Seatlle, ale w jego rapie wiarygodności, brak spiny, ucho do chwytliwych numerów i co najważniejsze świetna, świeża nawijka!
„Nowy Snoop Dogg” a więc Wiz Khalifa nigdy nie był dla mnie gościem którego można słuchać codziennie. Jednak przy słonecznej pogodzie jaka raczy nas w tej chwili raper z Pittsburgha brzmi bardzo wyjątkowo. Może i jego stylówka jest często bardzo monotonna, i raczej na swych projektach nie zaskoczy czymś na tyle świeżym by zaskoczyć całą scenę to jednak palony rap zawsze bardziej miał swoje spore grono słuchaczy. Jedyna jak dotąd rapera i to w dodatku spoza USA czylu Iggy Azaela. Technicznie co najmniej poprawna, flow bardzo ciekawe, a głos zdecydowanie odróżniający od czarnoskórych raperek (z wiadomych względów). Krążka The New Classic jeszcze nie sprawdziłem, poprzednie wydawnictwa jednak zaintrygowały, oby jednak nie szła drogą zdolnych młodych białych co za rap się wzięli i nie zabrała się za popowe klimaty marnujące duży potencjał jaki niewątpliwie tkwi w tej Australijskiej raperce. Ulubieniec VNM-a czyli J. Cole zwany często „nowym Nas-em” po raz kolejny dał słuchaczom dobry materiał czyli krążek Born Sinner. Jednak „Urodzonemu grzesznikowi” ciągle czegoś brakuje. Niby drugi legal jak i sam debiut daje duży powiew świeżości na scenie to jednak żadnego z tych krążków mianem klasyka bym nie nazwał. Potencjał bardzo duży, być może talent na miarę Kendricka Lamara… oby czas przyniósł album który potwierdzi pokładane nadzieje wielu słuchaczy w tym raperze. Swoją drogą, z J.Colem jest na FC Liverpool niby już u celu, niby wita się z gąskom a jednak jest daleko od niej.
Po Ab-soul spodziewałem się dużo więcej. Może to nadmiar na scenie raperów dobrych ale zbyt wtórnych? Jednak wszystko przed nim i być może nawiąże do sukcesów kolegów z labetu. Podobnie sprawa wygląda z Jay Rock`em który potrafi pokazać się z dobrej strony na gościnnych kawałkach. Oby i forma się ustabilizowała, a scena będzie bogatsza o kolejnego mocnego kota z TDE. Pochodzący z Clevlend Machine Gun Kelly narobił niezłego hałasu swoimi projektami, w szczególności ostatni mixtape- Black flag nakręciły falę oczekiwań. Techniczny monster z  prędkością flow która mogłaby zabić nie jednego MC. Niezmiernie płody w kozackie numery i cholernie równy w swych dokonaniach. Czas należy do MGK i na pewno nie rozczaruje stanu Ohio jak LeBron James.  
 Nieco rozczarowujący w ostatnim czasie Kid Ink wciąż brzmi jak wcielenie Nelly`ego XXI wieku. My Own Land razi monotonią i nijakością, a gdyby nie bonus tracki w postaci kawałków z EP-ki Almost Home materiał byłby wręcz asłuchalny. Mający sympatię do lekkich beatów i podśpiewanych refrenów raczej nie wybije się ze swojej stylistyki. Kalifornijski rap, dobrze wpadający w ucho co „jaj nie urwie”, ale może umilić czas podczas słonecznego chilloutu przy dobrym piwie. Raper zagadka czyli- Lupe Fiasco najpierw mocno wszedł na scenę z kultowym już debiutanckim krążkiem Lupe Fiasco`s Food & Liquor by potem rozmienić się na drobne. Ostatni okres w przypadku tego gościa wygląda jakby szukał na nowo swego miejsca na scenie. Społecznie zawsze mocno uwikłany i trafiający w sedno tak, że trudno obojętnie przejść obok jego linijek.
Jeden z nielicznych MC który powoduje, że czekanie na album potrafi spowodować nie przespane noce. Big K.I.R.T.  który na swoim koncie ma już pięć albumów w tym roku uraczy nas szóstym krążkiem. Cadillactica a raczej trailer zapowiadający ten krążek mocno zaintrygował. Reprezentant Def Jam, pochodzący z Missisipi niebywale utalentowany producent i raper który potrafi przesycić w swych tekstach masę emocji, obdarzony wyrazistym flow. Tydzień z jego nowymi numerami pokazał wciąż wysoką formę. Zresztą z nią to w przypadku tego gościa zawsze było wysoko i równo- może jednak trochę za równo i trochę za nudno? Kolejny typ z Kalifornii czyli YG wygrany do Freshmanów 3 lata temu kazał słuchaczom długo czekać na prawdziwe wejście smoka.  Album My Krazy Life został już nazwany  mianem nowego The Chronic. Jak przyznaje sam zainteresowany, nie trudno w obecnych czasach nagrać klasyka. Może jest w tym sporo pychy lub marketingowe kombinatorstwa. Jednak sama muzyka w jego wypadku wypada dobrze. Bangery które zwracają uwagę, wyrazistość która mimo zacnych gości na albumie pokazała, kto jest gospodarzem albumu. Warto czekać na kolejne projekty tego rapera. Inny ciekawy MC czyli Yelawolf z brudnym flow jak jego „chora” osobowość zawsze intryguje. Choć nie zawsze wykorzystywane jest w pełni. A szkoda.
Hopsin zwany czarnym Eminemem. Daleko mu do kserokopii Shady`ego- naszczęście. Koleś który nie boi się niczego i nikogo. Nie tak dawno rzucił „kamień” w stronę między innymi Kendrick`a Lamara oraz Kanye Westa. Bezkompromisowy, horror rap wręcz wbijający na się do wyobraźni. Danny Brown człowiek który jest jak jego fryzura, a więc totalnie nie wpisująca się w jakiekolwiek szablony. Dobrze czuje się w newschoolowych klimatach. Rapowy kurczak pokazuje, że skillsy plus oryginalne podejście do muzyki w hip-hopie zawsze się obroni. Action Bronson czyli kucharz który potrafi zamieszać nie tylko w garnku. Uczestnik tegorocznego Hip-hop Kempu  w brudnej stylistyce czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Stać go na wiele. Oby pokazał to notując progres w najbliższym czasie.
Joey Bada$$ -młody, głodny fame`u. Brzmi jakby był urodzony dla beatów DJ Premier`a. Summer Knights pokazało, że na legalny debiut  jest jeszcze nie gotowy. Jeśli popracuje jeszcze nad flow i wyrówna formę może legale przynajmie nawiąże do Illmatic`a . Być może trochę przesadziłem. Ale podobieństwa między legendą NY a młodym kotem są jednak słyszalne. Inny ciekawy MC- Dizzy Wright będący w świetnej formie w ostatnim czasie. Mixtape The Golden Era to jedno  z lepszych wydawnictw spora mainstreamu w USA w ostatnich miesiącach. Warto czekać na kolejne produkcje…
Wow. Trochę się tego uzbierało. Nie wszystkim raperom którzy trafili do Freshmanów warto poświęcić kilka zdań. Ominąłem kilka znanych ksywek jak między innymi Logic który brzmi dla mnie wciąż jak słabsza wersja Drake`a, Big Sean- wciąż niewyraźny, Meek Mil na którego panuje wielki Hype obecnie, dla mnie koleś kompletnie meczący, sorry. członek ekipy Slaughterhouse czyli Crooked I, Ace Hood który nieco przypomniał o sobie w poprzednim roku, ciekawy ale jakoś nigdy na dłużej nie wpadający w playlistę Freddie Gibbs, równy Wale czy też Curren$y który powinien w obecnej chwili być co najmniej level up.
Z tego rocznych freshów ciężko wybrać tego który narobi największy szum. Chance The Rapper? Być może. Zaryzykuje stwierdzeniem, że będzie to mimo wszystko najsłabsza ekipa.Jak na początku napisałem sama obecność na Freshmanach to nie wszystko. Tacy gracze rap gry jak A$AP ROCKY czy też Tyler, The Creator nie niezlizani uznania przez gremium magazynu XXL a na fame osiągneli. Czas pokaże gdzie dojdą tegoroczne koty...

Subiektywny TOP Freshman XXL Magazine (z wyłączeniem tegorocznych wyborów:
1 Kendrick Lamar

2 J. Cole

3 Schoolboy Q

4 Big K.I.R.T.

5 MGK

6 Joey Bada$$

7 Danny Brown

8 Macklemore

9 Yelawolf

10 Action Bronson



krzywa krooopa