środa, 28 maja 2014

Nie ma rapu bez emocji..... recenzja: Spinache- Spinache

Różnice między raperami z Polski a zza wielkiej wody są widoczne gołym okiem. Nie trzeba siedzieć głęboko w temacie by zauważyć różnie w podejściu do gry, operowaniu flow, technice. Rzecz ta wypływa poza same skillsy. Kiedy w MTV śmigały non stop klipy z rapsami pewnie nie jeden MC z kraju nad Wisłą marzył by wozić się w drogich furach z wypasionymi laskami mieć respekt jak Nas lub Big L. Z Polski rapem jest jak z hamburgerem w wydaniu naszych fast foodów, niby receptura ta sama ale w smaku Nowego Yorku nie przypomina. I nawet jeśli ktoś za dopłatą dorzuci nam dodatki do burgera to albo mamy ksero kopię z popularnej sieciówki na „M” lub tanią podróbkę Made in Poland. Alternatywą dla tego stanu rzeczy wydaje się robienie rapu zgodnie z wewnętrznym beatem. Jeśli zabrzmiał to jak wycięta z dialogów gimbusów „złota myśl” to czas zmienić płytę w odtwarzaczu. Bo Spinache w pojedynkę zasadził w mojej głowie dylemat i za cholerę nie chce go rozwiązać.
Nigdy fanem dzisiejszego bohatera nie byłem. Udany start w latach 90-tych. Duża popularność która przypadła na lata gdy hiphopolo królowało na ramówkach popularnych radiostacji potem a potem ferie od rapu. Ani twórczości Obozu Ta bądź wydawnictwa duetu Red & Spinache nie intrygowały na tyle by się w nie wsłuchiwać. Przez te lata Spinache wyglądał jakby szukał we mgle drogi do domu. Długo łódzki weteran wyprzedzał w swym podejście do gry szare realia naszej sceny. Z formą za majkiem także bywało różnie. Być może dlatego Spinache stał się przede wszystkim producentem a w dalszej kolejności raperem.
Z wyglądu przypominający projektanta mody, nijak nie trzyma się wciąż obecnym stereotypom wyglądu „hiphopowca” od strony muzycznej również wybijający się na tle reszty. Bo i beaty bez kalendarza wskazują 2014 rok. Przyznam, że to właśnie dla produkcji od bełgo członka Obozu TA w szczególności czekałem. Wtórność produkcji na rodzimej scenie nie raz przełożyła się na słabszą formę nie jednego MC. Gdy już ktoś wyda świeżę dźwięki to lata po hype w jądrze rapu.
„Gdzie jest stary Spinache, skąd te zmiany?”- tak w pierwszy promo singlu pocisnął Spinache. Wielkich zmian nie ma. To właśnie jest stary Spinache w nowym opakowaniu. Lata eksperymentów z różnymi stylami doprowadził do powstania drugiej solówki, tym razem wydanej nie „za wcześnie”.
Gościnna zwrotka na „Heordach” bądź kawałki na Lavoholics pokazały, że weteran nadal daje rade. Bezbłędna dykcja, wciąż naturalna zajawka, ciekawe linijki. O odcinaniu kuponów od fame`u nie ma mowy. „Nie ma emocji, nie ma rapu” - brzmi banalnie, ale ta stara prawda jakby uciekła. Nadmiar pozerstwa, nawijanie o rzeczach które są obce raperom, takich czasów doczekaliśmy się.
Powtórzę się: Spinache zawsze kojarzył mi się jako producent. Raper? Dalsze skojarzenie. Nowy album nie zreflektuje tego poglądu. Choć rap w wykonaniu Spinache jest co najmniej level up od przeciętności która opanowała większość sceny to jednak świetne produkcje kipiące świeżością wybijają się pozostając na dłużej na końcu głowy. Intro w którym gitara dodała żywiołowości wywołała smak na eksperymenty także z flow. Jednak tutaj wielkiej zmiany nie ma. Monotonny głos w żadnym kawałku nie zaskoczył ale z drugiej strony nie uśpił. Klimat z „Pije życie do dna” smakuje wiarygodnie. Nic na siłę ale lekko i na luzie a i linijki potrafią mile zaskoczyć: „Ludzie grają nieczysto – mydlana opera. Znów bańki pękną i to wszystko serio? Brain wash, wymieszany z histerią. Nim kiwnę ręką to się skończy. Period. Spokojne. Melissa Elliott”. Szkoda, że ten track stał się przede wszystkim polskim odpowiednikiem Kendrick Lamar- Bitch, don`t kill my vibe. A zbyt duża bliskość z inspiracja potrafi przytruć na dłużej patrz VNM-em (sorry V ale trochę za dużo Drake`a było na ostatnim albumie). „Podpalamy noc” z głośnym już teledyskiem traktuje jak przedstawienie się na nowo: „To nie jest hobby ani praca tylko czysty żywioł Nie jeden odbił i nie wraca, prawdę trudno przyjąć. Za wcześnie żeby kończyć. Przez dekady ogień czysty. Za późno żebym słuchał czego oczekują wszyscy. Tych kilka chwil, które są nasze. Nie pytaj mnie czyje to twarze. Cóż nie kojarzę”. Dojrzałość uchodząca z „Ty tak jak ja” daleka od wymuszonych i nadmuchanych wersów a za to pełna świadomości miejsca: „Ten krok robię świadomie. Wiem, że to jeszcze nie koniec. Nie czuje wcale wokół tego napięcia. Jakieś żale i detale, znowu wszystko do wzięcia. Biorę to i wzbijam się wysoko, celebracja. Możemy iść tam razem choć nie zawsze to wzmacnia”. Funk w dobrym stylu.
Niemal zespojony z poprzednim kawałkiem- „Ma tak być” ze spokojny monologiem raczej na długo w pamięci nie zostanie. Emocjonalne wersy i lekkie kobiece wstawki autorstwa Mimi świetnie spoiły- „Zapisz”. Bilans przeszłości o wtórność nie zahacza.
Słuchając tej płyty można mieć wrażenie, że jest to jeden track z dobrze wyselekcjonowanymi momentami. W „Hamulcach” poza udanym follow up`em do ekipy Fenomen są syntezatory dobrze zgrywają się z basem. W „CU” prym wiedzie kolimacja bębnów z damskim głosem wracającym jak poranne echo. Klimat nagrania wręcz stworzony dla Proceente który zaliczył kolejny udany feat. Elektronika z numeru „Gwiazdy blisko” wprawdzie buduje ciekawy beat ale nie dała możliwości na zaskoczenie słuchacza. Nocne dźwięki z melancholijnym refrenem, trochę za dużo tutaj spokoju.
Jak na 12 trackowy krążek mało tutaj momentów które zbijałyby rutynę. Spinache w biegły sposób operuje flow. Nie ma zabawy językiem, a sprawa jazda po przemyślanych drogach nie powoduje karambolu. Być może oczekuje zbyt wiele. Weteran który nagle po długich latach od debiut miałby pisać na nowo rap? Jest co prawnie, a nawet lepiej. Jak chociażby w „Jak roluje”, kawałek który mógłby aspirować do favour song of Natasza Urbańska. Dźwięki niczym z legala A$AP Rocky, mimo przeciętnego tekstu: „Wjeżdżam z moim ładunkiem. Dystrybucja bezpośrednia. Skoro można. Własnym sumptem. Czemu ten staff nie spowszedniał. Bo nie każdy ma magie i brand jak Lucas”, ratuje udanie skrojony beat.
Zamykając krążek a jednocześnie ostatni promo singiel- „LavoLavo” na nowo ożywia. Dyskotekowe dźwięki i twarze dobrze już znane z projektu Lavoholics. Jeden z osobistych faworytów na tym albumie i wszystko byłoby „ok” gdyby nie fakt, że to grupa Ortega Cartel skradła track. Wokale w refrenie od Frank`a Nino dodały kropki nad „i” przez co można snuć prognozy o kolejnym letnim banger`rze.
Około 45 minut drugiej solówki Spinache`a to jeden z wartościowszych momentów polskiego rapu ostatnich miesięcy. Wydane w spokoju, po zmiane wytwórni na lebel do którego materiał będzie bardziej pasował. Bez dużej promocji obecnej przy premierach kolegów dinozaurów łódzki weteran wydaje album który świata nie zbawi ale i III wojny światowej w rapowym światku nie wywoła. Do swojego hiphopowego CV były członek Obozu TA dodaje bardzo cenną pozycję. Muzycznie: progres, kolejne ścieżki przedarte. Dźwięki świeże, bliskie płytom Kendricka Lamara, A$AP Rocky`ego lub Drake`a. I to właśnie te dźwięki zostają na dłużej, nawijka monotonna, skuteczna jak Lewis Hamilton w tym sezonie. Etykiety producenta a w dalszej kolejności rapera z barków nie zrzuci. Patrząc z drugiej strony lustra, ustrzegł się błędów swych kolegów po fachu. A więc wtórności, tworzenia na siłę, spisanych pustych linijek. W tym kontekście brak zaskoczeń może być zaletą tego krążka. Spójność jak u Rasmentalism choć poziom nie do osiągnięcia.
Rozłam z Red`em przydał w dobrym czasie. Na samodzielność nadeszła właściwa chwila, a zwrotka z „Wczoraj” nabrała na nowo ważności. Stary Spinache jest ciągle obecny w nawijce. Stylówka jest bardziej wzbogacona o nowe doświadczenia muzyczne i te najciekawsze rzeczy z czarnej muzyki zza wielkiej wody. Album dobry ale dla sympatyków tego podgatunku. Osobiście polecam!

PS: wkrótce jeśli Rosja na nas nie najedzie i nie umrę na zawał to można spodziewać się recenzji: Eldo- Chi.


Ocena: 7/10
Krzywa kroopa
Pozdro
 

2 komentarze:

  1. kolejna świetna okładka a On sam faktycznie bardzo dobrze ubrany

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafna jest ta "gastronomiczna" analogia polskiej sceny do tej zza oceanu. Dotyczy zdecydowanej większości naszych rapowców/producentów. Nie mniej zauważam też, że wąskie grono osób od lat pracuje nad kreowaniem łasnego/polskiego/indywidualnego stylu czy charakteru, w który wierze. Ponadto mam przekonanie, że na przestrzeni przyszłych dekad polski rap nie będzie tylko słabszą kopią tego zachodniego, a polską marką. Trzeba w to wierzyć. Wiesz z drugiej mani my (Polacy) kopiujemy wszystko jak leci z zachodu. Programy/seriale na obcych licencjach, randki pedałów na MTV w polskim wydaniu to tylko kwestia czasu. Moda, trendy, ideały (niestety!) płyną do nas niczym olbrzymia fala szlamu z uwielbianego przez nas zachodu. Przesadziłem? Myślę, że nie.

    Półtorej dekady wstecz Thinkadelic nie schodził z mojej playlisty. Zawsze szacunek Spinach i Cezet.

    OdpowiedzUsuń