wtorek, 17 czerwca 2014

„Świat według podniebnego kota”- czyli recenzja Kuba Knap- Lecę, chwila, spadam

 
Przez najbliższych kilka tygodni muzyka i inne sprawy schodzą na boczny plan. Słońce, samba, bramki, karne z kapelusza.... to się nigdy nie przeje. Muzyczna otoczka bądź rozgrzewka przy piwie w ręku, jeśli tak to już przy dobrym rapie. Grube bangery mogą za bardzo rozbudzić krew w żyłach. Chillout z „wyjebką” na świat jak u Blatter na krytykę mediów. Czemu nie? Lato już wpadło do nas i to przed Mundialem ale co chwila wychodzi na fajkę. Z pogodą jest jak z rapem, nie zawsze trafimy na dobrze skrojony towar. Dzień ze słońce w południe ale chłodnym wieczorem może wkurzyć. Tak i nowa, długo oczekiwana płyta potrafi swym poziomem pozostawić niesmak. Nieco inaczej wygląda sprawa w przypadku debiutantów u których trzeba mieć dozę wyrozumiałości. Ale jeśli ktoś ma skillsy to ciężko odpędzić hordę oczekiwań.
Peleton debiutantów w rapie ma się dobrze. Co prawda żółty plastron lidera ciężko dostrzec a tempo mimo dużych aspiracji niepowalające. Jednak co chwila mam kolejny atak. Nie każdy zamula jak Chris Foome brnąc w fikcji prawilności, nie każdy też jest Andy Schleckiem choć zdarzają się gracze co nie mają jaj by samodzielnie budować swój rap-bunkier. Każdy chce jechać z wiatrem, mieć fame bez kosztów i coś więcej niż pozory oryginalności którą nie obali pierwszy komentarz na FB. Rzeczywistość jest jednak inna, półki w sklepach muzycznych i w empikach choć obfite w młodych raperów to nie dają nadziei na złotą erę w polskim hip-hopie. Bo ilość nigdy nie przełoży się w jakość, a popularność w realne skillsy.
Po co te wyblakłe schematy, wożenie się jak sołtys na wsi? Podejście do słuchacza jak do głuchego idioty nie popłaca. W dobie internetu wszelkie zapożyczenia i inne formy zrzynania wychodzą na powierzchnie jak poziom kultury politycznej podczas afer politycznych. Jednak coś sprzedawać trzeba, a klientów co raz więcej i mnie świadomych a za to z całkiem pulchnym portfelem bo nie swoim (a rodziców)... Gimb_money nagrał TDF, wprawdzie prochu nie odkrył, ale głośno poruszył kolejne tabu na scenie. Tak, środowisko jest utrzymywane przez młodzież. Nie dojrzałe materiały, nawijki o abstrakcyjnych rzeczach, kopie, ściemy to wszystko przejść może bo się sprzeda.
Po co poruszyłem ten temat? Ano dlatego, że bohaterem dzisiejszej recenzji jest całkiem młody gość. Bo dwadzieścia parę wiosen na karku to niewiele więc w rapie takiego MC można by przynajmniej teoretycznie szukać „przekazu” dla młodych? Czy aby na pewno?
Spośród „Lepszych Żbików” Mes`a- Kuba Knap obok LJ Karwel`a to najbardziej intrygująca postać. Wybijający się z tłumu, nie tylko z powodu wzrostu a`la kandydat do Draftu NBA. Zeszłoroczne wydawnictwo Podniebnego kota- „Bez złudzeń, bez nerwów” pozostawiło po sobie klarowny obraz. Wyraziste flow, smaczne metafory, całkiem udane próby pod śpiewanych refrenów, inteligentne spojrzenie na rzeczywistość, naturalność, luz w stylu niedzielnego studenta, leniwy stan. Pierwsze skojarzenia prowadzą do „szefa” podniebnego kota czyli Mes`a. Nie da się ukryć, że więcej łącz niż dzieli obu raperów. Jednak zestawienie ich obu w jednym miejscu od razu wskazuje odmienne miejsce w rap grze i podejście do samego rapu.
BZBN brzmiało dużo bardziej dojrzale niż niejedna trzecia solówka starego wilka. Miała więcej luzu niż nie jeden banger fana zielonej kobity, więcej klimatu niż płyty dinozaurów. Opowieści choć przedstawiają życie młodego typa to mają krztę głębszej świadomości, dalekiej od naciąganej ulicznej filozofii lub pretensjonalnych obrazów blokowisk czy też naturalnej dla naszego narodu martyrologii. Podejście do muzyki wręcz nie polskie. Bo za cholerę, produkcje które królują w kawałkach Knapa na topie nie są i nie tylko w kraju nad Wisłą. Po młodym, ogarniętym raperze raczej spodziewał bym się świeższych zajawek w stylów A$AP Rocky bądź Drake. Stylówka osadzona w jazzowej chmurze, chilloutowych prądach i spokojnej nawijce czy jak ktoś woli stylistce country rap tune to historia dla wybranych. Przy obecnych standardach ciężko przestawić się na taki rap w którym beat nie wbija w fotel a refrenami bez pierdolnięciem nie zakrywa się słabość zwrotek. Jednak Alkopoligamia to inna bajka...
Niezwykły przypadek Kuby Knapa to dowód, że na polskiej scenie jest miejsce dla osób które idą pod prąd.
Bez refrenu, bez zbędnego pierdolenia chciało by się powiedzieć. Singlowe „Mhm” przyciąga uwagę na dojrzalsze linijki Knapa, dalej osadzone w chilloutowym podejściu do życia. „Autobiografia”- bez powoływania się na bolesne momenty, biadolenia na temat zgubnej mocy używek. Trochę Tede`go, trochę Mes`a ale tak naprawdę w 100% Kuba Knap. Beat z „Zbyt dziabnięty” pasował by na TBZD. Zerwanie z leniwym flow przyniosło intrygującą historię. Styl życia członka Alkopoligamii z ciekawie zaakcentowanym refrenem szybko wpada do głowy i zostaje na dłużej.
Refleksyjne spojrzenie ma współczesnego słuchacza polskiego rapu, beka z fanów Warsaw Shore w kawałku ”A japy się cieszo”. Zagubiony Kuba Knap w świecie? Raczej odpowiedź na pytanie dlaczego nie jest to płyta dla gimbusów. Zgrabne flow w tematyce która nie jest obca dla „Podniebnego kota” w „Wszystko co masz”. Przypomina to luźniejsze podejście do zeszłorocznego kawałka „Łajz lajf”. Klimatyczny numer nie tylko dzięki udanego refrenu „Jak dym z tipa”. Szkoda, że w tym kawałku gościnne flow gryzie się zresztą, za to gitara na koniec kawałka ma swój smak. Jeden z najbardziej oczekiwanych numerów po ujawnieniu tracklisty płyty to ciekawe połączenie stylów największych AS-ów Alkopoligami.„Pierdole Was, piję browar” bo o tym numerze mowa, to track gdzie nikt nie okradł Kuby Knapa, no może po fanami którzy wracają by zabrać coś dla siebie. Ekshibicjonizm Knapa brzmi naturalnie, a świetny refren w wykonaniu Mes`a podkreśla klimat kawałka. Jeśli już jestem przy wewnętrznych wywodach gospodarza płyty to wypadają one bardzo naturalnie i dalekie są od naciąganej dojrzałości bądź płytkich złotych myśli w sam raz dla młodych lalek. Podobnie jest w tracku numer 11, gdzie mało ogarnięta nawijka Mady brzmi jakby była nagrywała pod inny beat. Szkoda bo niepozorna produkcja od Eggison`a straciła na klimacie. „Z archiwum X”- w tracku „Nie musisz”, pewnie gimby nie znają. W pewnym momencie miałem wrażenie, że to Tau podsunął parę linijek. Lekki refren pasuje jak ulał a świetna druga zwrotka: „Jest tak pięknie gdy rap gra, leżysz w majtach i masz czas. Na browarka i blanta bo nic? Nie musisz. Nie obchodzi Cię arbeit, prawa rynku to farsa. Kiedy zdasz se na maxa sprawę, że nie musisz lub gdy panna jest niżej, Ty pytasz czy tak starcza, a ona odpowiada coś w stylu - Nie musisz. Ktoś Ci mówi gdzie szansa jest, odmawiasz, spierdalaj. Weź, robisz swoje, a cudzego prawda? Nie musisz”- wpływa na wyobraźnie.
Kolejny powiew ekshibicjonizmu i kolejny raz bez ciężaru mętnych opowieści odciągających od sedna faktu. Track „Zatrzymaj mnie” ze spokojną produkcją przez co podkreślony został charakter liryczny kawałka „to nie urząd w którym myślą schematycznie, nie mam ciśnień daje ciut więcej tym co zasłużą”. Bez ciśnień jak u Zipery ale w innej stylistce, ale tak jest niemal na całym krążku. Bogaty w najbardziej emocjonalne flow na płycie- „Nie ma szans” to z jednej strony lęk w zwrotkach: „Ludzie nie wiedzą co jest dobre, nie wiedzą co jest złe. Ja też mam z tym problem, ale nie troszcz się o mnie. Orient - bacznie patrzę wkoło, nie pozwolę by cokolwiek przeszło obok mnie. Pod nogami mam okrągły horyzont, powiedz mi, jak mam nie błądzić żyjąc?” a z drugiej- przeciwny biegun w refrenach. Jak na całej płycie tak i w ostatnim tracku na albumie mamy kilka ciekawych linijek jak chociażby- „Kiedy sam siedzę tu i se piję browara. Bez bokserek, czuję jak świat mnie liże po jajach” i sama produkcja od FEN`a jakby wprowadziła w klimat „Wiedziałem, że tak będzie” Molesty.
Co by nie pisać o tym krążku, jest to z pewnością udany debiut najwyższego członka Alkopoligami. Bardziej dojrzały chociaż młodzieńczy z wcześniejszego wydawnictwa Kuba Knap miał w sobie więcej świeżości. Skoro BZBN nie było w pełni oficjalnym debiutem to LCS jest krążkiem bardziej logicznym, dojrzalszym ale również wyzbytym elementów zaskoczenia. Dostałem krążek jakiego się spodziewałem i sam nie wiem czy to dobrze. Brak zaskoczeń to w dużej mierze efekt zbliżonych do siebie produkcji. Po płycie widać, że Knap odrobił lekcje, flow brzmi bardziej pewnie, nie gubi się w przeciętności lirycznej która często dopada świeżaków na legalu, potrafi także zabłysnąć ciekawymi, niesztampowymi metaforami- „Piwsko to kompan i to nie wygląda schludnie , nie brnie w tanie truizmy lub wtórne schematy jak rap to kobieta bądź bangery w stylu clubbing w wykonaniu młodych, pewnych ale z pustym portfelem polaków.
Jak w życiu tak i w rapie Kubie nigdzie się nie spieszy. Bez nerwów i bez złudzeń ale w dupie na pewno się nie obudzi. Problemem rapu Knapa jest zbyt jednolita stylistyka. Co prawda jest to naturalna oraz oryginalna forma swojskiego country rap tunes ale momentami zbyt „knapowata”. Momentami na płycie jest nierówno, nie wszyscy goście sprostali zadaniu a także nie do końca wbili się w klimat. Czasami na płycie było za dużo Knapa w Knapie. W kawałku „Pierdole Wa, piję browar” mamy za dużo Alkopolgami w jednym tracku, a w innych numerach zdarzają się senne momenty. Na LCS beaty nie pomagają, jest za prosto i wtórnie, w wyrwaniu się od zatwardziałych ram choć mamy perełki od producentów jakie przygotowali: So`Drumatic, PTK czy też Wrotas. Także monotematyczność na kolejnych wydawnictwach może przynieść spadek akcji na rapowej giełdzie, bo nawet wszystko co dobre w pewnym momencie może się przejeść. Zarzut monotonii po paru odsłuchach odchodzi na bok. Da się to przetrwać, powroty do albumu nie sprawiają bólu. Jeśli ktoś woli to lepiej określić ten krążek jako spójny czyli standard jak w ostatnich wydawnictwach z Alkopolgiami.
LCS jest albumem poprzez który Kuba Knap uzyskał akredytację do kolejnych klasy. Na świadectwo z czerwonym paskiem co prawda nie zasłużył ale oceny i tak będą wysokie. Talent duży, już wyszlifowany ale jak to często bywa z dużymi talentami nie wykorzystany w 100%. Podniebny kot udowodnił, że leniwe, wielkomiejskie dźwięki z wieczorową aurą, zgrabnie przemyconymi samplami to stworzona dla niego droga.
Naturalność tego typa sprawia, że autor „Lecę, chwila, spadam” staje się dobrym ziomkiem. Aż w głowie słyszę „człowieniu, skończ pierdolić od rzeczy”. Świat podniebnego kota to walka natury z biologią ludzkiego organizmu a więc odpędzeniami kaców, pokus. To świat gdzie hajs nie jest najważniejszy choć jest świadomość dojrzałego człowieka, że bez niego dymu z tipa nie będzie. Ekshibicjonizm nie powoduje, że ma się ochoty by sięgnąć po szkło z wódką. Na pewno nie jest to krążek dla gimbusów, nie znajdziemy tutaj wersów kandydujących do miana życiowego motta dla laski której rap to czapka z prostym daszkiem. Płyta dla sympatyków gatunku, fanów napojów wyskokowych, podejścia do życia bez ciśnień. Ja, osobiście chętnie będę wracał do świata Podniebnego kota. Warto!


Ocena 7/10
Pozdrawiam
krzywa krooopa



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz