środa, 30 lipca 2014

Korzeni nie wyrwiesz.... czyli recenzja: Lukasyno- Bard

Podobno rap gra psuje. Lata lecą a grono wyblakły MC coraz liczniejsze. Zgodnie z zasadą- jeśli stoisz w miejscu to się cofasz, polska scena zalicza rocznie rejs ku swym początkom. Niemal wszechobecna opinia, że dobry rap to był w latach 90-tych bije się z płodnością 3/4 sceny. Obecne wydawnictwa w zasadzie samodzielnie prowadzą do kategoryzacji. Smutny 20-parolatków, SWAG nad Wisła, uliczny jak za dawnych, przekombinowane koncept albumy, ksero rapu atrapy. Wyliczać można dalej lecz do niczego to nie prowadzi. Wartości które były gloryfikowane w „złotej erze” rapu w Polsce dziś jakby przemilczane w mainstreamie. Na szczęście nie przez wszystkich.
Gdyby ktoś przed premierą „Barda” i bez sprawdzenia promo singli przyglądnął się na dyskografię rapera z Białegostoku zapewne z miejsca wysnuł by klimat kolejnego krążka. I z dużym prawdopodobieństwem trafił by w „dziesiątkę”! Lecz w tym przypadku przewidywalność nie idzie w parze z wtórnością bądź pójściem na skróty. Naturalna kolej rzeczy, lecąc tanią demagogią- droga jaką przebył Luka mogła przynieść materiał właśnie w takiej a nie innej formie. Od początku działalność Lukasyno zawsze stał z boku. Próżno szukać jego ksywki na komercyjnych projektach, gościnny udziały jeśli już to u dobrych znajomych. Robiący po cichu „swoje”, wbrew wyświechtanym trendom Lukasyno drobił się rangi rapera z najwyższej półki lecz nie przełożyło się to na popularność na poziomie czołowych zawodników w rap grze. Być może to postawa zdeterminowana na tworzeniu muzyki a nie uprawianiu biznesu być może słuchacze wolą rap o szerszej szerokości geograficznej. Nie odkryje Ameryki stwierdzeniem że miejsce na scenie nie ma za wiele wspólnego z poziomem. Tak więc bilans Luki przed premierą „Barda” to raper z respektem lecz bez adekwatnej pozycji w rap grze. Jacek Kaczmarki polskiego rapu?
Po dobrze przyjętym „Na ostrzu noża” i świetnej kontynuacji solowych projektów- „Czas Vendetty”, a w międzyczasie bardzo solidnych wydawnictwach z ekipą NON Koneksja trzecie solo można uznać za solidne podsumowanie dotychczasowych dokonań. Można by lecz czy aby to ten moment? Udane promo single jawnie informowały o wysokiej formie i jasnej koncepcji albumu. Po przesłuchaniu „Barda” można ulec wrażeniu, że członek legendarnego składu WNB nie ma zamiaru odpuszczać więc jakie podsumowania? Weteran, dinozaur? Duży błąd, Lukasyno w przeciwieństwo do kolegów z owego nurtu z biegiem lat nie obniżył ciężaru przekazu, a wręcz przeciwnie.
Już 33 letni MC przez lata dawkował w swym rapie skalpy doświadczeń. Ekshibicjonizm który nie odpędza od głośników i nie budzi efektu zmęczenia był obecny na poprzednich wydawnictwach. „Bard” ma jeszcze więcej powiedzieć o raperze z Białegostoku. Jak sam określił Lukasyno dla Popkiller.pl: „beaty muszą mieć duszę”, wyznaczać tematykę numerów. Można więc przysypiać dźwiękom z: ”Barda” wpisaną w DNA białostoczanina cząstkę spadkobierstwa kresów wschodnich. Na złość słuchaczom rapu, media nie związane z hip-hopem przypisały Donatanowni status pioniera w łączeniu w hip-hopie elementu folkloru. Temat ten przewałkowany w ostatnich miesiącach nieraz nie zachęca do kontynuacji. Słuchacze będący z rapem Luki od czasów „Ten skład” nie trzeba przekonywać, że raper z Białegostoku tworzy swoją muzykę z dala od komercyjnych projektów i nie korzysta z cudzego hype`u: „Luka wciąż jest taki sam”. Scena nie zmieniła, a wartości pozostały. Ostatni skaut ulicznego rapu?
Gdyby Lukasyno z płytą w tym klimacie rozpoczynał XXI wiek- swoją muzyczną drogę to zapewne opadałby w przedbiegach. Ewolucja w postrzeganiu „typowego” ulicznego rapu otwarła wąskie ramy podwórkowej bramy. Podobnie jak u Włodiego progres stał się autentyczną chlebem powszednim. Pozostanie przy charakterystycznej retoryce dla wiadomego podgatunku zapewne zaowocowało by w kolejnym MC z cofniętym przebiegiem ale starą karoserią. Unikalny styl na długo wyprzedzający nieszczęsną słowiańską familiade. W porównaniu z dawnym Luką okrzesany i w pełni wyszlifowany. Jeśli Lukasyno znalazł swój muzyczny azyl to ma wszystko by jeszcze długo zbierać plony.
Za pierwsze dwa solowe wydawnictwa zabierałem się z lekkim dystansem. Nie do końca „Na ostrzu noża” mnie przekonało. „Czas Vendetty” mimo kilku słabszych momentów w pełni przekonało do solowych projektów członka NON Koneksji. Klimatyczny introtrack, a więc tytułowy- Bard samym beatem stanowi solidne wprowadzenie w album, wersy szybko przedstawiają z kim mamy do czynienia: „Na ulicy stoi Bard, gitara jego skarb. Puszka pełna drobnych monet- tyle dziś talent wart. Świat wypłowiałych barw, na skórze wiele prawd, na sercu blizny zdrad, nikt nigdy nie bił braw. Gra znaczoną talią kart, mokry bruk, latarni blask sumienie synów miast, wie kto mu wróg, kto mu brat”. Świetnie zbudowana produkcja w które nie ma przypadku, mroczny dobosz, hipnotyczny wokal Juliany Dorosz, klimatyczne klawisze. Niepokój w kawałku „Znamię Kaina” został podtrzymany przez udane wersy. Gościnny feat od PiH nie zburzył klimatu tracku choć same linijki gościa świeże nie są. Inne kolaboracje wypadły co najmniej udanie. W szczególności wspólny track z Peją i Kalim może zadowolić fanów. „Rynsztok” z dobrym połączeniem pianina i elektronik to jednej z lepszych momentów na płycie. Zwrotki gości dobrze uzupełniają kawałek gospodarza. „Wczoraj jak dziś” to jeszcze lepszy popis liryczny zaproszonych MC. Juras na mocnym beatcie pokazał, że potrafi nawinąć emocjonalnie, Zeus ze swoją stylówką wybił się lecz nie na tyle by rozbić klimat. Sam kawałek w tematyce dobrze zakotwiczonej w polskim rapie ma swój smak. Nieco słabiej wypadły kawałki z Sobotą, Nizioł, Egon i Kriso. Choć nie można im odmówić dostosowaniem się nawijką do klimatu kawałków. Jednak w tym numerach słychać kto tu jest gospodarzem albumu. Memento mori bez pustej demagogi czyli apokaliptyczna- „Koneksja non profit” gdzie świetnie z muzyką współgra flow Luki natomiast „Złoty strzał” to pokaz zdolności Luki: „koniec końców kocha się swe rządzę nie to się porządzą- Nietzsche. W labiryncie dzięków szukam drzwi, muzyce poświeciłem całe swe życie”.
Singlowe „Zabierz mnie tam” to clou stylistyki Barda. Linijki pełne emocji, mroczny beat, muzyczne dziedzictwo wschodnich ziem. Dobrze skrojony rap pod Białostocką banderolą. Jeszcze więcej kipiących emocji znajdziemy w kawałku „W imię ojca”. Nostalgiczna ballada ze świetnym refrenem w wykonaniu Justyny Porzezinskiej, klimatyczna gitara która jest zasługą Bynia. Mocno osobiste zwrotki na wysokim poziomie: „Chce dać Ci to czego nie mógł dać mi ojciec, razem puszczać latawce na łące, patrzeć jak rośniesz, wspierać słowem. Nauczyć gardy, osłaniać głowę. Nie chce nic kazać jedynie przestrzec. Powraca to co wysyłasz w przestrzeń. Marnowałem czas jestem kim jestem, odwiedził mnie Chrystus ustały deszcze. Tyrałem ciężko Chciałem się rozwijać ambicja nie pozwoliła mi Cię zatrzymać. Nie ma nic cenniejszego niż przyjaźń, rodzina- W imię Ojca i Syna”.
Prostota wręcz wylewająca się z produkcji na Barcie to dodatkowy atut tego krążka. Wystarczy nostalgiczny akord gitary i jest klimat obnażający 3/4 wydawnictw tego roku. W ten sposób „Męski świat” dzięki prostocie i klimatycznemu refrenowi od Kfartet szybko wpada w pamięć. Kolejny atutem Barda jest zróżnicowanie. Z jednej strony ballady przesiąknięte kresowymi dźwiękami a z drugiej mroczne, niepokojące kawałki. „Dom jest tam gdzie sny” jeden z najbardziej obrazotwórczych kawałków na albumie. Znakomite połączenie damskich wokali, złowieszczy beat i linijki piszące w głowie ciemne scenariusze: „Leszczynowa 56, Dziesiątki- mój Białystok. Za oknem miałem korty, dalej kosz i boisko. Niewiele się zmieniło, przeszłość widzę mglistą. Blok niby taki sam, inne wokół wszystko. Szybkie dzieciństwo, dojrzałem bardzo młodo. Nie zawsze tam gdzie chcę korytarze życia wiodą. Jestem blisko zrozumienia kto przyjaźni wart. Przetasowałem los, gram znaczoną talią kart. Jak to jest, że w mych snach wracam tylko tam? Choć mieszkałem w wielu miejscach moje serce bije dla tych bloków, dla ludzi, których mam u boku. Na ulicy wokół cały czas czuć niepokój”.
Przez cały czas płyta nie traci na klimacie. „Oparty o ścianę” z gustownym akordeonem i w pełni adekwatnymi wersami w których czuć patriotycznego ducha. Patriotycznie jest również w numerze „Czarne ptaki” gdzie spokojny beat jeszcze bardziej uwypukla wersy Luki. Natomiast w numerze „Amor Patriae Nostra Lex” Lukasyno kontynuuje głębsze przemyślenia związane z obecną sytuacją polityczną. Daleko od populizmu, w zgodzie z poglądami a nie popularnymi programami politycznymi. Nie wygodne dla wielu prawdy- cały Luka.
Mimo tego, że na Bardzie mamy wyrównany poziom to jednak zdarzają się słabsze momenty. „Kielich bez dna” w którym zabrakło kropki nad „i” w refrenie plus nieszczęsny auto-tune. Zestawienie „Jezus-Ikar-Feniks” w kawałku „Niezawróciłbym” brzmi groteskowo tym bardziej w mało miejskim beatcie- czytaj nie pasującej w tym tracku elektronice. W kawałku „Trzy królowe” refren jest zupełnie z innej parafii niż zwrotki a i brzmi stosunkowo banalnie.
Choć Lukasyno nie ustrzegł się błędów n nowej płycie to z czystym sumieniem można mu oddać respekt. Luka zrobił płytę zgodną ze swymi korzeniami. Muzycznie słychać splot kultur które determinowały ziemie wschodnie. Jak w Czasie Vendetty tak i na Barcie dziedzictwo Białegostoku zostało przemycone. Bez Słowiańskich tańców, warkoczy, ubijania masła i całej tej otoczki a`la disco. Poza tym raper z Białegostoku pokazał, że czuje się naturalnie w tych klimatach. „Bard” można uznać za racjonalną kontynuację wyznaczonej przed laty ścieżki. Lirycznie poziom wciąż wysoki. Mamy tutaj uliczny rap bez tanich, łatwo nośnych ulicznych haseł, irygujące flow dobrze współgrające z klimatem nagrań. Dojrzałość ponad trendy które było obecne już na wcześniejszych krążkach tak i tu nie ma elementów nadmiernego moralizatorstwa. Mamy po prostu dojrzały rap od dojrzałego człowieka.
Muzycznie dostajemy album w ściśle określonej stylistyce. Choć zdarzają się mocniejsze, ciemniejsze momenty ale także ballady przepełnione melancholią. Wielki szacunek za wykonaną pracy należy się producentom: PSR, Tymek, Kriso oraz Ayon, a także Julianie Dorosz i Kfartet które stworzyły unikalny klimat. Na obecnie scenie gdy niemal wszyscy tworzą beaty „na czasie” produkcje z Barda brzmią jak swoisty wehikuł czasu. Podróż po kresach wschodnich, trudniejszych ścieżkach życiowych Luki. I co ważne, liryka Lukasyno nie zaburza tej podróży.
Taki jest „Bard”. Tytuł album jak i cały krążek nie odbiega od poezja Jacka Kaczmarskiego. Lukasyno Bardem XXI wieku? Niech każdy sam sobie na to odpowie. 
 

Ocena: 8/10
Krzywa krooopa
Pozdrawiam 

 

czwartek, 24 lipca 2014

Powroty: W.... jak Warszawski styl. Czyli Włodi- W...

Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że koniec sierpnia będzie należał do Włodiego. Właśnie na ten czas przypada premiera trzeciej solówki członka Molesty. I choć od wydania poprzednika „Wszystko z dymem” minęło już 9 lat to jedna z legend rodzimej sceny wciąż pozostaje jedną z najbardziej głośnych ksywek w kraju. Za nim jednak z głośników beat z dymem wyleje nowe nawijki Włodka warto przyglądnąć się jednemu z ciekawszych krążków XXI wieku na polskiej scenie.
Gdy pierwszym albumem osiąga się status gwiazdy można wpaść w sidła wtórności. Zmiana stylu? Fani mogą tego nieprzebaczyć. „Skandal” który szybko po premierze stał się niewątpliwym klasykiem sprawił, że Włodi to MC z ekstraklasy. Niemal z miejsca grupa stała się ikoną ulicznego stylu w Polsce, a sam Włodi jedną „gwiazd” stylu. I w ty momencie mógłbym darować sobie dalsze wywody na temat wkładu jaki warszawiak wniósł do polskiego rapu i tak zrobię, bo nie w tym rzecz.
Pierwsza solówka dała odpowiedź tym wszystkim którzy wątpili w zdolności Włodka. Bez ziomków z Molesty rap też jest kozacki. „Jak nowonardzony” szybko stał się kolejny klasykiem w szerokiej dyskografii członka Molesty. Druga solowa płyta , rok 2005, dekada na scenie. Każdy słabszy krok, każda słabsza zwrotka zahaczająca o odcinanie kuponów szybko została by wypunktowana. „W...” to kompilacja wszystkich mocnych stron Włodiego. Dobrze dobrane beaty, wersy pełne realizmu, liryka na najwyższym poziomie. Choć po projekcie Parias można uznać, że progres w przypadku tego weterana to temat wciąż otwarty. Daj Boże by koledzy po fachu Włodka mimo wysokiej pozycji w rap grze szukali nowych poprzeczek.
Wracając do „W...”, jak to bywa w przypadku klasyków mamy materiał który mimo upływu niemalże dekady niezatracił świeżości. Singlowe „Zobacz co się dzieje na podwórku” jedynie oldschoolowym beatem przypomina datę nagrania. Linijki nadal posiadają realizm i choć kształt i barwy szarych podwórek się zmieniły i nie tylko w Stolicy to i klimat wciąż jest adekwatny: „Podwórko, co mnie tam jeszcze spotka może ktoś, komu nie przypasi moja zwrotka . Albo od tak ma do mnie jakieś wonty. Ulica to recenzent, głupi ten, co wątpi”.
Najmocniejsze wówczas ksywki w stołecznym rapie niezawiodły. Każdy z gości wpisał się w klimat kawałka, Eis świetnie wzbogacił swoimi linijkami jeden z ciekawszych numerów na płycie- „Mam siłę”, WWO w bodajże najlepszym dla siebie momencie, Numer Raz i Ten Typ Mes z kolejnym udanym featem. Muzycznie? Również kozacki materiał. Z jednej strony mamy beaty zróżnicowane, nie grożące rutyną, a z drugiej spójność klimatu krążka nie została zaburzona. W warstwie tekstowej „W...” to kontynuacja charakterystycznego stylu i konsekwentnie prowadzonej drogi. Dziś jak na dłoni widać przebytą drogę od „wkurw..go dzieciaka” z czasów Smak B.E.A.T. do dojrzałego ojca rodziny, typa pewnego swych zasad i pogodzonego z przeszłością. Dojrzewający z kawałka na kawałek MC wyzbył się z czasem wszystkich ulicznych populistycznych haseł.
Mimo 9 lat od premiery krytyka sceny za banalność i tanie podejście do muzyki obecna na „W...” nadal jest na czasie: „Dziś, rano podszedłem do lustra, mówię "Włodi choćby twoja kieszeń miała być pusta, nigdy nie graj w klubach typu blue star". Kumasz?! To jakbyś kurwę pocałował w usta. Zachowaj honor, a kto gust ma ten plus da. Nie gram na odpustach bo mam spryt z ulicy, syf z ulicy - jest tematem moich płyt I niczym innym, ja czuję się silny. Rozjebać ten hip-hopolo festyn, te chujowe bity i te kiepskie teksty”.
Dojrzała krytyka wcześniejszych przeżyć- niemal punkt obowiązkowy w produkcjach Włoda także i na drugiej solówce jest obecna: „Chyba poczułaś ulgę gdy w zamku zgrzyt kluczem dał znać, że jestem, a mówiłem że nie wrócę. Udawałem, jestem kiepski aktor, szorstki, prawdziwy, a ty jak respirator - bez ciebie się duszę, nienawidzę dni gdy się z tobą kłócę i na poduszce mam tylko twojej głowy odcisk, chore myśli, które gonią cię jak pocisk i dwa włosy, które błyszczą się pod światło... Kurwa nikt nie mówił nam, że będzie łatwo!”. W czas gdy SWAG bądź ponury rap 20-paro latków wylewa się z półek w Empiku „W...” brzmi w szczególności wyjątkowo.
„W...” zostało wydane gdy Włodi jawnie szukał lepszej drogi, nie tylko w muzyce. Świetna gościnna zwrotka u Małolata i Ajrona czy też u WWO- I tak to osiągnę. Jakby członek Molesty nieustanie dąży do mety: „Bo kawałków o melanżach na single nie pisze. Pod blokiem w kapturze wole faktów być bliżej, a faktem jest walka o byt i o luksus. A wstyd to jak jej nie podejmę i na wózku będe musiał pchać jakiś złom do skupu i klął na te kurwy w sejme co kradną naszą flotę chce ich zmieszać z błotem”.
Mimo wysokiego poziomu, album nie odniósł komercyjnego (zaledwie 35 miejsce na liście OLIS) sukcesu. Choć dla samego autora tego krążka to pewnie żaden problem. Przypadający na „złotą erę” polskiego rapu, album był czymś więcej niż kolejny wydawnictwem z pieczęcią Molesty. Od czasów „Skandalu” Włodi stał się niemalże naczelnym pedagogiem dla pokolenia obecnych 30-latków zajaranych rapem. Być może nieco przesadziłem z tym pedagogiem ale wersy warszawskiego rapera z czasem stały się nośnikiem dojrzałego rapu z bagażem przestrogi i głębszych przemyśleń.
Czy ma ten album słabsze strony? Flow nie zmiata sceny. Poza tym, nie jest to album w którym technika powala na kolana. Styl rapowania dla wielu obecnych słuchaczy może być wręcz archaiczny tylko czy obecny rap dorasta do pięta klasykom?
Podsumowując. „W...” to klasyk i zarazem jeden z lepszych albumów na jakim możemy usłyszeć Włodiego. Czy najlepszy? Każdy sam sobie na to odpowie. „Włodi sam, nie na famei`e Molesty” to dojrzały raper, który po ciężkiej drodze nie zatracił się polskiej przeciętności i wtórności. Ba! Tracki spod pióra Włodka stały się wręcz drogowskazem jak poruszać się po dżungli wielkiego miasta. Brak tanich moralnych truizmów, złotych rad, pseudo uniwersalnych ulicznych prawd tak popularnych w szczególności u nas. Klimat drugiej solówki Włodka to esencja warszawskiego stylu. Tego czego w pewnym czasie mocno wkręciło mnie w rap. Tym bardziej czekam na „Wszystko z dymem” i choć balon oczekiwań promo single napompowały do oporu to liczę, że i trzecie solo będzie kolejną dobrą dawką hip-hop z etykietą „Made in Poland”. Włodi- czekam na kolejny klasyk! 

Dzięki reedycji tego wydawnictwa „W....” znowu na mojej półce.
A wkrótce recenzja: Lukasyno- Bard

Krzywa krooopa
Pozdrawiam

piątek, 11 lipca 2014

"Ja zwierzę" czyli recenzja: 50 Cent- Animal Ambition

By nagrał krążek na poziomie "Get Rich Or Die Tryin”- to najczęstsze życzenie fanów 50 Centa. Oczywiście Fifty zasłużył sobie ostatnim wydawnictwami na takie podejście swoich słuchaczy. Przez beefy rozdrabniam się na drobne. Z połowy dolca zostało charakterystyczne flow, zarozumiałość, krnąbrna osobowość i wciąż wysoka pozycja w rap grze. Lecz po albumach „Curtis” bądź tragicznym „Before i Self Destruct” pozostał jedynie niesmak. Solidna pompa promocyjna przed premierą nowego krążka nie powaliła na kolana. Tak, Animal Ambition to jedyna przystawkę przed daniem głównym. Lekka, bez zagrożenia w postaci biegunki ale jednak przystawka. Jednak nawet samą przystawką można zaspokoić głód rapu szefa G-Unit.
Ok, gdy raper o takiej renomie jak 50 Cent wydaje nowy krążek to niezależnie od jego poziomu musi być o nim głośno. Głośne ksywki mają  to do  siebie, że niezależnie od promo singli krążki są sprawdzane. Mimo, że fanem Fifty`ego nigdy nie byłem to jednak stylówka wojowniczego lidera G-Unit zachęcała do sprawdzenia nowości tego jegomościa. Od czasów debiutu przez beefy, 50 Cent obniżał swe loty. I tak na przestrzeni lat stał się raperem brodzącym w przeciętności. Mimo tego, że 11 lat minęło od słynnego debiutu na legalu to w tym czasie 50 Cent niegrzeszył pracowitością. Finansowy sukces wykraczający poza sprzedaż płyt spowodował, że do miana "gangsta" Fifty`emu jest już daleko. Lat na mainstremie przeszły jak z bicza strzelił. Masa wydanej kasy, dziesiątki zaliczonych niewiast, kilka beefów mniej lub bardziej udanych. Styl wyeksploatowany do cna. Być może to był główny powód niemocy rapera z NY?  
Zapowiadany od 2 lat album "Street King Immortal" narobił apetytu. Pierwsze kawałki jak chociażby "New Day" dają nadzieje, że fanki krążka GRODT wreszcie będą zadowoleni. Jednak to Animal Ambition puki co jest odpowiedzialne za fame Fifty`ego. Po ostatnim krążku pozostał jedynie posmak niezadowolenia. Fora hiphopowe kipiące nostalgią za legalnym debiutem. Ewidentnie fala oczekiwań ma jeden kierunek. Jednak 50 Cent po raz kolejny przygotował "psikusa" (cholernie nie znoszę tego słowa!). Progres winien być wpisany w DNA każdego MC lecz jak to jest w rzeczywistości chyba każdy dobrze wie. I zanim dostaniemy trueschoolowe "SKI" to Annimal Ambition  ma na nowo pociągnąć za sobą rzeszę fanów.
Warto zacząć od tego, że nie jest to krążek dla każdego. 50 Cent ze swoimi skillsami jest jednym z najbardziej charakterystycznych graczy na scenie. Po Fifty`m na nowym krążku popisów technicznych czy też głębszej treści szukać można na próżno. Okres wakacyjny przypadający na premierę albumu to również kolejna jaskółka niosąca wiadomy klimat. Zapowiedzi głównego zainteresowanego sukcesem Animal Ambition utwierdzały w przekonaniu, że będzie to wydawnictwo które nie przewróci sceny do góry nogami. Udany "moment" w dyskografii po rozczarowujących chwilach to dobry prognostyk przed głośno zapowiadanym albumem.  Być może zbyt obojętnie podszedłem do tego albumu, lecz na "dzień dobry" nie spodziewałem się prób odkrycia prochu lub wielkich zmian w nawijce. Reasumując wstęp do recenzji, o  powrocie do klasyku z debiutu można zapomnieć: "I woke up this morning, this is insane. Rich as a motherfucker, and ain't much changed. Open my eyes, no suprise, I'm with a different bitch, different day, different ass, different tits."
Po kolei. Wejście na nowy krążek i nawijka w starym stylu. Flow które za cholerę nie będzie nigdy demonem prędkości, głosu barwa  charakterystyczna: niby niepozorna ale hipnotyczna. "Hold on" można wpisać do standardowego trendu "Introtrack" pełnego nawiązań do wcześniejszej drogi oraz deklaracji nowego brzmienia. Może brzmieć to ciekawie na "papierze" ale i tak beatcie źle nie jest. Sam beat lekko przypominający genialny singiel "21 questions"- nie tylko dzięki sprytnie przemyconej gitary w tle, a refrenowe "hold on, hold on" potrafi rozbujać. "Don`t worry bout it" z gościnnym featem od Yo Gotti ratuje się żywiołowym beatem. Szybko wkręcający się bas, dynamika bębnów, kąśliwe syntezatory. Tekstowo jest przeciętnie, a i gościnna zwrotka za wiele do potencjału numeru nie wnosi. Tytułowe "Animal Ambition" to przerost formy nad treścią. Wieje nieco kiczem i naciąganą próbą osiągnięcia muzycznego progresu, a  wszystko za sprawą kiepskiego refrenu, który psuje cały kawałek. Linijki są jednak na tyle zachęcające, że warto zatrzymać na tym kawałku. "Pilot" zapewne powstał by okupować letnie ramówki rozgłośni radiowych i szturmować Billboard. Czysta komercja która wpada w ucho. Tekst poza miłą i całkiem udaną grą rymów nie intryguje. Mimo wszystko, przy letniej aurze brzmi to ciekawie.
Osobisty faworyt na krążku czyli "Smoke" to zarazem najciekawszy beat dzięki przesytowi syntezatorów z dobrze skrojonym basem. Kawałek który z miejsca wyrósł na głównego faworyta do miana "letni hit". Świetnie wkomponowany w refren gościnny udział od Trey Songz i dobre linijki jak chociażby: "Pink diamonds, pink sand, beaches Aruba. Blue sapphires on days when she feeling Hoover. She hood and in the mood when I'm in the mood Erotic, so exotic, I'm psychotic about it. I don't want forever, I just wanna taste her love sample That product, I bet a nigga tongue go numb. She's a narcotic, that bomb shit burning, we smoking. My old flame, my Mary Jane, we got a love thing. She ain't jealous, I keep Nina around In the small of my back in case some shit go down. Right under my Hermes, I'm hearing the word is Me, I'm a P.I.M.P. I let Trey hit some, then Dre hit some." zaowocowały grubym bangerem.
Seria kawałków z gościnnymi wersami od Kidd Kidd to nierówna jeśli nie przeciętna dawka rapu. W kawałku "Evrytime I come around" można z łatwością zauważyć kto mu fame na scenie. Z kolei "Irregular Heartbeat"dzięki mrocznemu beatowi nieco usypia. Mało zaskakujące wersy zahaczają jedynie na poziom solidności. Nic więcej. Natomiast track "Chase the Paper" z featem Prodigy i wcześniej wspominanym Kidd Kidd to bijący po uszach prosty jak dialogi w "Trudnych sprawach" beat i ponownie jedynie poprawna nawijka. Ok, Prodigy wciąż potrafi zaciekawić, jednak na siłę promowany Kidd Kidd można po kilku odsłuchach brzmieć asłuchalnie.
Pozycje na płycie jak "Hustled" bądź "Twisted" nie porywają. O ile w "Hustler" rap Fifty`ego brzmi sprawnie a w refrenie nabiera smaku to "Twisted" wieje monotonią. Co prawda chilloutowy beat wyróżnia się z całego krążka jednak brakuje w tym kawałku czegoś co by wybijało się z poprawności. 
Czytając to recenzję bez kontaktu z samą zawartością płyty pewnie większość wywnioskuje, że jest to słaby lub co najwyżej przeciętny krążek- błąd. Jest to album który w czas wakacji zyskuje na wartości. Być może liryczna zwartość pozostawia wiele do życzenia, lecz od strony muzycznej jest już dużo lepiej. Animal Ambition staje się więc pozycją dla tych którzy lubią "lekkie" pozycje w promieniach słońca. I choć wersy nie są tłuste jak stan konta Fifty`ego to po kilku odsłuchach nie powodują rapowej biegunki. W miarę spójny charakter album spowodował, że godzina spędzona z nowym wydawnictwem 50 Centa to przyjemny czas. Jeśli ktoś oczekiwał wielkiego powrotu szefa G-Unit do rap gry musi odpuścić lub poczekać na drugą połowę 2014 roku. 



Ocena 6/10
PS: uważajcie przy zakupie krążka by nie trafić na wersję oczyszczoną. Złe oznakowanie to widać norma u niektórych.. 

Pozdrawiam 
Krzywa kroopa






czwartek, 3 lipca 2014

Sound of summer..... czyli subiektywny przegląd wakacyjnych kawałków #2

Początek wakacji wygląda jak reprezentacja Brazylii na Mundialu. Początek może i był przyjemny, słońce gdzieś wyszło jednak jak u Canarinhos- im dalej, tym gorzej to wygląda. Co prawda dzisiejsze niebo było łaskawe w ciepłe promienie słońca. Jednak z pogodą w tej części Europy jest jak z Jackiem Gmochem, nigdy nie wiadomo co wypadnie...
W dzisiejszej, drugiej części wakacyjnych dźwięków będzie podobnie jak u Pana Jacka, trochę bujania, trochę wariactwa...

Cypress Hill- Whats` Your Number. Banger który w 2004 roku leciał wszędzie. Garść rytmów latino (daleka od shitu jakie serwuje marny Pitbull) przemycona w beatcie plus chwytliwy tekst. Na lato pozycja obowiązkowa! 
 
Bolec- Żeby było miło. „Spoko spoko, teraz w górze Maroko” a na beatcie polski chłopaczyna żywcem wyjęty z lat 90-tych. Ś.P. Bolec stworzył klimat który nawet po latach ma swój smak i może zarazić kolejne pokolenie słuchaczy. 

OutKast – Southernplayalisticadillacmuzik. „bez narkotyków by mieć czysty sygnał”- warto sięgnąć po to hasło podczas wakacyjnych akcji. Warto również odpalać wydawnictwa szalonego duetu z Atlanty. 


Proceente feat. Łysonżi- Wakacje bez endu. Jak sam tytuł wskazuje kawałek przeznaczony do wakacyjnych odsłuchów. Zapewne każdy w tekście znajdzie coś dla siebie, a wakacyjny stan wybije każdego doła: „Lenię się przy basenie, czytam listy Mrożka z Lemem, czuję się najlepiej. Nic nie muszę, mam słowiańską duszę...”


Kanye West feat. Lupe Fiasco- Touch the Sky. Energetyczny beat, flow pełne świeżości.... Kanyeu z początków XXI wieku łatwo uwierzyć... 
 

PCP – Globtroter. Skoro wakacje to i podróże. Orient na beacie, wytrawni „melanżowicy”, PKP, turystyka i te sprawy. Klimat nie do podrobienia! 
 

Snoop Dogg- Gin and Juice. Leniwy, letni czas bez G-funku? Lipa. Doggy jeszcze bez komercyjnego zepsucia za to z lekkością bycia. Sezon na Doggystyle trwa w najlepsze! 
 

50 Cent – Pilot. Świeżynka. Sam track daleki do mistrzostwa świata ale po kilku piwach zyskuje na wartości! Prawdopodobnie wkrótce recenzja Animal Ambition. 
 

Ludacris feat. Shawana- What`s Your Fantasy. Po raz drugi w subiektywnym letnim przeglądzie MC z Atlanty. Tym razem z kawałkiem „What`s Your Fantasy”. I tym razem wkręca się na długo.

Chris Brown – Run It! No dobra, nie lubię gościa. Ale kawałek sam w sobie całkiem niezły, w szczególności przy słonecznej aurze. 
 
Tech N9ne- Dont` tweet this. Techniczny nokaut. Podziemny krąg ma jedną zasadę: ani słowa o nim. Także w tym tracku mamy zakaz chwalenia się na mediach społecznych o melanżowych wyskokach. Zero „ćwierkania” na twitterze, zero Facebooka. Dla hipsterki rzecz nie do pomyślenia.


Nate Dogg -All Night Long. Kawałek może nie pozorny ale może bujać całą noc! 
 

MC Hammer – U Can`t Touch This. Dla osób które rapu nie słuchają pewnie człowiek jednego kawłka. Cholerny błąd. W letnie miesiące „pięć ciastek” śmiga na rotacja niemal wszystkich rozgłośni radiowych i jako jedna z niewielu rap pozycji może Nas zaskoczyć nawet w komercyjnych stacjach. 
 

Kool G Rap feat. Nas- Fast Life. Ksywki których przedstawiać nie trzeba. Kawałek miazga. Czy o klimacie wakacyjno-letnim? Może nie dla każdego. Jednak 
 

Ortega Cartel feat. Reno – Dobre Czasy. Stylistyka grupy jest bliska letniej zajawce. Kawałek z każdym odsłuchem nie traci na smaku a wręcz przeciwnie! 
 

Master P- Oohhwee. Kawałek pokręcony jak tytuł. Country krajobrazy w klipie, jest na co popatrzeć, jest czego posłuchać. 
 

Mos Def- Sunshine. Nieziemski kawałek! Jeden z tych numerów w którym wszystko się zgadza. Sympatyczny Dante


Rasmentalism- Ta sobota. Niewidzialna nerka atakuje! Jak to u zacnego duetu z Zamościa jest schludnie, przyjemnie i z klimatem. Niby to tylko muzyka, a przez parę minuta poniedziałek może zamienić się w sobotę!



WC- Just Clownin. West coastowy sztos. Nic więcej, nic mniej... 
 

Alliance Ethnik-Simple & Funky. Dobra. Nawet bez znajomości tekstu, flow from France buja. Funk szybko wpadający w ucho, coś na popołudnie w wersji soft. 
 

Vienio feat. Sobota -Grill te sprawy. Duet luźnych MC w jednym kawałku? Beat masakra co się nie przejada, nawijka co nie wpada na krzywy ryj, pieprzona letnia wkręta! 
 

The Notorious B.IG. - Juicy. Klasyk dobrze znany każdemu. Cokolwiek bym nienapisał o tym tracku pewnie zabrzmi jak banał. Jeden z tych numerów co zawsze będzie porywał.


Jamal – Defto. Beat zdominował kawałek. Choć numer słuchałem stosunkowo często to zaledwie parę wersów z miejsca jestem w stanie sobie przypomnieć. Nie jest to kawałek wysokich lotów ale i tak o kilka levelów wyżej od radiowej sieczki. 
 

Cam`ron feat. Mona Lisa- Girls. Komerchą jedzie na kilometr. Przez długi czas nie znosiłem tego kawałka. Po latach, letnie wspomnienia sprowadzają do ponownego sprawdzania tego tracku. 
 

Miłego słuchania, grubych melanży, lekkich kaców i dobrego rapu...
Do usłyszenia

Krzywa kroopa