Przez najbliższych
kilka tygodni muzyka i inne sprawy schodzą na boczny plan. Słońce,
samba, bramki, karne z kapelusza.... to się nigdy nie przeje.
Muzyczna otoczka bądź rozgrzewka przy piwie w ręku, jeśli tak to
już przy dobrym rapie. Grube bangery mogą za bardzo rozbudzić krew
w żyłach. Chillout z „wyjebką” na świat jak u Blatter na
krytykę mediów. Czemu nie? Lato już wpadło do nas i to przed
Mundialem ale co chwila wychodzi na fajkę. Z pogodą jest jak z
rapem, nie zawsze trafimy na dobrze skrojony towar. Dzień ze słońce
w południe ale chłodnym wieczorem może wkurzyć. Tak i nowa, długo
oczekiwana płyta potrafi swym poziomem pozostawić niesmak. Nieco
inaczej wygląda sprawa w przypadku debiutantów u których trzeba
mieć dozę wyrozumiałości. Ale jeśli ktoś ma skillsy to ciężko
odpędzić hordę oczekiwań.
Peleton
debiutantów w rapie ma się dobrze. Co prawda żółty plastron
lidera ciężko dostrzec a tempo mimo dużych aspiracji
niepowalające. Jednak co chwila mam kolejny atak. Nie każdy zamula
jak Chris Foome brnąc w fikcji prawilności, nie każdy też jest
Andy Schleckiem choć zdarzają się gracze co nie mają jaj by
samodzielnie budować swój rap-bunkier. Każdy chce jechać z
wiatrem, mieć fame bez kosztów i coś więcej niż pozory
oryginalności którą nie obali pierwszy komentarz na FB.
Rzeczywistość jest jednak inna, półki w sklepach muzycznych i w
empikach choć obfite w młodych raperów to nie dają nadziei na
złotą erę w polskim hip-hopie. Bo ilość nigdy nie przełoży się
w jakość, a popularność w realne skillsy.
Po
co te wyblakłe schematy, wożenie się jak sołtys na wsi? Podejście
do słuchacza jak do głuchego idioty nie popłaca. W dobie internetu
wszelkie zapożyczenia i inne
formy zrzynania wychodzą na powierzchnie jak poziom kultury
politycznej podczas afer politycznych. Jednak coś sprzedawać
trzeba, a klientów co raz więcej i mnie świadomych a za to z
całkiem pulchnym portfelem bo nie swoim (a rodziców)... Gimb_money
nagrał TDF, wprawdzie prochu nie odkrył, ale głośno poruszył
kolejne tabu na scenie. Tak, środowisko jest utrzymywane przez
młodzież. Nie dojrzałe materiały, nawijki o abstrakcyjnych
rzeczach, kopie, ściemy to wszystko przejść może bo się sprzeda.
Po co poruszyłem ten temat? Ano dlatego, że bohaterem dzisiejszej
recenzji jest całkiem młody gość. Bo dwadzieścia parę wiosen na
karku to niewiele więc w rapie takiego MC można by przynajmniej
teoretycznie szukać „przekazu” dla młodych? Czy aby na pewno?
Spośród
„Lepszych Żbików” Mes`a- Kuba Knap obok LJ Karwel`a to
najbardziej intrygująca postać. Wybijający się z tłumu, nie
tylko z powodu wzrostu a`la kandydat do Draftu NBA. Zeszłoroczne
wydawnictwo Podniebnego kota- „Bez złudzeń, bez nerwów”
pozostawiło po sobie klarowny obraz. Wyraziste flow, smaczne
metafory, całkiem udane próby pod śpiewanych refrenów,
inteligentne spojrzenie na rzeczywistość, naturalność, luz w
stylu niedzielnego studenta, leniwy stan. Pierwsze skojarzenia
prowadzą do „szefa” podniebnego kota czyli Mes`a. Nie da się
ukryć, że więcej łącz niż dzieli obu raperów. Jednak
zestawienie ich obu w jednym miejscu od razu wskazuje odmienne
miejsce w rap grze i podejście do samego rapu.
BZBN
brzmiało dużo bardziej dojrzale niż niejedna trzecia solówka
starego wilka. Miała więcej luzu niż nie jeden banger fana
zielonej kobity, więcej klimatu niż płyty dinozaurów. Opowieści
choć przedstawiają życie młodego typa to mają krztę głębszej
świadomości, dalekiej od naciąganej ulicznej filozofii lub
pretensjonalnych obrazów blokowisk czy też naturalnej dla naszego
narodu martyrologii. Podejście do muzyki wręcz nie polskie. Bo za
cholerę, produkcje które królują w kawałkach Knapa na topie nie
są i nie tylko w kraju nad Wisłą. Po młodym, ogarniętym raperze
raczej spodziewał bym się świeższych zajawek w stylów A$AP Rocky
bądź Drake. Stylówka osadzona w jazzowej chmurze, chilloutowych
prądach i spokojnej nawijce czy jak ktoś woli stylistce country rap
tune to historia dla wybranych. Przy obecnych standardach ciężko
przestawić się na taki rap w którym beat nie wbija w fotel a
refrenami bez pierdolnięciem nie zakrywa się słabość
zwrotek. Jednak Alkopoligamia to inna bajka...
Niezwykły
przypadek Kuby Knapa to dowód, że na polskiej scenie jest miejsce
dla osób które idą pod prąd.
Bez
refrenu, bez zbędnego pierdolenia chciało by się powiedzieć.
Singlowe „Mhm” przyciąga uwagę na dojrzalsze linijki Knapa,
dalej osadzone w chilloutowym podejściu do życia. „Autobiografia”-
bez powoływania się na bolesne momenty, biadolenia na temat zgubnej
mocy używek. Trochę Tede`go, trochę Mes`a ale tak naprawdę w 100%
Kuba Knap. Beat z „Zbyt dziabnięty” pasował by na TBZD.
Zerwanie z leniwym flow przyniosło intrygującą historię. Styl
życia członka Alkopoligamii z ciekawie zaakcentowanym refrenem
szybko wpada do głowy i zostaje na dłużej.
Refleksyjne
spojrzenie ma współczesnego słuchacza polskiego rapu, beka z fanów
Warsaw Shore w kawałku ”A japy się cieszo”. Zagubiony Kuba Knap
w świecie? Raczej odpowiedź na pytanie dlaczego nie jest to płyta
dla gimbusów. Zgrabne flow w tematyce która nie jest obca dla
„Podniebnego kota” w „Wszystko co masz”. Przypomina to
luźniejsze podejście do zeszłorocznego kawałka „Łajz lajf”.
Klimatyczny numer nie tylko dzięki udanego refrenu „Jak dym z
tipa”. Szkoda, że w tym kawałku gościnne flow gryzie się
zresztą, za to gitara na koniec kawałka ma swój smak. Jeden z
najbardziej oczekiwanych numerów po ujawnieniu tracklisty płyty to
ciekawe połączenie stylów największych AS-ów
Alkopoligami.„Pierdole Was, piję browar” bo o tym numerze mowa,
to track gdzie nikt nie okradł Kuby Knapa, no może po fanami
którzy wracają by zabrać coś dla siebie. Ekshibicjonizm
Knapa brzmi naturalnie, a świetny refren w wykonaniu Mes`a podkreśla
klimat kawałka. Jeśli już jestem przy wewnętrznych wywodach
gospodarza płyty to wypadają one bardzo naturalnie i dalekie są od
naciąganej dojrzałości bądź płytkich złotych myśli w sam raz
dla młodych lalek. Podobnie jest w tracku numer 11, gdzie mało
ogarnięta nawijka Mady brzmi jakby była nagrywała pod inny beat.
Szkoda bo niepozorna produkcja od Eggison`a straciła na klimacie. „Z
archiwum X”- w tracku „Nie musisz”, pewnie gimby nie znają. W
pewnym momencie miałem wrażenie, że to Tau podsunął parę
linijek. Lekki refren pasuje jak ulał a świetna druga zwrotka:
„Jest tak pięknie gdy rap gra, leżysz w majtach i masz
czas. Na browarka i blanta bo nic? Nie musisz. Nie obchodzi Cię
arbeit, prawa rynku to farsa. Kiedy zdasz se na maxa sprawę, że nie
musisz lub gdy panna jest niżej, Ty pytasz czy tak starcza, a ona
odpowiada coś w stylu - Nie musisz. Ktoś Ci mówi gdzie szansa
jest, odmawiasz, spierdalaj. Weź, robisz swoje, a cudzego prawda?
Nie musisz”- wpływa na
wyobraźnie.
Kolejny powiew ekshibicjonizmu i
kolejny raz bez ciężaru mętnych opowieści odciągających od
sedna faktu. Track „Zatrzymaj mnie” ze spokojną produkcją przez
co podkreślony został charakter liryczny kawałka „to
nie urząd w którym myślą schematycznie, nie mam ciśnień daje
ciut więcej tym co zasłużą”.
Bez ciśnień jak u Zipery ale w innej stylistce, ale tak jest niemal
na całym krążku. Bogaty w najbardziej emocjonalne flow na płycie-
„Nie ma szans” to z jednej strony lęk w zwrotkach: „Ludzie
nie wiedzą co jest dobre, nie wiedzą co jest złe. Ja też mam z
tym problem, ale nie troszcz się o mnie. Orient - bacznie patrzę
wkoło, nie pozwolę by cokolwiek przeszło obok mnie. Pod nogami mam
okrągły horyzont, powiedz mi, jak mam nie błądzić żyjąc?”
a z drugiej- przeciwny biegun w refrenach. Jak na całej płycie tak
i w ostatnim tracku na albumie mamy kilka ciekawych linijek jak
chociażby- „Kiedy sam siedzę tu i se piję browara. Bez
bokserek, czuję jak świat mnie liże po jajach”
i sama produkcja od FEN`a jakby wprowadziła w klimat „Wiedziałem,
że tak będzie” Molesty.
Co
by nie pisać o tym krążku, jest to z pewnością udany debiut
najwyższego członka Alkopoligami. Bardziej dojrzały chociaż
młodzieńczy z wcześniejszego wydawnictwa Kuba Knap miał w sobie
więcej świeżości. Skoro BZBN nie było w pełni oficjalnym
debiutem to LCS jest krążkiem bardziej logicznym, dojrzalszym ale
również wyzbytym elementów zaskoczenia. Dostałem krążek jakiego
się spodziewałem i sam nie wiem czy to dobrze. Brak zaskoczeń to w
dużej mierze efekt zbliżonych do siebie produkcji. Po płycie
widać, że Knap odrobił lekcje, flow brzmi bardziej pewnie, nie
gubi się w przeciętności lirycznej która często dopada świeżaków
na legalu, potrafi także zabłysnąć ciekawymi, niesztampowymi
metaforami- „Piwsko to kompan i to nie wygląda
schludnie”
, nie brnie w tanie truizmy lub wtórne schematy jak rap to kobieta
bądź bangery w stylu clubbing w wykonaniu młodych, pewnych ale z
pustym portfelem polaków.
Jak w życiu tak i w rapie Kubie nigdzie się nie spieszy. Bez
nerwów i bez złudzeń ale w dupie na pewno się nie obudzi.
Problemem rapu Knapa jest zbyt jednolita stylistyka. Co prawda jest
to naturalna oraz oryginalna forma swojskiego country rap tunes ale
momentami zbyt „knapowata”. Momentami na płycie jest nierówno,
nie wszyscy goście sprostali zadaniu a także nie do końca wbili
się w klimat. Czasami na płycie było za dużo Knapa w Knapie. W
kawałku „Pierdole Wa, piję browar” mamy za dużo Alkopolgami w
jednym tracku, a w innych numerach zdarzają się senne momenty. Na
LCS beaty nie pomagają, jest za prosto i wtórnie, w wyrwaniu się
od zatwardziałych ram choć mamy perełki od producentów jakie
przygotowali: So`Drumatic, PTK czy też Wrotas. Także
monotematyczność na kolejnych wydawnictwach może przynieść
spadek akcji na rapowej giełdzie, bo nawet wszystko co dobre w
pewnym momencie może się przejeść. Zarzut monotonii po paru
odsłuchach odchodzi na bok. Da się to przetrwać, powroty do albumu
nie sprawiają bólu. Jeśli ktoś woli to lepiej określić ten
krążek jako spójny czyli standard jak w ostatnich wydawnictwach z
Alkopolgiami.
LCS jest albumem poprzez który Kuba Knap uzyskał akredytację do
kolejnych klasy. Na świadectwo z czerwonym paskiem co prawda nie
zasłużył ale oceny i tak będą wysokie. Talent duży, już
wyszlifowany ale jak to często bywa z dużymi talentami nie
wykorzystany w 100%. Podniebny kot udowodnił, że leniwe,
wielkomiejskie dźwięki z wieczorową aurą, zgrabnie przemyconymi
samplami to stworzona dla niego droga.
Naturalność
tego typa sprawia, że autor „Lecę, chwila, spadam” staje się
dobrym ziomkiem. Aż w głowie słyszę „człowieniu,
skończ pierdolić od rzeczy”.
Świat podniebnego kota to walka natury z biologią ludzkiego
organizmu a więc odpędzeniami kaców, pokus. To świat gdzie hajs
nie jest najważniejszy choć jest świadomość dojrzałego
człowieka, że bez niego dymu z tipa nie będzie. Ekshibicjonizm
nie powoduje, że ma się ochoty by sięgnąć po szkło z wódką.
Na pewno nie jest to krążek dla gimbusów, nie znajdziemy tutaj
wersów kandydujących do miana życiowego motta dla laski której
rap to czapka z prostym daszkiem. Płyta dla sympatyków gatunku,
fanów napojów wyskokowych, podejścia do życia bez ciśnień. Ja,
osobiście chętnie będę wracał do świata Podniebnego kota.
Warto!
Ocena
7/10
Pozdrawiam
krzywa
krooopa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz