Z narzekaniami na
kondycję polskiego rapu jest jak z narzekaniem na formę kadry
trenera Nawałki. Podobno są postępy, podobno wcale tak źle nie
jest ale zmian gołym okiem nie widać. Jeśli mamy już świeży
materiał to trafia do nas o lata świetlne po eksploatacji w USA. I
tak scena polska jawi się jako klub nijakich kserokopii. Skoro już
spisałem oczywiste oczywistości i nikogo niczym odkrywczym nie
zaszokowałem to mogę przejść do sedna sprawy. Przywilejem
dinozaura jest możliwość nagrywania czegokolwiek i z kimkolwiek.
Fame z przeszłości co prawda nie uprawnia do odcinania kuponów
jednak reprezentantom starej szkoły wolno wiele. Przez wielu
skreślony już po beefie z Peją i przeciętnymi wydawnictwami jak
chociażby Notes 3D Tede wrócił w 2012 z krążkiem Mefistotedes.
Po 2 latach i kolejnym dwupłytowymi wydawnictwem TeDunio znów
trafia na odsłuch niemal całej Polski. Z jakim efektem?
Kontynuując
wyblakłe truizmy, następna część teksu raczej mało kogo
zainteresuje choć ma na celu wzbogacenie wstępu (brzmi
idiotycznie). Napisanie o tym typie czegoś odkrywczego wymaga wolnej
głowy i głębszych przemyśleń. Pierwszy i drugi warunek puki co
nie do spełnienia. Więc toporną blogerką
raz setny o Wieprzu słów kilka. Rzemiosło Jacka Granieckiego w
pewnym momencie stało się jego przekleństwem. Masa słuchaczy
oczekująca flow ze S.P.O.R.T.-u, niedoskonałości techniczne, rap
mówiąc delikatnie daleki od ulicznego charakteru, nieudane romanse
z popem, garściami brane zapożyczenia zza wielkiej wody. To
wszystko nie powodowało, że Tede był „na czasie”. Beef z Peją
spowodował, że pewna część słuchaczy odsunęła się od Tedego,
ba! Nawet spora część raperów unikała Wieprza jak diabeł
święconej wody.
Jak
sam stwierdził w pewnym kawałku, potrzebował tego wszystkiego.
Banicja może nie była bolesna dla członka Warszafskiego Deszczu. A
co ważne, zaowocowała powrotem na właściwe tory. Fora rapowe nie
huczą już od obelg na TDF-a, pasek na YouTubie już czerwienią nie
parzy. Prawdziwą oznakom lepszych czasów jest jednak forma. Już na
MefistoTEDEs-ie było dobrze. Pokora na drugim cd czyli Odkupieniu,
trochę oldschoolu ale i świeżości na pierwszym krążku.
Wydawnictwo z 2012 roku w mojej ocenie to jeden z ważniejszych
momentów w karierze Jacka G. . Materiał który nie brzmi jakby nie
do końca pasował samemu raperowi, eksperymenty z dźwiękami się
sprawdzają, flow nie męczy a tekstowo znowu jest nieźle. Szydercza
natura TDF-a jest znośna a w wielu momentach trafia w sedno. Znowu
znalazł się na czubie peletonu.
Dopiero
Elliminati przyniosło pełne odbicie. Hype na Tedego poszedł pełną
parą. Wspólny kążek z Dioxem nie zrobił większego zamieszania,
ale z pośród duetów w jakie 2013 był obfity- Potwierdzone Info
wypadło zdecydowanie najlepiej. Dziś, tydzień po premierze o
autorze Kurta Rolsona mówi się i piszę niemal na każdej stronie
gdzie można spotkać rap. Linijki z pierwszego singla RPS/White
House, wypowiedzi Borixona oraz Pezeta. Stary Tede wraca. Abstrahując
od tego czy jest to bardziej marketing czy „walka o prawdę w
muzyce” i całego tego szumu który odrywa od samej muzyki wracam
do pomarańczowej zawartości nowego dziecka Wielkiego Joł.
Po
raz kolejny Tede serwuje nam dwupłytowe wydawnictwo. Poprzednim
razem ilość nie przeniosła się na jakoś. Drugie CD ewidentnie
obniżało całość. Odkupie bodące integralną częścią
Mefistotedesa wręcz przeciwnie- cenie wzbogacało odmiennością i
klimatem. Na „Kurcie” ilość znowu zastanawiająca- 27 tracków.
Niemal wszystkie autorstwa Sir Micha, Młody Grzech dorzucił swe
trzy grosze kawałkiem „Gimby Money”. Jeśli już jestem przy
producentach tego albumu. Warstwa muzyczna nijak nie wpisuje się w
obecne standardy na naszej scenie. Trap dla niektórych asłuchalny,
w wydaniu Polskim to pruderyjny likier na skamieniałym czarnym
krążku winylowym. Trueschoolowe klimaty przodują na naszym
podwórku nie od dziś. Jeśli ktoś wyda coś „nowego”
automatycznie wpada w worek „chujowizny”. Techno budzi pierwsze
skojarzenia- nic dziwnego. Lata 90-te to era klubowej „młucki”
a`la Scooter i inne niemieckie armaty. CMRT jednak przyjęło się
stosunkowo dobrze. Czyżby słuchacz polskiego rapu częściej
sprawdzał daleki zachód? Nie ma co się łudzić. Nie jest to album
dla sympatyków „starej szkoły” w dobrym wydaniu. Co niektórym
głośniki będą wariować od nadmiernej ilości dźwięków- jeśli
ktoś się zdecyduje sprawdzić Kurta Rolsona, jedna uwaga:
Słuchajcie na dobrym sprzęcie, praca Sir Micha po prostu na to
zasługuje.
Pierwsze
single w przeciwieństwie do Elliminati oddały nam jednoznaczny
obraz oczekiwań- SWAG. Rok temu wprowadzany jeszcze na pół
gwizdka. Na Kurcie lipy nie ma, a czas S.P.O.R.T.-u nigdy już nie
wróci: „pierdol to co było ważne, tylko to co czeka nas,
patrz jak nam ucieka czas. Trzeba trzepać hajs”. Otwierające
album- FCMT można potraktować jak spowiedź TDF-a. Fortepianowa
estetyka podkreśla lekkie refleksje, a follow up do Eis`a jest jak
najbardziej na miejscu. „Najlepsze dni”w wersji trap w wykonaniu
starej szkoły w nowej odsłonie- ma to smak i sens. Wracając do
tematu rapowej spowiedzi to powraca ona na tym krążku
kilkakrotnie. A jej nierozłącznym elementem jest sentymentalne
podejście do pocztówek z przeszłości jak chociażby w „Fame
lover” bądź „Mirafiori” ze szczerym bilansem finansowym. Hajs
się w rapie zgadza i nie ma sensu tego ukrywać. Szczerość
związana z hajsem trafia się w polskim rapie tak rzadko jak udana
ustawa w sejmie. Po zeznaniu facebookowo-finansowym Bisza powstał
niezbyt czytelny obraz polskiego rapera. Jeden z najlepiej przyjętych
albumów ostatnich lat daje zaledwie taką kasę?
Po
pierwszym odsłuchu w głowie pozostały głównie dźwięki
stworzone przez Sir Micha, Tede zszedł nieco na drugi plan. Jeśli
ktoś myśli, że rap w wykonaniu członka WFD stał się na tyle
mało ciekawy, że nie zmusza do uwagi to musi zreflektować swoje
domysły. Jest dobrze rap i jest naprawdę dobrze!
Po
TDF-ie spodziewać można się wielu rzeczy. Bragga kipiąca zjawaką
na rap i ego autora, bangery które szybko się nie znudzą.
Umiejętność zbudowania grubego bangera uratowała chociażby track
– „DLS”, w którym tekst, delikatnie ujmując górnolotny nie
jest, a niektóre linijki wręcz odpychają od powrotu: „Nikt
nie da tego, co da ci Joł. Wielkie Joł, Daci-ją. Płacisz hajs,
opuszczasz salon. Masz pełen lans, płacisz mało”. Mimo
wszystko, „DLS” ma potencjał. Nie mam „chuja w uszach” więc
streetwear mnie buja, tak jak ten track.
Stylówka
zacnego „Wieprza” jest jak sztuka Andy`ego Warhol`a, każdy ją
zna ale nie każdy kuma. Umiejętności TDF-a to przede wszystkim
cwane pióro, zarażająca z głośników pewność siebie, trafne
spostrzeżenia, udany dobór beatów i na pewno daleki od polskiej
sceny podejście do tej zabawy. Poza tym, Tede zawsze ma wiele do
powiedzenia czym zawsze wywołuje emocje. W zależności od
elektoratu danego słuchacza, znienawidzony lub szanowany. Na Kurcie
Rolsonie mamy więc kolejne etap obalaniu tabu na naszej scenie. W
swoim oczyszczaniu atmosfery na scenie nie jest do końca „czysty”.
Na Równonocy obecny był, klip i platynowa ilość egzemplarzy
przypominać będzie o tym przez długie lata. Dziś jest jednym z
tych którzy czują się „wydymani” przez Donatana. Sam inaczej
postrzegałem Słowiańskie beaty i całą otoczkę wokół tego
wszystkiego. Euro-wiocha, popowe brzmienie i cała machina promocyjna
sprawiła że negatywne podejście do Równonocy stało się wręcz
podstawą zdrowego umysłu na scenie. Ujmując to inaczej, Tede
odświeża powietrze którym obecna scena oddycha, jednocześnie
zawieszając kosę w powietrzu. Obalanie tabu może budzić
podejrzenia o wiarygodność. Ale „czysty” niech pierwszy kamień
rzuci. Jak to często bywa, dużo spostrzeżeń to jakieś truizmy
wpaść muszą. Na szczęście nie ma tego tak wiele. A plaga
populizmu która zalała umysły naszych MC TDF-a ominęła.
Sprawdzając
Kurta Rolsona czułem się w bolidzie Red Bulla, zasnąć z nudy
naprawdę nie można. Oryginalne podejście do braggi- „John
Rambo”. Jeszcze 2 lata temu „na pełnym SWAG-u” TeDunio nie
przekonał by mnie taką koncepcją sceny. Dziś w tym kawałku
płynie z udanym flow nie przerysowując obrazu rzeczywistości.
Klimatyczny „Rapu dom” gdzie kobiece wstawki w refrenie ciekawie
wzbogaca numer. Bilans przeszłości i odważne tezy o nowej szkole z
jednej strony lekko nalatują populizmem, z drugiej strony stary Tede
już nie wróci i jawnie zmierza w zachodnim kierunku.
Niby
starego Tede`go już nie ma. Jednak duchy przeszłości wracają w
kawałkach „Sekretna socjeta” czy też „Kara`van”'- pierwsze
skojarzenie Essende Mylfon. Przegląd widokówek z przeszłości z
motywem Holywoodzko-epickim na początku brzmiącym nieco
pretensjonalnie, po kilku razach przejazd z TDF-em od „drin za
drinem” przez „Bezele” po „Nie banglasz” sprawia, że jest
to jeden z lepszych momentów na tym albumie a Tede ciągle uwikłany
w rap trzyma formę. „Kaman”- prawdopodobnie pierwszy track
nagrany na Kurta. Dokładnie nagrany parę dni po premierze
Elliminati ze świeżo zebranymi propsami które wręcz biją z
głośników. Znowu echa przeszłości: „Sprawdź mój status na
teraz. Jebłem to jebłem, na chuj drążyć temat” i
bolesna dla kilku MC prawda: „Mówią że mam swój nowy
początek. A po roku wprowadzam nowy porządek. Album roku mówią,
wielki comeback”. Mniej lub
bardziej znane kuluary rapowego biznesu. Zaczepki do O.S.T.R.a –
stary Jacek ciągle dobrze się trzyma. Pierwszy singiel którym Tede
rozpoczął 2014 rok a jednocześnie zamykając bardzo udany- 2013.
Na krążku podzielony na dwa osobne tracki pokazuje krok do przodu w
drodze Jacka Granieckiego. World Trade Center polskiego rapu jest
Kurt Rolosn eliminator starego czasu.
Drugi
krążek to powtórka z rozrywki, a w zasadzie z poprzedniego roku.
Kolejny raz nieco przekombinowana i tracąca klimat całego albumu w
dodatku w pewnych momentach obarczona przeciętnymi kawałkami.
„Najba miuzik” wokół które krąży duch Notroiousa nie tylko w
follow up`ie. Oczyszczanie atmosfery w „Real HipHop” niczego
nowego nie wnosi do repertuaru rap-poglądu TDF-a. „Na jaraj się
Marią ratuje się hipnotycznym beatem i damskimi wstawkami w
refrenie. „J23” czy też „Słak kogz dupy” to kolejne numery
w których lepiej nie wgłębiać się w tekst, no chyba że ktoś
jest zagorzałym fanem TDF-a. Ciężki „Fryderyk_Chopin” to
szansa, że CD2 z Kurta Rolsona będzie częściej wracać do
odtwarzacza bo i linijki dają „coś” do myślenia i dźwięki od
Sir Micha w rutynę szybko nie popadną. Zamykające „Gimb money”
kwitują sens wydania płyt. Nikt chyba nie łudzi się że
reprezentanci młodego pokolenia są głównymi odbiorcami rapu.
Trochę głębszego podejścia do świata i kolejna dawka rapu o
rapie w dobrym wydaniu.
Tede
nagrywa wiele, może zbyt wiele. Po dwupłytowym Mefistotedesie,
nastał kolejny dwupłytowy album- Elliminati, krążek urodzinowy,
płyta z Dioxem i ostatnie dziecko- Kurt Rolson. Przy takim zapale do
pracy można popaść w rutynę i zatracić się w przeciętności.
Nie da się ukryć, że słabych kawałków Tede w tym czasie się
nie ustrzegł. Jednak bilans w rap grze ma ewidentnie dodatni, czym
udowadnia swoje miejsce na scenie. Sentymentalne wędrówki TDF-a
potrafią zaciekawić, mimo tego że nie pojawią się po raz
pierwszy. Flow które czasami bywało asłuchalne na Kurtach
Rolsonach przyciąga jak magnes. Forma z Elliminati wciąż jest. Ba,
nawet momentami jest lepiej. Bangery bujają, bragga zapierdala jak
wózki na V-rally
Próby
przemycania trendów z zagranicy w polskim wydaniu najczęściej
wypadały co najmniej lekko karykaturalnie. Sir Mich raczej z
trueschoole nie ma zbyt wiele wspólnego, zachodnie prądy są mu
ewidentnie bliższe. Zamiast trzeszczenia z głośników mamy
przepych świeżości, tego co zza wielką wodą obecnie króluje.
Zamiast odcinać kupony od dobrych czasów i zbijać w łatwy sposób
hajs Tede wciąż szuka nowych dróg. W braniu garściami zza oceanu
za złodzieja uchodzić nie może. I być może w tym tkwi receptura
sukcesu Tede`go.
Jeśli
ktoś szuka złóż dojrzałych przemyśleń u tego 38-letniego
rapera z Wawy to pomylił adres. Sam rap jest jak kolaż rożnych
chwil z naszego życia. Są i momenty gdy brzytwa uciska na tętnicy
ale i grube akcje wspominane na każdej bibie. Sięgając po
wydawnictwo lidera Wielkie Joł zamiast Kieślowskiego mamy
zajaranego rapem Quentin`a Tarantino.
Ocena: 8/10
Krzywa krooopa
Pozdro!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz