piątek, 19 września 2014

W....jak wino czyli recenzja: Włodi- Wszystko z Dymem

Starość nie radość><im starszy tym lepszy>< w chwili, w której umiera w nas dziecko, zaczyna się starość? W języku polskim pełno jest powiedzeń i ludowych prawd które nawiązują do szeroko rozumianej wiekowości. Co prawda, 38lat to żadna starość ale dwie dekady na scenie to już duży bagaż. Status dinozaura rządzi się swoimi prawami. Progres dla wielu z takim dystansem już nierealny i prochu na nowo nie odkryją. Niemal powtarzalny schemat, im dłużej na scenie tym rzadsze wydawanie nowego materiału. W przypadku Włodkowskiego ten proceder się sprawdza. Od czasu wydania „W...” minęło 9lat, w tym czasie Włodiego mogliśmy usłyszeć na dwóch płytach Molesty, projekcie Parias oraz na licznych gościnnych featach, zawsze pokazujących wysoką formę. Długo oczekiwany, promowany świetnymi singlami, trzeci solowy album może być albo rozczarowaniem roku lub płytą która w Polskim rapie zagości na długie lata. Skoro to Włodi to wiadome, że opcja pierwsza nie wchodzi w rachubę.
Każda scena posiada swoje ikony, osoby które pisały historię tej kultury, które z czasem stały się legendami. Kimś takim dla sporej części rodzimych fanów jest niewątpliwe Włodi. Od pierwszych nagrań Molesty rap zmienił się nie do poznania ale kilka rzeczy pozostało niezmiennych, także w przypadku stołecznego Pariasa. Warszawski styl, bezkompromisowy, autentyczny. Choć nawijka Włodkowskiego stopniowo z czasem ewoluowała to wciąż mamy do czynienia z tym samym Włodkiem z Ursynowa. W przeciwieństwie do rówieśników Włodiego, progres nie jest obcym terminem. Odcinanie od kuponów, popularne wśród weteranów sceny popsuło obraz niejednej legendy. Kilku starszych MC nie odnalazło się po powrocie do rap gry. Patrz- przeciętny, zeszłoroczny album Wojtasa. Włodi od wydania „W...” nie rozmieniał się na drobne. Gościnne występy jeśli już były to zawsze na wysokim poziomie.
O ile niektórzy koledzy po fachu zatracili się we wtórności, a inni wpadli w wir nowej mody w rapie, to Włodi swój uliczny styl staranie wzbogacał o świeże linijki w stylowe bity z zębem trueschoolwym. Szorstki wokal, sprawne posługiwanie piórem, tłuste metafory, adekwatnie odzwierciedlające realia, szczere linijki. Niby to wszystko już było ale szkopuł w tym, że wciąż potrafi zaintrygować słuchacza. Wyzbyty taniej prawilności, dojrzalszy o kilka kolejnych lat, Włodi wraca z trzecim solo.
Podobnie jak na poprzednich krążkach, członek Molesty pozostał wierny zasadzie „jakość, a nie ilość”. 10 tracków dających niespełna 40 minut, biorąc pierwszą lepszą płytę z ostatnich lat, ciężko trafić na podobne podejście. Świetne promo single zapowiadające gruby sztos. Szybko „Wszystko z Dymem” stało się jednym z najbardziej oczekiwanych albumów roku. I z tym ciężarem oczekiwań z pewnością Włodi sobie poradził.
Jeśli już ruszyłem temat singli. 4 tracki, każdy w innym klimacie, jednak wszystkie oscylujące wokół jednej koncepcji. „T&T” na bicie Evidence`a witające Nas osobistymi przemyśleniami odnośnie drogi doświadczonego rapera: „Znów głodny gry w tłum żądny krwi Rzucam się, jestem bestią jak chodnikowy wilk. Dwa zero jeden trzy - moje wyjście z cienia. Dwa zero jeden dwa - jebana neurastenia Ale nawet na dnie słyszę triumfalne werble. Tę grę przejrzałem już na wylot– #rentgen. Zaciskam pętlę, zwężam grono zaufanych. Honor, krzyk o pomoc, odpowiadały ściany. Cóż tak wyszło, patrz w przyszłość, żyj lekko nad Wisłą i pamiętaj grać czysto”. Żadnych wtórnych, uniwersalnych prawd stary, dobry Włodi. „1996” nagrane z kolegami z Molesty przywołujące klimat początków z rapem grupy, okraszone świetną produkcją od The Returners. Sztos w postaci „Proces spalania”, szybko porywający swą dynamiką i znakomitym refrenem od Danny`ego. I wreszcie „W słońcu” klimatem przywołujący album Pariasów (a w szczególności bity Szczura). Lirycznie wysoka forma Włodka rzucająca się od pierwszego zetknięcia: „Znów mogę być tu, tysiąc wniosków wysnuć. Kilka deklaracji jakie dałem, wziąć w cudzysłów. Gorzkich słów nie ma też i żalu ani grama, świat uniewinniony w twórczym procesie spalania. Wszystko z dymem, album w rynek wbijam klinem. Trwa klęska urodzaju, walka o każdy centymetr”.
W zasadzie, taki MC mógłby sobie pozwolić na obniżenie poprzeczki. Jak większość kolegów być chodzącym Mojżeszem sceny i nagrywać na półgwizdka. Z przyjętą nawijką i osiągnięciami robić rap „po swojemu” bądź lepiej lub gorzej eksperymentować z modą. Tymczasem, szorstkie flow, spokojny tempr głosu, umiejętnie przekazujący emocje. W swojej nawijce Włodi osiadł na stałe. Spoczął na laurach? Z całą pewnością nie. Świadomy kondycji i trendów współczesnego rapu, Włodkowski sprawnie porusza się swoim stylu z dla od trapu, swagu i miliona innych rzeczy ewidentnie nie pasujących do niego. Swym wyrazistym, wolnym flow, lekko brudnym, nie męczy lecz dojrzałymi a czasami wręcz prostymi środkami dociera do celu.
Tekstowo „Wszystko z dymem” wypada znakomicie na tle sceny. Ale tego można było się spodziewać. Nie ma charakterystycznej dla Polaków martyrologi, mrocznych opowieści o prochach, bólu istnienia i innych tematów o których nawijają raperzy nad Wisłą. Wersy pełne osobistych linijek, dojrzałego spojrzenia na świat, narracje które intrygują za każdym razem. Nie ma niczego na siłę. Nachalnego lokowania produktów, wtórnych, sprawdzonych haseł które zawsze się przyjmą. Co prawda na 10 utworów i kilka gościnnych występów, Włodi nie miał zbyt wielu okazji do wpadek ale „czyste konto” na jednym krążku to rzecz w zasadzie nierealna dla reszty sceny. Perełki na wosku jak: „To nie rajski ogród, na chuj ten gad liczy? Laudacji powód znam - i tak spełznie na niczym. Tekstylia, ich sposób na stemplowanie bydła. Chcę być nad, choć wosku coraz mniej na skrzydłach” to częsty element spotykany na WZD.
Od strony muzycznej album trzymany jest w spójnej koncepcji. Mimo tego w 10 trackach dostajemy materiał zróżnicowany, pełen klimatycznych dźwięków. Za najważniejszą osobę odpowiedzialną za muzykę na WZD należy uznać DJ B, świetnie czującego warsztat Włodka. Osobisty faworyt w postaci „Zapałek” z lekką elektryką wraz z idącym w parze ze spokojnym flow i ciekawymi wersami:Mówią: Ten weteran pewnie znów rozkurwi tych chłoptasi w napadach narcystycznych furii. Nie trzeba fur mi ziom, nie trzeba SWAG'u. Wizerunku, wytwórni, jebać zazdrość kolegów” lub „Dym, jak złodziej z tym, co cenne ucieka przez okno. Na scenę nie wychodzę już z lęku przed samotnością. Kiedy hajs wisi w powietrzu, to być może przeze mnie Twoja działalność w tej grze upływa podziemnie. Zapraszają mnie na feat'y, jakbym miał przecinać wstęgę. Zaszczyt - wśród raperów fanów mam najwięcej”. Sztos z wcześniej wspominanym kawałkiem- „Proces spalania”, nostalgiczne „Chmur drapacze” z bardzo dobrym featem od WuDoe, bogactwo klimatycznych sampli w „1996”, chilloutowe „W drodze po towar”, siejące niepewność „Pod numerem trzecim” czy też moc syntezatorów na produkcji od Evidence`a oraz ciężkie „W słońcu”. Niezależnie od klimatu, Włodi w każdym momencie na płycie czuje się pewnie.
Obecny rap powoli staje się miejsce dla młodych kotów. Osób otwartych na muzykę, inne gatunki. Wartości fundamentalne dla rapu lat 90. dziś tracą na wartości. Nowa szkoła pędzi w zawrotnym tempie, a doświadczeni gracze dostają zadyszki. Wydaje się, że dla pioniera stylu współczesna scena może stać obcym miejscem. Błąd. Włodi w iście profesorskim stylu zaznaczył swą obecną w rapie. „Wszystko z dymem” to album w pełni dopracowany, bez słabszych stron. Rap Włodka jak wino, bity stylowe, świeże nawet po kilku przesłuchaniach, goście wzbogacający treść i trafnie wpisujący się w klimat kawałków. Poza wcześniej wspominanym Weną, Gruby Mielzky i Małpa pozostawili po sobie trwały ślad na WZD.
Dwie dekady w branży słyszalne są chociażby w wersach „o rapie”. O archaicznej nawijce mowy nie ma. Świeżość mimo niemal 40tki na karku przebija się na tym krążku, jak chociażby w kawałku „W drodze po towar” gdzie lekko podśpiewane refreny mają wyjątkowy smak. „Wszystko z Dymem” to album na którym nie ma zapychaczy, numerów niepasujących do koncepcji krążka, nie ma rapu o rapie byle by tylko powstał kawałek, nie ma zbawiania świata na siłę, wciskania taniej filozofii i głoszenia łatwo nośnych truizmów. Nie jest to album o krótkiej historii. Tak, album ma zaledwie 10 kawałków, ale powrót do nich jest gwarantowany.
Choć spodziewałem się albumu wychodzącego poza wąskie ramy polskiej sceny to poziom WZD jest jednak zaskoczeniem. Zaskoczeniem oczywiście na plus. Włodi na trzeciej solówce zaprezentował rap doświadczonego MC w nowej odsłonie. żadnego odcinania kuponów, żadnej wtórnej pożywki dla małolatów, żadnej pustej mody. Skoro na wiosnę mieliśmy Chopina rapu to jesień jak i cały rok zdobył Pavarotti. I choć na ostatniej EP-ce Pelsona mogliśmy usłyszeć nawiązanie do już mistycznego Detoxa Dr.Dre: „To musiało w końcu jebnąć, chora jazda. Byłem gotów zagrać jak w "Upadku" Douglas. Nie pisać o porażkach, nie ma, że boli. Scena wykańcza także twoich idoli, ale.. „ ale dzięki Ci Boże za takie postacie w Polskim rapie. 




Ocena: 9/10
Krzywa kroopa
Pozdrawiam
PS. Wkrótce recenzja Ńemy- Ń!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz