Co raz bardziej mam
przekonanie, że rap jest kumulacją naszych narodowych bolączek i
kompleksów. Obłuda, pozerstwo, fikcja, hipokryzja.... W kampaniach
politycznych padają hasła które na „dzień dobry” można
wrzucić do kosza, w rapie mamy hasła puste jak konto bezrobotnego,
psioczymy na poziom elit politycznych ale na wybory nie idziemy,
raperzy narzekają na rodzimą scenę ale przecież sami ją tworzą.
Coś tu nie gra, bo w skali światowej o polskich MC można tylko
pomarzyć, fakt bywały głośne współprace jak Sokoła i DJ
Premiera ale jedna jaskółka wiosny nie czyni tak więc jak kadra
naszych kopaczy Brazylijskiego słońca na treningach nie uświadczy
tak polski raper skazany jest (puki co) tylko na „własnego”
słuchacza. Szansą na przeniesienie polskiej sceny na wyższy poziom
jest w młodych, nie wpisanych w sztywne konwenanse polskiego
„ogródka”. W tym kontekście „Soul Raw” staje się kamieniem
milowym w dogonieniu „świata”....
Niemal
rok temu w programie „Serio?” kilka ciekawych osobowości
polskiej sceny dyskutowało w luźnej atmosferze na temat kondycji
sceny. Wisienkom na torcie było stwierdzenie, że w Polsce mamy za
dużo raperów. Nazwał bym to inaczej... za dużo kserokopii
raperów. Nieco podobna sytuacja tyczy się samych producentów. Bo
beatmakerów rola w ostatnich latach została podkreślona.
Przeciętny zjadacz chleba kojarzy zapewne jedynie Donatana –
fucking true. Jednak jak w
przypadku wokalnych kolegów tak i tu mamy komplikacje zachodnich
dźwięków. Echo gdzieś słyszanych beatów i sampli stało się
częstym elementem polskich produkcji....
Kończąc wylewanie lawiny trueschoolowych rozczarowań, zrzucę
wszystko na.... rasę. Biali raperzy na ogół mają tendencję do
sięgania po lekkie w brzmieniu popowe beaty. W przeciwieństwie do
czarnych kolegów pa fachu którzy biorą laski z szerokimi tyłkami i
kozackimi dziękami raczej mało radiowymi. I w tym miejscu zaczynam
rozumieć fenomen ostatniego dzieła producenta z Lublina zwanego-
Soulpete.
Przez ostatnie lata czołowymi pozycjami wśród płyt producenckich
stała się saga Kodex. O ile pierwsze części na stałe wpisały
się do galerii klasyków polskiej sceny to kolejne wydawnictwa
stawały się raczej przedłużeniem wypalonej formuły. Zaraza na
kolana nie powaliła, o Równonocy i całej jej otoczce lepiej już
nie wspominać. Kilka albumów pozostawiło po sobie ciekawą muzykę
jak chociażby krążki Metro, DJ 600V, Voskovy, NNFoF, Waco czy też
Emade. Klarownej oceny polskim płytom producenckim wystawić nie
można. Każdy pisał swoją notę na swój sposób. Mimo wszystko
bywało lepiej niż sugerują najgłośniejsze pozycje ostatnich lat.
Znany dotychczas z pracy z Flintem, ekipą Rap Addix bądź
Bonsonem- Soulpete z daleka od mainstreamowego szumu, krok po kroku
omijając modę budował swój wachlarz dźwięków. Trudno było
przed premierą „Soul Raw” umieszczać producenta z Lublina w
jednym szeregu chociażby z takimi postaciami jak: Stona,
So`Drumatic, Szogun, Pawbeats które w niedługim czasie stałym się
solidnymi figurami na scenie. Na podziemnej scenie beaty od Soulpete
stały się nośnikiem stylowego brzmienia. Dlaczego? Może bliskie
starej szkoły podejście do muzyki wciąż jest pożądane przez
słuchacza.
Jeśli odpalimy w odtwarzaczu pierwszy lepszy polski album to
trafimy najprawdopodobniej na charakterystyczny model płyty.
Pierdolięcie na początek, potem kilka kawałków równie
wyrazistych które nadają się na promo single, w drugiej połowie
nieco spokojniejsze kawałki, często z damskim wokalem albo po
prostu ze śpiewanymi refrenami i często na koniec nieco
przymulonych tracków. Zanim płyta trafi na półki sklepowe i na
kanały YouTube można z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem
przewidzieć rozkład jazdy. PKP w wydaniu hiphopowym stało się
wręcz recepturą na komercyjny sukces.
Być może sukces Soulpete to droga pod prąd i wbrew komercyjnym
standardom sprawiła, że autora „Soul Raw” nijak nie można
podpiąć pod kategorię „typowy polski producent”.
Undergroundowy ząb obecny w każdym kawałku, beaty które są na
tyle zróżnicowane że nie ma się wrażenia, że „gdzieś to już
było”, sample dyskretnie przemycone. Gdybym parę tygodni temu
usłyszał jakikolwiek numer z „Soul Raw” to pewnie obstawił bym
w ślepo produkcję zza wielkiej wody. Klasa światowa jak przypadku
Roberta Lewandowskiego. I tak jak w przypadku Lewego transferem do
Bayernu Monachium jest ten album.
Już
samo zebranie takiego grona zacnych MC budzi respekt. Co prawda, nie
ma najgłośniejszych obecnych ksywek na amerykańskim mainstreamie.
Ale hype w nazwie rapera nie określa zawsze możliwości. Bo jak
każdy wie przehypowanych typów jest masa. Na „Soul Raw” typów
o imponujących skillsach nie brak. Być może znajdą się tacy dla
których część gości to postacie anonimowe. Pacewon,
Guilty Simpson, Oddisee, kto sprawdza szersze spektrum rapu w USA
pewnie spotkał się z nawijkami tych graczy.
Pierwszy, singlowy
track z featem od Hezekiah to z jednej strony majstersztyk sampli i
basu. Dynamika beatu z udanym śpiewem w refrenach plus
nieprzesadzone zwrotki. Mocne wejście z buta w dobrym stylu.
Oldschoolowe Don`t Think a`la 93 bpm, Rhymes On Random z kolejnymi
dobrze ukrytymi samplami, żywcem wyjęte z lat 70-tych What You Love
z przyjemnym dla ucha refrenem. Balance daje nam sprawny balans
między wyrazistym flow a paletą instrumentów. East Coastowy blask w nowym wydaniu. Moc klawiszy z Still S`N`W czy też niepozorna harfa
w Hood Shit mimo spokojnego brzmienia nie stwarzają monotonii.
Mroczny spacer z Raw Talk nadawał by się do soundtracka
Hollywoodzkich horrorów i do złudzenia przypomina niedawne
produkcje Soulpeta dla podziemnych ziomków. Zacne rzemiosło DJ Ace,
hipnotyzujące syntezatory w starym wydaniu wbrew pierwszym doznaniom
nie topią niskiego tempru głosu Guilty Simpson, a wręcz
przeciwnie. Rytmika w Step Ford wprost zachęca do wspólnego
klaskania, niebanalnie skrojone sample w True Royalty również mają
intrygujący smak. Power is The Name w lekko cukierkowej oprawie jak
cały krążek sprawie łączy dynamikę flow z beatem. Jedyna dama na
płycie czyli- Dominique Larue brzmi jakby wyprzedzała skuterem
rower i nieco psuje całokształt końcówki „Soul Raw”, na
szczęście jest to jedyny słabszy moment na krążku, przynajmniej
dla mnie. Zamykające krążek- Dreams Hold Me z gościnnym Danny!`m
sprytnie domyka całość choć jest to raczej zasługa ciekawej
konstrukcji w której wręcz słychać domykającą się klamkę.
Jeśli „Soul Raw”
miało by być oceniane tylko na płaszczyźnie nawijek zaproszonych
gości to ocena była by zapewne pozytywna ale nieprzynosząca
czerwonego paska na świadectwie. Są nieco nudne momenty jak
chociażby w linijkach Oazy Moore, M.A.R.S. lub wcześniej
wspominanej Dominique Larue. W przewadze mamy jednak udane featy jak
z Hezekiach, Oddisee, AWAR bądź zacnym Guilty Simpsononem. Importowani
goście wyraźnie wyczuli klimat krążka i nie przekombinowali. W
przeciwieństwie do naszych rodzimych MC którzy często próbują
zabić muchę karabinem.
Sam Soulpete brzmi jak
doświadczony wyga pod płaszczem świeżości. Mimo trueschoolowego
brzmienia album daleki jest od archaicznego upośledzenia. Co
najważniejsze, daleki jest kopiowania stylistyki zasłużonych dla
gatunku producentów. Nie jest to gama instrumentów dętych,
smyczkowych jak na The Ownerz, nie jest to Grandmaster Flash choć miksy
dają radę, nie jest to Kool Keith bądź Rick Rubin choć też się
ma wrażenie, że „Soul Raw” zmieni scenę. Nie jest to Alchemist
choć balans dźwięków również dobrze rozłożony. Rytmika albumu
nie jest w stanie zamęczyć nawet po kilku odsłuchach, sample
gustownie dobrane, cuty dodają żywiołowości, a zgrabne
wykorzystywanie basu wpada na właściwy moment. Klimatyczna harmonia
nie jest zaburzona przez cały krążek. Ba! Wkręciłem się tak, że
zapomniałem o tym, że to CD a nie winyl daje dźwięki.
„Soul Raw” to
kwintesencja najmocniejszych stron i umiejętności oraz wizytówka
na świat samego autora jak i polskiego rapu. Iście pionierskie
przedsięwzięcie i solidny materiał na klasyk. Być może za parę
lat ten album będzie określany mianem momentu przełomowego dla
polskiej sceny. Sami producenci którzy zbyt długo są na naszej
scenie być może spróbują swoich sił na trudniejszym gruncie i wypłyną na
szersze wody.
Być
może Soulpete dorobi się profilu na Wikipedii bogatej nie tylko w
kilka zdań i nie tylko w wydaniu polskim. Podobno to wskaźnik
fame`u. Zapewne sam zainteresowany nie potrzebuje tego do szczęścia.
On jak i zaproszeni goście zza wielkiej wody stworzyli unikalny
album o którym będzie głośno przez najbliższe lata. Sam autor
udowodnił, że poziom światowy to kwestia pracy nad sobą, odwagi i
talentu który jak udowodnił posiada. Własny styl który z jednej
strony bogaty jest w dziedzictwo trueschoolowych brzmień a z drugiej
w pełni unikalne i na tyle wiarygodne że z całą pewnością można
założyć że to właśnie gra w duszy producenta z Lublina.
Zanim ogarnie Was mundialowa gorączka i będziecie żyć akcjami
Hazarda, Pogby, Neymara, Messiego i innych którzy potrafią wymienić
kilka podań i zagrać z pierwszej, dajcie się porwać w klimat „Soul
Raw”. Naprawdę warto. I daj Boże by ten krążek trafił do
szerokiej dystrybucji i jak największe grono słuchaczy polskiego
rapu miało go na półce.
Ocena:
8/10
Krzywa
krooopa
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz