Dzisiaj miliony
uczniów rozpoczynają wakacje, także sezon urlopowy stał się
faktem. W żarze słońca, goryczy chłodnego piwa i grillowanych
wybryków natury najbliższe tygodnie będą „pauzą” od
wkurzającego szefa, szkolnych męczarni (swoją drogą zapomniałem
już jako to jest siedzieć w szkolnej ławce) itp. Wakacyjne rok w
rok owocują tandetną muzykę. Komercyjne stację będą nam
serwować tanią popową papkę, gwiazdki będą nagrywać kolejne
kawałki łudząco podobne do zachodnich hitów. Jaki kraj taki
plagiat. Dzień przerwy na Mundialu więc można zaznać nieco luzu,
tym bardziej że pogoda sprzyja ku temu. Skoro wstęp mam już za
sobą to można przejść do sedna sprawy. W letnie miesiące sięgamy
zazwyczaj po inną muzykę. Przekaz mniej istotny, liczy się klimat,
letni beat i szeroko rozumiany wakacyjny light... Pierwsza część
prywatnej, letniej playlisty. Spokojnie, obejdzie się bez agro-rapu w wydaniu słowian...
Jay- Z feat. UGK- Big Pimpin. Banger na całego!
Teledysk przypominający starego Cartera, jeszcze bez Beyonce.
Orientalny beat od Timbalada i chwytliwy refren, można wracać do
tego kawałka setki razy. Nigdy się nie przeje!
Smagalaz feat. WFD- Czillen am grillen. Tej pozycji nie
mogło zabraknąć. Beat rozkołysze każdego, prosta nawijka....
pozycja na każdy dzień i wieczór!
Warszafski Deszcz- gdzie tamte dziewczyny? TDF i Numer
Raz mogą się pochwalić nie jednym wakacyjnym kawałkiem ale do
listy na pierwsze letnie słuchanie trafia luźna nawijka o byłych
niewiastach.
Eldo – Miasto słońca. Najmłodszy kawałek w tym
zestawieniu. Ok. Prędzej Ms. Batory mógłby zagościć w letnich
ramówkach słuchaczy rapu. Ale wielkomiejski klimat
VNM – Mega. Stary „V” jeszcze na nielegalu. Po
latach brzmi jeszcze świeżej. Średnio mi leżą nowe rzeczy od
rapera z Elbląga. Podśpiewane refreny nie zawsze się sprawdzają.
W przypadku VNM-a lekkie wspomnienia zawsze świetnie wypadają.
Eis- Najlepsze dni. Rap Eis`a ma w sobie wakacyjny ząb.
Luźniejsze przemyślenia, branie chwili, olewka jutra. Polecę
banałem- Eis wyprzedził mentalność polskiej sceny. Dzisiaj byłby
na topie, teraz w kategorii klasyk brzmi jakby nagrywał ten numer
wczoraj.
Kid Ink- Time Your Life. Popowy reprezentant Kalifornii
czym może popisywać się na majku jak nie lekkim kawałkami w
wakacyjnym klimacie. Teledysk wciągający ale to zasługa aktorki.
Jest klimat.
Kękę- Trasa (BraKaKa). Na legalnym debiucie
reprezentanta Prosto Label mamy kilka luźnych tracków. Do jazdy w
dłuższe trasy jak ulał!
Fabolous feat. Jeremith – My time. Popowy beat jak i cały numer nie
wymaga większej koncentracji przy słuchaniu. Dobra opcja dla tych
co lubią gdy coś leci przy porządkach w ogródku.
The Game- Let`s ride. Dr. Dre miał swoje Let Me Ride.
Młodszy kolega po fachu ma swoje Let`s ride. West coastowy beat,
brudne flow. W letnie miesiace odsłuch na YouTube zapewne wzrośnie.
Redman- Let`s get dirty. Tego wariata przedstawiać nie
trzeba. Numer kozacki, na poranki po nieprzespanej nocy lepszy niż
mocna kawa.
Zipera- Bez ciśnień. Kolejny dobrze znany numer
każdemu słuchaczowi rapu. Wybór banalny, ale ciężko ominąć
taki kawałek w lecie. Na szczęście bez przymusu w lecie sam wkręca
się na playlistę.
Wiz Khalifa feat. Berner- Chapo. Kolejna świeżynka.
Chilloutowy klimat, w sam raz na wieczory przy czymś zielony.
Płomień 81 feat. Marta L.- Letniak. Stary kawałek ale
jary. Lato, dziewczyny, oszalało nie tylko serce...
Ludacris - Act A Fool. Choć rzadko sięgam po tracki MC
o końskiej szczęce to w letnie popołudnia flow tego typa szybko
się wkręca.
LL Cool J -Doin' It. Działa na wyobraźnie! Spokojne
flow i ten czarny „kot” w klipie. Magia trwa!
Mr. Brown- Margarita. Jeśli ktoś nie zna to duży błąd. Warto sprawdzić!
Mobb Deep feat. Nas- It`s mine. Nowy York przenosi się
nad cieplejsze tereny. Life is mine. Chyba nie tylko legendy NY tak
uważają...
50 Cent feat. Mobb Deep – Outta control. Hipnotyczny
beat, dobrze zaranna ekipa. Poza flow wszystko poza kontrolą....
Big L - Holdin it Down – sam nie wiem dlaczego słońce
sprawia że po Big L sięga jedynie w letnie miesiące. Może jedynie
latem ale wówczas nawijka Big L płynie jak pot po plecach....
Ten Typ Mes- Będę na działce. Kolejna produkcja z
tego roku. Wkrótce teledysk do tego numeru choć wyobraźnia rysuje
równie ciekawe obrazy.
Ja Rule - Between Me & You feat. Christina Milian.
Letnie dźwięki, bansujące panny w klipie, przyjemny damski wokal w
refrenie
Warren G - Lookin' At You. G-funk na wieczorowe pory
pasuje idealnie. Kolejny track z kobiecym refrenem, kolejna pozycja
obowiązkowa!
2Pac feat. Dr. Dre- California love. Mało oryginalny
wybór. Oldschool w dobrym wydaniu zawsze się sprawdzi!
Cassidy
feat. R. Kelly – Hotel. Refren wpada jak śliwka w kompot. Zorro
nie tylko w teledysku ale i z motywem w produkcji. Buja jak cholera
Kurupt
feat. Daz Dillinger -Who Ride Wit' Us.
Kolejny refren który długo trzyma i nie chce odpuścić. Legenda w
najwyższej formie. Klasyk przez duże „K”!
Rick Ross- Amsterdam. Może sam numer wakacyjno-letni
średnio na jeża. Za to klip jak najbardziej tak. Jak to w
produkcjach od lider MMG przepych obecny, piękne niewiasty również.
Miłego słuchania. Wkrótce kolejna część letnich
propozycji. Balujcie, pijcie z umiarem i uważajcie!
Sezon ogórkowy w
rapie trwa w najlepsze. Wakacje niemal każdego roku powodują że
nowości płytowe są rzadsze niż obniżki w cenach paliw. Czekając
na nowy materiał od Ab-Soul, sprawdzając wieści ze świata
hip-hopu zatęskniłem się za jesiennym wiatrem który zazwyczaj
niesie ze sobą bogaty kufer świeżego rapu. Skoro w nowościach
jest przestój to na krzywej kroopie dzisiaj luźny wpis.
Rok 2014 będzie jednym
z najbardziej obfitych w twórczości popularnej „połówki
dolara”. Całkiem niedawno fan rapu w kraju nad Wisłą obserwował
komedię zwaną „50 Cent w DDTVN”. O tej marnej akcji pisać nie
warto, bo to suchar z przeterminowaną datą ważności. Powrót
Fifty`ego na scenę z nowym wydawnictwem nie powalił na kolana ale i
wpadki roku też nie ma. 4 miejsce na liście Billboard to co
najmniej przyzwoity debiut, recenzje również „ok” i cała
atmosfera wokół Curtisa jakby przyjazna. Animal Ambition ma
być jedynie przystawką do dania głównego czyli- Street
King Immortal. Jednak
na długo oczekiwanym krążku rok 2014 dla 50 Centa się nie kończy.
Kolejny krążek G-Unit to zaskoczenie. Bo całkiem niedawno Curtis
głośno wypowiadał się o swoich kompanach z grupy, w sposób
negatywny oczywiście. Rok temu, 50 Cent obawiał się powrotu grupy.
Jego zdanie, powrót G-Unit oznaczałby nic więcej jak przywrócenie
starych konfliktów. Każdy może sobie dopisać w myślach także
korzyści finansowe jakie niosłaby (niesie) taka akcja. Podobno nie
wchodzi się dwa
razy do tej samej rzeki,
nie dlatego, że w świadomości społecznej wpisało się w to
kategorie- „pech”, ale dlatego, że zupełnie inna woda płynie w
tej rzece.
Chrześcijańskie przebaczenie, dojrzałość, ekonomiczna
kalkulacja, naturalna kolejność rzeczy? Nie zawsze Fifty błyszczał
wiarygodnością i w tym rzecz. Czy powrót ekipy jest w zgodzie z
tym co Curtis kilkukrotnie nawijał?
Sama postać 50 Centa ma kilka zastanawiających elementów. Jako
Boo Boo- Fifty trudził się handlem narkotyki. Już jako- 50 Cent
marzył o skrojeniu bogactw Jay-Z czy też Timbalanda, tak hajs
zawsze był w centrum uwagi- nic nowego. Ksywka chwytliwa lecz nie
swoja, zdaniem autorów biografii rapera, Curtis przypisał sobie
życiorys Kelvina Martina- króla dilerów z Front Green na
Brooklynie. Prężna działalność Martin zakończyła śmierć od
23 kul, a Fifty mógł przypisać sobie łatkę „bad boya”
z cudzymi, barwnymi historiami. Podczas wymiany ciosów, kilkakrotnie
Curtis również został wypunktowany z przeszłości. Od debiutu
który zaowocował w klasyk, 50 Cent stał się głównie MC od
beefów, na czym ucierpiały jego solowe projekty, często obniżające
miejsce w hierarchii lidera G-Unit. O samych beefach z „połówką
dolara” można by napisać prace magisterską. Najwięcej działo
się podczas starć z był kompanem- The Game. Od Rick`a Rossa także
wyszło kilka pocisków, a powodem była zła mimika 50 Centa
skierowana do rapera z Miami. Ale jak stwierdził zacny The Game, to
raper z NY wygrał beef.
Wracając
do sedna sprawy. G-Unit niezależnie od poziomu nowego albumu
pozostaną jedynie ekipą gdzie 50 Cent dogrywa wersy. Reszta składu
rap gry nie zawojowała. Przy obecnej płodności autora Animal
Ambition
można spodziewać się, że nowy krążek grupy będzie jedynie
odcięciem kuponów. Na wcześniejszych krążkach grupy „szału”
nie było. Koledzy z mniejszym fame`m od 50 Centa nie wybili się na
wspólnych produkcjach. Solowe projekty? Także świata nie
zawojowały. Recenzję również dalekie były od ideału. Awantura z
były członkiem, wcześniej wspominanym- The Game sprawiła, że
hasło: G-Unot zapadała na dłużej. Samo
powstanie grypy jawi się bardziej jako konsekwentne wykorzystanie 5
minut. Skillsy członków grupy
to nie annały rapu w XXI wieku, może i pomogły w komercyjnym
sukcesie ale w zasadzie na tym się skończyło...
Abstrahując
od tego czy nowy album G-Unit zamiesza na scenie czy też nie, można
spodziewać się że o Fifty`m i jego kompanach będzie głośno w
drugiej połowie 2014 roku. Czy po paru latach ciszy, powrót na
stare śmieci to nic więcej jak wyciąganie ręki w stronę
bankomatu? Zobaczymy. Pierwsze tracki z nowego albumu co najmniej przyzwoite. Remix tracka Drake`a- "0-100" bądź "Nah I`m Talkin Bout" również zapowida materiał wart sprawdzenia. 50 Cent z krążkiem Steet King Immortal
wraca 16 września, na ten sam dzień przyoada premiera kolejnego
materiału w dyskografii The Game- Blood Money La Familia. W
pierwszym promo singlu wyjątkowo brakuje zaczepek w stronę
Fifty`ego , a wręcz przeciwnie. Koniec całej lawiny wzajemnych
zaczepek? Wątpię.
Mundial potrwa jeszcze trochę, wprawdzie Luis Suarez nikogo nie
pogryzie, FIFA wydała skuteczną, czasową kastrację. Nie jeden
karny z kosmosu, nie jedna kartka z niczego na brazylijskich boiska
padnie więc i czekanie na nowości wydawnicze dłużyć się nie
będzie. Byle do kolejnej recenzji.
Przez najbliższych
kilka tygodni muzyka i inne sprawy schodzą na boczny plan. Słońce,
samba, bramki, karne z kapelusza.... to się nigdy nie przeje.
Muzyczna otoczka bądź rozgrzewka przy piwie w ręku, jeśli tak to
już przy dobrym rapie. Grube bangery mogą za bardzo rozbudzić krew
w żyłach. Chillout z „wyjebką” na świat jak u Blatter na
krytykę mediów. Czemu nie? Lato już wpadło do nas i to przed
Mundialem ale co chwila wychodzi na fajkę. Z pogodą jest jak z
rapem, nie zawsze trafimy na dobrze skrojony towar. Dzień ze słońce
w południe ale chłodnym wieczorem może wkurzyć. Tak i nowa, długo
oczekiwana płyta potrafi swym poziomem pozostawić niesmak. Nieco
inaczej wygląda sprawa w przypadku debiutantów u których trzeba
mieć dozę wyrozumiałości. Ale jeśli ktoś ma skillsy to ciężko
odpędzić hordę oczekiwań.
Peleton
debiutantów w rapie ma się dobrze. Co prawda żółty plastron
lidera ciężko dostrzec a tempo mimo dużych aspiracji
niepowalające. Jednak co chwila mam kolejny atak. Nie każdy zamula
jak Chris Foome brnąc w fikcji prawilności, nie każdy też jest
Andy Schleckiem choć zdarzają się gracze co nie mają jaj by
samodzielnie budować swój rap-bunkier. Każdy chce jechać z
wiatrem, mieć fame bez kosztów i coś więcej niż pozory
oryginalności którą nie obali pierwszy komentarz na FB.
Rzeczywistość jest jednak inna, półki w sklepach muzycznych i w
empikach choć obfite w młodych raperów to nie dają nadziei na
złotą erę w polskim hip-hopie. Bo ilość nigdy nie przełoży się
w jakość, a popularność w realne skillsy.
Po
co te wyblakłe schematy, wożenie się jak sołtys na wsi? Podejście
do słuchacza jak do głuchego idioty nie popłaca. W dobie internetu
wszelkie zapożyczenia i inne
formy zrzynania wychodzą na powierzchnie jak poziom kultury
politycznej podczas afer politycznych. Jednak coś sprzedawać
trzeba, a klientów co raz więcej i mnie świadomych a za to z
całkiem pulchnym portfelem bo nie swoim (a rodziców)... Gimb_money
nagrał TDF, wprawdzie prochu nie odkrył, ale głośno poruszył
kolejne tabu na scenie. Tak, środowisko jest utrzymywane przez
młodzież. Nie dojrzałe materiały, nawijki o abstrakcyjnych
rzeczach, kopie, ściemy to wszystko przejść może bo się sprzeda.
Po co poruszyłem ten temat? Ano dlatego, że bohaterem dzisiejszej
recenzji jest całkiem młody gość. Bo dwadzieścia parę wiosen na
karku to niewiele więc w rapie takiego MC można by przynajmniej
teoretycznie szukać „przekazu” dla młodych? Czy aby na pewno?
Spośród
„Lepszych Żbików” Mes`a- Kuba Knap obok LJ Karwel`a to
najbardziej intrygująca postać. Wybijający się z tłumu, nie
tylko z powodu wzrostu a`la kandydat do Draftu NBA. Zeszłoroczne
wydawnictwo Podniebnego kota- „Bez złudzeń, bez nerwów”
pozostawiło po sobie klarowny obraz. Wyraziste flow, smaczne
metafory, całkiem udane próby pod śpiewanych refrenów,
inteligentne spojrzenie na rzeczywistość, naturalność, luz w
stylu niedzielnego studenta, leniwy stan. Pierwsze skojarzenia
prowadzą do „szefa” podniebnego kota czyli Mes`a. Nie da się
ukryć, że więcej łącz niż dzieli obu raperów. Jednak
zestawienie ich obu w jednym miejscu od razu wskazuje odmienne
miejsce w rap grze i podejście do samego rapu.
BZBN
brzmiało dużo bardziej dojrzale niż niejedna trzecia solówka
starego wilka. Miała więcej luzu niż nie jeden banger fana
zielonej kobity, więcej klimatu niż płyty dinozaurów. Opowieści
choć przedstawiają życie młodego typa to mają krztę głębszej
świadomości, dalekiej od naciąganej ulicznej filozofii lub
pretensjonalnych obrazów blokowisk czy też naturalnej dla naszego
narodu martyrologii. Podejście do muzyki wręcz nie polskie. Bo za
cholerę, produkcje które królują w kawałkach Knapa na topie nie
są i nie tylko w kraju nad Wisłą. Po młodym, ogarniętym raperze
raczej spodziewał bym się świeższych zajawek w stylów A$AP Rocky
bądź Drake. Stylówka osadzona w jazzowej chmurze, chilloutowych
prądach i spokojnej nawijce czy jak ktoś woli stylistce country rap
tune to historia dla wybranych. Przy obecnych standardach ciężko
przestawić się na taki rap w którym beat nie wbija w fotel a
refrenami bez pierdolnięciem nie zakrywa się słabość
zwrotek. Jednak Alkopoligamia to inna bajka...
Niezwykły
przypadek Kuby Knapa to dowód, że na polskiej scenie jest miejsce
dla osób które idą pod prąd.
Bez
refrenu, bez zbędnego pierdolenia chciało by się powiedzieć.
Singlowe „Mhm” przyciąga uwagę na dojrzalsze linijki Knapa,
dalej osadzone w chilloutowym podejściu do życia. „Autobiografia”-
bez powoływania się na bolesne momenty, biadolenia na temat zgubnej
mocy używek. Trochę Tede`go, trochę Mes`a ale tak naprawdę w 100%
Kuba Knap. Beat z „Zbyt dziabnięty” pasował by na TBZD.
Zerwanie z leniwym flow przyniosło intrygującą historię. Styl
życia członka Alkopoligamii z ciekawie zaakcentowanym refrenem
szybko wpada do głowy i zostaje na dłużej.
Refleksyjne
spojrzenie ma współczesnego słuchacza polskiego rapu, beka z fanów
Warsaw Shore w kawałku ”A japy się cieszo”. Zagubiony Kuba Knap
w świecie? Raczej odpowiedź na pytanie dlaczego nie jest to płyta
dla gimbusów. Zgrabne flow w tematyce która nie jest obca dla
„Podniebnego kota” w „Wszystko co masz”. Przypomina to
luźniejsze podejście do zeszłorocznego kawałka „Łajz lajf”.
Klimatyczny numer nie tylko dzięki udanego refrenu „Jak dym z
tipa”. Szkoda, że w tym kawałku gościnne flow gryzie się
zresztą, za to gitara na koniec kawałka ma swój smak. Jeden z
najbardziej oczekiwanych numerów po ujawnieniu tracklisty płyty to
ciekawe połączenie stylów największych AS-ów
Alkopoligami.„Pierdole Was, piję browar” bo o tym numerze mowa,
to track gdzie nikt nie okradł Kuby Knapa, no może po fanami
którzy wracają by zabrać coś dla siebie. Ekshibicjonizm
Knapa brzmi naturalnie, a świetny refren w wykonaniu Mes`a podkreśla
klimat kawałka. Jeśli już jestem przy wewnętrznych wywodach
gospodarza płyty to wypadają one bardzo naturalnie i dalekie są od
naciąganej dojrzałości bądź płytkich złotych myśli w sam raz
dla młodych lalek. Podobnie jest w tracku numer 11, gdzie mało
ogarnięta nawijka Mady brzmi jakby była nagrywała pod inny beat.
Szkoda bo niepozorna produkcja od Eggison`a straciła na klimacie. „Z
archiwum X”- w tracku „Nie musisz”, pewnie gimby nie znają. W
pewnym momencie miałem wrażenie, że to Tau podsunął parę
linijek. Lekki refren pasuje jak ulał a świetna druga zwrotka:
„Jest tak pięknie gdy rap gra, leżysz w majtach i masz
czas. Na browarka i blanta bo nic? Nie musisz. Nie obchodzi Cię
arbeit, prawa rynku to farsa. Kiedy zdasz se na maxa sprawę, że nie
musisz lub gdy panna jest niżej, Ty pytasz czy tak starcza, a ona
odpowiada coś w stylu - Nie musisz. Ktoś Ci mówi gdzie szansa
jest, odmawiasz, spierdalaj. Weź, robisz swoje, a cudzego prawda?
Nie musisz”- wpływa na
wyobraźnie.
Kolejny powiew ekshibicjonizmu i
kolejny raz bez ciężaru mętnych opowieści odciągających od
sedna faktu. Track „Zatrzymaj mnie” ze spokojną produkcją przez
co podkreślony został charakter liryczny kawałka „to
nie urząd w którym myślą schematycznie, nie mam ciśnień daje
ciut więcej tym co zasłużą”.
Bez ciśnień jak u Zipery ale w innej stylistce, ale tak jest niemal
na całym krążku. Bogaty w najbardziej emocjonalne flow na płycie-
„Nie ma szans” to z jednej strony lęk w zwrotkach: „Ludzie
nie wiedzą co jest dobre, nie wiedzą co jest złe. Ja też mam z
tym problem, ale nie troszcz się o mnie. Orient - bacznie patrzę
wkoło, nie pozwolę by cokolwiek przeszło obok mnie. Pod nogami mam
okrągły horyzont, powiedz mi, jak mam nie błądzić żyjąc?”
a z drugiej- przeciwny biegun w refrenach. Jak na całej płycie tak
i w ostatnim tracku na albumie mamy kilka ciekawych linijek jak
chociażby- „Kiedy sam siedzę tu i se piję browara. Bez
bokserek, czuję jak świat mnie liże po jajach”
i sama produkcja od FEN`a jakby wprowadziła w klimat „Wiedziałem,
że tak będzie” Molesty.
Co
by nie pisać o tym krążku, jest to z pewnością udany debiut
najwyższego członka Alkopoligami. Bardziej dojrzały chociaż
młodzieńczy z wcześniejszego wydawnictwa Kuba Knap miał w sobie
więcej świeżości. Skoro BZBN nie było w pełni oficjalnym
debiutem to LCS jest krążkiem bardziej logicznym, dojrzalszym ale
również wyzbytym elementów zaskoczenia. Dostałem krążek jakiego
się spodziewałem i sam nie wiem czy to dobrze. Brak zaskoczeń to w
dużej mierze efekt zbliżonych do siebie produkcji. Po płycie
widać, że Knap odrobił lekcje, flow brzmi bardziej pewnie, nie
gubi się w przeciętności lirycznej która często dopada świeżaków
na legalu, potrafi także zabłysnąć ciekawymi, niesztampowymi
metaforami- „Piwsko to kompan i to nie wygląda
schludnie”
, nie brnie w tanie truizmy lub wtórne schematy jak rap to kobieta
bądź bangery w stylu clubbing w wykonaniu młodych, pewnych ale z
pustym portfelem polaków.
Jak w życiu tak i w rapie Kubie nigdzie się nie spieszy. Bez
nerwów i bez złudzeń ale w dupie na pewno się nie obudzi.
Problemem rapu Knapa jest zbyt jednolita stylistyka. Co prawda jest
to naturalna oraz oryginalna forma swojskiego country rap tunes ale
momentami zbyt „knapowata”. Momentami na płycie jest nierówno,
nie wszyscy goście sprostali zadaniu a także nie do końca wbili
się w klimat. Czasami na płycie było za dużo Knapa w Knapie. W
kawałku „Pierdole Wa, piję browar” mamy za dużo Alkopolgami w
jednym tracku, a w innych numerach zdarzają się senne momenty. Na
LCS beaty nie pomagają, jest za prosto i wtórnie, w wyrwaniu się
od zatwardziałych ram choć mamy perełki od producentów jakie
przygotowali: So`Drumatic, PTK czy też Wrotas. Także
monotematyczność na kolejnych wydawnictwach może przynieść
spadek akcji na rapowej giełdzie, bo nawet wszystko co dobre w
pewnym momencie może się przejeść. Zarzut monotonii po paru
odsłuchach odchodzi na bok. Da się to przetrwać, powroty do albumu
nie sprawiają bólu. Jeśli ktoś woli to lepiej określić ten
krążek jako spójny czyli standard jak w ostatnich wydawnictwach z
Alkopolgiami.
LCS jest albumem poprzez który Kuba Knap uzyskał akredytację do
kolejnych klasy. Na świadectwo z czerwonym paskiem co prawda nie
zasłużył ale oceny i tak będą wysokie. Talent duży, już
wyszlifowany ale jak to często bywa z dużymi talentami nie
wykorzystany w 100%. Podniebny kot udowodnił, że leniwe,
wielkomiejskie dźwięki z wieczorową aurą, zgrabnie przemyconymi
samplami to stworzona dla niego droga.
Naturalność
tego typa sprawia, że autor „Lecę, chwila, spadam” staje się
dobrym ziomkiem. Aż w głowie słyszę „człowieniu,
skończ pierdolić od rzeczy”.
Świat podniebnego kota to walka natury z biologią ludzkiego
organizmu a więc odpędzeniami kaców, pokus. To świat gdzie hajs
nie jest najważniejszy choć jest świadomość dojrzałego
człowieka, że bez niego dymu z tipa nie będzie. Ekshibicjonizm
nie powoduje, że ma się ochoty by sięgnąć po szkło z wódką.
Na pewno nie jest to krążek dla gimbusów, nie znajdziemy tutaj
wersów kandydujących do miana życiowego motta dla laski której
rap to czapka z prostym daszkiem. Płyta dla sympatyków gatunku,
fanów napojów wyskokowych, podejścia do życia bez ciśnień. Ja,
osobiście chętnie będę wracał do świata Podniebnego kota.
Warto!
Zapewne każdy zauważył
że w tym roku przypada 15-lecie istnienia warszawskiej wytwórni-
Prosto Label. Życzenia urodzinowe od Krzywej kroopy już były więc
nie ma sensu się powtarzać. Tym razem przedstawię osobisty bilans
tejże wytwórni.
Ulubiony album Prosto-
WWO- Witam was w rzeczywistości. Szczyt możliwości grupy,
przynajmniej w moim odczuciu, a zarazem jeden z ostatnich momentów
współpracy Sokoła z Jędkerem. Album na którym palmę
pierwszeństwa przejął Nocny Narrator pokazując kto w WWO wybija
się przed szereg. Świetne beaty od Magiery, L.A., Shuko bądź
Deszczu Strugi, trafne featy od Małolata, Firmy, Pono lub Jurasa.
Uliczny realizm plus deklaracja drogi do celu. Klasyk przez duże
„K”.
Najważniejszy album-
Sokół & Marysia Starosta-
Czysta Brudna Prawda. Moment przełomowy dla samego Sokoła jak i dla
całej wytwórni. Po odejściu od TPWC Sokół poszedł krok dalej
dostawiając do swojego wyrazistego stylu kobiecy wokal. Efektem tej
koncepcji to klasyk i płyta dekady.
Najciekawszy teledysk-
WWO- Sen. Polski hip-hop trochę czekał na to by dostać się do
stacji muzycznych. Może nie trwało to wieczność i postacie które
budowały scenę od podstaw zdążyły się załapać ze swoimi
klipami na pierwszy czas emisji rapu w polskich stacjach muzycznych.
Że Prosto zawsze przodowało w dobrych klipach wiadomo nie od dziś.
Nie raz wyprzedzali konkurencje choć to akurat sztuką nie było.
Szare blokowiska, zakapturzone typki, gdzieś w bramie na siłę
pozorujący swych idoli zza wielkiej wody. Słabo było z klipami
rodzimego rapu przez długie lata. Obecnie kanał Prosto Label bije
rekordy popularności na YouTube a obrazy do kawałków „Egzotyczna
przygoda”, „W sieci” lub „Alter ego” przekroczyły po
kilka milionów wyświetleń. Czarno- biały obraz, z drugiej strony
tak daleki od rapowych klipów. Choć powstał ponad 10lat temu wciąż
wygląda bardzo świeżo. Zaskakujące przyspieszenia, dojazdy i
odjazdy kamery, ciekawie prowadzona akcja. Jak sam kawałek jest
klimatycznie i oryginalnie. Autorami klipu byli: Kuba Lubiniewski
oraz Wojciech Zieliński. Ich świetna praca doczekała się YACHA
2004 za najlepsze zdjęcia. PS: warto oglądnąć klip, Sokół w
wersji soft, w ulicznym stylu wierzchnim.
Moment przełomowy dla labelu- Kontrakt z VNM. Bardzo
subiektywny wybór. No dobra, wszystko tutaj jest subiektywne, na tym
polega między innymi prowadzenie bloga. „V” na nielegalu
osiągnął dużo. Dla wielu stał się twarzą polskiego
undergroundu. Dołączenie członka 834 do składu warszawskiej
wytwórni wywołało niemałe emocje. Pewny siebie raper z Elbląga
swoją stalówką nie pasował do Prosto. Uliczny styl wytwórni,
gdzie tu miejsce dla takiego oryginału? Błąd. Po 3 latach od
debiutu można stwierdzić, że był to jeden z najlepszych ruchów
Sokoła w 15-leciu istnienia labelu. „Za parę lat w Polsce te
flow nie będzie kojarzyło sie z mainstreem'em im. Zostawiam po
sobie łez padół wielu raperów. Chcesz zobaczyć jak słone są?
to zejdź na dół. Biorę fejm, ej, jadę synu do miej lej. W studiu
robię flame I czekam synu na pay day tak, Prosto Label, lamy tu
mówią mayday. Bo mam promocje, a wiedza ile zrobiłem bez niej już
czas odliczać, moja kariera to bomba z zegarem, który zaraz
przestaje tykać i czuje zapach victorii”- te wersy stały się
ciałem...
Najciekawsza współpraca- Los Sicarios feat. Sokol, Palacio–
Checkeando. Prosto kilkakrotnie zaskoczyło ciekawymi współpracami.
Był numer na beatcie od DJ Premiera, była świetna współpraca z
Francuzami z Soundkail lub Słowakami z Kontrafakt, a także
dziesiątki ciekawych kawałków z krajowymi artystami jak chociażby
świetna produkcja od grupy OXY.GEN a wkrótce Rozbójnik Alibaba
wyda jeden z bardziej oryginalnych materiałów na polskiej scenie.
Jednak połączenie rapu Sokoła z kubańskim stylem zamiast
zderzenia kultur wskazało na wspólne sedno obu stylistyk.
Największe
zaskoczenie- Potwierdzone info.
Wspólna płyta Tede`go i Diox`a przypadła na rok „duetów”.
Niemal wszystkie wypadły blado i ciężko do nich wracać. Kolega z
HiFi Bandy – Hades nagrał przyzwoity ale nie powalający HAOS z
O.S.T.R., natomiast Diox wspólnie z dobrym ziomkiem- TDF`em nagrał
krążek na luzie. Co prawda ich krążek nie przewrócił do góry
nogami całej sceny ale stanowił przyjemny moment w 2013 roku.
Wydanie tego krążka w Prosto Label było pewnym zaskoczeniem.
Dlaczego nie Wielkie Joł? Prosto, Przypadek? Nie sądzę.
Ulubiony kawałek- WWO
feat. Orion, Kontrafakt, Włodi, Soundkail - I tak to osiągnę.
Kawałek stary i po paru latach do zweryfikowania. Być może nie
wszyscy dotarli do wyznaczonego wówczas celu i miejsca. Zwrotka
Włodiego to już spełniona przepowiednia podobnie jak u Sokoła.
Kilu MC i każdy wyczuł klimat kawałka, nawet po latach ma to swój
smak.
Banger nr 1- Zipera-
Bez ciśnień. Co prawda skład wytwórni nie jest bogaty w raperów
serwujących grube bangery ale jednak kilka kawałków wkręciło się
na długo. Klimatyczny teledysk, kręcące się półnagie panny,
wakacyjna zajawka, w powietrzu dziedzictwo dzikich pól, nawijki na
luzie. Kawałek z całą swoją otoczką w stylu bogatego entourage
rapu końca lat 90-tych w USA, a jednocześnie polski klimat.
Ulubiony producent
Prosto- Czarny HiFi. Przez
długi czas to dźwięki o DJ Deszczu Strugi były tymi których
wyszukiwałem w produkcjach Prosto. Twórczość HiFi Bandy nie jest
w moim klimacie ale odnosi się to jedynie do rapu Dioxa i Hadesa.
Produkcje od Czarnego to spadkobierstwo trueschoolowej epopei. Sample
świetnie wyselekcjonowane, umiejętnie prowadzenie melodii,
wykorzystywanie basu. Jeden z tych producentów którego
instrumentalne są nieraz ciekawsze od samych kawałków
Ulubiona zwrotka- WWO
– Mogę wszystko. Prawdziwy majstersztyk w rapie. Klimatyczny beat,
teledysk zapadający w pamięci i dojrzały tekst. W szczególności
pierwsza zwrotka wywołuje emocje: „Mogę
przeżyć życie, będąc na jego szczycie. Dostawać śniadania do
łóżka i całusa w policzek. Mogę mieć piękną kobietę, co
prasuje mi koszule. I cudowne dzieci, które wożę do szkoły
Cayenne. Mogę mieć świat u stóp, ja nie przypuszczam - ja to
wiem. Mogę mieć takie życie, jaki inni mają sen. Mogę pojechać
hen i właśnie tam znaleźć szczęście. Mogę być szczęśliwy
tu, mając proste zajęcie. Mogę zostać prezydentem i mieć własne
wojsko. Mogę kochać tak mocno, że wszystko inne to nic. Bo po co
śnić? Mogę robić to, zamiast tylko marzyć i gnić. Pośród
pustych twarzy, przeczekując życie. Przekreślając lepsze czasy,
mogę do przodu iść. Olewając drogowskazy, wszystko może się
zdarzyć. Mogę przemierzać planetę, nie chcąc żadnych bagaży.
Mogę mieć to, co chce, pierdoląc cały materializm. Mogę pomóc
bliskim i nigdy ich nie zawieść. Mogę zdobyć fortunę i komuś ją
zostawić. Patrzeć z tarasu na morze, z modelkami się bawić. Mogę
być tam gdzie ty, do końca naszych dni. Mogę być kimś, będąc
jednocześnie sobą. Albo pić od rana Wyborową, bić matkę. Mieć
jako dom klatkę schodową. Mogę skończyć się i nie jestem
zdziwiony. Mogę wszystko, to ma dwie strony”. Nie
ma tu popisów technicznych, przyspieszeń, wszechobecnych dziś
hashtagów, wszelkich zabaw językowych, jest za to bagaż emocji i
powiewy ekshibicjonizmu. Być wyliczanka w pewnym momencie dla
niektórych staję męcząca jednak nie ma rapu bez emocji...
Ulubiony beat z płyt
Prosto- VNM- Dym, produkcja
So`Drumatic. Nieziemsko klimatyczny beat w połączeniu z kobiecym
głosem Marysi odciąga uwagę od gospodarza kawałka czyli członka
834. Wprawdzie kilka innych produkcji od So`Drumatic po pierwszym
odsłuchu wywierało większe wrażenie. Beat z „Dymu”hipnotyzuje
na tyle, że za każdym razem brzmi świeżo. Nic tylko czekać do
album producenckiego So`Drumatic dla Prosto!
Najciekawsza okładka
– Sokół & Marysia Starosta- Czarna Biała Magia. Autorem
popularnego „oczojeba” jest zacna osoba o pseudonimie Wal&Gura.
Prostota wybijająca się z gamy stricte
hip-hopowych frontów CD.
MVP- Sokół.
Wybór banalny jak scenariusz w Dlaczego ja?. Ulubiony polski raper w
prywatnym rankingu. O tym jakim raperem jest Sokół nie ma sensu
pisać bo już zbyt wiele o tym napisano. Jedynie dodam, że z grona
przeciętnych, wtórnych i podrobionych MC- Sokół zawsze wybijał
się trafnymi spostrzeżeniami, prostym ale dogłębnym podejściem
do danego tematu, głodem do pokonywania barier w muzyce oraz
podnoszeniem jakości w wszelkich aspektach. Bo i w sprawach jakości
w wydaniu CD i odzieży wytwórnia ta zawsze wyprzedzała
konkurencję.
Najlepszy rok –
2011. W tym roku Prosto wydaje
pierwszy wspólny album duetu Sokół & Marysia Starosta- Czysta
Brudna Prawda. Po ponad 2 latach krążek zyskuje status platynowej
płyty. Nie od razu jednak było tak różowo.
Fani Sokoła byli w skrajnych emocjach na wieść o takiej
współpracy. Być może się mylę ale była to pierwsza platyna dla
Prosto. Tego samego roku wychodzą kolejne krążki które namieszały
na scenie: debiut VNM-a, również debiutancki Brahu, drugi krążek
duetu Pokój z Widokiem na Wojnę.
Rozczarowanie- Nie
będę wybielał rzeczywistości. Przez te lata działalności
musiały się przydarzyć trudniejsze momenty i niepowodzenia. Jak
przyznał Sokół, Prosto nieraz było bliskie bankructwa. Przy
obecnej pozycji trudno w to uwierzyć. Na płaszczyźnie muzycznej
także słabsze chwile dopadały tą wytwórnie. Nie wszyscy raperzy
Prosto powalają na kolana, nie sprawdzam wszystkich płyt jakie
wydają, jednak w kolekcji CD, Prosto jest jednym z liderów w
osobistej kolekcji. Za największe rozczarowanie uznaje postawę
byłego członka WWO i ZIP Składu a więc- Jędkera Co prawda sama
wytwórnia nie popchnęła realisty do statusu monopolisty ale
współautor „Na melanżu” jest kojarzony z Prosto i jego
działalność nie wątpliwiej chluby Prosto nie przynosi. Za
rozczarowanie w kategorii CD uznaje całkiem świeże dzieło grupy
RH- - Karty sim.
Odkrycie- Kękę.
W niektórych komentarzach na YouTube Sokół był nazywany mianem
polskiego Dr. Dre. VNM, KaeN, a wkrótce Żyto. Kilka nowych twarz w
rapie wyszło od Prosto. Reprezentant Radomia to akurat został
odkryty a raczej wprowadzony na szersze wody przez Młode Wilki
Popkillera. Jedna zwrotka i #hurrwa poszło. Charyzmatyczny,
oryginalny a jednocześnie swojski. Obok VNM-a najbardziej wyrazisty
typ którego Prosto wprowadziło na główną scenę. Ale to jednak
radomska Iskra stała się dla mnie najciekawszy odkryciem jakie
wyszło z wytwórni Sokoła i w ostatnich latach na polskiej scenie.
Sokół wygrany w prywatnych Fryderykach. Minęło 15-lat, cała wytwórnia jest wygrana. Życzenia już był więc może jedno oczekiwanie na koniec. Oby Prosto Label zaskoczyło jeszcze całą scenę łącznie z najbardziej gorliwymi haterami.
Co raz bardziej mam
przekonanie, że rap jest kumulacją naszych narodowych bolączek i
kompleksów. Obłuda, pozerstwo, fikcja, hipokryzja.... W kampaniach
politycznych padają hasła które na „dzień dobry” można
wrzucić do kosza, w rapie mamy hasła puste jak konto bezrobotnego,
psioczymy na poziom elit politycznych ale na wybory nie idziemy,
raperzy narzekają na rodzimą scenę ale przecież sami ją tworzą.
Coś tu nie gra, bo w skali światowej o polskich MC można tylko
pomarzyć, fakt bywały głośne współprace jak Sokoła i DJ
Premiera ale jedna jaskółka wiosny nie czyni tak więc jak kadra
naszych kopaczy Brazylijskiego słońca na treningach nie uświadczy
tak polski raper skazany jest (puki co) tylko na „własnego”
słuchacza. Szansą na przeniesienie polskiej sceny na wyższy poziom
jest w młodych, nie wpisanych w sztywne konwenanse polskiego
„ogródka”. W tym kontekście „Soul Raw” staje się kamieniem
milowym w dogonieniu „świata”....
Niemal
rok temu w programie „Serio?” kilka ciekawych osobowości
polskiej sceny dyskutowało w luźnej atmosferze na temat kondycji
sceny. Wisienkom na torcie było stwierdzenie, że w Polsce mamy za
dużo raperów. Nazwał bym to inaczej... za dużo kserokopii
raperów. Nieco podobna sytuacja tyczy się samych producentów. Bo
beatmakerów rola w ostatnich latach została podkreślona.
Przeciętny zjadacz chleba kojarzy zapewne jedynie Donatana –
fucking true. Jednak jak w
przypadku wokalnych kolegów tak i tu mamy komplikacje zachodnich
dźwięków. Echo gdzieś słyszanych beatów i sampli stało się
częstym elementem polskich produkcji....
Kończąc wylewanie lawiny trueschoolowych rozczarowań, zrzucę
wszystko na.... rasę. Biali raperzy na ogół mają tendencję do
sięgania po lekkie w brzmieniu popowe beaty. W przeciwieństwie do
czarnych kolegów pa fachu którzy biorą laski z szerokimi tyłkami i
kozackimi dziękami raczej mało radiowymi. I w tym miejscu zaczynam
rozumieć fenomen ostatniego dzieła producenta z Lublina zwanego-
Soulpete.
Przez ostatnie lata czołowymi pozycjami wśród płyt producenckich
stała się saga Kodex. O ile pierwsze części na stałe wpisały
się do galerii klasyków polskiej sceny to kolejne wydawnictwa
stawały się raczej przedłużeniem wypalonej formuły. Zaraza na
kolana nie powaliła, o Równonocy i całej jej otoczce lepiej już
nie wspominać. Kilka albumów pozostawiło po sobie ciekawą muzykę
jak chociażby krążki Metro, DJ 600V, Voskovy, NNFoF, Waco czy też
Emade. Klarownej oceny polskim płytom producenckim wystawić nie
można. Każdy pisał swoją notę na swój sposób. Mimo wszystko
bywało lepiej niż sugerują najgłośniejsze pozycje ostatnich lat.
Znany dotychczas z pracy z Flintem, ekipą Rap Addix bądź
Bonsonem- Soulpete z daleka od mainstreamowego szumu, krok po kroku
omijając modę budował swój wachlarz dźwięków. Trudno było
przed premierą „Soul Raw” umieszczać producenta z Lublina w
jednym szeregu chociażby z takimi postaciami jak: Stona,
So`Drumatic, Szogun, Pawbeats które w niedługim czasie stałym się
solidnymi figurami na scenie. Na podziemnej scenie beaty od Soulpete
stały się nośnikiem stylowego brzmienia. Dlaczego? Może bliskie
starej szkoły podejście do muzyki wciąż jest pożądane przez
słuchacza.
Jeśli odpalimy w odtwarzaczu pierwszy lepszy polski album to
trafimy najprawdopodobniej na charakterystyczny model płyty.
Pierdolięcie na początek, potem kilka kawałków równie
wyrazistych które nadają się na promo single, w drugiej połowie
nieco spokojniejsze kawałki, często z damskim wokalem albo po
prostu ze śpiewanymi refrenami i często na koniec nieco
przymulonych tracków. Zanim płyta trafi na półki sklepowe i na
kanały YouTube można z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem
przewidzieć rozkład jazdy. PKP w wydaniu hiphopowym stało się
wręcz recepturą na komercyjny sukces.
Być może sukces Soulpete to droga pod prąd i wbrew komercyjnym
standardom sprawiła, że autora „Soul Raw” nijak nie można
podpiąć pod kategorię „typowy polski producent”.
Undergroundowy ząb obecny w każdym kawałku, beaty które są na
tyle zróżnicowane że nie ma się wrażenia, że „gdzieś to już
było”, sample dyskretnie przemycone. Gdybym parę tygodni temu
usłyszał jakikolwiek numer z „Soul Raw” to pewnie obstawił bym
w ślepo produkcję zza wielkiej wody. Klasa światowa jak przypadku
Roberta Lewandowskiego. I tak jak w przypadku Lewego transferem do
Bayernu Monachium jest ten album.
Już
samo zebranie takiego grona zacnych MC budzi respekt. Co prawda, nie
ma najgłośniejszych obecnych ksywek na amerykańskim mainstreamie.
Ale hype w nazwie rapera nie określa zawsze możliwości. Bo jak
każdy wie przehypowanych typów jest masa. Na „Soul Raw” typów
o imponujących skillsach nie brak. Być może znajdą się tacy dla
których część gości to postacie anonimowe. Pacewon,
Guilty Simpson, Oddisee, kto sprawdza szersze spektrum rapu w USA
pewnie spotkał się z nawijkami tych graczy.
Pierwszy, singlowy
track z featem od Hezekiah to z jednej strony majstersztyk sampli i
basu. Dynamika beatu z udanym śpiewem w refrenach plus
nieprzesadzone zwrotki. Mocne wejście z buta w dobrym stylu.
Oldschoolowe Don`t Think a`la 93 bpm, Rhymes On Random z kolejnymi
dobrze ukrytymi samplami, żywcem wyjęte z lat 70-tych What You Love
z przyjemnym dla ucha refrenem. Balance daje nam sprawny balans
między wyrazistym flow a paletą instrumentów. East Coastowy blask w nowym wydaniu. Moc klawiszy z Still S`N`W czy też niepozorna harfa
w Hood Shit mimo spokojnego brzmienia nie stwarzają monotonii.
Mroczny spacer z Raw Talk nadawał by się do soundtracka
Hollywoodzkich horrorów i do złudzenia przypomina niedawne
produkcje Soulpeta dla podziemnych ziomków. Zacne rzemiosło DJ Ace,
hipnotyzujące syntezatory w starym wydaniu wbrew pierwszym doznaniom
nie topią niskiego tempru głosu Guilty Simpson, a wręcz
przeciwnie. Rytmika w Step Ford wprost zachęca do wspólnego
klaskania, niebanalnie skrojone sample w True Royalty również mają
intrygujący smak. Power is The Name w lekko cukierkowej oprawie jak
cały krążek sprawie łączy dynamikę flow z beatem. Jedyna dama na
płycie czyli- Dominique Larue brzmi jakby wyprzedzała skuterem
rower i nieco psuje całokształt końcówki „Soul Raw”, na
szczęście jest to jedyny słabszy moment na krążku, przynajmniej
dla mnie. Zamykające krążek- Dreams Hold Me z gościnnym Danny!`m
sprytnie domyka całość choć jest to raczej zasługa ciekawej
konstrukcji w której wręcz słychać domykającą się klamkę.
Jeśli „Soul Raw”
miało by być oceniane tylko na płaszczyźnie nawijek zaproszonych
gości to ocena była by zapewne pozytywna ale nieprzynosząca
czerwonego paska na świadectwie. Są nieco nudne momenty jak
chociażby w linijkach Oazy Moore, M.A.R.S. lub wcześniej
wspominanej Dominique Larue. W przewadze mamy jednak udane featy jak
z Hezekiach, Oddisee, AWAR bądź zacnym Guilty Simpsononem. Importowani
goście wyraźnie wyczuli klimat krążka i nie przekombinowali. W
przeciwieństwie do naszych rodzimych MC którzy często próbują
zabić muchę karabinem.
Sam Soulpete brzmi jak
doświadczony wyga pod płaszczem świeżości. Mimo trueschoolowego
brzmienia album daleki jest od archaicznego upośledzenia. Co
najważniejsze, daleki jest kopiowania stylistyki zasłużonych dla
gatunku producentów. Nie jest to gama instrumentów dętych,
smyczkowych jak na The Ownerz, nie jest to Grandmaster Flash choć miksy
dają radę, nie jest to Kool Keith bądź Rick Rubin choć też się
ma wrażenie, że „Soul Raw” zmieni scenę. Nie jest to Alchemist
choć balans dźwięków również dobrze rozłożony. Rytmika albumu
nie jest w stanie zamęczyć nawet po kilku odsłuchach, sample
gustownie dobrane, cuty dodają żywiołowości, a zgrabne
wykorzystywanie basu wpada na właściwy moment. Klimatyczna harmonia
nie jest zaburzona przez cały krążek. Ba! Wkręciłem się tak, że
zapomniałem o tym, że to CD a nie winyl daje dźwięki.
„Soul Raw” to
kwintesencja najmocniejszych stron i umiejętności oraz wizytówka
na świat samego autora jak i polskiego rapu. Iście pionierskie
przedsięwzięcie i solidny materiał na klasyk. Być może za parę
lat ten album będzie określany mianem momentu przełomowego dla
polskiej sceny. Sami producenci którzy zbyt długo są na naszej
scenie być może spróbują swoich sił na trudniejszym gruncie i wypłyną na
szersze wody.
Być
może Soulpete dorobi się profilu na Wikipedii bogatej nie tylko w
kilka zdań i nie tylko w wydaniu polskim. Podobno to wskaźnik
fame`u. Zapewne sam zainteresowany nie potrzebuje tego do szczęścia.
On jak i zaproszeni goście zza wielkiej wody stworzyli unikalny
album o którym będzie głośno przez najbliższe lata. Sam autor
udowodnił, że poziom światowy to kwestia pracy nad sobą, odwagi i
talentu który jak udowodnił posiada. Własny styl który z jednej
strony bogaty jest w dziedzictwo trueschoolowych brzmień a z drugiej
w pełni unikalne i na tyle wiarygodne że z całą pewnością można
założyć że to właśnie gra w duszy producenta z Lublina.
Zanim ogarnie Was mundialowa gorączka i będziecie żyć akcjami
Hazarda, Pogby, Neymara, Messiego i innych którzy potrafią wymienić
kilka podań i zagrać z pierwszej, dajcie się porwać w klimat „Soul
Raw”. Naprawdę warto. I daj Boże by ten krążek trafił do
szerokiej dystrybucji i jak największe grono słuchaczy polskiego
rapu miało go na półce.