Różnice między
raperami z Polski a zza wielkiej wody są widoczne gołym okiem. Nie
trzeba siedzieć głęboko w temacie by zauważyć różnie w
podejściu do gry, operowaniu flow, technice. Rzecz ta wypływa poza
same skillsy. Kiedy w MTV śmigały non stop klipy z rapsami pewnie
nie jeden MC z kraju nad Wisłą marzył by wozić się w drogich
furach z wypasionymi laskami mieć respekt jak Nas lub Big L. Z
Polski rapem jest jak z hamburgerem w wydaniu naszych fast foodów,
niby receptura ta sama ale w smaku Nowego Yorku nie przypomina. I
nawet jeśli ktoś za dopłatą dorzuci nam dodatki do burgera to
albo mamy ksero kopię z popularnej sieciówki na „M” lub tanią
podróbkę Made in Poland. Alternatywą dla tego stanu rzeczy wydaje
się robienie rapu zgodnie z wewnętrznym beatem. Jeśli zabrzmiał
to jak wycięta z dialogów gimbusów „złota myśl” to czas
zmienić płytę w odtwarzaczu. Bo Spinache w pojedynkę zasadził w
mojej głowie dylemat i za cholerę nie chce go rozwiązać.
Nigdy fanem dzisiejszego
bohatera nie byłem. Udany start w latach 90-tych. Duża popularność
która przypadła na lata gdy hiphopolo królowało na ramówkach
popularnych radiostacji potem a potem ferie od rapu. Ani twórczości
Obozu Ta bądź wydawnictwa duetu Red & Spinache nie intrygowały
na tyle by się w nie wsłuchiwać. Przez te lata Spinache wyglądał
jakby szukał we mgle drogi do domu. Długo łódzki weteran
wyprzedzał w swym podejście do gry szare realia naszej sceny. Z
formą za majkiem także bywało różnie. Być może dlatego
Spinache stał się przede wszystkim producentem a w dalszej
kolejności raperem.
Z wyglądu
przypominający projektanta mody, nijak nie trzyma się wciąż
obecnym stereotypom wyglądu „hiphopowca” od strony muzycznej
również wybijający się na tle reszty. Bo i beaty bez kalendarza
wskazują 2014 rok. Przyznam, że to właśnie dla produkcji od bełgo
członka Obozu TA w szczególności czekałem. Wtórność produkcji
na rodzimej scenie nie raz przełożyła się na słabszą formę nie
jednego MC. Gdy już ktoś wyda świeżę dźwięki to lata po hype w
jądrze rapu.
„Gdzie jest stary
Spinache, skąd te zmiany?”-
tak w pierwszy promo singlu pocisnął Spinache. Wielkich zmian nie
ma. To właśnie jest stary Spinache w nowym opakowaniu. Lata
eksperymentów z różnymi stylami doprowadził do powstania drugiej
solówki, tym razem wydanej nie „za wcześnie”.
Gościnna
zwrotka na „Heordach” bądź kawałki na Lavoholics pokazały, że
weteran nadal daje rade. Bezbłędna dykcja, wciąż naturalna
zajawka, ciekawe linijki. O odcinaniu kuponów od fame`u nie ma mowy.
„Nie ma emocji, nie ma rapu”
- brzmi banalnie, ale ta stara prawda jakby uciekła. Nadmiar
pozerstwa, nawijanie o rzeczach które są obce raperom, takich
czasów doczekaliśmy się.
Powtórzę
się: Spinache zawsze kojarzył mi się jako producent. Raper? Dalsze
skojarzenie. Nowy album nie zreflektuje tego poglądu. Choć rap w
wykonaniu Spinache jest co najmniej level up od przeciętności która
opanowała większość sceny to jednak świetne produkcje kipiące
świeżością wybijają się pozostając na dłużej na końcu
głowy. Intro w którym gitara dodała żywiołowości wywołała
smak na eksperymenty także z flow. Jednak tutaj wielkiej zmiany nie
ma. Monotonny głos w żadnym kawałku nie zaskoczył ale z drugiej
strony nie uśpił. Klimat z „Pije życie do dna” smakuje
wiarygodnie. Nic na siłę ale lekko i na luzie a i linijki potrafią
mile zaskoczyć: „Ludzie grają nieczysto – mydlana
opera. Znów bańki pękną i to wszystko serio? Brain wash,
wymieszany z histerią. Nim kiwnę ręką to się skończy. Period.
Spokojne. Melissa Elliott”.
Szkoda, że ten track stał się przede wszystkim polskim
odpowiednikiem Kendrick Lamar- Bitch, don`t kill my vibe. A zbyt duża
bliskość z inspiracja potrafi przytruć na dłużej patrz VNM-em
(sorry V ale trochę za dużo Drake`a było na ostatnim albumie).
„Podpalamy noc” z głośnym już teledyskiem traktuje jak
przedstawienie się na nowo: „To nie jest hobby ani praca
tylko czysty żywioł Nie jeden odbił i nie wraca, prawdę trudno
przyjąć. Za wcześnie żeby kończyć. Przez dekady ogień czysty.
Za późno żebym słuchał czego oczekują wszyscy. Tych kilka
chwil, które są nasze. Nie pytaj mnie czyje to twarze. Cóż nie
kojarzę”. Dojrzałość
uchodząca z „Ty tak jak ja” daleka od wymuszonych i nadmuchanych
wersów a za to pełna świadomości miejsca: „Ten krok
robię świadomie. Wiem, że to jeszcze nie koniec. Nie czuje wcale
wokół tego napięcia. Jakieś żale i detale, znowu wszystko do
wzięcia. Biorę to i wzbijam się wysoko, celebracja. Możemy iść
tam razem choć nie zawsze to wzmacnia”.
Funk w dobrym stylu.
Niemal
zespojony z poprzednim kawałkiem- „Ma tak być” ze spokojny
monologiem raczej na długo w pamięci nie zostanie. Emocjonalne
wersy i lekkie kobiece wstawki autorstwa Mimi świetnie spoiły-
„Zapisz”. Bilans przeszłości o wtórność nie zahacza.
Słuchając
tej płyty można mieć wrażenie, że jest to jeden track z dobrze
wyselekcjonowanymi momentami. W „Hamulcach” poza udanym follow
up`em do ekipy Fenomen są syntezatory dobrze zgrywają się z basem.
W „CU” prym wiedzie kolimacja bębnów z damskim głosem
wracającym jak poranne echo. Klimat nagrania wręcz stworzony dla
Proceente który zaliczył kolejny udany feat. Elektronika z numeru
„Gwiazdy blisko” wprawdzie buduje ciekawy beat ale nie dała
możliwości na zaskoczenie słuchacza. Nocne dźwięki z
melancholijnym refrenem, trochę za dużo tutaj spokoju.
Jak
na 12 trackowy krążek mało tutaj momentów które zbijałyby
rutynę. Spinache w biegły sposób operuje flow. Nie ma zabawy
językiem, a sprawa jazda po przemyślanych drogach nie powoduje
karambolu. Być może oczekuje zbyt wiele. Weteran który nagle po
długich latach od debiut miałby pisać na nowo rap? Jest co
prawnie, a nawet lepiej. Jak chociażby w „Jak roluje”, kawałek
który mógłby aspirować do favour song of Natasza Urbańska.
Dźwięki niczym z legala A$AP Rocky, mimo przeciętnego tekstu:
„Wjeżdżam z moim ładunkiem. Dystrybucja bezpośrednia. Skoro
można. Własnym sumptem. Czemu ten staff nie spowszedniał. Bo nie
każdy ma magie i brand jak Lucas”, ratuje udanie skrojony
beat.
Zamykając
krążek a jednocześnie ostatni promo singiel- „LavoLavo” na
nowo ożywia. Dyskotekowe dźwięki i twarze dobrze już znane z
projektu Lavoholics. Jeden z osobistych faworytów na tym
albumie i wszystko byłoby „ok” gdyby nie fakt, że to grupa
Ortega Cartel skradła track. Wokale w refrenie od Frank`a Nino
dodały kropki nad „i” przez co można snuć prognozy o kolejnym
letnim banger`rze.
Około 45 minut drugiej
solówki Spinache`a to jeden z wartościowszych momentów polskiego
rapu ostatnich miesięcy. Wydane w spokoju, po zmiane wytwórni na
lebel do którego materiał będzie bardziej pasował. Bez dużej
promocji obecnej przy premierach kolegów dinozaurów łódzki
weteran wydaje album który świata nie zbawi ale i III wojny
światowej w rapowym światku nie wywoła. Do swojego hiphopowego CV
były członek Obozu TA dodaje bardzo cenną pozycję. Muzycznie:
progres, kolejne ścieżki przedarte. Dźwięki świeże, bliskie
płytom Kendricka Lamara, A$AP Rocky`ego lub Drake`a. I to właśnie
te dźwięki zostają na dłużej, nawijka monotonna, skuteczna jak
Lewis Hamilton w tym sezonie. Etykiety producenta a w dalszej
kolejności rapera z barków nie zrzuci. Patrząc z drugiej strony
lustra, ustrzegł się błędów swych kolegów po fachu. A więc
wtórności, tworzenia na siłę, spisanych pustych linijek. W tym
kontekście brak zaskoczeń może być zaletą tego krążka.
Spójność jak u Rasmentalism choć poziom nie do osiągnięcia.
Rozłam z Red`em przydał
w dobrym czasie. Na samodzielność nadeszła właściwa chwila, a
zwrotka z „Wczoraj” nabrała na nowo ważności. Stary Spinache
jest ciągle obecny w nawijce. Stylówka jest bardziej wzbogacona o
nowe doświadczenia muzyczne i te najciekawsze rzeczy z czarnej
muzyki zza wielkiej wody. Album dobry ale dla sympatyków tego
podgatunku. Osobiście polecam!
PS: wkrótce jeśli Rosja
na nas nie najedzie i nie umrę na zawał to można spodziewać się
recenzji: Eldo- Chi.
Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdro
kolejna świetna okładka a On sam faktycznie bardzo dobrze ubrany
OdpowiedzUsuńTrafna jest ta "gastronomiczna" analogia polskiej sceny do tej zza oceanu. Dotyczy zdecydowanej większości naszych rapowców/producentów. Nie mniej zauważam też, że wąskie grono osób od lat pracuje nad kreowaniem łasnego/polskiego/indywidualnego stylu czy charakteru, w który wierze. Ponadto mam przekonanie, że na przestrzeni przyszłych dekad polski rap nie będzie tylko słabszą kopią tego zachodniego, a polską marką. Trzeba w to wierzyć. Wiesz z drugiej mani my (Polacy) kopiujemy wszystko jak leci z zachodu. Programy/seriale na obcych licencjach, randki pedałów na MTV w polskim wydaniu to tylko kwestia czasu. Moda, trendy, ideały (niestety!) płyną do nas niczym olbrzymia fala szlamu z uwielbianego przez nas zachodu. Przesadziłem? Myślę, że nie.
OdpowiedzUsuńPółtorej dekady wstecz Thinkadelic nie schodził z mojej playlisty. Zawsze szacunek Spinach i Cezet.