środa, 4 czerwca 2014

Rap późnej starości........czyli recenzja: Eldo- Chi

Wszystko w przyrodzie ma swój własny rytm. Żyjemy według kalendarza. Latem upał wypala nam resztki H2O, zimą sopel na nosie staje się skalpem aury. I w rapie mamy do czynienia z kalejdoskopem. Choć setki numerów o tej tematyce przychodzi do głowy to pewnie każdy ma „swoje” płyty po jakie sięga w danej porze roku. Słoneczne dni zdominowane są przez west coastowe klimaty. Ponure pejzaże jesiennych blokowisk terroryzowane są przez drugi brzeg Ameryki. A wiosna raczej ma polski smak. Więc zanim lato nie wkradnie się na stałe do odtwarzacza Eldo przedłuży wiosenną bohemę. Po raz ostatni?
Raper który może sobie pozwolić na wydanie albumu bez promocji (tylko jeden promo singiel, brak okupowania facebooka i wszelkich innych marketingowych zagrań) musi albo mieć totalną wyj...e na branżę lub mieć status Prometeusza sceny- tak wiem beka. Bo co może zyskać Eldo? Rzemiosło dobrze znane, światopogląd od dłuższego czasu stopniowo słuchaczowi przekazywany, flow znane do cna. Tak, były członek Grammatika pisał historię polskiego hiphopu choć przez te lata nie ustrzegł się błędów. Ale nie o tym dzisiaj.
Nowe wydawnictwo Leszka mimo tylko jednego singla było z góry do przewidzenia. Sięgając po Eldokę to jak zabieranie się po kolejny film Woody`ego Allen`a. Stały rozkład jazdy i choć dobrze znamy te zakątki duszy to kolejny rejs wchłania nas jak za pierwszym razem. Projekt Parias nie okazał się punktem zwrotnym w karierze rapera z Warszawy. Zresztą byłoby to auto-kastracją. Leszek tak wrósł w swoją stylistykę, że zerwanie z nią mogłoby zaowocować owdowieniem przez fanów. Bo chyba nie ma nic gorszego jak urażony fan a życiowa mantra „od miłości do nienawiści tylko jeden krok” staje się faktem.
„Chi” to płyta która w zasadzie redukuje się do rapu Eldoki, warstwa muzyczna brzmi jak subtelna przyprawa, czujesz ją na języku ale nie dominuje w smaku całości. Daleki jestem od stwierdzenia, że muzyka na tym krążku jest nie zauważalna. Co prawda Fawol znalazł wspólny język z Leszkiem i stworzył mu dźwięki które dodały viagry do tuszu. Jednak nie jest to taka chemia jak za czasów „zapisków”. Duet The Returners potrafił równomiernie z balansować klimat jesiennej nostalgii i lżejszych stwierdzeń Leszka. Poza otwierającym krążek „Ms. Batory” na „Chi” mamy krainę pochmurnej utopii. Nieco monotonie, no dobra bez nieco. Brak zaskoczeń, złamania rutyny czy też dodania zaskakujących sampli, żywych instrumentów spowodowało, że „Chi” brzmi jak jeden wielki kawałek, dla niektórych to jednak zaleta tej płyty. Skoro zabaw z basem, kombinatorstwa z rozbudzeniem wersów na tej płycie nie znajdziemy to pozostaje czerpanie klimatu z prostoty sampli i spokojnej Idylli, dziś nieco archaicznej.
4 lata przerwy od solowych projektów wyszły na dobre Leszkowi. O wersach z Pariasów nie warto wspominać. Słabo nie było ale linijek które by nurtowały uwagę na dłużej brakowało. Tym razem liryczna ułuda znowu ma zgrabny kształt. O życiówce nie ma mowy, te lata już nie wrócą. Jednak wciąż mamy dobre stare wino które czas zakonserwował. Możliwości techniczne dalekie od obecnych „norm”. Określenie dinozaur w tym miejscu nie ogranicza się jedynie do stażu Eldoki na scenie. Tak jak gość na „Chi”- Pelson, tak i Eldo prochu już nie odkryje. Szału na hashtagi w tych wersach nie doświadczymy, przyspieszeń na ślepo również, jest za to estetyka żywcem wyrwana z przedwojennych wieszczy.
W powitaniu krążka a więc wcześniej wspominanym „Ms Batory” z gracją linijek a`la profesor Miodek ciężko. Trochę banałów w pierwszych wersach: „Witam, nie znajdziesz tu Doroty i jej cycków. Podtekstów i gadżetów dla gimnazjalistów” gdyby było inaczej pewnie nie ten target sięgał by po „Chi” na półkach empików. Luźne wersy niczego nowego nam nie mówią, za to refrenowy soft w wykonaniu Tomsona sprawia, że mamy numer który ewidentnie wybija się budową z całe albumu. W numerze „Rybałci”, Eldo jakby wracał do Orwellowskiej retoryki z kawałku „Wzorowy” Pariasów. Niczym słowami Isaaca Newtona nawołuje do wewnętrznej revolty. Świeży raport z polskiej prowincji: „Mówią świat chamieje, ja wcale się nie dziwię. Większość z nas to Trybsony i Natalie Siwiec” i trochę z globalnej areny tym razem od Pelsona: „Chłop w sukience bredzi coś o homofobii. Prawda musi spełniać unijne wymogi”. Stary klimat wrócił i nadal ma ciekawy smak.
Przez wredną popkulturę, „Sala samobójców” wywodzi skojarzeniami na dzielnicę zwaną gimbaza i emowską naturę współczesnych nastolatków. Narracje całkiem udane mimo nieco topornego beatu. „Miasto słońca” daje wreszcie żwawe chwile, zasługą tego jest gitara, która wyłania się z tła prostej produkcji. Zapiski z jednego dnia brzmią ciekawie choć tekst głębszej interpretacji nie wymaga, flow tryskające emocjami więc jednak coś z emo jest. Mimo prozaicznej scenerii track ma swoją moc i szybko wkręca się w głowę.
Na lżejszej szych numerach „Miasto słońca” kończy się. Klimat „Eterni” i „Człowieka który ukradł alfabet powraca”. Fortepianowe cienie niemal jesienne knury przywołują. Spokojny głos, leniwie płynące dźwięki saksofonu, udane scratche od Daniela Drumza i linijki od Leszka w jazzowej otoczce brzmią sprawnie. Podobnie na kolejny kawałku, znowu klimat jakby już znany, beat dobry ale nie dający „wartości dodatniej” która by zburzyła letarg. Tam gdzie pieprz rośnie Leszek być może zaszedł, późno wieczorową porą adekwatną do dźwięków z głośnika. Niemal zapomniałem że mamy rok 2014 i to „Chi” na słuchawkach a nie „Zapiski z 1001 nocy”. Kilka ciekawych wersów jednak sprowadziło na ziemię: Zobacz każdy kontynent, ten do zwiedzenia w futrze. Chociaż drogi bilet, kiedyś zrobię to; Amundsen/ Miguel Amigo, kolorowe La Boca. Pastelowy labirynt, z którego nie chcę się wycofać I przemierzam te światy barwne. Na cmentarzu Recoleta, ostatnie tango śpiewa Carlos Gardel. Kłaniam się grzecznie, odchodzę w swoją stronę. Jutro statek, pociąg, samolot zabierze mnie w drogę”.
Osobisty faworyt na „Chi” w postaci kawałka „Wyspy szczęśliwe” to udana wyprawa na nieokiełznane wody ale tylko z pozoru. Bas nadał przyjemne tempo, Fawol na chwilę zerwał z nudą, głośniki wreszcie ożyły. Wersy Eldoki jak zawsze dojrzałe, pełne trafnych spostrzeżeń, szkoda że kawałek trwa niecałe 3 minuty. Podobnie jak „Przylądek milczenia” gdzie cichy wokal nieśmiało snuje się. Tekstowo znowu jest przyjemnie: „Coś uschło reanimować nie ma jak to truchło. Pusto, nawet w świeżej bryzie wciąż duszno. Słowa zamieniły się w nieczułe głazy. A emocje bezlitośnie zabrała nam woda z plaży./ Gdzieś pogubiliśmy się i nie pomogła nam Ariadna. A każdy zakręt w labiryncie prowadził do Minotaura. I objęci danse macabre, czysty żywioł nie ważna myśl żadna. Zła po nas, in flagranti duch strachu wylał wiadra pogardy”. Traktując tekst małą literą, do beatu głębszej uwagi nie przywiązuje.
Sampel z numeru „Droga winnych” stanął na końcu głowy i nie chce ruszyć się o krok. Akurat w tym kawałki, spokój i prostota produkcji sprawdza się. Przez karczmę „Rzym” po dekret wolnych ptaków i znowu gdy Eldo się rozkręca the end wita. Mroczne kły czyli „Psy z lasu śpiewającego” ponownie wprowadzają nas na niespokojne wody. Ponownie Fawol udanie zbalansował ciężar basu przez co dynamika lirycznych popisów Eldkoi nie usypia. Klawisze dodają hipnotycznego posmaku a refreny zgrabnie podkreśliły klimat kawałka. Gościnny udział kolegi po fachu- W.E.N.A. to bardziej trafna kooperacja niż z ziomkiem z Pariasów. Beat jak z „Wyższego Dobra” i nawijka samego gościa jakby z tamtego krążka i nie chodzi o nakaz: S.A.L.U.TU.J.. Obowiązkowy element na rodzimych płytach hiphopowych a więc kawałek o zawodzie- raper wypadała na szkolną Piątkę, wspominana powyżej nawijka WuDoE jak na ostatnim Kodex`ie z pazurem niemal tym który był obecny na nielegalach.
Zamykająca „Chi”- „Halina Poświatowska” jak piaski klepsydr między palcami domknęły klamkę. Produkcja w stylu O.S.T.R., lekko niepokojąca, kto z na twórczość Pani Poświatowskiej ten pewnie wkręci się w beat. Kolejny numer który można dopisać do serii- rap to kobieta. Liryczna hossa, być może punkt szczytowy na całej płycie: „Lirycznieliśmy sobie, patrząc na świat z ukrycia. Świadkowie, jak rozpadają się cztery strony życia. Zimne oczy gwiazd patrzyły beznamiętnie. Księżyc przeciągał się i mruczał obojętnie. A Pani wiosną haftowała me chodniki w kwiaty. Zimą zaś uchylała zatrzaśnięte raju kraty”. Dźwięki niczym z magicznego fletu hipnotyzują specyficznym klimatem, wprawdzie nikt za tym beatem nie pójdzie na koniec świata ale na zakończenie krążka egzystencjalne wywody nawet tak bardzo nie studzą krwi.
Godzina spędzona z nowy Eldo to jak pauza w nijakim filmie. Wyjaśniając, mimo nie do końca trafionych beatów klimat albumu nawołuje do powrotów. Być może nawijka stała się archaiczna i daleka od tego co obecnie kieruje słuchacza do rapu. Osobiście uznaje to za zaletę tego krążka. Zamiast bezmyślnego kopiowania rapu zza wielkiej wody mamy starego, dobrego rapera, który w swojej stylistyce czuje się jak ryba w wodzie. Może trochę za dużo tych hydro nawiązań, trudno. Liryczne możliwości Eldo tak jak na poprzednich płytach smakują wyjątkowo. Może i flow toporne, może i to już było. Po średniej formie na płycie Parias Eldo wrócił do trafnych metafor, głębszych spojrzeń i tak jak to w przypadku Eldoki bywa dalekiej od truizmów i populistycznej papki która gryzie polski rap.
Jeśli rzeczywiście Eldo zbliża się końca swej przygody z rapem to „Chi” nie będzie główną pozycją do której będę wracał po latach. „Eternia”, „Zapizki z 1001 nocy” czy też „CKCUA” będą trwalszym wspomnieniem solowej kariery Leszka. Mimo wszystko „Chi” będzie jedynym z tych krążków roku 2014 do którego będę często wracał. Trueschool w dobrym wydaniu choć zabrakło tego co było na wymienionych krążkach a więc klimatu niepowtarzalnego, wyróżniającego się z poprzednich wydawnictw, beatów które by przeniosły rap o poziom wyżej. Warsztat techniczny Leszka jest jaki jest więc produkcje na wysokim poziomie zapewne by ożywiły lekko seny półmrok płyty.
Opinie o tej płycie są podzielone. Część jara się tak jak Eternią lub CKCUA, część traktuje „Chi” jako rozczarowanie. Nie jest to krążek życia Eldoki, jednak rozczarowanie? Na pewno, nie. Dostałem materiał którego się spodziewałem. Zbyt bardzo bliski oczekiwaniom i zbyt bardzo przewidywalny, stąd pozostaje pewien niedosyt. Jeśli to ostatni solowy album w dyskografii byłego członka Grammatiku to szkoda, że nie postawił kroki nad „i” która by z czasem stała się klasykiem.


Ocena: 7/10
Krzywa krooopa
Pozdrawiam 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz