poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rentgen vol. 1..... czyli wywiad z Ńemym

W tekście o najbardziej niedocenionych raperach na naszej scenie był jednym z pierwszych wyborów. Napisać, że reprezentant Sierpca to nietuzinkowa postać to jak odkryć, że Ekstraklasie daleko do poziomu Bundesligi. W natłoku premier być może niektórym umknęła premiera debiutanckiego „Ń”- duży błąd. Dla osób głodnych świeżego rapu to pozycja obowiązkowa. A co sam zainteresowany ma do powiedzenia? Zapraszam do rozmowy z Ńemy`m. 
(zachowano oryginalną pisownie)  
Krzywa Krooopa: Legalny debiut w postaci „Ń” to już historia. Słuchając tego materiału miałem wrażenie, że dostaję płytę od faceta, który swoim myśleniem o muzyce wychodzi daleko poza rap.
Ńemy: Rzeczywiście, od premiery minęło już pół roku, ale sądzę, że „Ń” nadal kryje niewykorzystany potencjał. Może przypomnę jeszcze słuchaczom o tym materiale, jednak teraz pracuję już nad następnym. Chyba czas na podsumowania i weryfikację dotychczasowych wyborów. Wykraczam poza rap, bo nazwałbym się raczej artystą crossoveru, niż po prostu - hip-hopowcem…

K: „Ń” jawi mi się również jako materiał, w którym hamujesz się by nie dać na „dzień dobry” pełnej dawki siebie. A Ty jak to widzisz?
Ń: Jedyne przed czym się hamowałem, to bylejakość. Płyta jest zwieńczeniem tego, co oferuję w danym momencie swojego rozwoju. Chciałem, żeby była jak najlepsza i dałem z siebie wszystko. Jasne, teraz zrobię to lepiej – nie umniejszając takim numerom jak „Sick Pro”, czy „Żyć wietrznie” etc.

K: Myślisz, że przeciętny słuchacz polskiego rapu jest gotowy na rap oderwany od przetartych ścieżek, sprawdzonych patentów, po prostu - nowatorski?
Ń: Zależy co rozumiesz w kontekście „przeciętności” słuchacza? Dla mnie to ktoś nie poszukujący. Konsumujący wyłącznie to, co dotrze do niego najbardziej popularnym, lub przypadkowym kanałem. Niestety, takie rzeczy rzadko okazują się naprawdę wartościowe. Myślę, że media zatraciły rolę trend setera. Chcą dogadzać odbiorcy idąc po najmniejszej linii oporu. Oczywiście, chciałbym się mylić i kiedyś móc powiedzieć, że zgromadziłem setki tysięcy fanów nie naginając swojej estetyki. #c.r.e.a.m.

K: Wystarczy przesłuchać kilka Twoich kawałków by zauważyć, że w swoich tekstach sięgasz po różnorakie inspiracje. Masz jakieś granicę w tworzeniu? Coś czego nie poruszyłbyś w swoich wersach lub gatunków muzycznych z którymi nie wszedłbyś w „romans”?
Ń: Szeroko pojęta muzyka biesiadna nie leży w kręgu moich zainteresowań (śmiech). Jest dużo złego hip-hopu, złego popu, złego rocka ale i dużo dobrych kapel. Lubię oryginalne postaci, które zarówno w tekstach, jak i muzyce pokazują mi świat z zupełnie nowej perspektywy – nie boją się być unikalni.

K: Od debiutu „Ń” minęło kilka miesięcy. Pracujesz już nad nowym materiałem. Czego można się spodziewać po Twoim drugim LP? –
Ń: Tak pracuję, ale nie chcę zdradzać za dużo. Spodziewać się można czegoś lepszego niż na „Ń” póki co.

K: I na koniec psychologiczna rozkminka. Gdybyś miał dokonać autocharakterystyki to w pierwszej kolejności nawał byś się producentem, raperem?
Ń: Jeśli mam generalizować, to artystą, po prostu. Dzięki za wywiad, pozdrawiam! 
 

Krzywa Krooopa
Pozdro 
  

piątek, 17 kwietnia 2015

Open Bar...... czyli recenzja Rasmentalism- Wyszli coś zjeść

Dekadę temu hip-hop wyglądał inaczej. "College Dropout" tętniło żywiołowością i autentyczną zajawką daleką od narcystycznej lanserki, OutKast brzmiał szalenie jak stylówki Andre 3000, a Cee Lo-Green.. no cóż, jego czas nie rusza. To właśnie ten etap w historii rapu okiełznał dwóch typów ze wschodu Polski. Kolebka to iście zacna, oparta na mocnych fundamentach, pełna żywych monumentów, której żadna moda nie zabije i żaden raper nie strawi. Nie strawi również drugi album Rasmentalism który wyciąga wszystko co najlepsze w tej konwencji, jednocześnie udowadniając, że świetny debiut nie był wypadkiem przy pracy, a naturalną konsekwencją.
Po debiutanckich "Herodach" obsypywani laurami, tarzający się w propsach, okupujący trasy koncertowe niczym mityczna czwórka z Liverpoolu, wolni od hateów jak mało kto. Ten błogi stan mógł rozleniwić, bo trudno było się oprzeć wrażeniu, że scena wpadła w sidła tej dwójki dobrowolnie abdykując koronę, a otwieranie nowo powstałych mostów i nadawanie nazw ulic nazwiskami dwóch gości którzy wyszli coś zjeść jest kwestią czasu. Wpychani na siłę w ramiona syndromu "drugiej płyty" po raz kolejny wykazali się przebiegłością a`la wytrawny kieszonkowiec. Już po pierwszych singlach można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że A- obawy Ras`a z "Ładnego życia" o poróżnieniu i spornej naturze mamony okazały się bezpodstawne, B- obniżeniu lotów nad Zamościem nie było i długo nie będzie.
Progres w formie Ras`a wita Nas u progu: "Pytają pod nosem czy Arek się zmienił? Jak w nowej furze wiozę stare problemy. Po najgorszym mam najlepszy rok w życiu. Boję się chujowej płyty, czuję wzrok typów. Ale spoko, nie wyplułem jeszcze ton syfu". Nie tyle same linijki, a gładkie poruszanie po bicie urzeka od początku. Ta lekkość w wbijaniu ironicznych szpilek: "Sprawdziłem zwykłe życie jak Hetman dno. Co? To nie dla mnie, wystarczy, że miasto w tym tonie dla mnie. W dobrym tonie były drogie restauracje. Takie nazwy w karcie, że jadę po niej palcem", ta zdolność w subtelne wtapianie emocji budzące niewymuszoną empatię, to nie rzecz nabyta, a jedynie podszlifowana, tak dobitnie obecna na tym albumie.
Błyszcząca już na "Herodach" czystość flow nawet nie dające powodu do podważania formy oscyluje wokół czołówki krajowej. Lekkość w rzucaniu rymów, z finezją budowane zmiany tempa, błyskotliwe przyspieszenia, gra na rymach, aż prosi się o więcej. Idące w zgodzie z wokalnym rzemiosłem sprawne pióro równie nurtuje: "Nawet nasze blanty palą się ze wstydu. Kto prowadzi moje życie kiedy siedzę z tyłu. Jak możesz zazdrościć hajsu jeśli nie wiesz co chcesz kupić. Czy chcesz co raz starszych dzieci czy co raz młodszej dupy? I tak wszyscy tracą czas tu. Szukają zatrudnienia z piracka mapą skarbów. Z miną jakbyś płacił za pięć gramów majeranku". Wchodząc na bardziej uniwersalny grunt nie dosięga Nas kazndzoiejski ton, ale gdy do głosu dochodzi prywata, gospodarz nie oszczędza sam siebie: "Pali mnie spotlight, po co chciałem światła? Kto mi to nagrał? Jestem Michael Douglas. Brudne flow, czyste ciuchy, wolny umysł, szybkie ruchy. Sprzedaję emocje, nikt ich nie kupi, muszę być tym, który nic nie musi. Wkręcam w banie tylko to, co przegrałem, nigdy to, co rzeczywiście mam. Po pierwsze to ja, po trzecie to szczęście, po drugie zaraz wymyślę- ja".
W zasadzie każde oblicze Rasa zyskało na wartości jak poczucie luzu lub ironicznej autorefleksji: "Milion dobrych wersów rzucam jak frisbee. Nie dbam o nie i w co to trafi. Tysiąc biletów, ale wiem, po co przyszli. Jebnąć sobie fotę z nami". Choć nic tak nie urzeka jak osobiste wędrówki: "Jak coś źle wymawiam - chyba nie byłeś przy nas tam. W sumie jakbyś był, czemu miałbyś przy nas stać. Patrzyli krzywo jak my na tych z prywatnych szkół Czy jak się najesz wstydu, to zaspokoisz jakiś głód? Karmiły nas marzenia, teraz widzę jak każdy schudł. W tych narracjach z łatwością można zatonąć, jest dojrzale, daleko od naciąganej martyrologii, którą notabene wykpił w "Nie jestem raperem".
Nie lada sztukę wykonali chłopaki z Rasmentalism. Z jednej strony emanując świeżością, z drugiej wykonując krok wstecz do czasów gdy sami jeszcze byli uczniami koledżu. Gdy parę lat temu na "Dolerean" sample z "Jesus Walk" nieśmiało przebijały się z pod wersów o pierwszej miłości do rapu można było brać garściami ten vibe. Od "Hotelu Trzygwiazdkowego" Ment skrupulatnie uzupełniał wachlarz swych umiejętności, odrabiając lekcję po lekcji. Tak obficie jeszcze nigdy nie było. Torpedowanie bębnami, upychanie perkusji tam gdzie tylko się da, samplowanie wokalami, flirtowanie z syntezatorami, zabawa z poziomami. Z pewnością druga część Rasmentalism nie zna umiaru. O monotonni również mowy nie ma, maltretujące tempem "System interwałów" lekko łechcący o The Streets, "Nocny" z wielkomiejskim anturażem pod który mógłby nawinąć Wiz Khalifa do spółki z Curren$y. Jednak prawdziwe apogeum ujawnia się gdy brak kontroli dochodzi do głosu. Przy pełnym akompaniamencie chóru gospel wodzącego z przymrożeniem oka w "Nie jestem raperem", ciepłe sample w "Nie jest tak"- mamy wszystko co fabryka dała.
Zupełnie przekonuje mnie Ment w tym wydaniu. Te wszystkie rytmiczne partię, zmienna dynamika, wielogłosowe wstawki, zestawione z subtelną elektroniką przypominającą, że to rok 2015 i już drugie LP na koncie. Być może wyrafinowanie Menta wychodzi momentami na jaw, maltretowanie w końcówkach utworów, jakby ten ład i gładkie produkcje miały drobne rysy. Mimo wszystko ten sam Ment daje tyle przyjemności podczas odsłuchu, że ciężko nie oddać mu respektu. Bo "Wyszli coś zjeść" nie traci na rutynie, wręcz przeciwnie. Bogactwo dźwięków dowodzi, że łańcuch na szyi z okładki (co prawda Rasa) jest zasadny.
Zasadne jest również konsumowanie tej płyty w całości. Brak słabszych numerów ale i wtórnych. Z drugiej strony, jest to materiał zróżnicowany, pozwalający złapać wytchnienie by później znów wpaść w dziki bieg. Wprawdzie zapowiedź szefa Asfalt Records o tym, że najlepsze kawałki nie należały do singli jest dyskusyjna. Forma gości jest co najmniej zadowalająca, nie zakrywa popisów gospodarz ale i nie powoduje obniżenia poziomu jak chociażby charakterystyczne dla Dwóch Sław wersy lub przyjemny dla ucha refren od Klaudii Szafrańskiej. 
Gdy w mainstream wchodzi się z albumem niemal perfekcyjnym, szybko okrzykniętym mianem "Klasyka" przez duże "K" to każdy słabszy ruch jest podkreślany do wielokrotnych rozmiarów, a zachowanie wcześniejszej pozycji jest uznawane za porażkę. Gdzieś po środku zawiśnie ten album. Bez kropki nad "i" tracący przy zetknięciu z poprzednikiem bądź momentami nieco przekombinowany. Nawet jeśli ten ostatni argument najbardziej trafia w sedno to chłopaki z Rasmentalism pracą frycowe za wcześniejszej sięgnięcie piedestału. Dobitnie udowadniający swoją pozycję na scenie Ras brzmi jeszcze lepiej niż na debiutanckim albumie. Metafory wypuszczane jakby mimowolnie, flow najwyżej jakości, wyzbyte sztampowych patentów pomysły na rap. Chemia między raperem a beatmakerem charakterystyczna dla tej dwójki potwierdza fakt, że mamy do czynienia z najlepszy klasycznym duetem na krajowej scenie od lat. A mając ochotę na apetyczną porcję colllege dropout nie będę sięgał po nieco przykurzony debiut Kanye Westa lecz świeży, pełnokrwisty, po prostu dobry rap od dwóch gości którzy wyszli coś zjeść.

Ocena: 9/10
Krzywa krooopa
Pozdro

"Wyszli coś zjeść" dostępne na Preorder.pl

czwartek, 2 kwietnia 2015

Burdel niewinności.... czyli recenzja Kendrick Lamar- To Pimp A Butterfly

Dużo wody upłynęło od czasów gdy na światło dzienne wyszedł ostatni album odciskający piętno w tej kulturze. Młode pokolenie słuchaczy przyzwyczajone do komercyjnych standardów, oklepanych bangerów, łatwo nośnych haseł, płyt oddalonych od sedna czterech elementów mogło czuć się osierocone. Rap się zmienił, realia gry są zupełnie inne, to co nie śniło się pionierom gatunku dziś jest powszechne. A jednak, nieco przykurzony i zapominany duch East-Coastu znów zstąpił na ziemię za sprawą trzeciego LP największej, obecnej nadziei rapu. Jeśli ktoś spodziewał się, że K.Dot powtórzy precedens poprzedniej solówki nagrywając płytę pod listy Billboardu i rozgłośnie radiowe może sobie odpuścić sprawdzanie „To Pimp A Butterfly”. Tu stare brzmienie ulic rozdaje karty. To album tak niemainstreamowy, do bólu dopracowany, po prostu wybitny.
Jakże odmienne jest podejście do tego albumu polskiego słuchacza. Podczas gdy zza wielką wodą trwa wyścig w prześciganiu na przechwały nad trzecim LP Lamar`a, to w przeważających opiniach rodzimych odbiorców przeważa rozczarowanie. Nie ma tego jebnięcia, nie ma kawałków rozrywających głośniki. Stara prawda, wszystkim dogodzić nie można. Lecz by „To Pimp A Butterfly” nadawało na właściwych częstotliwościach potrzebny jest powrót do korzeni, przestawienia odbioru na inny kierunek.
Największą siłą Kendricka jest zmysł smaku. Jeden z tych elementów który tak szwankuje w obecnym świecie hip-hopu. Na ostatnim albumie brzmienie było zróżnicowane, z jednej strony chillowe „Bitch, Don't Kill My Vibe”, z drugiej ciężkie basy, elektroniczne syntezatory, szerokie partie perkusji. Było na bogato i z polotem. Zupełnie odmienny stan zastajemy na nowym albumie gdzie woń czarnej muzyki wypływa z jednego źródła. Pewna skromność emanuje z tego materiału, jakby ktoś chciał urzec Nas prostotą życia. Będący ojcem chrzestnym całego splendoru Flying Lotus przenosi słuchacza w swój ciemny świat. To głównie dzięki jego rzemiośle wyjątkowy smak jazzowych sampli nabiera na klimacie.
Otwierający album track „Wesley`s Theory” z gorzką pigułką p-funku i stemplowanym znakiem jakości ikony gatunku- Georga Clintona to jedna z wielu perełek. Im dalej w las tym bardziej przesiąkamy tą czernią. Soulowe kadzidła z subtelną perkusją, lekkie sample, z przenikliwymi bębnami. Psychodeliczny haj raz wodzący przez mętne ścieżki jazzu, raz wpychające w cieplejsze objęcia g-funku w „These Walls” by w połowie drogi boogie-funkowy wulkan w „King Kunta” skąpał słuchacza. Bujające gramofony w „Complexion”, żywiołowy saksofon w „Alright” bądź słoneczne „i” z przepychem żywych dźwięków nie daje wytchnienia nawet na moment. Pod względem muzycznym to album szalenie dopracowany, brutalnie poukładany. Obecność Dr. Dre jest śladowa, stanowi bardziej symboliczną zmianę w sztafecie, podobny stan rzeczy dotyka inne sztandarowe postacie- Pharrella Williamsa, Snoop Dooga. Gdzieś ukryte, niepozornie przewijające się podczas tej podróży.
W tym wszystkim można ulec wrażeniu, że wracamy do debiutanckiego „Section. 80”. Lekko szorstkie a jednocześnie aksamitne flow, momentami niepozornie wijące się po bicie . K.Dot sprawia wrażenie jakby wyssał z mlekiem matki te brzmienie. Znając umiar, trzyma w ryzach swoje popędy. Ze stoicki spokojem i budzącą pochwały lekkością płynie po wersach by potem karcić: „I’m the only nigga next to Snoop that can push the button. Had the Coast on standby. “K. Dot, what up? I heard they opened up Pandora’s box”. I box ‘em all in, by a landslide”. Skojarzenia na „To Pimp a Butterfly” przeplatają się nawzajem, momentami jakby klimat „Boyz In Da Hood” nieśmiało przewija się przez rewir by zniknąć w kolejnej etiudzie.
Jak przystało na pokoleniowy album, „To Pimp a Butterfly” zostawia po sobie wrażenie rzeczy wybitnej. To jak toksyczne ukąszenie, które gnieździ się na końcu głowy by z czasem wydać plony. Zawarty w tytułu motyl stanowi parafrazę ważnego dla afroamerykańskiej społeczności powieści „Zabić drozda”, być może jest w tym również ukryty haczyk, a K.Dot wierzy, że trzepot skrzydeł motyla zakorzeni się podświadomości tego pokolenia. Sięgając po autorytety dla czarnoskórych lub ustawiając się w jednym szeregu z nimi? Od 2pac`a przez Martina Luthera Kinga po mesjasza poniżonych- Kunta Kinte. Zaczynając od enigmatycznego powrotu do przeszłości skwitowanego: „What you want you? A house or a car? Forty acres and a mule, a piano, a guitar? Anything, see, my name is Uncle Sam, I'm your dog”, by lada moment pokazać kto rządzi w grze: „I was gonna kill a couple rappers but they did it to themselves. Everybody's suicidal they don't even need my help. This shit is elementary, I'll probably go to jail. If I shoot at your identity and bounce to the left”.
Ten swoisty lot nad kukułczym gniazdem nie traci na wysokości. Furia w hotelu, pustka egzystencji, eksplozja frustracji, mrok sukcesu, nawiedzona Lucy, plastyczne obrazy przewijające się bezwiednie. Efekt męczącego na drugi dzień kaca który zwiastuje mentalnego pawia. Choć to wszystko stanowi zaledwie preludium do monologu pokolenia. Nie wiem czy Kendrick miał świadomość, że staje się głosem swojego pokolenia, popkulturowym pastorem, a docelowo motorem napędowym. Lecz gdy wyrzuca z siebie: „No life jacket, I’m not the God of Nazareth. But your flood can be misunderstood. Walls telling me they full of pain, resentment. Need someone to live in them just to relieve tension. Me? I’m just a tenant Landlord said these walls vacant more than a minute” trudno nie oprzeć się wrażeniu, że z premedytacją buduje jeden z najważniejszych aktów w historii hip-hopu nie wystając nachalnie przed szereg. Nie podnosząc na siłę głosu, bez sięgania po proste środki, tutaj wszystko rozgrywa się subtelnie.
Koniec końców, ta psychodelia motyli prowadzi do natury społecznej. Symboliczne zamknięcie zmiany pokoleniowej jaką jest wywiad z 2paciem, lecz za wstęp do rozliczenia się z własnymi i nie tylko demonami, wbija kij we własne mrowisko: „I know you hate me just as much as you hate yourself. Jealous of my wisdom and cards I dealt. Watchin' me as I pull up, fill up my tank, then peel out. Muscle cars like pull ups, show you what these big wheels 'bout, ah. Black and successful, this black man meant to be special. Katzkins on my radar, bitch, how can I help you? How can I tell you I'm making a killin'? You made me a killer, emancipation of a real nigga”. Wykazując się nie tyle odwagą, co charakterystyczną dla wybitnych postaci charyzmą.
Magia tego albumu trwać będzie przez długie lata. Świetność Kendricka zapewne nie zmaże już żaden słabszy ruch, załamanie formy lub poważny beef. Czar tego motyla nie jest dla wszystkich, być może czas sprawi, że zakwitnie on w większej rzeszy. Niemal każde pokolenie doczekało się swojego autoportretu, dla niektórych będzie to „Illmatic” dla innych „2Pacalypce Now”, dla obecnego pokolenia ten motyl będzie nieśmiertelny. Ostatni akt monologu, pytanie bez odpowiedzi, brak kropki, pewna podniosłość pozostaje. Nawet jeśli zabrzmi to groteskowo.


“The caterpillar is a prisoner to the streets that conceived it. Its only job is to eat or consume everything around it, in order to protect itself from this mad city
While consuming its environment the caterpillar begins to notice ways to survive
One thing it noticed is how much the world shuns him, but praises the butterfly
The butterfly represents the talent, the thoughtfulness, and the beauty within the caterpillar
But having a harsh outlook on life the caterpillar sees the butterfly as weak and figures out a way to pimp it to his own benefits. Already surrounded by this mad city the caterpillar goes to work on the cocoon which institutionalizes him/He can no longer see past his own thoughts
He’s trapped. When trapped inside these walls certain ideas take roots, such as going home, and bringing back new concepts to this mad city. The result? Wings begin to emerge, breaking the cycle of feeling stagnant. Finally free, the butterfly sheds light on situations that the caterpillar never considered, ending the internal struggle.Although the butterfly and caterpillar are completely different, they are one and the same."


Ocena: 10/10
Krzywa krooopa