poniedziałek, 30 marca 2015

Ma swój Lewiatan..... czyli recenzja Quebonafide- Ezoteryka/Erotyka

Ze świecą szukać drugiego takiego gracza który wywołuje podobne zamieszanie. Featy szeroko komentowane, akcja z frazą roku „to nie jest hip-hop”, jawny zamach stanu na płytę roku w postaci sześciu klipów w kilka godzin. Ten raper jeszcze przed legalnym debiutem zatrząsł sceną. Z przylepioną łatką rapera dla gimbazy (daj Boże by te gimby skumały wszystkie podjazdy Que) i pędem do nawijania jakby miał się zaraz skończyć świat musi się czuć jak ser mascarpone w tiramisu- sami to rozkmincie..
Lud go wybrał. Grzmią komentarze, wszelkie rankingi podsumowujące poprzedni rok. Jakakolwiek obecność Que na bicie w ostatnich miesiącach była jak objawienie duchowe. Niemal zawsze wrzucana do worka o randze „BREAKING”, wzbudzająca emocje i dzieląca środowisko. Przypisując sobie monopol na uwagę jak Russell Westbrook w świetlne LeBrona Jamesa, Que w krótkim czasie zbudował sobie „małe Imperium” które nawet nie śniło się niejednemu weteranowi. W tej całej Quebomanii trudno nie odnaleźć charakterystycznego symptomu. Opus Dei dla sceny, która w symboliczny sposób w przyszłości wyklnie swego inkwizytora? Kilka ksywek przez lata musiało doznawać piętna krzewiciela nowych trendów. Coś podobnego doświadcza obecnie Rasmentalism po singlu „Nie jestem raperem”. I jestem skłonny zaryzykować, że podobny scenariusz może dopaść „Ezoterykę” i jej autora...
Podobieństw jest kilka. Podejście do rapu wychodzące poza przeciętną krajową sceny i sorry za truizm- powinność rodaków do ściągania w dół tych co tronu zasmakowali. W realiach hip-hopu A.D. 2015 gdzie Rap Genius zastępuje samodzielne myślenie słuchacza, a raperzy częściej posługują się hashtagami na Instagramie, starannym dobieraniem metek i uprawianiem Szwajcarii na FB niż bawieniem się wołowiną ten rap się broni. A sama „Ezoteryka” wskazuje na właśnie proporcje między skillsami a popularnymi trendami.
Być może odbiór legalnego debiutu Quebonafide byłby jeszcze bardziej przyjemny gdyby nieznajomość ze znaczną częścią materiału na kilka tygodni przed premierą. Na świeżości co prawda ten materiał nie traci lecz jakby wyciąga na światło dzienne pewien schemat w rzemiośle Que: posługiwanie się słowem „jak” na potęgę, które z czasem zaczyna bić po uszach, chwilami ciągnięcie metafor na siłę, budowanie górnolotnych wersów kiedy wypadałoby w prostej formie pojechać. Daleki jestem od określenia nawijki na Ezoteryce mianem przewidywalnej, bo jak mało kto na polskiej scenie potrafi utrzymać szczytową dyspozycję flow przez cały numer. Są kawałki gdzie gospodarz nie żałuje polotu i bez kontroli wyrzuca wersy: „Nie ma emocji, nie ma rapu, nie mam dość. Jest rap, odczuwam lęk, żal, złość. Samozachwyt, dlaczego jeszcze nie podzielasz? Mój ziomek obrócił się w proch, mamy do czego strzelać”. Z wokalną czystością dziewicy z miejsca można go wpisać do czołówki najczystszych wokali w branży, z prędkością TGV prześcigający topornych nawijaczy o randze PKP. Warsztat na tyle bogaty, że grzechem było by zepsucie tego materiału.
Nie da się ukryć, że bragga to najsilniejsza broń Quebonafide nie od dziś. Wersy nie są nadąsane, dalekie od Ułańskich przechwałek, sprawiające wrażenie jakby przychodziły raperowi z Ciechanowa z wielką łatwością: „Poznasz mnie po ciuchach, ruchach. Jak na PS Move Stalker, mam korzenie pod ziemią. Tu gdzie sukces ma wiele imion. Czasem mu powiem na "ty" przez zapomnienie; wóda. W imię czego znowu pęka ten Smirnoff. Chyba pora na przedstawienie; Kuba, Crossing over, nowe stillo, robię to, poza tym hołduję zmianom. Chcą mi wchodzić z butami w moje. Tylko teraz Valentino i Ferragamo. Pierdolę modę, nagrywam wave za wavem, co się ze mną stało? W szafie nie mam miejsca na więcej i nie wiem. Bez zarzucenia mam na bani to samo parano”. Ta zabawa słowem ma w sobie coś wyjątkowego, żonglowanie różnorakimi inspiracjami lub dla smakoszy tematu sprytnie przemycone punche mogą cieszyć: „Wpadłem tutaj zrobić sajgon, nie myl z Carenardem. Mam straszną frajdę, mój psycho-fanbase działa jak Hiden” lub udane metafory: „Scena jest świeża, ja umieram z głodu. Nawet nie chce mi się otwierać cudzysłowu. Nawet nie chce mi się otwierać cudzysłowu. Bo zjadam ich jak, yyy, czy jest opcja na dowóz?”.
„Ezoteryka” jak i „Erotyka” to taki materiał gdzie miszmasz braggi, skillsów i głodnej natury MC przenika się nawzajem. Dla wyznawców rapu z przekazem ten album może być toksycznym ukąszeniem. Momentami bardziej „poważne” linijki subtelnie wypływają na wierzch pozwalając na lepsze poznanie rapera który mimochodem sprawnie kamufluje się na bicie: „Żadnych problemów, depresji przy gniewie. Chyba, że odpalam C30-C39. Żyje zwiewnie, tylko dzisiaj i tu. Już nie wiem czy to Epikur czy filozofia Misia Baloo. Zawijam parę monet i dzionek witam jak król”.
Sporo w tym wszystkim finezji, błyskotliwego poruszania się po bicie bądź po prostu właściwych wyborów muzycznych. To, że gospodarz „Ezoteryki” nie przebiera w środkach jest w sporej części zasługą producentów. Zarówno album i mixtape trzymają równy poziom, zaskakująca jak na warsztat produkcja od Soulpete, agresywne newschoolowe bity od Chris`a Carsona to zaledwie przedsmak. Szeroka paleta świeżego brzmienia od petardy Matheo po równie mocny sztos od Lanka w „Jackass” aspirujący do tytułu bangera roku, nisko zawieszonej delikatnie elektroniki i z żywiołowymi bębnami od Bob Air`a w „Vanilla Sky”, mroczne „Kryie Eleison” od ka-metal w której prostota procentuje lub osadzona w na lekkich bębnach produkcja od Essex`a.
W zasadzie Erotykę traktuje jako odrzut Ezoteryki, udany, zupełnie przyjemny z kilkoma bangerami jak „Sukces” lub „Jackass” ale jednak odrzut. Ezoteryka broni się sama, długo oczekiwany album, zapowiadany na debiut roku nie zawiódł. Co raz częściej pojawiające się głosy o końcu rapera z Ciechanowa jeszcze przed pierwszym LP można wyrzucić do kosza. „Ezoteryka” dowodzi, że hype na Quebonafide nie jest jedynie chwilową modą. Jak mało kto na naszej scenie potrafi sprawnie poruszać się po bicie, bragga nie brzmi topornie, a łatwość z jaką operuje flow musi zwracać uwagę. Nawet ciągotki do popowych refrenów jak ten w „Ile mogłem?” stają się znośne, a grube bangery jak „VooDoo” rekompensują zbyt górnolotne momentami wersy.
Zapewne znajdą się osoby które na samych pochwałach zakończą swoją przygodę z legalnym debiutem Que. Nad kilkom elementami jednak należało by popracować. Przesyt i szybka nawijka nie zawsze się sprawdza- patrz gościnna zwrotka Rasa kradnąca uwagę w wspólnym kawałku, czy też wcześniej wspominana schematyczność może z czasem obniżyć notowania „Ezoteryki”. Jak na debiutancki materiał nie ma co wybrzydzać, „Ezoteryka” nieokazała się mistyfikacją zdolnego rapera lecz udanym wejściem w mainstream jednego z najciekawszych raperów ostatniej dekady. I choć nie jest to rap po który bym sięgał mimowolnie to intrygująca moc Quebonafide okazała się zaraźliwa.  A to dopiero początek.


Ocena- Ezoteryka: 8,5/10
Ocena- Erotyka: 7/10
Pozdro
Krzywa krooopa



Album dostępny na preorder.pl

 

środa, 25 marca 2015

„Parszywa siódemka”.... czyli najbardziej niedocenieni raperzy w Polsce vol.1


Długo nie mogłem strawić niszowej pozycji kilku ekip jak choćby Dwa Sławy bądź Rasmentalism. W zasadzie rap gra jest jak korporacja z logiem koniczynki- hierarchia z dupy wzięta. Popularność nie ma nic wspólnego ze skillsami- banał. Ale jeszcze większym banałem jest podochodzeniu do polskiego rapu jak do jednej, wielkiej kserokopiarki gdzie opcje kopiuj/wklej są popularne jak żubr w puszczy i na tyłach osiedlowych sklepów. Scena jak niemal wszystko w życiu (jeszcze większy banał) ma swoje słabe i mocne strony. Także graczy które ciągną tą kulturę za ucho do przodu i tych którzy obniżają rangę. Ale dziś o tych którzy na majku zostawiają siebie, pasję, zdrowie, a zasłużonego fame`u.... no właśnie.

Jeżozwierz- Oj Jeżu, Jeżu, Panie Jeżu. Po „Panu Kolczastym” liczyłem, że brama do Ekstraklasy została właśnie „wyjebana w kosmos”. Kosmosu nie ma, za to jest brud, bezkompromisowa nawijka, charakterystyczne flow, stylówką którą można by obdarzyć gromadkę raperów z pewnej dużej wytwórni. Stołeczny MC chyba już na stałe wdarł się do annałów undergroundu. Co prawda, nie wróże Jeżowi rychłego końca kariery. Sam liczę na nowe projekty lecz Jeżozwierz to taki typ co nigdy brokatem błyszczeć nie będzie i nigdy mainstream go nie porwie. Na szczęście.

Wyga- W moim prywatnym TOP10 krajowych nawijaczy zakotwiczył na stałe ostatnią solówką. Trochę czasu minęło, nowy album w nowej wytwórni, z lepszą promocją może zaowocować zasłużonym, większym zainteresowaniem. No właśnie, jedynie może. Wyga jak sama ksywka wskazuje to taki zawodnik który potrafi skraść kawałek niemal każdemu na scenie, subtelnie z wrodzoną zadziornością potrafi bawić się bitem, przyspieszać jak bolid F1 lub zwalniać nie tracąc na mocy. Brak słabych stron więc skąd ta niska popularność?

Ńemy- Niedawno Kękę na FB napisał o reprezentancie Sierpca: „Wydaję mi się że ten gość jest artystą. Ja jestem raperem On jest artystą”. Z Ńemy`m jest jak niemal z każdym pionierem. Nie doceniony w czasach gdy tworzył by odkryć ścieżki dla innych, którzy pod cudzym sztandarem zbiorą plony. No cóż, life is bitch. Ale to za mało, producent niebywale zdolny choć z newschoolem za pan brat to klasyka tętni w żyłach. Ale nie o beatmakerach mowa tutaj. Techniczny kot, zdolny tekściarz, szybko wkręcający się do głowy. Debiutanckie „Ń” to solidna wizytówka najmocniejszych stron Marcina Niemczyka, ale nie pokazująca w pełni potencjału. W moim odczuciu, kompletnie niedoceniony materiał jak i jego autor. Shame on Nigga...

Flint- Sam nie wiem co sprawiło, że Flint nie jest jedną z najbardziej gorących ksywek. Ksywek która by rozgrzewała klawisze hejterów i zbierała zasłużone propsy u ogarniętych fanów. Rymów przesyt- zgadza się, ucho do bitów- z tym to nie zawsze bywało dobrze, ale ostatnio jest się czym jarać, flow agresywnie zwracające uwagę słuchacza, talent do pisania, czego chcieć więcej? Jako Czarny Charakter przekonywał, że jest kompletny już jako Zła Sława groził, że woli rozwalić się furą niż przeżyć klapę z nowym albumem. Pewności siebie i wyrazistości reprezentantowi Koka Beats odmówić nie można, skillsów tym bardziej.

Laikkie1- Jeden z najbardziej hejtowanych raperów znad Wisły. Jeden z niewielu graczy który w tej kulturze nie uznaje wszelkich przejawów konformizmu i kolesiostwa. Lirycznie- kot, swymi wersami potrafi obnażyć słabość polskiego rapu. Flow może i nieczystością często afirmowane ale swą techniką raper z Bogatyni wszystko nadrabia.

Sarius- Widzę w nim czołowego rapera najbliżej dekady. Kogoś kto porwie tłum. Choć obecnie, ten młody, zdolny raper z Częstochowy jest raczej pozycją znaną wytrawnym znawcą gatunku, a masy w sporym odsetku nie skumały fenomenu tego gracza. O ile pierwszy legal był spokojnym wejściem na scenę to drugim krążkiem Sarius wyraźnie wskazuje co znaczy nowa szkoła rapu.

Vixen – Ostatni krążek to jedno z największych zaskoczeń polskiego rapu. Były już reprezentant RPS Enterteyment puścił lejce, bardziej szalony niż spokojny, jak drink Jamesa Bonda wstrząśnięty niezmieszany. Na swych bitach groźny jak Luis Suarez w polu karnym. Rzuca metaforami bez kontroli, a swym flow udowadnia, że może nawinąć pod niemal wszystko. Talent do budowania intrygujących wizji, plastycznych obrazów może zagwarantować palę pierwszeństwa wśród rodzimych wizjonerów.


Pozdro
Krzywa Krooopa

niedziela, 22 marca 2015

„Rap dla 30-latków”.... czyli recenzja Kękę- „Nowe Rzeczy”

Już na samej okładce debiutanckiego LP można było poznać czym są owe, tytułowe „Takie rzeczy”. Bliźniaczo podobny front drugiego legala mógłby zwiastować kontynuację obranej ścieżki. Niektóre rzeczy pozostały: charyzma, unikalny styl, bezkompromisowa nawijka, kipiące z głośników emocje. Coś jednak się zmieniło, po ponad roku od debiutu raper z Radomia powraca. Dojrzalszy, z bardziej dopracowanym materiałem ale nie zepsuty mainstreamem. 
 
Ta analogia ma pewien smaczek. Miejsce winyla zajął najwierniejszy kompan ostatnich miesięcy- majk, zamiast róży serce zagościło, kieliszki zamieniły się biegunem, a i zwinięta kolęda martwych ziomków jest wymowna. Nawet jeśli ta symbolika jest nad wyraz to zmiany u rapera z Radomia słyszane są aż nadto. Przy takim materiale jak „Takie rzeczy” nie dało się przejść obojętnie. Rzecz to charakterystyczna i mocno wyróżniająca się na tle krajowej przeciętności, czego dowodem jest pokrycie złotem. Szybki fame, fala propsów, jak sam przyznał w luźnym traku po premierze pierwszego albumu, wejście na szerokie wody przewróciło życie. Można by się obawiać o formę, bo nie jednej udane wejście zgubiło. Można by się obawiać ale nie w przypadku Kękiego. Po ponad roku, „Nowe rzeczy” przed premierą doczekały się statusu jednej z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku, ba nawet kandydata do płyty roku.
Jednej rzeczy oczekiwałem po tym albumie- uwolnienia się od nierozłącznego elementu który towarzyszył na poprzednim albumie- surowości, jakby materiał był nagrywany „za pięć 12-sta”. O ile szorstkie, brudne i nie zawsze czyste flow miało swój unikalny wydźwięk dający wrażeniem żywcem wyrwanego z undergroundu świeżego kota to pośpiech w pisaniu linijek był wyraźnie odnotowany- prawo debiutanta. Już jako zawodnik z określoną pozycją i rzeszą fanów reprezentant Radomia pokazuje, że odrobił lekcję. Nie słychać pośpiechu, wersy są traktowane z rozwagą i wyczuciem. Gdy bit ponagla przyspieszenia wypadają na szkolną „szóstkę”, gdy potrzeba zwolnić forma również się zgadza. Zresztą, ucho do bitów Kękiego nie jest żadną nowością, jak mało kto na naszej scenie reprezentant Prosto potrafi wyciągnąć maksimum z produkcji. Wszelkie dopieszczanie słów, trafne akcentowanie, balansowanie tempa lub nonszalanckie wyrzucanie linijek jak w „W dół kieliszki” pokazują, że syndrom drugiej płyty nie dosięgnął autora „Takich Rzeczy”. Dodając do tego nienaganną formę flow i patent na czerpanie z prostoty tego co najlepsze dostajemy rapera bez spiny, ogarniętego i wiedzącego co chce zrobić z kawałkiem.
Wracając do kwestii prostoty, nie da się ukryć, że w tym rapie jest ona wpisana w DNA. I w żadnym wypadku nie stanowi ona o słabości tej płyty. Często padająca w opiniach teza o braku rymów nijak się ma gdy gospodarz sięga po takie perełki: „Historia uczy na faktach czystych bez polityki. Fakty takie, że od dawna chcą nas ciągle zawłaszczać. Myślę o tym na przykład stawiając znów polskie znaki. Jak ja bardzo się cieszę, że to nie jest grażdanka. Patrz na orła w koronie, mógł być cały czerwony. Jakby w połowie napełnił się krwią traconą przez naszych. Ciągle biały i dumny niech mocniej wbija te szpony. W kościach czuje zapewne niedługo znowu się zgłoszą!”. Słowo perełka nieco gryzie się ze spectrum tego krążka. To właśnie percepcja dojrzałego patrioty stanowi credo „Nowych Rzeczy”. Obyło się bez łatwo nośnych wersów a`la populus, to nie rap na wiec wyborczy, poglądy mocno osobiste, napiętnowane prywatnymi wnioskami i doświadczeniami ale i podparte sprawnym piórem. Rzecz która cieszy, Kęki nie ma ambicji do uprawiania polityki: „Z imieniem Polski umrzeć, swoją śmiercią ją uświęcić. Jestem gotowy na to, moment kiedy wznoszę hasło. Setki gardeł razem ze mną rzuca swą codzienność na bok”. Sporo w tym emocji ale i dojrzałości oddalonej od ułańskiej mitomanii: „Masz na sercu los ojczyzny no to oddaj głos. Takiego wała! Robię swoje, se nie pozwalaj. Politykuj, a ja pisze wersy, trzymam się z dala. Paru myśli coś o ludziach, reszta raczej nie. Twoja partia, banda chuja i ta druga też. Nie ma gadki, na fejsie lajki posty za hajsy. Drobne przysługi, brudne łapy. Oni grają ty tańczysz. Podziękuję, co ja niby z tobą mam. Wyjebane mam na ruskich, to mi mówisz brat”.
Wysoka forma liryczna sięga dużo dalej. Równie dobrze wypadają luźne wersy, gdzie momentami można uleć wrażeniu, że rapuje zupełnie nowy Kękę: „Alkoholicy, bracia, kurwa, chceta to se pijta. Chceta to wracajta rano, czwarta, kierma pusta. Zima, minus, bary, burdy, długi, kurwy, bordo buzia. Zgubione ciuchy, obrzygane buty. Masz numer od tej grubej? Te, alvaro, jesteś ósmy. YOLO, mordeczko, YOLO, życze Ci dużo szczęścia. Byłem poza kontrolo, powodzenia na zakrętach. Czy będę mówił: życie to jest sukinsyn. Gram dla normalnych ludzi, wzloty, doły - cały Kiki”. Zwolnienie tempa także owocuje w dobre linijki: „Mam dosadność, lapidarność, styl ma trafiać zawsze w punkt. Setki książek, lata z alko, studia, meliny, radość, ból. Zapierdalania czasy, odpierdalania czasy. Dzieciństwo z rodzicami, dzieciństwo obok mamy. Ojcostwo na doskoku, ojcostwo z walką o nie. Koleżków mnóstwo z bloków, tylko ja i moje paranoje. Lata samotne, gorzkie noce, mocne przygody, setki wrażeń. Dziś tylko z tobą kotek - deklaruje facet. Każde słowo waży, każde z tych wszystkich haseł. Nie miewam pustych wersów, wiem co robię i wiem co jadę”. I choć forma nawet na moment nie ucieka.
Przyznam, że nie byłem do końca przekonany singlami, a w zasadzie pracą producentów. Na szczęście album zweryfikował obawy. Przeciętny, wręcz dedykowany blokowiskom bit z „Pamięć Zostaje zostaje” już nie bije tak po uszach, chilloutowe „Fajnie”, stadionowy „Młody Polak” z funkującą perkusją, przywołujące skojarzenia z Kendrickowym, nie tylko za sprawą wersów bangerem „W dól kieliszki”, bądź żywiołowe „Zmysły”. Nadające się na soundtrack dla gangsterskich klasyków (gangsterka a`la Praga) dźwięki z „Niezrzeszony” lub singlowe „Wyjebane (Tak mocno)”, było na czym się oprzeć i na czym nawinąć. Osobiście preferuje wolniejsze momenty „Nowych Rzeczy”, gdzie wcześniej wspominane ucho do bitów wychodzi na jaw.
Zanim sprawdziłem cały album wierzyłem, że słowo „sztos” stanie się product placement tej recenzji. Z premedytacją używam go na końcu by nie straciło na mocy. Drugi album to zdecydowanie level up pod każdym względem. Znów bez gości i tak jak na debiutanckim albumie silna i barwna osobowość gospodarza potwierdziła banalną prawdę, że dobre wersy same się obronią. Siłą rapu reprezentanta Radomia nadal jest „swojskość”, której nie zaszkodziły dojrzalsze wersy. Brudne flow, które dzięki swojej określonej specyfiki nigdy nie będzie perfekt traktuje jako wartość dodatnią tego krążka. Jest klimatycznie gdy bit do tego skłania, jest z pompą gdy basy tego wymagają i co najważniejsze są emocje.
W zasadzie jest to album wolny od słabych stron. Być może znajdą się niezadowoleni którym będzie brakować taki bangerów jak „Zostaję” z pierwszego LP. A tendencja do rzucania bez zahamowań wersów kosztem dykcji nigdy nie przekona szerokich mas. W tym rzecz, choć „Nowe Rzeczy” mają w sobie bakcyl uniwersalizmu lecz w głównej mierze to album dla słuchacza dojrzałego, będącego w podobnym etapie życia co gospodarz tego albumu. Podobnie jak debiutancka płyta tak i złoto dla drugiego krążka to jedynie kwestia czasu. W pełni zasłużenie, sztos to za mało. Czapki z głów Panie Piotrze!



Ocena: 9/10
Krzywa Krooopa
Pozdro
 
 

niedziela, 8 marca 2015

Kobiety na majka!..... Dzień kobiet vol. 2

To dziś! Obok Walentynek, drugi dzień w roku zdominowany przez żeńskie lobby, mafię kwiatową, producentów czekoladek i wszelkich gównianych i niepotrzebnych nikomu gadżetów. 8 marca to dzień gdy z czystym sumieniem można ustąpić kobietom, także miejsca w odtwarzaczu. Subiektywny przegląd kobiecego rapu gdzie słowa pussy, bitch wymawiane są w innym kontekście.Więc Panowie, celebrujcie ten dzień lub szykujcie się na najgorsze...
Missy Elliot- Gossip Folks. Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna raperka na globie. Nie bez przyczyny.

M.I.A.- Bad girls. Jej wejście w mainstream wywołało niemałe zamieszanie. I jak to bywa w przypadku kobiet ciąża spowolniła rozwój artystki.

Lauryn Hill- Doo-Wop (That Thing). Jeden z najlepszych głosów w historii czarnej muzyki. Niestety, nie do końca wykorzystany.

Santigold- Creator. Jeszcze jako Santogold zachwyciła ciekawą barwą ale i również niebanalnym zmysłem muzycznym. Szkoda, że pieluchy i domowe pielesze podcięły skrzydła utalentowanej reprezentantce Filadelfii.

Queen Latifah- U.N.I.T.Y. . Jedna z niewielu artystek która potrafi w okamgnieniu porwać.

Nicki Minaj- Only feat. Drake, Chris Brown, Lil Wayne. Mam słabość do (byłej?) reprezentantki Cash Money. Choć nie kupuje jej komercyjnej koncepcji rapu to doceniam wysokie umiejętności.

Foxy Brown- Oh Yeah. "What's Beef?" Beef is when bitches think it's sweet. See y'all frontin in the streets and let my gat meet ya. Tyle w temacie...

Lil Mama-Lip Gloss. Przedrostek „Lil” w ksywie teoretycznie pomaga w zdobyciu popularności. Ładna buzia również...

Dynasty- Street Music. Bit od Premo? To wiele tłumaczy...

Alicia Keys- Fallin. Alicia z początków wielkiej kariery miała w sobie coś wyjątkowego. Teraz to jedna z wielu wokalistek. Szkoda

Lil Kim- Mr.Cheeks- The Jump Off. W składzie Junior M.A.F.I.A. była wizualną atrakcją, jednak członkostwo w tak zacnej ekipie nie było przypadkowe..

Ashanti- Only You. Uwodzi głosem niczym rasowa Vamp. Ok, to popik który nie powoduje odruchów wymiotnych. I jeszcze ten bit...

Angel Hanze- Werkin Girls. Raperka która na dłuższą metę staje się cholernie monotonna. Ale na „szybki numerek” całkiem ok opcja.

Aaliyah- More Than A Women. Głos który intrygował i zawrotna kariera brutalnie zatrzymana...

Erykah Badu- On&On. Pierwsza Dama tego zestawienia? Jedno jest pewne, ten talent nie pochodzi z ziemi.

Iggy Azalea- Pussy. Nie będę się znęcał na raperką z Australii. Co prawda, ostatnie miesiące dały Iggy komercyjny sukces lecz również zaprocentowały zmożoną falą hejtingu, nie bez powodu samej zainteresowanej. Trzeba przyznać, że początki miała obiecujące.

The Lady of Rage- AfroPuffs. Co by nie było- Klasyka. Ziomalka Snoopa potrafi zabujać.

Gavlyn- Gulity Pleasure. Parę miesięcy temu ta ksywa padała często. Trochę nad wyraz choć mogę się mylić.

Beyonce- Crazy In Love feat. Jay-Z. Nie ma co ukrywać. Tej Pani nie mogło zabraknąć.

Eve- Who`s That Girl?– Zawodniczka której forma jest klasyczną sinusoidą. Można jej odpuścić kilka słabszych numerów i złych muzycznych wyborów.

Azaelia Banks- Liquorice. Kolejna postać budząca skrajne odczucia. Dużo lepiej się ją ogląda niż słucha, przynajmniej tak jest w moim przypadku. 

Jhene Aiko- Wading. Aksamitny głos, wyjątkowa uroda, zmysł do właściwych wyborów muzycznych. Czego chcieć więcej?


Pozdro
Krzywa Krooopa

czwartek, 5 marca 2015

Goździki, rajstopy, tulipany czy może wylaszczony banger?.... czyli Dzień kobiet w alternatywnej wersji vol.1

To jeden z tych dni gdy kwiaciarnie są okupowane przez zdegustowanych przedstawicieli połowy ludzkości. Tej połowy która na ogół nie rozróżnia kolorów, szydzi z płaczliwych scen w groteskowych opowieściach zwanych potocznie „komediami romantycznymi”. I choć geneza obchodów tego dnia jest daleka od tego co ono dzisiaj utożsamia to warto pochylić się nad naszymi niewiastami, sarenkami, foczkami, zresztą, zwał jak zwał. Niemal każdy szanujący się raper ma koncie track o kobiecie. Rzecz to banalna, bo w męskim świecie trudno nie natchnąć się na Babilon kobiecości. Coś co od początków ludzkości próbuje każdy facet rozkminić i niestety, wciąż bezowocnie...

Masta Killa- Quen. A podobno są tylko królewny jednej nocy. Oj Ero, Ty ściemniaczu... 

Beastie Boys- Hey Leides. Kwiaty dla Pań. 8 marca to jawny product placement.  

Warszawski deszcz- Gdzie tamte dziewczyny. TDF jak mało kto na krajowej scenie często gościł na portalach branżowych nie tylko z powodów muzyki ale również towarzyskich..

2pac- Dear mama. Dla tej wyjątkowej, ten wyjątkowy MC. 
 
Jay-Z- girls, girls, girls. Pierwsza pozycja która pojawiła się w głowie. Cóż- pozycja obowiązkowa. Najlepszego drogie Panie!  

The Weeknd - Pretty. Jeden z ekspertów od kobiet w branży muzycznej. Niemal każdy numer jest sponsorowany przez tą piękniejszą płeć.

Dwa sławy- Kobiety sztosy. Nie gniewajcie się niewiasty. „Ludzie sztosy” nie nawijają o Was, zawsze można „zwalić” na koleżanki... 
 
Outkast- Roses. All the guys would say she's mighty fine. But mighty fine only got you somewhere half the time. And the other half either got you cursed out, or coming up short

Slums Attack- Rap dla kobiet. Odpuszczę sobie jakikolwiek komentarz. Wystarczy odpalić kawałek.

Talib Kweli- Come Here feat. Miguel. Chyba każdy lubi takie kobiety jak ten bit....

Snoop Dogg- Beautiful feat. Pharrell. W swym rapie głównie skupia się na częściach ciała kobiet, sorry głównie na jednej.

Lukasyno- W imię ojca. Nostalgiczna opowieść o najważniejszych kobietach dojrzałego człowieka. Klimat który nie ucieka. 

Nate Dogg- Your Wife. Cudza kobieta? Dla sympatyków nieformalnych związków i braku kumpli.

Pyskaty- Matki, żony, kochanki. Niczym Almodovar, Pysk przedstawił w tym kawałku portret nie jednej kobiety. „Kobiety. Z nimi źle, bez nich gorzej...”

Cam`ron & Vado – Girls Cry. Łzy? Nie dzisiaj, Cam`ron draniu...

50 Cent- Baby Be Me feat. Ne-Yo. Konkret pytanie, konkret bit.

Gang Star- Ex Girl to Next Gril. Jak mawia klasyk... „Bo z dziewczynami bywa tak...”

Pharrel Williams- Marilyn Monroe- Tytuł ostatniego solowego albumu mówi sam za siebie.

Tau- Ostatni raz. Akurat ten o kobietach mówi niczym Mieczysław Fogg o ostatniej niedzieli.

Fabolous- Bad bitch. Coś dla Bogusia Lindy.

Nas- Cherry Wine. Kobiety są jak wino, im...

Ten Typ Mes- Giń Kochanie. Wspominki o dziewczynach to niemal stały element na każdym wydawnictwie Mesa. #TrzebaByłoZostaćPlayboyem

T.I.- Porn Star. I na zakończenie subiektywnego przeglądu krótki apel: Do kwiaciarni i powodzenia by ten punchlienes wypalił.

Pozdro
Krzywa Krooopa

PS. 8 marca oddajemy majka kobietom!
Vol.2 Dnia kobiet- Rapfemina