Wszystko w przyrodzie
ma swój własny rytm. Żyjemy według kalendarza. Latem upał wypala
nam resztki H2O, zimą sopel na nosie staje się skalpem aury. I w
rapie mamy do czynienia z kalejdoskopem. Choć setki numerów o tej
tematyce przychodzi do głowy to pewnie każdy ma „swoje” płyty
po jakie sięga w danej porze roku. Słoneczne dni zdominowane są
przez west coastowe klimaty. Ponure pejzaże jesiennych blokowisk
terroryzowane są przez drugi brzeg Ameryki. A wiosna raczej ma
polski smak. Więc zanim lato nie wkradnie się na stałe do
odtwarzacza Eldo przedłuży wiosenną bohemę. Po raz ostatni?
Raper
który może sobie pozwolić na wydanie albumu bez promocji (tylko
jeden promo singiel, brak okupowania facebooka i wszelkich innych
marketingowych zagrań) musi albo mieć totalną wyj...e na branżę
lub mieć status Prometeusza sceny- tak wiem beka. Bo co może zyskać
Eldo? Rzemiosło dobrze znane, światopogląd od dłuższego czasu
stopniowo słuchaczowi przekazywany, flow znane do cna. Tak, były
członek Grammatika pisał historię polskiego hiphopu choć przez te
lata nie ustrzegł się błędów. Ale nie o tym dzisiaj.
Nowe
wydawnictwo Leszka mimo tylko jednego singla było z góry do
przewidzenia. Sięgając po Eldokę to jak zabieranie się po kolejny
film Woody`ego Allen`a. Stały rozkład jazdy i choć dobrze znamy
te zakątki duszy to kolejny rejs wchłania nas jak za pierwszym
razem. Projekt Parias nie okazał się punktem zwrotnym w karierze
rapera z Warszawy. Zresztą byłoby to auto-kastracją. Leszek tak
wrósł w swoją stylistykę, że zerwanie z nią mogłoby zaowocować
owdowieniem przez fanów. Bo chyba nie ma nic gorszego jak urażony
fan a życiowa mantra „od miłości do nienawiści tylko jeden
krok” staje się faktem.
„Chi”
to płyta która w zasadzie redukuje się do rapu Eldoki, warstwa
muzyczna brzmi jak subtelna przyprawa, czujesz ją na języku ale nie
dominuje w smaku całości. Daleki jestem od stwierdzenia, że muzyka
na tym krążku jest nie zauważalna. Co prawda Fawol znalazł
wspólny język z Leszkiem i stworzył mu dźwięki które dodały
viagry do tuszu. Jednak nie jest to taka chemia jak za czasów
„zapisków”. Duet The Returners potrafił równomiernie z
balansować klimat jesiennej nostalgii i lżejszych stwierdzeń
Leszka. Poza otwierającym krążek „Ms. Batory” na „Chi”
mamy krainę pochmurnej utopii. Nieco monotonie, no dobra bez nieco.
Brak zaskoczeń, złamania rutyny czy też dodania zaskakujących
sampli, żywych instrumentów spowodowało, że „Chi” brzmi jak
jeden wielki kawałek, dla niektórych to jednak zaleta tej płyty.
Skoro zabaw z basem, kombinatorstwa z rozbudzeniem wersów na tej
płycie nie znajdziemy to pozostaje czerpanie klimatu z prostoty
sampli i spokojnej Idylli, dziś nieco archaicznej.
4
lata przerwy od solowych projektów wyszły na dobre Leszkowi. O
wersach z Pariasów nie warto wspominać. Słabo nie było ale
linijek które by nurtowały uwagę na dłużej brakowało. Tym razem
liryczna ułuda znowu ma zgrabny kształt. O życiówce nie ma mowy,
te lata już nie wrócą. Jednak wciąż mamy dobre stare wino które
czas zakonserwował. Możliwości techniczne dalekie od obecnych
„norm”. Określenie dinozaur w tym miejscu nie ogranicza się
jedynie do stażu Eldoki na scenie. Tak jak gość na „Chi”-
Pelson, tak i Eldo prochu już nie odkryje. Szału na hashtagi w tych
wersach nie doświadczymy, przyspieszeń na ślepo również, jest za
to estetyka żywcem wyrwana z przedwojennych wieszczy.
W
powitaniu krążka a więc wcześniej wspominanym „Ms Batory” z
gracją linijek a`la profesor Miodek ciężko. Trochę banałów w
pierwszych wersach: „Witam, nie znajdziesz tu Doroty i
jej cycków. Podtekstów i gadżetów dla gimnazjalistów” gdyby
było inaczej pewnie nie ten target sięgał by po „Chi” na
półkach empików. Luźne wersy niczego nowego nam nie mówią, za
to refrenowy soft w wykonaniu Tomsona sprawia, że mamy numer który
ewidentnie wybija się budową z całe albumu. W
numerze „Rybałci”, Eldo jakby wracał do Orwellowskiej retoryki
z kawałku „Wzorowy” Pariasów. Niczym słowami Isaaca Newtona
nawołuje do wewnętrznej revolty. Świeży raport z polskiej
prowincji: „Mówią
świat chamieje, ja wcale się nie dziwię. Większość z nas to
Trybsony i Natalie Siwiec”
i trochę z globalnej areny tym razem od Pelsona: „Chłop
w sukience bredzi coś o homofobii. Prawda musi spełniać unijne
wymogi”. Stary
klimat wrócił i nadal ma ciekawy smak.
Przez
wredną popkulturę, „Sala samobójców” wywodzi skojarzeniami na
dzielnicę zwaną gimbaza i emowską naturę współczesnych
nastolatków. Narracje całkiem udane mimo nieco topornego beatu.
„Miasto słońca” daje wreszcie żwawe chwile, zasługą tego
jest gitara, która wyłania się z tła prostej produkcji. Zapiski z
jednego dnia brzmią ciekawie choć tekst głębszej interpretacji
nie wymaga, flow tryskające emocjami więc jednak coś z emo jest.
Mimo prozaicznej scenerii track ma swoją moc i szybko wkręca się w
głowę.
Na
lżejszej szych numerach „Miasto słońca” kończy się. Klimat
„Eterni” i „Człowieka który ukradł alfabet powraca”.
Fortepianowe cienie niemal jesienne knury przywołują. Spokojny
głos, leniwie płynące dźwięki saksofonu, udane scratche od
Daniela Drumza i linijki od Leszka w jazzowej otoczce brzmią
sprawnie. Podobnie na kolejny kawałku, znowu klimat jakby już
znany, beat dobry ale nie dający „wartości dodatniej” która by
zburzyła letarg. Tam gdzie pieprz rośnie Leszek być może zaszedł,
późno wieczorową porą adekwatną do dźwięków z głośnika.
Niemal zapomniałem że mamy rok 2014 i to „Chi” na słuchawkach
a nie „Zapiski z 1001 nocy”. Kilka ciekawych wersów jednak
sprowadziło na ziemię: „Zobacz
każdy kontynent, ten do zwiedzenia w futrze. Chociaż drogi bilet,
kiedyś zrobię to; Amundsen/ Miguel Amigo, kolorowe La Boca.
Pastelowy labirynt, z którego nie chcę się wycofać I przemierzam
te światy barwne. Na cmentarzu Recoleta, ostatnie tango śpiewa
Carlos Gardel. Kłaniam się grzecznie, odchodzę w swoją stronę.
Jutro statek, pociąg, samolot zabierze mnie w drogę”.
Osobisty faworyt na
„Chi” w postaci kawałka „Wyspy szczęśliwe” to udana
wyprawa na nieokiełznane wody ale tylko z pozoru. Bas nadał
przyjemne tempo, Fawol na chwilę zerwał z nudą, głośniki
wreszcie ożyły. Wersy Eldoki jak zawsze dojrzałe, pełne trafnych
spostrzeżeń, szkoda że kawałek trwa niecałe 3 minuty. Podobnie
jak „Przylądek milczenia” gdzie cichy wokal nieśmiało snuje
się. Tekstowo znowu jest przyjemnie: „Coś uschło reanimować
nie ma jak to truchło. Pusto, nawet w świeżej bryzie wciąż
duszno. Słowa zamieniły się w nieczułe głazy. A emocje
bezlitośnie zabrała nam woda z plaży./ Gdzieś pogubiliśmy się
i nie pomogła nam Ariadna. A każdy zakręt w labiryncie prowadził
do Minotaura. I objęci danse macabre, czysty żywioł nie ważna
myśl żadna. Zła po nas, in flagranti duch strachu wylał wiadra
pogardy”. Traktując tekst małą literą, do beatu głębszej
uwagi nie przywiązuje.
Sampel z numeru „Droga
winnych” stanął na końcu głowy i nie chce ruszyć się o krok.
Akurat w tym kawałki, spokój i prostota produkcji sprawdza się.
Przez karczmę „Rzym” po dekret wolnych ptaków i znowu gdy Eldo
się rozkręca the end wita. Mroczne kły czyli „Psy z lasu
śpiewającego” ponownie wprowadzają nas na niespokojne wody.
Ponownie Fawol udanie zbalansował ciężar basu przez co dynamika
lirycznych popisów Eldkoi nie usypia. Klawisze dodają hipnotycznego
posmaku a refreny zgrabnie podkreśliły klimat kawałka. Gościnny
udział kolegi po fachu- W.E.N.A. to bardziej trafna kooperacja niż
z ziomkiem z Pariasów. Beat jak z „Wyższego Dobra” i nawijka
samego gościa jakby z tamtego krążka i nie chodzi o nakaz:
S.A.L.U.TU.J.. Obowiązkowy element na rodzimych płytach hiphopowych
a więc kawałek o zawodzie- raper wypadała na szkolną Piątkę,
wspominana powyżej nawijka WuDoE jak na ostatnim Kodex`ie z pazurem
niemal tym który był obecny na nielegalach.
Zamykająca „Chi”-
„Halina Poświatowska” jak piaski klepsydr między palcami
domknęły klamkę. Produkcja w stylu O.S.T.R., lekko niepokojąca,
kto z na twórczość Pani Poświatowskiej ten pewnie wkręci się w
beat. Kolejny numer który można dopisać do serii- rap to kobieta.
Liryczna hossa, być może punkt szczytowy na całej płycie:
„Lirycznieliśmy sobie, patrząc na świat z ukrycia.
Świadkowie, jak rozpadają się cztery strony życia. Zimne oczy
gwiazd patrzyły beznamiętnie. Księżyc przeciągał się i mruczał
obojętnie. A Pani wiosną haftowała me chodniki w kwiaty. Zimą zaś
uchylała zatrzaśnięte raju kraty”. Dźwięki niczym z
magicznego fletu hipnotyzują specyficznym klimatem, wprawdzie nikt
za tym beatem nie pójdzie na koniec świata ale na zakończenie
krążka egzystencjalne wywody nawet tak bardzo nie studzą krwi.
Godzina spędzona z nowy
Eldo to jak pauza w nijakim filmie. Wyjaśniając, mimo nie do końca
trafionych beatów klimat albumu nawołuje do powrotów. Być może
nawijka stała się archaiczna i daleka od tego co obecnie kieruje
słuchacza do rapu. Osobiście uznaje to za zaletę tego krążka.
Zamiast bezmyślnego kopiowania rapu zza wielkiej wody mamy starego,
dobrego rapera, który w swojej stylistyce czuje się jak ryba w
wodzie. Może trochę za dużo tych hydro nawiązań, trudno.
Liryczne możliwości Eldo tak jak na poprzednich płytach smakują
wyjątkowo. Może i flow toporne, może i to już było. Po średniej
formie na płycie Parias Eldo wrócił do trafnych metafor, głębszych
spojrzeń i tak jak to w przypadku Eldoki bywa dalekiej od truizmów
i populistycznej papki która gryzie polski rap.
Jeśli rzeczywiście
Eldo zbliża się końca swej przygody z rapem to „Chi” nie
będzie główną pozycją do której będę wracał po latach.
„Eternia”, „Zapizki z 1001 nocy” czy też „CKCUA” będą
trwalszym wspomnieniem solowej kariery Leszka. Mimo wszystko „Chi”
będzie jedynym z tych krążków roku 2014 do którego będę często
wracał. Trueschool w dobrym wydaniu choć zabrakło tego co było na
wymienionych krążkach a więc klimatu niepowtarzalnego,
wyróżniającego się z poprzednich wydawnictw, beatów które by
przeniosły rap o poziom wyżej. Warsztat techniczny Leszka jest jaki
jest więc produkcje na wysokim poziomie zapewne by ożywiły lekko
seny półmrok płyty.
Opinie o tej płycie są
podzielone. Część jara się tak jak Eternią lub CKCUA, część
traktuje „Chi” jako rozczarowanie. Nie jest to krążek życia
Eldoki, jednak rozczarowanie? Na pewno, nie. Dostałem materiał
którego się spodziewałem. Zbyt bardzo bliski oczekiwaniom i zbyt
bardzo przewidywalny, stąd pozostaje pewien niedosyt. Jeśli to
ostatni solowy album w dyskografii byłego członka Grammatiku to
szkoda, że nie postawił kroki nad „i” która by z czasem stała
się klasykiem.
Ocena: 7/10
Krzywa krooopa
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz