wtorek, 10 czerwca 2014

Make the History........czyli recenzja: Soulpete- Soul Raw

Co raz bardziej mam przekonanie, że rap jest kumulacją naszych narodowych bolączek i kompleksów. Obłuda, pozerstwo, fikcja, hipokryzja.... W kampaniach politycznych padają hasła które na „dzień dobry” można wrzucić do kosza, w rapie mamy hasła puste jak konto bezrobotnego, psioczymy na poziom elit politycznych ale na wybory nie idziemy, raperzy narzekają na rodzimą scenę ale przecież sami ją tworzą. Coś tu nie gra, bo w skali światowej o polskich MC można tylko pomarzyć, fakt bywały głośne współprace jak Sokoła i DJ Premiera ale jedna jaskółka wiosny nie czyni tak więc jak kadra naszych kopaczy Brazylijskiego słońca na treningach nie uświadczy tak polski raper skazany jest (puki co) tylko na „własnego” słuchacza. Szansą na przeniesienie polskiej sceny na wyższy poziom jest w młodych, nie wpisanych w sztywne konwenanse polskiego „ogródka”. W tym kontekście „Soul Raw” staje się kamieniem milowym w dogonieniu „świata”....
Niemal rok temu w programie „Serio?” kilka ciekawych osobowości polskiej sceny dyskutowało w luźnej atmosferze na temat kondycji sceny. Wisienkom na torcie było stwierdzenie, że w Polsce mamy za dużo raperów. Nazwał bym to inaczej... za dużo kserokopii raperów. Nieco podobna sytuacja tyczy się samych producentów. Bo beatmakerów rola w ostatnich latach została podkreślona. Przeciętny zjadacz chleba kojarzy zapewne jedynie Donatana – fucking true. Jednak jak w przypadku wokalnych kolegów tak i tu mamy komplikacje zachodnich dźwięków. Echo gdzieś słyszanych beatów i sampli stało się częstym elementem polskich produkcji....
Kończąc wylewanie lawiny trueschoolowych rozczarowań, zrzucę wszystko na.... rasę. Biali raperzy na ogół mają tendencję do sięgania po lekkie w brzmieniu popowe beaty. W przeciwieństwie do czarnych kolegów pa fachu którzy biorą laski z szerokimi tyłkami i kozackimi dziękami raczej mało radiowymi. I w tym miejscu zaczynam rozumieć fenomen ostatniego dzieła producenta z Lublina zwanego- Soulpete.
Przez ostatnie lata czołowymi pozycjami wśród płyt producenckich stała się saga Kodex. O ile pierwsze części na stałe wpisały się do galerii klasyków polskiej sceny to kolejne wydawnictwa stawały się raczej przedłużeniem wypalonej formuły. Zaraza na kolana nie powaliła, o Równonocy i całej jej otoczce lepiej już nie wspominać. Kilka albumów pozostawiło po sobie ciekawą muzykę jak chociażby krążki Metro, DJ 600V, Voskovy, NNFoF, Waco czy też Emade. Klarownej oceny polskim płytom producenckim wystawić nie można. Każdy pisał swoją notę na swój sposób. Mimo wszystko bywało lepiej niż sugerują najgłośniejsze pozycje ostatnich lat.
Znany dotychczas z pracy z Flintem, ekipą Rap Addix bądź Bonsonem- Soulpete z daleka od mainstreamowego szumu, krok po kroku omijając modę budował swój wachlarz dźwięków. Trudno było przed premierą „Soul Raw” umieszczać producenta z Lublina w jednym szeregu chociażby z takimi postaciami jak: Stona, So`Drumatic, Szogun, Pawbeats które w niedługim czasie stałym się solidnymi figurami na scenie. Na podziemnej scenie beaty od Soulpete stały się nośnikiem stylowego brzmienia. Dlaczego? Może bliskie starej szkoły podejście do muzyki wciąż jest pożądane przez słuchacza.
Jeśli odpalimy w odtwarzaczu pierwszy lepszy polski album to trafimy najprawdopodobniej na charakterystyczny model płyty. Pierdolięcie na początek, potem kilka kawałków równie wyrazistych które nadają się na promo single, w drugiej połowie nieco spokojniejsze kawałki, często z damskim wokalem albo po prostu ze śpiewanymi refrenami i często na koniec nieco przymulonych tracków. Zanim płyta trafi na półki sklepowe i na kanały YouTube można z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem przewidzieć rozkład jazdy. PKP w wydaniu hiphopowym stało się wręcz recepturą na komercyjny sukces.
Być może sukces Soulpete to droga pod prąd i wbrew komercyjnym standardom sprawiła, że autora „Soul Raw” nijak nie można podpiąć pod kategorię „typowy polski producent”. Undergroundowy ząb obecny w każdym kawałku, beaty które są na tyle zróżnicowane że nie ma się wrażenia, że „gdzieś to już było”, sample dyskretnie przemycone. Gdybym parę tygodni temu usłyszał jakikolwiek numer z „Soul Raw” to pewnie obstawił bym w ślepo produkcję zza wielkiej wody. Klasa światowa jak przypadku Roberta Lewandowskiego. I tak jak w przypadku Lewego transferem do Bayernu Monachium jest ten album.
Już samo zebranie takiego grona zacnych MC budzi respekt. Co prawda, nie ma najgłośniejszych obecnych ksywek na amerykańskim mainstreamie. Ale hype w nazwie rapera nie określa zawsze możliwości. Bo jak każdy wie przehypowanych typów jest masa. Na „Soul Raw” typów o imponujących skillsach nie brak. Być może znajdą się tacy dla których część gości to postacie anonimowe. Pacewon, Guilty Simpson, Oddisee, kto sprawdza szersze spektrum rapu w USA pewnie spotkał się z nawijkami tych graczy.
Pierwszy, singlowy track z featem od Hezekiah to z jednej strony majstersztyk sampli i basu. Dynamika beatu z udanym śpiewem w refrenach plus nieprzesadzone zwrotki. Mocne wejście z buta w dobrym stylu. Oldschoolowe Don`t Think a`la 93 bpm, Rhymes On Random z kolejnymi dobrze ukrytymi samplami, żywcem wyjęte z lat 70-tych What You Love z przyjemnym dla ucha refrenem. Balance daje nam sprawny balans między wyrazistym flow a paletą instrumentów. East Coastowy blask w nowym wydaniu. Moc klawiszy z Still S`N`W czy też niepozorna harfa w Hood Shit mimo spokojnego brzmienia nie stwarzają monotonii. Mroczny spacer z Raw Talk nadawał by się do soundtracka Hollywoodzkich horrorów i do złudzenia przypomina niedawne produkcje Soulpeta dla podziemnych ziomków. Zacne rzemiosło DJ Ace, hipnotyzujące syntezatory w starym wydaniu wbrew pierwszym doznaniom nie topią niskiego tempru głosu Guilty Simpson, a wręcz przeciwnie. Rytmika w Step Ford wprost zachęca do wspólnego klaskania, niebanalnie skrojone sample w True Royalty również mają intrygujący smak. Power is The Name w lekko cukierkowej oprawie jak cały krążek sprawie łączy dynamikę flow z beatem. Jedyna dama na płycie czyli- Dominique Larue brzmi jakby wyprzedzała skuterem rower i nieco psuje całokształt końcówki „Soul Raw”, na szczęście jest to jedyny słabszy moment na krążku, przynajmniej dla mnie. Zamykające krążek- Dreams Hold Me z gościnnym Danny!`m sprytnie domyka całość choć jest to raczej zasługa ciekawej konstrukcji w której wręcz słychać domykającą się klamkę.
Jeśli „Soul Raw” miało by być oceniane tylko na płaszczyźnie nawijek zaproszonych gości to ocena była by zapewne pozytywna ale nieprzynosząca czerwonego paska na świadectwie. Są nieco nudne momenty jak chociażby w linijkach Oazy Moore, M.A.R.S. lub wcześniej wspominanej Dominique Larue. W przewadze mamy jednak udane featy jak z Hezekiach, Oddisee, AWAR bądź zacnym Guilty Simpsononem. Importowani goście wyraźnie wyczuli klimat krążka i nie przekombinowali. W przeciwieństwie do naszych rodzimych MC którzy często próbują zabić muchę karabinem.
Sam Soulpete brzmi jak doświadczony wyga pod płaszczem świeżości. Mimo trueschoolowego brzmienia album daleki jest od archaicznego upośledzenia. Co najważniejsze, daleki jest kopiowania stylistyki zasłużonych dla gatunku producentów. Nie jest to gama instrumentów dętych, smyczkowych jak na The Ownerz, nie jest to Grandmaster Flash choć miksy dają radę, nie jest to Kool Keith bądź Rick Rubin choć też się ma wrażenie, że „Soul Raw” zmieni scenę. Nie jest to Alchemist choć balans dźwięków również dobrze rozłożony. Rytmika albumu nie jest w stanie zamęczyć nawet po kilku odsłuchach, sample gustownie dobrane, cuty dodają żywiołowości, a zgrabne wykorzystywanie basu wpada na właściwy moment. Klimatyczna harmonia nie jest zaburzona przez cały krążek. Ba! Wkręciłem się tak, że zapomniałem o tym, że to CD a nie winyl daje dźwięki.
„Soul Raw” to kwintesencja najmocniejszych stron i umiejętności oraz wizytówka na świat samego autora jak i polskiego rapu. Iście pionierskie przedsięwzięcie i solidny materiał na klasyk. Być może za parę lat ten album będzie określany mianem momentu przełomowego dla polskiej sceny. Sami producenci którzy zbyt długo są na naszej scenie być może spróbują swoich sił na trudniejszym gruncie i wypłyną na szersze wody.
Być może Soulpete dorobi się profilu na Wikipedii bogatej nie tylko w kilka zdań i nie tylko w wydaniu polskim. Podobno to wskaźnik fame`u. Zapewne sam zainteresowany nie potrzebuje tego do szczęścia. On jak i zaproszeni goście zza wielkiej wody stworzyli unikalny album o którym będzie głośno przez najbliższe lata. Sam autor udowodnił, że poziom światowy to kwestia pracy nad sobą, odwagi i talentu który jak udowodnił posiada. Własny styl który z jednej strony bogaty jest w dziedzictwo trueschoolowych brzmień a z drugiej w pełni unikalne i na tyle wiarygodne że z całą pewnością można założyć że to właśnie gra w duszy producenta z Lublina.
Zanim ogarnie Was mundialowa gorączka i będziecie żyć akcjami Hazarda, Pogby, Neymara, Messiego i innych którzy potrafią wymienić kilka podań i zagrać z pierwszej, dajcie się porwać w klimat „Soul Raw”. Naprawdę warto. I daj Boże by ten krążek trafił do szerokiej dystrybucji i jak największe grono słuchaczy polskiego rapu miało go na półce.


Ocena: 8/10
Krzywa krooopa
Pozdrawiam
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz