piątek, 11 lipca 2014

"Ja zwierzę" czyli recenzja: 50 Cent- Animal Ambition

By nagrał krążek na poziomie "Get Rich Or Die Tryin”- to najczęstsze życzenie fanów 50 Centa. Oczywiście Fifty zasłużył sobie ostatnim wydawnictwami na takie podejście swoich słuchaczy. Przez beefy rozdrabniam się na drobne. Z połowy dolca zostało charakterystyczne flow, zarozumiałość, krnąbrna osobowość i wciąż wysoka pozycja w rap grze. Lecz po albumach „Curtis” bądź tragicznym „Before i Self Destruct” pozostał jedynie niesmak. Solidna pompa promocyjna przed premierą nowego krążka nie powaliła na kolana. Tak, Animal Ambition to jedyna przystawkę przed daniem głównym. Lekka, bez zagrożenia w postaci biegunki ale jednak przystawka. Jednak nawet samą przystawką można zaspokoić głód rapu szefa G-Unit.
Ok, gdy raper o takiej renomie jak 50 Cent wydaje nowy krążek to niezależnie od jego poziomu musi być o nim głośno. Głośne ksywki mają  to do  siebie, że niezależnie od promo singli krążki są sprawdzane. Mimo, że fanem Fifty`ego nigdy nie byłem to jednak stylówka wojowniczego lidera G-Unit zachęcała do sprawdzenia nowości tego jegomościa. Od czasów debiutu przez beefy, 50 Cent obniżał swe loty. I tak na przestrzeni lat stał się raperem brodzącym w przeciętności. Mimo tego, że 11 lat minęło od słynnego debiutu na legalu to w tym czasie 50 Cent niegrzeszył pracowitością. Finansowy sukces wykraczający poza sprzedaż płyt spowodował, że do miana "gangsta" Fifty`emu jest już daleko. Lat na mainstremie przeszły jak z bicza strzelił. Masa wydanej kasy, dziesiątki zaliczonych niewiast, kilka beefów mniej lub bardziej udanych. Styl wyeksploatowany do cna. Być może to był główny powód niemocy rapera z NY?  
Zapowiadany od 2 lat album "Street King Immortal" narobił apetytu. Pierwsze kawałki jak chociażby "New Day" dają nadzieje, że fanki krążka GRODT wreszcie będą zadowoleni. Jednak to Animal Ambition puki co jest odpowiedzialne za fame Fifty`ego. Po ostatnim krążku pozostał jedynie posmak niezadowolenia. Fora hiphopowe kipiące nostalgią za legalnym debiutem. Ewidentnie fala oczekiwań ma jeden kierunek. Jednak 50 Cent po raz kolejny przygotował "psikusa" (cholernie nie znoszę tego słowa!). Progres winien być wpisany w DNA każdego MC lecz jak to jest w rzeczywistości chyba każdy dobrze wie. I zanim dostaniemy trueschoolowe "SKI" to Annimal Ambition  ma na nowo pociągnąć za sobą rzeszę fanów.
Warto zacząć od tego, że nie jest to krążek dla każdego. 50 Cent ze swoimi skillsami jest jednym z najbardziej charakterystycznych graczy na scenie. Po Fifty`m na nowym krążku popisów technicznych czy też głębszej treści szukać można na próżno. Okres wakacyjny przypadający na premierę albumu to również kolejna jaskółka niosąca wiadomy klimat. Zapowiedzi głównego zainteresowanego sukcesem Animal Ambition utwierdzały w przekonaniu, że będzie to wydawnictwo które nie przewróci sceny do góry nogami. Udany "moment" w dyskografii po rozczarowujących chwilach to dobry prognostyk przed głośno zapowiadanym albumem.  Być może zbyt obojętnie podszedłem do tego albumu, lecz na "dzień dobry" nie spodziewałem się prób odkrycia prochu lub wielkich zmian w nawijce. Reasumując wstęp do recenzji, o  powrocie do klasyku z debiutu można zapomnieć: "I woke up this morning, this is insane. Rich as a motherfucker, and ain't much changed. Open my eyes, no suprise, I'm with a different bitch, different day, different ass, different tits."
Po kolei. Wejście na nowy krążek i nawijka w starym stylu. Flow które za cholerę nie będzie nigdy demonem prędkości, głosu barwa  charakterystyczna: niby niepozorna ale hipnotyczna. "Hold on" można wpisać do standardowego trendu "Introtrack" pełnego nawiązań do wcześniejszej drogi oraz deklaracji nowego brzmienia. Może brzmieć to ciekawie na "papierze" ale i tak beatcie źle nie jest. Sam beat lekko przypominający genialny singiel "21 questions"- nie tylko dzięki sprytnie przemyconej gitary w tle, a refrenowe "hold on, hold on" potrafi rozbujać. "Don`t worry bout it" z gościnnym featem od Yo Gotti ratuje się żywiołowym beatem. Szybko wkręcający się bas, dynamika bębnów, kąśliwe syntezatory. Tekstowo jest przeciętnie, a i gościnna zwrotka za wiele do potencjału numeru nie wnosi. Tytułowe "Animal Ambition" to przerost formy nad treścią. Wieje nieco kiczem i naciąganą próbą osiągnięcia muzycznego progresu, a  wszystko za sprawą kiepskiego refrenu, który psuje cały kawałek. Linijki są jednak na tyle zachęcające, że warto zatrzymać na tym kawałku. "Pilot" zapewne powstał by okupować letnie ramówki rozgłośni radiowych i szturmować Billboard. Czysta komercja która wpada w ucho. Tekst poza miłą i całkiem udaną grą rymów nie intryguje. Mimo wszystko, przy letniej aurze brzmi to ciekawie.
Osobisty faworyt na krążku czyli "Smoke" to zarazem najciekawszy beat dzięki przesytowi syntezatorów z dobrze skrojonym basem. Kawałek który z miejsca wyrósł na głównego faworyta do miana "letni hit". Świetnie wkomponowany w refren gościnny udział od Trey Songz i dobre linijki jak chociażby: "Pink diamonds, pink sand, beaches Aruba. Blue sapphires on days when she feeling Hoover. She hood and in the mood when I'm in the mood Erotic, so exotic, I'm psychotic about it. I don't want forever, I just wanna taste her love sample That product, I bet a nigga tongue go numb. She's a narcotic, that bomb shit burning, we smoking. My old flame, my Mary Jane, we got a love thing. She ain't jealous, I keep Nina around In the small of my back in case some shit go down. Right under my Hermes, I'm hearing the word is Me, I'm a P.I.M.P. I let Trey hit some, then Dre hit some." zaowocowały grubym bangerem.
Seria kawałków z gościnnymi wersami od Kidd Kidd to nierówna jeśli nie przeciętna dawka rapu. W kawałku "Evrytime I come around" można z łatwością zauważyć kto mu fame na scenie. Z kolei "Irregular Heartbeat"dzięki mrocznemu beatowi nieco usypia. Mało zaskakujące wersy zahaczają jedynie na poziom solidności. Nic więcej. Natomiast track "Chase the Paper" z featem Prodigy i wcześniej wspominanym Kidd Kidd to bijący po uszach prosty jak dialogi w "Trudnych sprawach" beat i ponownie jedynie poprawna nawijka. Ok, Prodigy wciąż potrafi zaciekawić, jednak na siłę promowany Kidd Kidd można po kilku odsłuchach brzmieć asłuchalnie.
Pozycje na płycie jak "Hustled" bądź "Twisted" nie porywają. O ile w "Hustler" rap Fifty`ego brzmi sprawnie a w refrenie nabiera smaku to "Twisted" wieje monotonią. Co prawda chilloutowy beat wyróżnia się z całego krążka jednak brakuje w tym kawałku czegoś co by wybijało się z poprawności. 
Czytając to recenzję bez kontaktu z samą zawartością płyty pewnie większość wywnioskuje, że jest to słaby lub co najwyżej przeciętny krążek- błąd. Jest to album który w czas wakacji zyskuje na wartości. Być może liryczna zwartość pozostawia wiele do życzenia, lecz od strony muzycznej jest już dużo lepiej. Animal Ambition staje się więc pozycją dla tych którzy lubią "lekkie" pozycje w promieniach słońca. I choć wersy nie są tłuste jak stan konta Fifty`ego to po kilku odsłuchach nie powodują rapowej biegunki. W miarę spójny charakter album spowodował, że godzina spędzona z nowym wydawnictwem 50 Centa to przyjemny czas. Jeśli ktoś oczekiwał wielkiego powrotu szefa G-Unit do rap gry musi odpuścić lub poczekać na drugą połowę 2014 roku. 



Ocena 6/10
PS: uważajcie przy zakupie krążka by nie trafić na wersję oczyszczoną. Złe oznakowanie to widać norma u niektórych.. 

Pozdrawiam 
Krzywa kroopa






1 komentarz:

  1. oj tak... oznakowanie płyty to jakaś tragedia i czeski film w jednym!

    OdpowiedzUsuń