piątek, 27 czerwca 2014

Letni beat... czyli subiektywny przegląd wakacyjnych kawałków #1


Dzisiaj miliony uczniów rozpoczynają wakacje, także sezon urlopowy stał się faktem. W żarze słońca, goryczy chłodnego piwa i grillowanych wybryków natury najbliższe tygodnie będą „pauzą” od wkurzającego szefa, szkolnych męczarni (swoją drogą zapomniałem już jako to jest siedzieć w szkolnej ławce) itp. Wakacyjne rok w rok owocują tandetną muzykę. Komercyjne stację będą nam serwować tanią popową papkę, gwiazdki będą nagrywać kolejne kawałki łudząco podobne do zachodnich hitów. Jaki kraj taki plagiat. Dzień przerwy na Mundialu więc można zaznać nieco luzu, tym bardziej że pogoda sprzyja ku temu. Skoro wstęp mam już za sobą to można przejść do sedna sprawy. W letnie miesiące sięgamy zazwyczaj po inną muzykę. Przekaz mniej istotny, liczy się klimat, letni beat i szeroko rozumiany wakacyjny light... Pierwsza część prywatnej, letniej playlisty. Spokojnie, obejdzie się bez agro-rapu w wydaniu słowian... 

Jay- Z feat. UGK- Big Pimpin. Banger na całego! Teledysk przypominający starego Cartera, jeszcze bez Beyonce. Orientalny beat od Timbalada i chwytliwy refren, można wracać do tego kawałka setki razy. Nigdy się nie przeje!

Smagalaz feat. WFD- Czillen am grillen. Tej pozycji nie mogło zabraknąć. Beat rozkołysze każdego, prosta nawijka.... pozycja na każdy dzień i wieczór!


Warszafski Deszcz- gdzie tamte dziewczyny? TDF i Numer Raz mogą się pochwalić nie jednym wakacyjnym kawałkiem ale do listy na pierwsze letnie słuchanie trafia luźna nawijka o byłych niewiastach.


Eldo – Miasto słońca. Najmłodszy kawałek w tym zestawieniu. Ok. Prędzej Ms. Batory mógłby zagościć w letnich ramówkach słuchaczy rapu. Ale wielkomiejski klimat


VNM – Mega. Stary „V” jeszcze na nielegalu. Po latach brzmi jeszcze świeżej. Średnio mi leżą nowe rzeczy od rapera z Elbląga. Podśpiewane refreny nie zawsze się sprawdzają. W przypadku VNM-a lekkie wspomnienia zawsze świetnie wypadają.


Eis- Najlepsze dni. Rap Eis`a ma w sobie wakacyjny ząb. Luźniejsze przemyślenia, branie chwili, olewka jutra. Polecę banałem- Eis wyprzedził mentalność polskiej sceny. Dzisiaj byłby na topie, teraz w kategorii klasyk brzmi jakby nagrywał ten numer wczoraj.


Kid Ink- Time Your Life. Popowy reprezentant Kalifornii czym może popisywać się na majku jak nie lekkim kawałkami w wakacyjnym klimacie. Teledysk wciągający ale to zasługa aktorki. Jest klimat.


Kękę- Trasa (BraKaKa). Na legalnym debiucie reprezentanta Prosto Label mamy kilka luźnych tracków. Do jazdy w dłuższe trasy jak ulał!


Fabolous feat. Jeremith – My time. Popowy beat jak i cały numer nie wymaga większej koncentracji przy słuchaniu. Dobra opcja dla tych co lubią gdy coś leci przy porządkach w ogródku.


The Game- Let`s ride. Dr. Dre miał swoje Let Me Ride. Młodszy kolega po fachu ma swoje Let`s ride. West coastowy beat, brudne flow. W letnie miesiace odsłuch na YouTube zapewne wzrośnie.


Redman- Let`s get dirty. Tego wariata przedstawiać nie trzeba. Numer kozacki, na poranki po nieprzespanej nocy lepszy niż mocna kawa.


Zipera- Bez ciśnień. Kolejny dobrze znany numer każdemu słuchaczowi rapu. Wybór banalny, ale ciężko ominąć taki kawałek w lecie. Na szczęście bez przymusu w lecie sam wkręca się na playlistę.


Wiz Khalifa feat. Berner- Chapo. Kolejna świeżynka. Chilloutowy klimat, w sam raz na wieczory przy czymś zielony.


Płomień 81 feat. Marta L.- Letniak. Stary kawałek ale jary. Lato, dziewczyny, oszalało nie tylko serce...

Ludacris - Act A Fool. Choć rzadko sięgam po tracki MC o końskiej szczęce to w letnie popołudnia flow tego typa szybko się wkręca.


LL Cool J -Doin' It. Działa na wyobraźnie! Spokojne flow i ten czarny „kot” w klipie. Magia trwa!



Mr. Brown- Margarita. Jeśli ktoś nie zna to duży błąd. Warto sprawdzić!


Mobb Deep feat. Nas- It`s mine. Nowy York przenosi się nad cieplejsze tereny. Life is mine. Chyba nie tylko legendy NY tak uważają...



50 Cent feat. Mobb Deep – Outta control. Hipnotyczny beat, dobrze zaranna ekipa. Poza flow wszystko poza kontrolą.... 
 

Big L - Holdin it Down – sam nie wiem dlaczego słońce sprawia że po Big L sięga jedynie w letnie miesiące. Może jedynie latem ale wówczas nawijka Big L płynie jak pot po plecach.... 

 


Ten Typ Mes- Będę na działce. Kolejna produkcja z tego roku. Wkrótce teledysk do tego numeru choć wyobraźnia rysuje równie ciekawe obrazy. 
 

Ja Rule - Between Me & You feat. Christina Milian. Letnie dźwięki, bansujące panny w klipie, przyjemny damski wokal w refrenie 

 

Warren G - Lookin' At You. G-funk na wieczorowe pory pasuje idealnie. Kolejny track z kobiecym refrenem, kolejna pozycja obowiązkowa!



2Pac feat. Dr. Dre- California love. Mało oryginalny wybór. Oldschool w dobrym wydaniu zawsze się sprawdzi! 
 

Cassidy feat. R. Kelly – Hotel. Refren wpada jak śliwka w kompot. Zorro nie tylko w teledysku ale i z motywem w produkcji. Buja jak cholera 

 


Kurupt feat. Daz Dillinger -Who Ride Wit' Us. Kolejny refren który długo trzyma i nie chce odpuścić. Legenda w najwyższej formie. Klasyk przez duże „K”! 
 

Rick Ross- Amsterdam. Może sam numer wakacyjno-letni średnio na jeża. Za to klip jak najbardziej tak. Jak to w produkcjach od lider MMG przepych obecny, piękne niewiasty również. 
 


Miłego słuchania. Wkrótce kolejna część letnich propozycji. Balujcie, pijcie z umiarem i uważajcie!

Krzywa kroopa
Pozdrawiam

czwartek, 26 czerwca 2014

G-Unit powraca. Po co?


Sezon ogórkowy w rapie trwa w najlepsze. Wakacje niemal każdego roku powodują że nowości płytowe są rzadsze niż obniżki w cenach paliw. Czekając na nowy materiał od Ab-Soul, sprawdzając wieści ze świata hip-hopu zatęskniłem się za jesiennym wiatrem który zazwyczaj niesie ze sobą bogaty kufer świeżego rapu. Skoro w nowościach jest przestój to na krzywej kroopie dzisiaj luźny wpis.
Rok 2014 będzie jednym z najbardziej obfitych w twórczości popularnej „połówki dolara”. Całkiem niedawno fan rapu w kraju nad Wisłą obserwował komedię zwaną „50 Cent w DDTVN”. O tej marnej akcji pisać nie warto, bo to suchar z przeterminowaną datą ważności. Powrót Fifty`ego na scenę z nowym wydawnictwem nie powalił na kolana ale i wpadki roku też nie ma. 4 miejsce na liście Billboard to co najmniej przyzwoity debiut, recenzje również „ok” i cała atmosfera wokół Curtisa jakby przyjazna. Animal Ambition ma być jedynie przystawką do dania głównego czyli- Street King Immortal. Jednak na długo oczekiwanym krążku rok 2014 dla 50 Centa się nie kończy. Kolejny krążek G-Unit to zaskoczenie. Bo całkiem niedawno Curtis głośno wypowiadał się o swoich kompanach z grupy, w sposób negatywny oczywiście. Rok temu, 50 Cent obawiał się powrotu grupy. Jego zdanie, powrót G-Unit oznaczałby nic więcej jak przywrócenie starych konfliktów. Każdy może sobie dopisać w myślach także korzyści finansowe jakie niosłaby (niesie) taka akcja. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie dlatego, że w świadomości społecznej wpisało się w to kategorie- „pech”, ale dlatego, że zupełnie inna woda płynie w tej rzece.
Chrześcijańskie przebaczenie, dojrzałość, ekonomiczna kalkulacja, naturalna kolejność rzeczy? Nie zawsze Fifty błyszczał wiarygodnością i w tym rzecz. Czy powrót ekipy jest w zgodzie z tym co Curtis kilkukrotnie nawijał?
Sama postać 50 Centa ma kilka zastanawiających elementów. Jako Boo Boo- Fifty trudził się handlem narkotyki. Już jako- 50 Cent marzył o skrojeniu bogactw Jay-Z czy też Timbalanda, tak hajs zawsze był w centrum uwagi- nic nowego. Ksywka chwytliwa lecz nie swoja, zdaniem autorów biografii rapera, Curtis przypisał sobie życiorys Kelvina Martina- króla dilerów z Front Green na Brooklynie. Prężna działalność Martin zakończyła śmierć od 23 kul, a Fifty mógł przypisać sobie łatkę „bad boya” z cudzymi, barwnymi historiami. Podczas wymiany ciosów, kilkakrotnie Curtis również został wypunktowany z przeszłości. Od debiutu który zaowocował w klasyk, 50 Cent stał się głównie MC od beefów, na czym ucierpiały jego solowe projekty, często obniżające miejsce w hierarchii lidera G-Unit. O samych beefach z „połówką dolara” można by napisać prace magisterską. Najwięcej działo się podczas starć z był kompanem- The Game. Od Rick`a Rossa także wyszło kilka pocisków, a powodem była zła mimika 50 Centa skierowana do rapera z Miami. Ale jak stwierdził zacny The Game, to raper z NY wygrał beef.
Wracając do sedna sprawy. G-Unit niezależnie od poziomu nowego albumu pozostaną jedynie ekipą gdzie 50 Cent dogrywa wersy. Reszta składu rap gry nie zawojowała. Przy obecnej płodności autora Animal Ambition można spodziewać się, że nowy krążek grupy będzie jedynie odcięciem kuponów. Na wcześniejszych krążkach grupy „szału” nie było. Koledzy z mniejszym fame`m od 50 Centa nie wybili się na wspólnych produkcjach. Solowe projekty? Także świata nie zawojowały. Recenzję również dalekie były od ideału. Awantura z były członkiem, wcześniej wspominanym- The Game sprawiła, że hasło: G-Unot zapadała na dłużej. Samo powstanie grypy jawi się bardziej jako konsekwentne wykorzystanie 5 minut. Skillsy członków grupy to nie annały rapu w XXI wieku, może i pomogły w komercyjnym sukcesie ale w zasadzie na tym się skończyło...
Abstrahując od tego czy nowy album G-Unit zamiesza na scenie czy też nie, można spodziewać się że o Fifty`m i jego kompanach będzie głośno w drugiej połowie 2014 roku. Czy po paru latach ciszy, powrót na stare śmieci to nic więcej jak wyciąganie ręki w stronę bankomatu? Zobaczymy. Pierwsze tracki z nowego albumu co najmniej przyzwoite. Remix tracka Drake`a- "0-100" bądź "Nah I`m Talkin Bout" również zapowida materiał wart sprawdzenia. 50 Cent z krążkiem Steet King Immortal wraca 16 września, na ten sam dzień przyoada premiera kolejnego materiału w dyskografii The Game- Blood Money La Familia. W pierwszym promo singlu wyjątkowo brakuje zaczepek w stronę Fifty`ego , a wręcz przeciwnie. Koniec całej lawiny wzajemnych zaczepek? Wątpię. 
 
Mundial potrwa jeszcze trochę, wprawdzie Luis Suarez nikogo nie pogryzie, FIFA wydała skuteczną, czasową kastrację. Nie jeden karny z kosmosu, nie jedna kartka z niczego na brazylijskich boiska padnie więc i czekanie na nowości wydawnicze dłużyć się nie będzie. Byle do kolejnej recenzji.



Krzywa kroopa
Pozdrawiam 



 

wtorek, 17 czerwca 2014

„Świat według podniebnego kota”- czyli recenzja Kuba Knap- Lecę, chwila, spadam

 
Przez najbliższych kilka tygodni muzyka i inne sprawy schodzą na boczny plan. Słońce, samba, bramki, karne z kapelusza.... to się nigdy nie przeje. Muzyczna otoczka bądź rozgrzewka przy piwie w ręku, jeśli tak to już przy dobrym rapie. Grube bangery mogą za bardzo rozbudzić krew w żyłach. Chillout z „wyjebką” na świat jak u Blatter na krytykę mediów. Czemu nie? Lato już wpadło do nas i to przed Mundialem ale co chwila wychodzi na fajkę. Z pogodą jest jak z rapem, nie zawsze trafimy na dobrze skrojony towar. Dzień ze słońce w południe ale chłodnym wieczorem może wkurzyć. Tak i nowa, długo oczekiwana płyta potrafi swym poziomem pozostawić niesmak. Nieco inaczej wygląda sprawa w przypadku debiutantów u których trzeba mieć dozę wyrozumiałości. Ale jeśli ktoś ma skillsy to ciężko odpędzić hordę oczekiwań.
Peleton debiutantów w rapie ma się dobrze. Co prawda żółty plastron lidera ciężko dostrzec a tempo mimo dużych aspiracji niepowalające. Jednak co chwila mam kolejny atak. Nie każdy zamula jak Chris Foome brnąc w fikcji prawilności, nie każdy też jest Andy Schleckiem choć zdarzają się gracze co nie mają jaj by samodzielnie budować swój rap-bunkier. Każdy chce jechać z wiatrem, mieć fame bez kosztów i coś więcej niż pozory oryginalności którą nie obali pierwszy komentarz na FB. Rzeczywistość jest jednak inna, półki w sklepach muzycznych i w empikach choć obfite w młodych raperów to nie dają nadziei na złotą erę w polskim hip-hopie. Bo ilość nigdy nie przełoży się w jakość, a popularność w realne skillsy.
Po co te wyblakłe schematy, wożenie się jak sołtys na wsi? Podejście do słuchacza jak do głuchego idioty nie popłaca. W dobie internetu wszelkie zapożyczenia i inne formy zrzynania wychodzą na powierzchnie jak poziom kultury politycznej podczas afer politycznych. Jednak coś sprzedawać trzeba, a klientów co raz więcej i mnie świadomych a za to z całkiem pulchnym portfelem bo nie swoim (a rodziców)... Gimb_money nagrał TDF, wprawdzie prochu nie odkrył, ale głośno poruszył kolejne tabu na scenie. Tak, środowisko jest utrzymywane przez młodzież. Nie dojrzałe materiały, nawijki o abstrakcyjnych rzeczach, kopie, ściemy to wszystko przejść może bo się sprzeda.
Po co poruszyłem ten temat? Ano dlatego, że bohaterem dzisiejszej recenzji jest całkiem młody gość. Bo dwadzieścia parę wiosen na karku to niewiele więc w rapie takiego MC można by przynajmniej teoretycznie szukać „przekazu” dla młodych? Czy aby na pewno?
Spośród „Lepszych Żbików” Mes`a- Kuba Knap obok LJ Karwel`a to najbardziej intrygująca postać. Wybijający się z tłumu, nie tylko z powodu wzrostu a`la kandydat do Draftu NBA. Zeszłoroczne wydawnictwo Podniebnego kota- „Bez złudzeń, bez nerwów” pozostawiło po sobie klarowny obraz. Wyraziste flow, smaczne metafory, całkiem udane próby pod śpiewanych refrenów, inteligentne spojrzenie na rzeczywistość, naturalność, luz w stylu niedzielnego studenta, leniwy stan. Pierwsze skojarzenia prowadzą do „szefa” podniebnego kota czyli Mes`a. Nie da się ukryć, że więcej łącz niż dzieli obu raperów. Jednak zestawienie ich obu w jednym miejscu od razu wskazuje odmienne miejsce w rap grze i podejście do samego rapu.
BZBN brzmiało dużo bardziej dojrzale niż niejedna trzecia solówka starego wilka. Miała więcej luzu niż nie jeden banger fana zielonej kobity, więcej klimatu niż płyty dinozaurów. Opowieści choć przedstawiają życie młodego typa to mają krztę głębszej świadomości, dalekiej od naciąganej ulicznej filozofii lub pretensjonalnych obrazów blokowisk czy też naturalnej dla naszego narodu martyrologii. Podejście do muzyki wręcz nie polskie. Bo za cholerę, produkcje które królują w kawałkach Knapa na topie nie są i nie tylko w kraju nad Wisłą. Po młodym, ogarniętym raperze raczej spodziewał bym się świeższych zajawek w stylów A$AP Rocky bądź Drake. Stylówka osadzona w jazzowej chmurze, chilloutowych prądach i spokojnej nawijce czy jak ktoś woli stylistce country rap tune to historia dla wybranych. Przy obecnych standardach ciężko przestawić się na taki rap w którym beat nie wbija w fotel a refrenami bez pierdolnięciem nie zakrywa się słabość zwrotek. Jednak Alkopoligamia to inna bajka...
Niezwykły przypadek Kuby Knapa to dowód, że na polskiej scenie jest miejsce dla osób które idą pod prąd.
Bez refrenu, bez zbędnego pierdolenia chciało by się powiedzieć. Singlowe „Mhm” przyciąga uwagę na dojrzalsze linijki Knapa, dalej osadzone w chilloutowym podejściu do życia. „Autobiografia”- bez powoływania się na bolesne momenty, biadolenia na temat zgubnej mocy używek. Trochę Tede`go, trochę Mes`a ale tak naprawdę w 100% Kuba Knap. Beat z „Zbyt dziabnięty” pasował by na TBZD. Zerwanie z leniwym flow przyniosło intrygującą historię. Styl życia członka Alkopoligamii z ciekawie zaakcentowanym refrenem szybko wpada do głowy i zostaje na dłużej.
Refleksyjne spojrzenie ma współczesnego słuchacza polskiego rapu, beka z fanów Warsaw Shore w kawałku ”A japy się cieszo”. Zagubiony Kuba Knap w świecie? Raczej odpowiedź na pytanie dlaczego nie jest to płyta dla gimbusów. Zgrabne flow w tematyce która nie jest obca dla „Podniebnego kota” w „Wszystko co masz”. Przypomina to luźniejsze podejście do zeszłorocznego kawałka „Łajz lajf”. Klimatyczny numer nie tylko dzięki udanego refrenu „Jak dym z tipa”. Szkoda, że w tym kawałku gościnne flow gryzie się zresztą, za to gitara na koniec kawałka ma swój smak. Jeden z najbardziej oczekiwanych numerów po ujawnieniu tracklisty płyty to ciekawe połączenie stylów największych AS-ów Alkopoligami.„Pierdole Was, piję browar” bo o tym numerze mowa, to track gdzie nikt nie okradł Kuby Knapa, no może po fanami którzy wracają by zabrać coś dla siebie. Ekshibicjonizm Knapa brzmi naturalnie, a świetny refren w wykonaniu Mes`a podkreśla klimat kawałka. Jeśli już jestem przy wewnętrznych wywodach gospodarza płyty to wypadają one bardzo naturalnie i dalekie są od naciąganej dojrzałości bądź płytkich złotych myśli w sam raz dla młodych lalek. Podobnie jest w tracku numer 11, gdzie mało ogarnięta nawijka Mady brzmi jakby była nagrywała pod inny beat. Szkoda bo niepozorna produkcja od Eggison`a straciła na klimacie. „Z archiwum X”- w tracku „Nie musisz”, pewnie gimby nie znają. W pewnym momencie miałem wrażenie, że to Tau podsunął parę linijek. Lekki refren pasuje jak ulał a świetna druga zwrotka: „Jest tak pięknie gdy rap gra, leżysz w majtach i masz czas. Na browarka i blanta bo nic? Nie musisz. Nie obchodzi Cię arbeit, prawa rynku to farsa. Kiedy zdasz se na maxa sprawę, że nie musisz lub gdy panna jest niżej, Ty pytasz czy tak starcza, a ona odpowiada coś w stylu - Nie musisz. Ktoś Ci mówi gdzie szansa jest, odmawiasz, spierdalaj. Weź, robisz swoje, a cudzego prawda? Nie musisz”- wpływa na wyobraźnie.
Kolejny powiew ekshibicjonizmu i kolejny raz bez ciężaru mętnych opowieści odciągających od sedna faktu. Track „Zatrzymaj mnie” ze spokojną produkcją przez co podkreślony został charakter liryczny kawałka „to nie urząd w którym myślą schematycznie, nie mam ciśnień daje ciut więcej tym co zasłużą”. Bez ciśnień jak u Zipery ale w innej stylistce, ale tak jest niemal na całym krążku. Bogaty w najbardziej emocjonalne flow na płycie- „Nie ma szans” to z jednej strony lęk w zwrotkach: „Ludzie nie wiedzą co jest dobre, nie wiedzą co jest złe. Ja też mam z tym problem, ale nie troszcz się o mnie. Orient - bacznie patrzę wkoło, nie pozwolę by cokolwiek przeszło obok mnie. Pod nogami mam okrągły horyzont, powiedz mi, jak mam nie błądzić żyjąc?” a z drugiej- przeciwny biegun w refrenach. Jak na całej płycie tak i w ostatnim tracku na albumie mamy kilka ciekawych linijek jak chociażby- „Kiedy sam siedzę tu i se piję browara. Bez bokserek, czuję jak świat mnie liże po jajach” i sama produkcja od FEN`a jakby wprowadziła w klimat „Wiedziałem, że tak będzie” Molesty.
Co by nie pisać o tym krążku, jest to z pewnością udany debiut najwyższego członka Alkopoligami. Bardziej dojrzały chociaż młodzieńczy z wcześniejszego wydawnictwa Kuba Knap miał w sobie więcej świeżości. Skoro BZBN nie było w pełni oficjalnym debiutem to LCS jest krążkiem bardziej logicznym, dojrzalszym ale również wyzbytym elementów zaskoczenia. Dostałem krążek jakiego się spodziewałem i sam nie wiem czy to dobrze. Brak zaskoczeń to w dużej mierze efekt zbliżonych do siebie produkcji. Po płycie widać, że Knap odrobił lekcje, flow brzmi bardziej pewnie, nie gubi się w przeciętności lirycznej która często dopada świeżaków na legalu, potrafi także zabłysnąć ciekawymi, niesztampowymi metaforami- „Piwsko to kompan i to nie wygląda schludnie , nie brnie w tanie truizmy lub wtórne schematy jak rap to kobieta bądź bangery w stylu clubbing w wykonaniu młodych, pewnych ale z pustym portfelem polaków.
Jak w życiu tak i w rapie Kubie nigdzie się nie spieszy. Bez nerwów i bez złudzeń ale w dupie na pewno się nie obudzi. Problemem rapu Knapa jest zbyt jednolita stylistyka. Co prawda jest to naturalna oraz oryginalna forma swojskiego country rap tunes ale momentami zbyt „knapowata”. Momentami na płycie jest nierówno, nie wszyscy goście sprostali zadaniu a także nie do końca wbili się w klimat. Czasami na płycie było za dużo Knapa w Knapie. W kawałku „Pierdole Wa, piję browar” mamy za dużo Alkopolgami w jednym tracku, a w innych numerach zdarzają się senne momenty. Na LCS beaty nie pomagają, jest za prosto i wtórnie, w wyrwaniu się od zatwardziałych ram choć mamy perełki od producentów jakie przygotowali: So`Drumatic, PTK czy też Wrotas. Także monotematyczność na kolejnych wydawnictwach może przynieść spadek akcji na rapowej giełdzie, bo nawet wszystko co dobre w pewnym momencie może się przejeść. Zarzut monotonii po paru odsłuchach odchodzi na bok. Da się to przetrwać, powroty do albumu nie sprawiają bólu. Jeśli ktoś woli to lepiej określić ten krążek jako spójny czyli standard jak w ostatnich wydawnictwach z Alkopolgiami.
LCS jest albumem poprzez który Kuba Knap uzyskał akredytację do kolejnych klasy. Na świadectwo z czerwonym paskiem co prawda nie zasłużył ale oceny i tak będą wysokie. Talent duży, już wyszlifowany ale jak to często bywa z dużymi talentami nie wykorzystany w 100%. Podniebny kot udowodnił, że leniwe, wielkomiejskie dźwięki z wieczorową aurą, zgrabnie przemyconymi samplami to stworzona dla niego droga.
Naturalność tego typa sprawia, że autor „Lecę, chwila, spadam” staje się dobrym ziomkiem. Aż w głowie słyszę „człowieniu, skończ pierdolić od rzeczy”. Świat podniebnego kota to walka natury z biologią ludzkiego organizmu a więc odpędzeniami kaców, pokus. To świat gdzie hajs nie jest najważniejszy choć jest świadomość dojrzałego człowieka, że bez niego dymu z tipa nie będzie. Ekshibicjonizm nie powoduje, że ma się ochoty by sięgnąć po szkło z wódką. Na pewno nie jest to krążek dla gimbusów, nie znajdziemy tutaj wersów kandydujących do miana życiowego motta dla laski której rap to czapka z prostym daszkiem. Płyta dla sympatyków gatunku, fanów napojów wyskokowych, podejścia do życia bez ciśnień. Ja, osobiście chętnie będę wracał do świata Podniebnego kota. Warto!


Ocena 7/10
Pozdrawiam
krzywa krooopa



 

czwartek, 12 czerwca 2014

Subiektywne urodziny Prosto #2

Zapewne każdy zauważył że w tym roku przypada 15-lecie istnienia warszawskiej wytwórni- Prosto Label. Życzenia urodzinowe od Krzywej kroopy już były więc nie ma sensu się powtarzać. Tym razem przedstawię osobisty bilans tejże wytwórni.

Ulubiony album Prosto- WWO- Witam was w rzeczywistości. Szczyt możliwości grupy, przynajmniej w moim odczuciu, a zarazem jeden z ostatnich momentów współpracy Sokoła z Jędkerem. Album na którym palmę pierwszeństwa przejął Nocny Narrator pokazując kto w WWO wybija się przed szereg. Świetne beaty od Magiery, L.A., Shuko bądź Deszczu Strugi, trafne featy od Małolata, Firmy, Pono lub Jurasa. Uliczny realizm plus deklaracja drogi do celu. Klasyk przez duże „K”. 


Najważniejszy album- Sokół & Marysia Starosta- Czysta Brudna Prawda. Moment przełomowy dla samego Sokoła jak i dla całej wytwórni. Po odejściu od TPWC Sokół poszedł krok dalej dostawiając do swojego wyrazistego stylu kobiecy wokal. Efektem tej koncepcji to klasyk i płyta dekady. 
 

Najciekawszy teledysk- WWO- Sen. Polski hip-hop trochę czekał na to by dostać się do stacji muzycznych. Może nie trwało to wieczność i postacie które budowały scenę od podstaw zdążyły się załapać ze swoimi klipami na pierwszy czas emisji rapu w polskich stacjach muzycznych. Że Prosto zawsze przodowało w dobrych klipach wiadomo nie od dziś. Nie raz wyprzedzali konkurencje choć to akurat sztuką nie było. Szare blokowiska, zakapturzone typki, gdzieś w bramie na siłę pozorujący swych idoli zza wielkiej wody. Słabo było z klipami rodzimego rapu przez długie lata. Obecnie kanał Prosto Label bije rekordy popularności na YouTube a obrazy do kawałków „Egzotyczna przygoda”, „W sieci” lub „Alter ego” przekroczyły po kilka milionów wyświetleń. Czarno- biały obraz, z drugiej strony tak daleki od rapowych klipów. Choć powstał ponad 10lat temu wciąż wygląda bardzo świeżo. Zaskakujące przyspieszenia, dojazdy i odjazdy kamery, ciekawie prowadzona akcja. Jak sam kawałek jest klimatycznie i oryginalnie. Autorami klipu byli: Kuba Lubiniewski oraz Wojciech Zieliński. Ich świetna praca doczekała się YACHA 2004 za najlepsze zdjęcia. PS: warto oglądnąć klip, Sokół w wersji soft, w ulicznym stylu wierzchnim. 


Moment przełomowy dla labelu- Kontrakt z VNM. Bardzo subiektywny wybór. No dobra, wszystko tutaj jest subiektywne, na tym polega między innymi prowadzenie bloga. „V” na nielegalu osiągnął dużo. Dla wielu stał się twarzą polskiego undergroundu. Dołączenie członka 834 do składu warszawskiej wytwórni wywołało niemałe emocje. Pewny siebie raper z Elbląga swoją stalówką nie pasował do Prosto. Uliczny styl wytwórni, gdzie tu miejsce dla takiego oryginału? Błąd. Po 3 latach od debiutu można stwierdzić, że był to jeden z najlepszych ruchów Sokoła w 15-leciu istnienia labelu. „Za parę lat w Polsce te flow nie będzie kojarzyło sie z mainstreem'em im. Zostawiam po sobie łez padół wielu raperów. Chcesz zobaczyć jak słone są? to zejdź na dół. Biorę fejm, ej, jadę synu do miej lej. W studiu robię flame I czekam synu na pay day tak, Prosto Label, lamy tu mówią mayday. Bo mam promocje, a wiedza ile zrobiłem bez niej już czas odliczać, moja kariera to bomba z zegarem, który zaraz przestaje tykać i czuje zapach victorii”- te wersy stały się ciałem...


Najciekawsza współpraca- Los Sicarios feat. Sokol, Palacio– Checkeando. Prosto kilkakrotnie zaskoczyło ciekawymi współpracami. Był numer na beatcie od DJ Premiera, była świetna współpraca z Francuzami z Soundkail lub Słowakami z Kontrafakt, a także dziesiątki ciekawych kawałków z krajowymi artystami jak chociażby świetna produkcja od grupy OXY.GEN a wkrótce Rozbójnik Alibaba wyda jeden z bardziej oryginalnych materiałów na polskiej scenie. Jednak połączenie rapu Sokoła z kubańskim stylem zamiast zderzenia kultur wskazało na wspólne sedno obu stylistyk. 


Największe zaskoczenie- Potwierdzone info. Wspólna płyta Tede`go i Diox`a przypadła na rok „duetów”. Niemal wszystkie wypadły blado i ciężko do nich wracać. Kolega z HiFi Bandy – Hades nagrał przyzwoity ale nie powalający HAOS z O.S.T.R., natomiast Diox wspólnie z dobrym ziomkiem- TDF`em nagrał krążek na luzie. Co prawda ich krążek nie przewrócił do góry nogami całej sceny ale stanowił przyjemny moment w 2013 roku. Wydanie tego krążka w Prosto Label było pewnym zaskoczeniem. Dlaczego nie Wielkie Joł? Prosto, Przypadek? Nie sądzę. 
 

Ulubiony kawałek- WWO feat. Orion, Kontrafakt, Włodi, Soundkail - I tak to osiągnę. Kawałek stary i po paru latach do zweryfikowania. Być może nie wszyscy dotarli do wyznaczonego wówczas celu i miejsca. Zwrotka Włodiego to już spełniona przepowiednia podobnie jak u Sokoła. Kilu MC i każdy wyczuł klimat kawałka, nawet po latach ma to swój smak. 
 

Banger nr 1- Zipera- Bez ciśnień. Co prawda skład wytwórni nie jest bogaty w raperów serwujących grube bangery ale jednak kilka kawałków wkręciło się na długo. Klimatyczny teledysk, kręcące się półnagie panny, wakacyjna zajawka, w powietrzu dziedzictwo dzikich pól, nawijki na luzie. Kawałek z całą swoją otoczką w stylu bogatego entourage rapu końca lat 90-tych w USA, a jednocześnie polski klimat. 
 

Ulubiony producent Prosto- Czarny HiFi. Przez długi czas to dźwięki o DJ Deszczu Strugi były tymi których wyszukiwałem w produkcjach Prosto. Twórczość HiFi Bandy nie jest w moim klimacie ale odnosi się to jedynie do rapu Dioxa i Hadesa. Produkcje od Czarnego to spadkobierstwo trueschoolowej epopei. Sample świetnie wyselekcjonowane, umiejętnie prowadzenie melodii, wykorzystywanie basu. Jeden z tych producentów którego instrumentalne są nieraz ciekawsze od samych kawałków 

 
Ulubiona zwrotka- WWO – Mogę wszystko. Prawdziwy majstersztyk w rapie. Klimatyczny beat, teledysk zapadający w pamięci i dojrzały tekst. W szczególności pierwsza zwrotka wywołuje emocje: „Mogę przeżyć życie, będąc na jego szczycie. Dostawać śniadania do łóżka i całusa w policzek. Mogę mieć piękną kobietę, co prasuje mi koszule. I cudowne dzieci, które wożę do szkoły Cayenne. Mogę mieć świat u stóp, ja nie przypuszczam - ja to wiem. Mogę mieć takie życie, jaki inni mają sen. Mogę pojechać hen i właśnie tam znaleźć szczęście. Mogę być szczęśliwy tu, mając proste zajęcie. Mogę zostać prezydentem i mieć własne wojsko. Mogę kochać tak mocno, że wszystko inne to nic. Bo po co śnić? Mogę robić to, zamiast tylko marzyć i gnić. Pośród pustych twarzy, przeczekując życie. Przekreślając lepsze czasy, mogę do przodu iść. Olewając drogowskazy, wszystko może się zdarzyć. Mogę przemierzać planetę, nie chcąc żadnych bagaży. Mogę mieć to, co chce, pierdoląc cały materializm. Mogę pomóc bliskim i nigdy ich nie zawieść. Mogę zdobyć fortunę i komuś ją zostawić. Patrzeć z tarasu na morze, z modelkami się bawić. Mogę być tam gdzie ty, do końca naszych dni. Mogę być kimś, będąc jednocześnie sobą. Albo pić od rana Wyborową, bić matkę. Mieć jako dom klatkę schodową. Mogę skończyć się i nie jestem zdziwiony. Mogę wszystko, to ma dwie strony”. Nie ma tu popisów technicznych, przyspieszeń, wszechobecnych dziś hashtagów, wszelkich zabaw językowych, jest za to bagaż emocji i powiewy ekshibicjonizmu. Być wyliczanka w pewnym momencie dla niektórych staję męcząca jednak nie ma rapu bez emocji... 
 

Ulubiony beat z płyt Prosto- VNM- Dym, produkcja So`Drumatic. Nieziemsko klimatyczny beat w połączeniu z kobiecym głosem Marysi odciąga uwagę od gospodarza kawałka czyli członka 834. Wprawdzie kilka innych produkcji od So`Drumatic po pierwszym odsłuchu wywierało większe wrażenie. Beat z „Dymu”hipnotyzuje na tyle, że za każdym razem brzmi świeżo. Nic tylko czekać do album producenckiego So`Drumatic dla Prosto!


Najciekawsza okładka – Sokół & Marysia Starosta- Czarna Biała Magia. Autorem popularnego „oczojeba” jest zacna osoba o pseudonimie Wal&Gura. Prostota wybijająca się z gamy stricte hip-hopowych frontów CD.

MVP- Sokół. Wybór banalny jak scenariusz w Dlaczego ja?. Ulubiony polski raper w prywatnym rankingu. O tym jakim raperem jest Sokół nie ma sensu pisać bo już zbyt wiele o tym napisano. Jedynie dodam, że z grona przeciętnych, wtórnych i podrobionych MC- Sokół zawsze wybijał się trafnymi spostrzeżeniami, prostym ale dogłębnym podejściem do danego tematu, głodem do pokonywania barier w muzyce oraz podnoszeniem jakości w wszelkich aspektach. Bo i w sprawach jakości w wydaniu CD i odzieży wytwórnia ta zawsze wyprzedzała konkurencję. 
 

Najlepszy rok – 2011. W tym roku Prosto wydaje pierwszy wspólny album duetu Sokół & Marysia Starosta- Czysta Brudna Prawda. Po ponad 2 latach krążek zyskuje status platynowej płyty. Nie od razu jednak było tak różowo. Fani Sokoła byli w skrajnych emocjach na wieść o takiej współpracy. Być może się mylę ale była to pierwsza platyna dla Prosto. Tego samego roku wychodzą kolejne krążki które namieszały na scenie: debiut VNM-a, również debiutancki Brahu, drugi krążek duetu Pokój z Widokiem na Wojnę. 
 

Rozczarowanie- Nie będę wybielał rzeczywistości. Przez te lata działalności musiały się przydarzyć trudniejsze momenty i niepowodzenia. Jak przyznał Sokół, Prosto nieraz było bliskie bankructwa. Przy obecnej pozycji trudno w to uwierzyć. Na płaszczyźnie muzycznej także słabsze chwile dopadały tą wytwórnie. Nie wszyscy raperzy Prosto powalają na kolana, nie sprawdzam wszystkich płyt jakie wydają, jednak w kolekcji CD, Prosto jest jednym z liderów w osobistej kolekcji. Za największe rozczarowanie uznaje postawę byłego członka WWO i ZIP Składu a więc- Jędkera Co prawda sama wytwórnia nie popchnęła realisty do statusu monopolisty ale współautor „Na melanżu” jest kojarzony z Prosto i jego działalność nie wątpliwiej chluby Prosto nie przynosi. Za rozczarowanie w kategorii CD uznaje całkiem świeże dzieło grupy RH- - Karty sim. 
 

Odkrycie- Kękę. W niektórych komentarzach na YouTube Sokół był nazywany mianem polskiego Dr. Dre. VNM, KaeN, a wkrótce Żyto. Kilka nowych twarz w rapie wyszło od Prosto. Reprezentant Radomia to akurat został odkryty a raczej wprowadzony na szersze wody przez Młode Wilki Popkillera. Jedna zwrotka i #hurrwa poszło. Charyzmatyczny, oryginalny a jednocześnie swojski. Obok VNM-a najbardziej wyrazisty typ którego Prosto wprowadziło na główną scenę. Ale to jednak radomska Iskra stała się dla mnie najciekawszy odkryciem jakie wyszło z wytwórni Sokoła i w ostatnich latach na polskiej scenie. 
 

 Sokół wygrany w prywatnych Fryderykach. Minęło 15-lat, cała wytwórnia jest wygrana. Życzenia już był więc może jedno oczekiwanie na koniec. Oby Prosto Label zaskoczyło jeszcze całą scenę łącznie z najbardziej gorliwymi haterami. 




Krzywa kroopa
Pozdrawiam 

wtorek, 10 czerwca 2014

Make the History........czyli recenzja: Soulpete- Soul Raw

Co raz bardziej mam przekonanie, że rap jest kumulacją naszych narodowych bolączek i kompleksów. Obłuda, pozerstwo, fikcja, hipokryzja.... W kampaniach politycznych padają hasła które na „dzień dobry” można wrzucić do kosza, w rapie mamy hasła puste jak konto bezrobotnego, psioczymy na poziom elit politycznych ale na wybory nie idziemy, raperzy narzekają na rodzimą scenę ale przecież sami ją tworzą. Coś tu nie gra, bo w skali światowej o polskich MC można tylko pomarzyć, fakt bywały głośne współprace jak Sokoła i DJ Premiera ale jedna jaskółka wiosny nie czyni tak więc jak kadra naszych kopaczy Brazylijskiego słońca na treningach nie uświadczy tak polski raper skazany jest (puki co) tylko na „własnego” słuchacza. Szansą na przeniesienie polskiej sceny na wyższy poziom jest w młodych, nie wpisanych w sztywne konwenanse polskiego „ogródka”. W tym kontekście „Soul Raw” staje się kamieniem milowym w dogonieniu „świata”....
Niemal rok temu w programie „Serio?” kilka ciekawych osobowości polskiej sceny dyskutowało w luźnej atmosferze na temat kondycji sceny. Wisienkom na torcie było stwierdzenie, że w Polsce mamy za dużo raperów. Nazwał bym to inaczej... za dużo kserokopii raperów. Nieco podobna sytuacja tyczy się samych producentów. Bo beatmakerów rola w ostatnich latach została podkreślona. Przeciętny zjadacz chleba kojarzy zapewne jedynie Donatana – fucking true. Jednak jak w przypadku wokalnych kolegów tak i tu mamy komplikacje zachodnich dźwięków. Echo gdzieś słyszanych beatów i sampli stało się częstym elementem polskich produkcji....
Kończąc wylewanie lawiny trueschoolowych rozczarowań, zrzucę wszystko na.... rasę. Biali raperzy na ogół mają tendencję do sięgania po lekkie w brzmieniu popowe beaty. W przeciwieństwie do czarnych kolegów pa fachu którzy biorą laski z szerokimi tyłkami i kozackimi dziękami raczej mało radiowymi. I w tym miejscu zaczynam rozumieć fenomen ostatniego dzieła producenta z Lublina zwanego- Soulpete.
Przez ostatnie lata czołowymi pozycjami wśród płyt producenckich stała się saga Kodex. O ile pierwsze części na stałe wpisały się do galerii klasyków polskiej sceny to kolejne wydawnictwa stawały się raczej przedłużeniem wypalonej formuły. Zaraza na kolana nie powaliła, o Równonocy i całej jej otoczce lepiej już nie wspominać. Kilka albumów pozostawiło po sobie ciekawą muzykę jak chociażby krążki Metro, DJ 600V, Voskovy, NNFoF, Waco czy też Emade. Klarownej oceny polskim płytom producenckim wystawić nie można. Każdy pisał swoją notę na swój sposób. Mimo wszystko bywało lepiej niż sugerują najgłośniejsze pozycje ostatnich lat.
Znany dotychczas z pracy z Flintem, ekipą Rap Addix bądź Bonsonem- Soulpete z daleka od mainstreamowego szumu, krok po kroku omijając modę budował swój wachlarz dźwięków. Trudno było przed premierą „Soul Raw” umieszczać producenta z Lublina w jednym szeregu chociażby z takimi postaciami jak: Stona, So`Drumatic, Szogun, Pawbeats które w niedługim czasie stałym się solidnymi figurami na scenie. Na podziemnej scenie beaty od Soulpete stały się nośnikiem stylowego brzmienia. Dlaczego? Może bliskie starej szkoły podejście do muzyki wciąż jest pożądane przez słuchacza.
Jeśli odpalimy w odtwarzaczu pierwszy lepszy polski album to trafimy najprawdopodobniej na charakterystyczny model płyty. Pierdolięcie na początek, potem kilka kawałków równie wyrazistych które nadają się na promo single, w drugiej połowie nieco spokojniejsze kawałki, często z damskim wokalem albo po prostu ze śpiewanymi refrenami i często na koniec nieco przymulonych tracków. Zanim płyta trafi na półki sklepowe i na kanały YouTube można z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem przewidzieć rozkład jazdy. PKP w wydaniu hiphopowym stało się wręcz recepturą na komercyjny sukces.
Być może sukces Soulpete to droga pod prąd i wbrew komercyjnym standardom sprawiła, że autora „Soul Raw” nijak nie można podpiąć pod kategorię „typowy polski producent”. Undergroundowy ząb obecny w każdym kawałku, beaty które są na tyle zróżnicowane że nie ma się wrażenia, że „gdzieś to już było”, sample dyskretnie przemycone. Gdybym parę tygodni temu usłyszał jakikolwiek numer z „Soul Raw” to pewnie obstawił bym w ślepo produkcję zza wielkiej wody. Klasa światowa jak przypadku Roberta Lewandowskiego. I tak jak w przypadku Lewego transferem do Bayernu Monachium jest ten album.
Już samo zebranie takiego grona zacnych MC budzi respekt. Co prawda, nie ma najgłośniejszych obecnych ksywek na amerykańskim mainstreamie. Ale hype w nazwie rapera nie określa zawsze możliwości. Bo jak każdy wie przehypowanych typów jest masa. Na „Soul Raw” typów o imponujących skillsach nie brak. Być może znajdą się tacy dla których część gości to postacie anonimowe. Pacewon, Guilty Simpson, Oddisee, kto sprawdza szersze spektrum rapu w USA pewnie spotkał się z nawijkami tych graczy.
Pierwszy, singlowy track z featem od Hezekiah to z jednej strony majstersztyk sampli i basu. Dynamika beatu z udanym śpiewem w refrenach plus nieprzesadzone zwrotki. Mocne wejście z buta w dobrym stylu. Oldschoolowe Don`t Think a`la 93 bpm, Rhymes On Random z kolejnymi dobrze ukrytymi samplami, żywcem wyjęte z lat 70-tych What You Love z przyjemnym dla ucha refrenem. Balance daje nam sprawny balans między wyrazistym flow a paletą instrumentów. East Coastowy blask w nowym wydaniu. Moc klawiszy z Still S`N`W czy też niepozorna harfa w Hood Shit mimo spokojnego brzmienia nie stwarzają monotonii. Mroczny spacer z Raw Talk nadawał by się do soundtracka Hollywoodzkich horrorów i do złudzenia przypomina niedawne produkcje Soulpeta dla podziemnych ziomków. Zacne rzemiosło DJ Ace, hipnotyzujące syntezatory w starym wydaniu wbrew pierwszym doznaniom nie topią niskiego tempru głosu Guilty Simpson, a wręcz przeciwnie. Rytmika w Step Ford wprost zachęca do wspólnego klaskania, niebanalnie skrojone sample w True Royalty również mają intrygujący smak. Power is The Name w lekko cukierkowej oprawie jak cały krążek sprawie łączy dynamikę flow z beatem. Jedyna dama na płycie czyli- Dominique Larue brzmi jakby wyprzedzała skuterem rower i nieco psuje całokształt końcówki „Soul Raw”, na szczęście jest to jedyny słabszy moment na krążku, przynajmniej dla mnie. Zamykające krążek- Dreams Hold Me z gościnnym Danny!`m sprytnie domyka całość choć jest to raczej zasługa ciekawej konstrukcji w której wręcz słychać domykającą się klamkę.
Jeśli „Soul Raw” miało by być oceniane tylko na płaszczyźnie nawijek zaproszonych gości to ocena była by zapewne pozytywna ale nieprzynosząca czerwonego paska na świadectwie. Są nieco nudne momenty jak chociażby w linijkach Oazy Moore, M.A.R.S. lub wcześniej wspominanej Dominique Larue. W przewadze mamy jednak udane featy jak z Hezekiach, Oddisee, AWAR bądź zacnym Guilty Simpsononem. Importowani goście wyraźnie wyczuli klimat krążka i nie przekombinowali. W przeciwieństwie do naszych rodzimych MC którzy często próbują zabić muchę karabinem.
Sam Soulpete brzmi jak doświadczony wyga pod płaszczem świeżości. Mimo trueschoolowego brzmienia album daleki jest od archaicznego upośledzenia. Co najważniejsze, daleki jest kopiowania stylistyki zasłużonych dla gatunku producentów. Nie jest to gama instrumentów dętych, smyczkowych jak na The Ownerz, nie jest to Grandmaster Flash choć miksy dają radę, nie jest to Kool Keith bądź Rick Rubin choć też się ma wrażenie, że „Soul Raw” zmieni scenę. Nie jest to Alchemist choć balans dźwięków również dobrze rozłożony. Rytmika albumu nie jest w stanie zamęczyć nawet po kilku odsłuchach, sample gustownie dobrane, cuty dodają żywiołowości, a zgrabne wykorzystywanie basu wpada na właściwy moment. Klimatyczna harmonia nie jest zaburzona przez cały krążek. Ba! Wkręciłem się tak, że zapomniałem o tym, że to CD a nie winyl daje dźwięki.
„Soul Raw” to kwintesencja najmocniejszych stron i umiejętności oraz wizytówka na świat samego autora jak i polskiego rapu. Iście pionierskie przedsięwzięcie i solidny materiał na klasyk. Być może za parę lat ten album będzie określany mianem momentu przełomowego dla polskiej sceny. Sami producenci którzy zbyt długo są na naszej scenie być może spróbują swoich sił na trudniejszym gruncie i wypłyną na szersze wody.
Być może Soulpete dorobi się profilu na Wikipedii bogatej nie tylko w kilka zdań i nie tylko w wydaniu polskim. Podobno to wskaźnik fame`u. Zapewne sam zainteresowany nie potrzebuje tego do szczęścia. On jak i zaproszeni goście zza wielkiej wody stworzyli unikalny album o którym będzie głośno przez najbliższe lata. Sam autor udowodnił, że poziom światowy to kwestia pracy nad sobą, odwagi i talentu który jak udowodnił posiada. Własny styl który z jednej strony bogaty jest w dziedzictwo trueschoolowych brzmień a z drugiej w pełni unikalne i na tyle wiarygodne że z całą pewnością można założyć że to właśnie gra w duszy producenta z Lublina.
Zanim ogarnie Was mundialowa gorączka i będziecie żyć akcjami Hazarda, Pogby, Neymara, Messiego i innych którzy potrafią wymienić kilka podań i zagrać z pierwszej, dajcie się porwać w klimat „Soul Raw”. Naprawdę warto. I daj Boże by ten krążek trafił do szerokiej dystrybucji i jak największe grono słuchaczy polskiego rapu miało go na półce.


Ocena: 8/10
Krzywa krooopa
Pozdrawiam