Ze świecą szukać
drugiego takiego gracza który wywołuje podobne zamieszanie. Featy
szeroko komentowane, akcja z frazą roku „to nie jest hip-hop”,
jawny zamach stanu na płytę roku w postaci sześciu klipów w
kilka godzin. Ten raper jeszcze przed legalnym
debiutem zatrząsł sceną. Z przylepioną łatką rapera dla
gimbazy (daj Boże by te gimby skumały wszystkie podjazdy Que) i
pędem do nawijania jakby miał się zaraz skończyć świat musi się
czuć jak ser mascarpone w tiramisu- sami to rozkmincie..
Lud
go wybrał. Grzmią komentarze, wszelkie rankingi podsumowujące
poprzedni rok. Jakakolwiek obecność Que na bicie w ostatnich
miesiącach była jak objawienie duchowe. Niemal zawsze wrzucana do
worka o randze „BREAKING”, wzbudzająca emocje i dzieląca
środowisko. Przypisując sobie monopol na uwagę jak Russell
Westbrook w świetlne LeBrona Jamesa, Que w krótkim czasie zbudował
sobie „małe Imperium”
które nawet nie śniło się niejednemu weteranowi. W tej całej
Quebomanii trudno nie odnaleźć charakterystycznego symptomu. Opus
Dei dla sceny, która w symboliczny sposób w przyszłości wyklnie
swego inkwizytora? Kilka ksywek przez lata musiało doznawać piętna
krzewiciela nowych trendów. Coś podobnego doświadcza obecnie
Rasmentalism po singlu „Nie jestem raperem”. I jestem skłonny
zaryzykować, że podobny scenariusz może dopaść „Ezoterykę”
i jej autora...
Podobieństw
jest kilka. Podejście do rapu wychodzące poza przeciętną krajową
sceny i sorry za truizm- powinność rodaków do ściągania w dół
tych co tronu zasmakowali. W realiach hip-hopu A.D. 2015 gdzie Rap
Genius zastępuje samodzielne myślenie słuchacza, a raperzy
częściej posługują się hashtagami na Instagramie, starannym
dobieraniem metek i uprawianiem Szwajcarii na FB niż bawieniem się
wołowiną ten rap się broni. A sama „Ezoteryka” wskazuje na
właśnie proporcje między skillsami a popularnymi trendami.
Być
może odbiór legalnego debiutu Quebonafide byłby jeszcze bardziej
przyjemny gdyby nieznajomość ze znaczną częścią materiału na
kilka tygodni przed premierą. Na świeżości co prawda ten materiał
nie traci lecz jakby wyciąga na światło dzienne pewien schemat w
rzemiośle Que: posługiwanie się słowem „jak” na potęgę,
które z czasem zaczyna bić po uszach, chwilami ciągnięcie metafor
na siłę, budowanie górnolotnych wersów kiedy wypadałoby w
prostej formie pojechać. Daleki jestem od określenia nawijki na
Ezoteryce mianem przewidywalnej, bo jak mało kto na polskiej scenie
potrafi utrzymać szczytową dyspozycję flow przez cały numer. Są
kawałki gdzie gospodarz nie żałuje polotu i bez kontroli wyrzuca
wersy: „Nie ma emocji, nie ma rapu, nie mam dość. Jest rap,
odczuwam lęk, żal, złość. Samozachwyt, dlaczego jeszcze nie
podzielasz? Mój ziomek obrócił się w proch, mamy do czego
strzelać”. Z wokalną czystością dziewicy z miejsca można
go wpisać do czołówki najczystszych wokali w branży, z prędkością
TGV prześcigający topornych nawijaczy o randze PKP. Warsztat na
tyle bogaty, że grzechem było by zepsucie tego materiału.
Nie
da się ukryć, że bragga to najsilniejsza broń Quebonafide nie od
dziś. Wersy nie są nadąsane, dalekie od Ułańskich przechwałek,
sprawiające wrażenie jakby przychodziły raperowi z Ciechanowa z
wielką łatwością: „Poznasz mnie po ciuchach, ruchach. Jak na
PS Move Stalker, mam korzenie pod ziemią. Tu gdzie sukces ma wiele
imion. Czasem mu powiem na "ty" przez zapomnienie; wóda. W
imię czego znowu pęka ten Smirnoff. Chyba pora na przedstawienie;
Kuba, Crossing over, nowe stillo, robię to, poza tym hołduję
zmianom. Chcą mi wchodzić z butami w moje. Tylko teraz Valentino i
Ferragamo. Pierdolę modę, nagrywam wave za wavem, co się ze mną
stało? W szafie nie mam miejsca na więcej i nie wiem. Bez
zarzucenia mam na bani to samo parano”. Ta zabawa słowem ma w
sobie coś wyjątkowego, żonglowanie różnorakimi inspiracjami lub
dla smakoszy tematu sprytnie przemycone punche mogą cieszyć:
„Wpadłem tutaj zrobić sajgon, nie myl z Carenardem. Mam
straszną frajdę, mój psycho-fanbase działa jak Hiden” lub
udane metafory: „Scena jest świeża, ja umieram z głodu. Nawet
nie chce mi się otwierać cudzysłowu. Nawet nie chce mi się
otwierać cudzysłowu. Bo zjadam ich jak, yyy, czy jest opcja na
dowóz?”.
„Ezoteryka”
jak i „Erotyka” to taki materiał gdzie miszmasz braggi, skillsów
i głodnej natury MC przenika się nawzajem. Dla wyznawców rapu z
przekazem ten album może być toksycznym ukąszeniem. Momentami
bardziej „poważne” linijki subtelnie wypływają na wierzch
pozwalając na lepsze poznanie rapera który mimochodem sprawnie
kamufluje się na bicie: „Żadnych problemów, depresji przy
gniewie. Chyba, że odpalam C30-C39. Żyje zwiewnie, tylko dzisiaj i
tu. Już nie wiem czy to Epikur czy filozofia Misia Baloo. Zawijam
parę monet i dzionek witam jak król”.
Sporo
w tym wszystkim finezji, błyskotliwego poruszania się po bicie bądź
po prostu właściwych wyborów muzycznych. To, że gospodarz
„Ezoteryki” nie przebiera w środkach jest w sporej części
zasługą producentów. Zarówno album i mixtape trzymają równy
poziom, zaskakująca jak na warsztat produkcja od Soulpete, agresywne
newschoolowe bity od Chris`a Carsona to zaledwie przedsmak. Szeroka
paleta świeżego brzmienia od petardy Matheo po równie mocny sztos
od Lanka w „Jackass” aspirujący do tytułu bangera roku, nisko
zawieszonej delikatnie elektroniki i z żywiołowymi bębnami od Bob
Air`a w „Vanilla Sky”, mroczne „Kryie Eleison” od ka-metal w
której prostota procentuje lub osadzona w na lekkich bębnach
produkcja od Essex`a.
W
zasadzie Erotykę traktuje jako odrzut Ezoteryki, udany, zupełnie
przyjemny z kilkoma bangerami jak „Sukces” lub „Jackass” ale
jednak odrzut. Ezoteryka broni się sama, długo oczekiwany album,
zapowiadany na debiut roku nie zawiódł. Co raz częściej
pojawiające się głosy o końcu rapera z Ciechanowa jeszcze przed
pierwszym LP można wyrzucić do kosza. „Ezoteryka” dowodzi, że
hype na Quebonafide nie jest jedynie chwilową modą. Jak mało kto
na naszej scenie potrafi sprawnie poruszać się po bicie, bragga nie
brzmi topornie, a łatwość z jaką operuje flow musi zwracać
uwagę. Nawet ciągotki do popowych refrenów jak ten w „Ile
mogłem?” stają się znośne, a grube bangery jak „VooDoo”
rekompensują zbyt górnolotne momentami wersy.
Zapewne
znajdą się osoby które na samych pochwałach zakończą swoją
przygodę z legalnym debiutem Que. Nad kilkom elementami jednak
należało by popracować. Przesyt i szybka nawijka nie zawsze się
sprawdza- patrz gościnna zwrotka Rasa kradnąca uwagę w wspólnym
kawałku, czy też wcześniej wspominana schematyczność może z
czasem obniżyć notowania „Ezoteryki”. Jak na debiutancki
materiał nie ma co wybrzydzać, „Ezoteryka” nieokazała się
mistyfikacją zdolnego rapera lecz udanym wejściem w mainstream
jednego z najciekawszych raperów ostatniej dekady. I choć nie jest
to rap po który bym sięgał mimowolnie to intrygująca moc Quebonafide okazała się zaraźliwa. A to dopiero początek.
Ocena- Ezoteryka:
8,5/10
Ocena- Erotyka: 7/10
Pozdro
Krzywa krooopa